Można powiedzieć, że pokolenie ludzi z korzeniami w Kłajpedzie już odeszło. Zostają ich potomkowie, którzy przyjeżdżają, żeby poznać historię Prus Wschodnich, historię swojej rodziny. Albo zupełnie nowa młodzież, nie mająca w Kraju Kłajpedy swoich korzeni. Podzielę się anegdotą: przez długi czas pracowałem w Niemczech, na Uniwersytecie w Hanowerze, wykładałem historię Prus. Początkowo zbierali się ludzie, którzy mieli związki z Prusami, zainteresowanie było spore. Później fama się rozeszła i zaczęli przychodzić ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z Europą Wschodnią. To samo można powiedzieć o turystyce do Kłajpedy: nie musimy już liczyć na ludzi „z korzeniami”, mogą do nas przyjeżdżać osoby, które chcą dopiero poznać naszą część kontynentu. Widzą poniemieckie budynki, ciekawą historię, której Litwini nie odrzucają, przyjaznych ludzi, tym bardziej ich to później przyciąga – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim historyk Arūnas Baublys, wykładowca Uniwersytetu Kłajpedzkiego, konsul honorowy Niemiec w Kłajpedzie.
Arūnas Baublys urodził się w 1960 r. w Birżach. W 1983 r. ukończył studia historyczne na Uniwersytecie Wileńskim. W 2000 r. na Uniwersytecie Witolda Wielkiego uzyskał stopień doktora, broniąc dysertację poświęconą synodom Litewskiego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w latach 1795-1830. W latach osiemdziesiątych pracował w Akademii Nauk Litewskiej SRR, a także w Muzeum Kraju Birżańskiego „Sėla“. Badał obszar birżańskiej starówki i twierdzy. W 1993 r. rozpoczął pracę w Centrum Teologii Ewangelickiej na Uniwersytecie Kłajpedzkim, później w Katedrze Teologii jako asystent, lektor oraz docent. W latach 2001–2013 stał na czele tejże katedry. Został również ekspertem Ministerstwa Sprawiedliwości ds. „nowych ruchów religijnych”, a także Niemieckego Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego ds. Europy Wschodniej i Krajów Bałtyckich. W 2013 r. objął funkcję konsula honorowego Niemiec w Kłajpedzie. Zasiadł w kuratorium Centrum Kultury im. Ludwika Rezy w Juodkrantė, a także radzie Muzeum Hugo Scheu w Szyłokarczmie i Muzeum Kurortu w Połądze.
Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Chciałem naszą rozmowę zacząć od konsulatu niemieckiego w Kłajpedzie. On powstał już w nowych czasach, ale Kłajpeda ma już dość długie tradycje istnienia takiej placówki. Konsulat działał u Was także w latach 1923–1939, gdy miasto po raz pierwszy w historii należało do Litwy.
Arūnas Baublys: Konsulat niemiecki funkcjonował w Kłajpedzie przed II wojną światową, ale tak naprawdę nie można zestawiać okresu przedwojennego z tym, co mamy obecnie. Współcześnie Litwa i Niemcy należą do Unii Europejskiej, do NATO, nikt nie mówi już, tak jak przed wojną, że Kraj Kłajpedy to „niemiecka ziemia”. Gdy otrzymałem w 2013 r. propozycję zostania konsulem honorowym Republiki Federalnej Niemiec, było to dla mnie ogromnym zaszczytem. Dodam, że obecnie jestem jedynym konsulem honorowym Niemiec w trzech krajach bałtyckich.
Sam konsulat w Kłajpedzie powstał dlatego, że znajdujemy się daleko od Wilna, jakieś trzy, cztery godziny jazdy. Przy czym nie chodzi specjalnie o mniejszość niemiecką, bo jest ona w Kłajpedzie niezbyt liczna i nie sprawia problemów. Konsulat bardziej potrzebny jest dlatego, że pracuję z różnymi dokumentami, papierami, pomagam także biznesowi.
W Kraju Kłajpedy pojawiają się za to Niemcy chociażby jako turyści.
