Szwedzi stali się ekonomicznie niezależni, ale czy szczęśliwi? – stawia pytanie film „Szwedzka teoria miłości” w reżyserii Erika Gandiniego. Za niezależność zapłacili przecież samotnością, a ta jest walutą nieszczęścia.
Kino dokumentalne ma to do siebie, że trudno z nim dyskutować. Z zasady ma edukować i obrazować fakty. A z faktami się przecież nie polemizuje. Co innego fabuła. Jej siła polega na tym, że przekazuje prawdę w fikcyjnej historii, niejako za pomocą metafory. „Coś, co ktoś sobie wymyślił” – jak często pogardliwie określają fikcję niektórzy zwolennicy nonfiction – może o danym zjawisku mówić więcej i dobitniej niż niejeden dokument. Widz ma świadomość, że styka się z pewną propozycją interpretacji danego problemu. Przy dokumencie ta świadomość jest osłabiona. Łatwiej uznać za pewnik to, co przedstawia dokument, choć reżyser zawsze rzuci na niego jakiś cień subiektywizmu.
Dzieckiem obu gatunków jest DOKUMENT KREACYJNY. Ma on na celu przedstawienie wybranego zjawiska czy wyda...
Pozostało jeszcze 81% artykułu.
Prenumeruj i wspieraj Przegląd Bałtycki!
Zyskaj dostęp do setek eksperckich artykułów poświęconych państwom regionu Morza Bałtyckiego.