Niemcy w Kłajpedzie dzielą się na trzy kategorie. Pierwsza to są ludzie „z korzeniami w Prusach” i tutaj podzieliłbym ich na dwie grupy. Jedna podkategoria to ci, którzy przeżyli po 1945 r. okupację sowiecką i nie udało im się wyjechać do Niemiec. Może nawet próbowali, ale Kłajpedę traktowano jako część sowieckiej Litwy i ci ludzie musieli powrócić. Znaleźli się także ludzie naiwni, którzy wierzyli, że Kłajpeda po 1945 r. zostanie wciąż terytorium niemieckim, może pod jakąś kuratelą sowiecką, ale niemieckim. Ci ludzie także wrócili do swoich domów. Były osoby, które szukały swojej rodziny. Trzeba jednak podkreślić, że armia sowiecka grasowała tutaj strasznie. Kłajpedzianie przeżyli potworne rzeczy. Duża część Litwinów nie wyjechała w 1945 r., bo wychodzili z założenia: „mamy inne wyznanie, ale wciąż jesteśmy Litwinami”. Po 1953 r. sporo lokalnych Niemców wyjechało na zaproszenie Konrada Adenauera do Republiki Federalnej Niemiec. Kolejna podgrupa, która przyjechała do Kłajpedy już po upadku Związku Sowieckiego, to niemieccy turyści z korzeniami w Małej Litwie. Staruszkowie, którzy przyjeżdżają, żeby tutaj umrzeć. Są także „migranci miłości”: Niemka wyszła za mąż za Litwina, Niemiec ożenił się z Litwinką. Są wreszcie w Kłajpedzie Niemcy, którzy mają swoje firmy.
Jak prezentuje się biznes niemiecki w Małej Litwie?
Nie jest on dominujący, ale nie jest też mały. Najczęściej jest to średni biznes, podobnie jak w Niemczech. Mamy „Continental”, ale oni akurat nie wybrali Kłajpedy, tylko Kowno. W Kłajpedzie działają choćby dwie-trzy firmy niemieckie powiązane z turystyką. Jest firma „Heidelbergcement”. Działają spółki z dziedziny logistyki transportowej. One prosperują dość dobrze, choć nie są wielkie.
To się dzieje w Kłajpedzie. Z kolei w Szyłokarczmie działa wielkie niemieckie przedsiębiorstwo „Klasmann Deilmann”, które zajmuje się przeróbką i eksportem torfu. Muszę jednak podkreślić, że biznes niemiecki nie wymaga ode mnie jakiejś kurateli. Od czasu do czasu spotykamy się w moim biurze, rozmawiamy, wymieniamy doświadczenia. Jednak ten biznes nie potrzebuje interwencji.
Jak Litwini reagują na inwestycje niemieckie?
Pozytywnie. Nie chodzi bowiem tylko o tworzenie miejsc pracy, ale także o nasze bezpieczeństwo. Nie muszę Panu przypominać, że jesteśmy blisko obwodu kaliningradzkiego. Ja urodziłem się pod okupacją sowiecką i wiem, co do dzisiaj kotłuje się w głowach polityków rosyjskich. Nie mam żadnych iluzji.
Bezpieczeństwo dla Litwy to zatem nie tylko NATO, ale także Unia Europejska, strefa euro, a do tego inwestycje.
Te ostatnie są bardzo ważne, bo każdemu państwu zależy na tym, żeby bronić swojej gospodarki. Gdy mowa o niemieckiej spółce „Lidl” – w Kłajpedzie mamy parę sklepów od lat, w Szyłokarczmie także mają już „Lidl” – Litwini także do niej pozytywnie podchodzą. Ta firma niemiecka przyniosła zupełnie inną kulturę pracy. Ludzie dostają tam nie tylko lepsze wynagrodzenia niż w „Maximie” czy „Rimi”, ale jest możliwość zrobienia szybkiej kariery, awansu. Trzeba też podkreślić, że praca nie jest monotonna, wiem to od moich studentów z Uniwersytetu Kłajpedzkiego, którzy tam dorabiają. Know how jest na wysokim szczeblu. Do tego „Lidl” to dobra polityka cenowa, produkty dobrej jakości.
Jest szansa, że w regionie będzie więcej inwestycji niemieckich?
Myślę, że tak, ale ich specyfika jest taka, że każda firma niemiecka przed przyjściem tutaj bada dość długo grunt, jakie są możliwości. Problemem dla inwestycji niemieckich na Litwie jest to, że jesteśmy małym państwem, zaś wszystkie trzy kraje mają mniej dziś dziesięć milionów ludności. Kiedy patrzę na Polskę, u was także niemieckie inwestycje kończą się na Warszawie, na wschodzie jest ich niewiele. Problemem jest odpowiednia komunikacja. Jednak komunikacja między Kłajpedą a Wilnem stale się poprawia, teraz będzie elektryfikacja kolei.
Macie także sezonowe połączenie Połągi z Warszawą.
To prawda, mamy także loty do Skandynawii. Trochę za mało lotów do Niemiec. Cieszę się, że działa „Air Baltic”, którym z Połągi można trafić do Rygi, a ze stolicy Łotwy do całej Europy czy nawet dalej. Obecnie lepiej jest mieszkańcom Kłajpedy latać przez Rygę niż przez Kopenhagę.
W latach dziewięćdziesiątych do Kłajpedy przyjeżdżało dużo Niemców mających przed 1945 r. korzenie w Memellandzie. Obecnie tych ludzi jest coraz mniej.
Można powiedzieć, że to pokolenie praktycznie już odeszło. Zostają ich potomkowie, którzy przyjeżdżają, żeby poznać historię Prus Wschodnich, historię swojej rodziny. Albo zupełnie nowa młodzież, nie mająca w Kraju Kłajpedy swoich korzeni. Podzielę się anegdotą: przez długi czas pracowałem w Niemczech, na Uniwersytecie w Hanowerze, wykładałem historię Prus. Początkowo zbierali się ludzie, którzy mieli związki z Prusami, zainteresowanie było spore. Później fama się rozeszła i zaczęli przychodzić ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z Europą Wschodnią. To samo można powiedzieć o turystyce do Kłajpedy: nie musimy już liczyć na ludzi „z korzeniami”, mogą do nas przyjeżdżać osoby, które chcą dopiero poznać naszą część kontynentu. Widzą poniemieckie budynki, ciekawą historię, której Litwini nie odrzucają, przyjaznych ludzi, tym bardziej ich to później przyciąga.
Czy można powiedzieć, że teraz przyjeżdżają bardziej młodzi niż starzy ludzie?
Tak zupełnie nie, bo najczęściej podróżują jednak renciści i emeryci, aczkolwiek już teraz bez korzeni w Kłajpedzie. Około 30–40% przyjeżdżających to młodzi ludzie, studenci, osoby, które chcą się uczyć litewskiego.
Co może przyciągać ludzi? Ciekawa historia, przyroda, morze, Mierzeja Kurońska.
Myślę, że tak, zresztą sądzę, że cała Litwa jest atrakcyjna dla tych ludzi. Jesteśmy małym krajem, ale mamy wiele do zaoferowania. U nas co pięćdziesiąt kilometrów zmienia się przyroda. Niedaleko od Litwy jest Kurlandia, która ma także ciekawą historię, zabytki. Ludzie często przyjeżdżają do Rygi, wynajmują samochód i przyjeżdżają na Litwę. Kiedyś jeździli także do obwodu kaliningradzkiego.
Ten obwód trochę jednak przeszkadza chcącym zwiedzić Litwę Zachodnią. Bo trzeba go omijać, jadąc z Mazur do Kraju Kłajpedy. Chyba, że ma się wizę do Rosji.
Teraz są elektroniczne wizy. Ale one są problematyczne, ponieważ trzeba jechać tą samą trasą. W dodatku Rosjanie nie mają formularzy ani po angielsku, ani po niemiecku, cała biurokracja jest po rosyjsku. Teraz Rosjanie zapowiadają, że otworzą obwód kaliningradzki dla tranzytu, ale ja nie bardzo w to wierzę. Przecież to jest zmilitaryzowany okręg. Trzeba przyznać, że w Królewcu dużo się zmienia, jest dużo renowacji. Z drugiej strony, małe miasteczka dawnych Prus Wschodnich to nadal smutny widok, wystarczy zajrzeć tam przez Google Maps.
Tak jak Pan powiedział, to okrążanie obwodu kaliningradzkiego jest rzeczywiście problemem. Gazeta „Klaipėda”, która ukazuje się raz w tygodniu, drukowana jest w Olsztynie i z tego co wiem, oni mają także problem z transportem. Łatwiej byłoby przez obwód kaliningradzki, ale nie można.
Ja do Kłajpedy jechałem przez Białystok i Kowno, ale gdyby obwód był otwarty, droga byłaby o połowę krótsza.
Wtedy przyjechałby Pan do Kłajpedy przez Mierzeję Kurońską, teraz nadrabiał Pan godziny. Tymczasem droga z Białegostoku do Kowna także nie jest taka wspaniała. Ja gdy jadę do Polski, mam swoje ulubione drogi, blisko obwodu kaliningradzkiego i trochę nimi się lepiej jeździ.
Porzućmy temat dróg. Kłajpeda współpracuje z miastami niemieckimi?
Tak, mamy wiele „miast-przyjaciół”. Choćby Lipsk, Lubekę, Mannheim czy Sassnitz na Rugii. Mamy związki nie tylko polityczne, ale także biznesowe. Są także kontakty na szczeblu społecznym, dobrze układają się relacje z Arbeitsgemeinschaft der Memelländer, czyli z dawnymi mieszkańcami Kraju Kłajpedy i ich potomkami. Za czasów sowieckich szkalowano ich jako „nacjonalistów”, teraz są bardzo aktywni i nam pomagają. Prezes tego związku Uwe Jurgsties został nawet honorowym obywatelem Kłajpedy. To stowarzyszenie oddało nam swoje archiwum. Przyjeżdżają do nas z inicjatywami kulturowymi. Postawili pomnik przy dworcu dla ludzi, którzy musieli opuścić Kłajpedę. To był dramat, że w 1945 r. ludzie musieli uciekać zostawiwszy wszystko. Pomnik nigdy nie był zniszczony. Dzięki tej współpracy relacje między Litwinami i Niemcami w Kłajpedzie są dobre. Gdy zaś mowa o historii Kraju Kłajpedy, to jest ona dobrze znana i rozumiana, bo prawie każdy Litwin ma tutaj w rodzinie kogoś, kto musiał uciekać przed Sowietami. A dodam, że okupacja sowiecka była dla nas sto razy gorsza niż nazistowska.
Politycy niemieccy przyjeżdżają do Kłajpedy?
Gdy zostałem konsulem honorowym, to po paru miesiącach wpadłem z deszczu pod rynnę (śmiech). Ogłoszono, że przyjeżdża do nas prezydent Bundesrepubliki Joachim Gauck. To była pierwsza wielka wizyta, którą obsługiwałem. Było bardzo przyjemnie, to otwarty, mądry człowiek, serdeczny. Odbyło się spotkanie przy ulicy Tirgaus, niedaleko od miejsca, gdzie do 1945 r. stał kościół św. Jana. Wtedy Gauck poszedł w ludność, by spróbować porozmawiać trochę po niemiecku.
Generalnie jednak do Kłajpedy przybywają delegacje z zaprzyjaźnionych miast, z Bundestagu. Przyjeżdżał do nas także obecny prezydent Frank-Walter Steinmeier, wcześniej minister spraw zagranicznych. Ja miałem okazję oprowadzić go pieszo po starówce w Wilnie. Pokazałem mu ślady niemieckiej kultury.
Czy Angela Merkel była w Kłajpedzie?
Była, ale ja wtedy nie byłem jeszcze konsulem. Chodziło o odwiedzenie Domu Tomasza Manna w Nidzie. Teraz nie wiem, czy jeszcze zdąży przyjechać do Kłajpedy.
Czy studenci niemieccy przyjeżdżają do Kłajpedy?
Niestety po 1990 roku coś niedobrego stało się na Litwie i skupiliśmy się za bardzo na języku angielskim. Odstawiliśmy w kąt niemiecki, polski, francuski. Dlatego nie było wielkiego pola do współpracy uczelnianej z Niemcami. Jednak teraz to się zmienia i wiem, że nasz uniwersytet aktywnie współpracuje z Republiką Federalną Niemiec. Przyjeżdżają do nas studenci niemieccy. To są różne branże. Nasz uniwersytet ma mocny profil humanistyczny, czyli historię. Jest tutaj także inżynieria, są kontakty z Jade Hochschule, czyli Wilhelmshaven. Mamy także relacje z Politechniką Berlińską. Jest nie tylko wymiana studentów czy profesorów, ale wspólne projekty. Nasz uniwersytet funkcjonuje jednak nie tylko z pieniędzy państwowych, ale także piszemy projekty.
Niemcy przyjeżdżają także na Wydział Zdrowia, a więc pielęgniarstwo, nauka o zdrowiu, choć nie jest to klasyczna medycyna. Sporo ze studentów niemieckich uczy się tutaj języka litewskiego.
Rozmawialiśmy o stosunkach niemiecko-litewskich, ale ja chciałbym się zapytać jak Pan, osoba urodzona w Birżach, studiująca w Wilnie, znalazła się w Kłajpedzie?
To chyba nie jest sensacja. Co prawda Kłajpeda jest oddalona cztery godziny jazdy od Wilna, ale jeśli birżanin studiował w Wilnie, to dlaczego nie może się później przenieść nad morze? Chcę jednak opowiedzieć wszystko po kolei. Kiedy skończyłem Uniwersytet Wileński, uznałem, że chcę się zajmować pracą naukową. Dlatego powróciłem do Birż i pracowałem tam przez siedem lat jako archeolog. Jednak okazało się, że w Kłajpedzie otwarto uniwersytet i zaproszono mnie. Kolejna przyczyna była taka, że moja żona pochodzi z Kłajpedy. Miałem taki problem w rodzinie, że mój syn mieszkając w Wilnie ogłuchł. Okazało się, że w Kłajpedzie otwarto szkołę dla głuchoniemych. Tak naprawdę to był główny powód, dla którego przyjechaliśmy tutaj.
Pan jako historyk zajmuje się historią Jednoty Litewskiej, kalwinistów, generalnie protestantyzmem. Skąd taki wybór? Czy dlatego, że pochodzi Pan z Birż?
Prawdę mówiąc to dlatego, że pracowałem siedem lat jako archeolog w Birżach. Zainteresowałem się bardzo kulturą materialną. Ona była zupełnie inna niż w czysto katolickich ośrodkach na Litwie. Także mentalność birżan była inna. Sam pochodzę z rodziny ekumenicznej: mój dziadek po linii matki był luteraninem, po linii ojca Januszkiewicz – katolikiem. Mój ojciec był także katolikiem, zaś babka ze strony matki kalwinką. Ale nie chodziło się w czasach sowieckich do kościoła, bo to było niebezpieczne. Ja otrzymałem wychowanie religijne od dziadków: z jednej strony luterańskie, z drugiej reformowane. Kiedy można już było chodzić do kościoła, ochrzciłem się i konfirmowałem w kościele kalwińskim. Dobrze znałem już wtedy jego historię i dla mnie było punktem honoru, by oficjalnie zostać ewangelikiem reformowanym.
W Kłajpedzie kościoła kalwińskiego nie ma, ale kiedyś funkcjonował. Możemy coś o tym powiedzieć?
Tradycje kalwińskie w Kłajpedzie są bardzo głębokie, jak w całej północnej części Prus Wschodnich. Zbór kalwiński powstał pod koniec XVII w., znajdował się przy ulicy Mostowej (lit. Tilto). Kiedy książę pruski sam przeszedł na wiarę reformowaną, dla kalwinistów otworzyło się okno możliwości. Tutaj była diaspora szkocka, diaspora angielska, francuska, która chodziła do tego kościoła. Kłajpedzcy kalwiniści mieli powiązania z Wielkim Księstwem Litewskim. Aż do 1813 r. synod birżański wyznaczał pastorów w Królewcu i Kłajpedzie. Jednym z przykładów jest Conrad Mehl, który wydał parę książek, mających nawet streszczenie po litewsku.
Zbór kalwiński działał do 1945 r., został zniszczony, ale nie na tyle, żeby nie można go było odtworzyć. Sowieci jednak zdecydowali o usunięciu ruin kościoła.
W XIX w. językiem nabożeństw w kościele w Kłajpedzie był litewski i niemiecki?
Na pewno tak, można także, z dużą dozą prawdopodobieństwa dodać, że również używano języka angielskiego. Język litewski został skasowany w 1939 r. Litwini wtedy musieli wyjechać z Kraju Kłajpedy, zaś ci, którzy pozostali, musieli używać niemieckiego.
Do 1945 r. Kraj Kłajpedy był w zdecydowanej większości luterański. Co stało się po II wojnie światowej, gdy miasto włączono do Litwy Sowieckiej?
Dopóki pozostali mieszkańcy z czasów przedwojennych, wspólnoty były liczne, a nabożeństwa się odbywały. Formalnie kult wszystkich wyznań był tutaj zabroniony, jednak ewangelicy zbierali się w prywatnym domu na przedmieściu. Później, w latach siedemdziesiątych, pozwolono im modlić się w kaplicy cmentarnej, którą już wcześniej oddano prawosławnym. Sytuacja była taka, że po mszy prawosławnej wynoszono wszystkie ikonostasy, później odbywało się nabożeństwo ewangelickie. Po nim znów odświęcano kościół i wnoszono ikonostasy. Nie było wtedy jednak konfliktów międzyreligijnych.
Trzeba powiedzieć, że po 1945 r. Kłajpeda została zasiedlona ludnością ze Żmudzi, a więc katolicką, konserwatywną. Oni byli nawet bardziej przywiązani do wiary niż mieszkańcy Auksztoty. Jednak zjawili się także ludzie z rejonów ewangelickich takich jak Kiejdany czy Birże. Kiedy pojawiłem się w 1993 r. w Kłajpedzie, to pamiętam, że zbierał się jeszcze wtedy taki związek byłych obywateli kraju birżańskiego. Kiedy przyszedłem na pierwsze takie zebranie znalazłem ponad pięćset osób z rejonu birżańskiego, kalwinistów, luteran, ale także katolików.
Wracając jednak do nabożeństw w Kłajpedzie w czasach sowieckich, to rozumiem, że po 1945 r. nie było możliwości, żeby się modlić, jedynie w tej kaplicy cmentarnej?
Nie było, zresztą dla katolików też nie było. Stare kościoły zostały zburzone, a kościół anglikański był zrujnowany. Katolikom oddano malutki kościółek na przedmieściu. Dla tak dużego miasta jak Kłajpeda to było nic.
Kościoły ewangelickie w Szyłokarczmie i Nidzie też były zamknięte?
W Szyłokarczmie, z tego co pamiętam, to w latach sześćdziesiątych otwarto kościół dla wiernych. Tam zbierali się ewangelicy z miasta i z rejonu. Gdy zaś mowa o Nidzie, to trzeba pamiętać, że w czasach sowieckich Mierzeja Kurońska była zamknięta. Mieszkała tam ludność rosyjska powiązana z wojskiem. W Nidzie próbowano robić nabożeństwa domowe, ludzie przypływali łódeczką, ale grasowała tam sowiecka straż graniczna. Ja pierwszy raz pojechałem na Mierzeję Kurońską dopiero w 1993 roku. W czasach sowieckich można się było tylko dostać na plażę Smiltynė.
Po tym jak Litwa odzyskała w 1990 roku niepodległość, jaka jest sytuacja ewangelików w Kłajpedzie i Kraju Kłajpedy?
Sytuacja nie jest najgorsza, działają tutaj parafie ewangelickie, nawet w Połądze, Butyndze czy Kretyndze. W latach 1991–1993 ewangelicy odzyskali prawie wszystkie swoje kościoły, otworzyły się lokalne wspólnoty protestanckie. W 1992 r. na Uniwersytecie Kłajpedzkim zaczęto wykładać teologię ewangelicką. Sporo pastorów to nasi dawni studenci. Ja także pracuję na Wydziale Teologii Ewangelickiej.
Na ewangelików oddziałuje jednak czynnik demograficzny. Początkowo wielu protestantów wyjeżdżało do Kłajpedy, teraz wyjeżdżają za granicę. Na wsiach nie ma komu chodzić do kościoła. Jednak dotyczy to także powoli katolików. Są jednak pozytywne przykłady: zbory w Szyłokarczmie czy w Wanagach. W samej Kłajpedzie mamy około dwóch tysięcy luteran, aktywnych jest może połowa. Oprócz tradycyjnych ewangelików pojawiają się u nas „nowi protestanci”. Konwersji z katolicyzmu na luteranizm nie jest wiele, chyba, że mówimy o pastorach, którzy po prostu chcieli mieć rodzinę. Więcej katolików konwertuje się do grup „ewangelikalnych”.
Pan jest nie tylko historykiem i wykładowcą, ale działa Pan społecznie na terenie Kraju Kłajpedy. Zasiada Pan w radzie Centrum Kultury im. Ludwika Rezy w Juodkrantė, a także w Muzeum Hugo Scheu w Szyłokarczmie. Jak bardzo te postaci są ważne dla regionu, w którym się znajdujemy?
To ładne przykłady oddziaływania kultu na siebie. Ludwik Reza był pastorem luterańskim, proboszczem, wykładowcą na Seminarium Języka Litewskiego w Królewcu, a także zbieraczem „dajn”. On reprezentował tę część lokalnej inteligencji, która w pewnym momencie bardzo zaangażowała się na rzecz języka litewskiego. Język litewski na Wybrzeżu przetrwał bowiem dzięki działalności naukowców niemieckich. Zwrócili oni uwagą na starą, archaiczną mowę. Zrobili wiele, żeby przetrwała, nawet w trudnych czasach Bismarcka. Zresztą sam Bismarck na terenie obecnego Kraju Kłajpedy nie jest oceniany tak źle, tolerował używanie języka litewskiego. Sam byłem zaskoczony, gdy kiedyś znalazłem ogłoszenie z końca XIX w., gdy szukano pastora dla kościoła św. Jana na starówce kłajpedzkiej. Jednym z warunków była znajomość języka litewskiego. W czasach sowieckich uczono nas zupełnie innej historii.
Wracając do Hugo Scheua: to niemiecki ziemianin, który interesował się kulturą, religią, językiem litewskim. Stworzył zbiory muzealne i dzięki niemu mamy bardzo dużo źródeł historycznych, które pozostały w tym regionie. Zarówno Reza, jak i Scheu działali na rzecz społeczeństwa, nie patrząc czy to Niemcy, czy Litwini, czy Polacy.
Ostatnie pytanie: skąd się wzięła u Pana doskonała znajomość języka polskiego?
Z domu.
W Birżach rozmawiało się po polsku także po 1945 r.?
Ja w swojej rodzinie mówiłem w trzech językach. Ze swoim dziadkiem Wiktorem Januszkiewiczem rozmawiałem po polsku. On mnie nauczył polskiego, ale także niemieckiego. Rozmawialiśmy również po niemiecku. Dziadek pochodził z rodziny kresowej szlachty, ukończył gimnazjum podczas I wojny światowej, w Birżach uczył się niemieckiego. Nie uważał się za Polaka, ale jak mówił Miłosz: obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego. Po II wojnie światowej mój dziadek zaczął się deklarować jako Polak. On miał zresztą dylemat. Jego matka pochodziła z rodziny łotewskiej. Ojciec był szlachcicem. Jednoznaczna identyfikacja była w jego przypadku trudna.
Moja rodzina była mieszczańska, mieszkała od końca XVII w. w Birżach, rozmawiało się po prostu w wielu językach. Nawet w jidysz, bo było sporo Żydów. Dziadek interesował się bardzo filologią, studiował łacinę na uniwersytecie w Kownie. Znał jedenaście języków, był esperantystą. Ja nie mam się za bardzo czym pochwalić, bo nauczyłem się polskiego, litewskiego, rosyjskiego, niemieckiego, troszeczkę esperanto i łaciny (śmiech). Dziadek uważał, że znać języki to wielki przywilej. Zwykł mawiać: „wszystkie rewolucje, zabory pochłonęły wszystko, co nasza rodzina posiadała; domy, grunty, pieniądze. Ale jedno nam zostało, czyli języki”. Dzięki niemu ja jestem szczęśliwy, dzięki niemu mogłem się nauczyć polskiego, niemieckiego. W czasach sowieckich można było dostać na Litwie polskie książki, polską prasę: „Przekrój”, „Technikę Młodzieży”. U Was było więcej wolności. Słuchaliśmy polskiego radia. Dziś trochę tego brakuje.
W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.