Algirdas Kazlauskas: elfowie zrodzili się z potrzeby przeciwdziałania rosyjskiej propagandzie

|

Pod koniec XX wieku wszyscy w Europie żyli ideą „końca historii” Fukuyamy. Tymczasem w 2014 roku okazało się, że historia się nie skończyła, skoro Rosja wkracza ze swoimi wojskami na Ukrainę. My na Litwie zauważyliśmy, że jeszcze przed wojną w 2014 roku Kreml zasypywał nas propagandą, fake newsami. Ukrainę ta propaganda zalewała jeszcze bardziej, bo to przecież kraj pokrewny kulturowo i w dużym stopniu mówiący tym samym językiem. Więc ideą, jaka stała za Debunk.EU, było zmniejszenie wpływu propagandy rosyjskiej na Litwę, poprzez użycie naszej wiedzy i umiejętności z dziedziny IT. Później przyszedł czas na naszych „elfów”, bo na razie sztuczna inteligencja nie jest w stanie przeprowadzić pewnych procesów za ludzi. „Elfowie” mają za zadanie przeczytać określone informacje i oznaczyć je jako „prawdziwe” lub „fałszywe” – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim Algirdas Kazlauskas, starszy analityk na platformie „Debunk.EU”, która ma za zadanie wyłapywać i prostować nieprawdzie informacje pojawiające się w mediach.

Algirdas Kazlauskas studiował na Wydziale Nauk Politycznych i Dyplomacji Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie. W 2010 roku rozpoczął pracę jako asystent przewodniczącej Sejmu Litwy Ireny Degutienė. Pracował także jako lokalny bloger-felietonista, był również wydawcą lokalnego czasopisma konserwatywnego Związku Ojczyzny-Litewskich Chrześcijańskich Demokratów (TS-LKD). W 2015 roku podjął pracę na polu bezpieczeństwa informacyjnego, zwalczając propagandę kremlowską, która pojawiła się po wojnie na Ukrainie. Od 2018 roku pracuje w „Debunk.EU” (wcześniej „Demaskuok”) jako starszy analityk. Jest członkiem partii TS-LKD.

Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Spotykamy się, dziś w specyficznej formule, bo online w siedzibie Ministerstwa Spraw Zagranicznych Litwy. Będziemy rozmawiać o Waszej platformie Debunk.EU, która została założona jeszcze jako Demaskuok.lt.

Algirdas Kazlauskas: Zmieniliśmy nazwę, bo chcieliśmy być obecni w pozostałych krajach bałtyckich, a więc w Łotwie i Estonii. Nasza siedziba mieści się w Wilnie, ale działamy również w Łotwie, Estonii, a także w Macedonii Północnej.

Dlaczego w tym ostatnim kraju?

Pojawił się odpowiedni grant. Myślimy zresztą, by prowadzić naszą działalność także w Polsce.

To ciekawe, chętnie dowiem się więcej na ten temat. Chciałbym jednak poprosić o nakreślenie krótkiej historii Waszej inicjatywy „Debunk.EU”. Ona pojawiła się w 2017 roku, a więc trzy lata po rozpoczęciu się wojny na Ukrainie. Czy ta wojna była powodem tego, że zaczęliście się koncentrować na prostowaniu fake newsów?

Osobiście nie mogę niestety powiedzieć więcej na ten temat, dlatego, że w momencie powstania „Debunk.EU” mnie tam jeszcze nie było.

Mogę powiedzieć w ten sposób: pod koniec XX wieku wszyscy w Europie żyli ideą „końca historii” Francisa Fukuyamy. Tymczasem w 2014 roku okazało się, że historia się nie skończyła, że coś przepowiedziano źle, skoro Rosja wkracza teraz ze swoimi wojskami na Ukrainę. Coś stało się także z umysłami Ukraińców. Cześć z nich uwierzyła, że Rosjanie wkraczają, by wyzwolić ich spod okupacji faszystowskiego reżimu w Kijowie. My na Litwie, bo nie chcę się wypowiadać także za Łotyszy czy Estończyków, zauważyliśmy, że jeszcze przed wojną w 2014 roku Kreml zasypywał nas propagandą, fake newsami. Ukrainę ta propaganda zalewała jeszcze bardziej, bo to przecież kraj pokrewny kulturowo i w dużym stopniu mówiący tym samym językiem. Więc ideą, jaka stała za Debunk.EU, było zmniejszenie wpływu propagandy rosyjskiej na Litwę, poprzez użycie naszej wiedzy i umiejętności z dziedziny IT. Obecnie koncentrujemy się na monitorowaniu ponad półtora tysiąca stron internetowych, głównie w języku rosyjskim, działających w Europie Środkowo-Wschodniej. Pomijając monitoring, skupiamy się także na filtrowaniu stron, które zawierają odpowiednie treści. Później przychodzi czas na naszych „elfów”, bo na razie sztuczna inteligencja nie jest w stanie przeprowadzić pewnych procesów za ludzi. „Elfowie” mają za zadanie przeczytać określone informacje i oznaczyć je jako „prawdziwe” lub „fałszywe”.

Przeczytaj także:  Tomas Čeponis: Rosja zawsze starała się oddziaływać propagandowo na kraje bałtyckie i Polskę

Widzę w dokumencie, który otrzymaliśmy od Waszej organizacji, że od opublikowania danej wiadomości w sieci do jej „wytypowania” jako potencjalnie nieprawdziwej, mijają dwie minuty. Ile czasu mają „elfowie”, by oznaczyć ją jako „prawdziwą” lub „nieprawdziwą”?

„Elfowie” to są wolontariusze, nie osoby zatrudnione. Więc tak naprawdę nie możemy ich do niczego zmusić, wyznaczyć im jakiegoś celu czy czasu. Im więcej „elfów”, tym szybciej trwa proces demaskowania. Mamy jednak rekord: od publikacji pewnej fałszywej informacji do jej zdementowania minęły dwie godziny.

Wspomniał Pan wcześniej o pięćdziesięciu „elfach”, które u Was działają. Czy te osoby otrzymują jakąś gratyfikację?

Nie, nie płacimy im. Jeśli już, to staramy się, by poszerzali swoją wiedzę, uczestniczyli w jakichś szkoleniach, np. z wojskowymi, wywiadowcami, osobami, które zajmują się cyberterroryzmem czy energetyką etc.

Czy wszyscy „elfowie” pochodzą z Litwy?

Na razie tak, ale będziemy się starać, by wejść także na „rynek” łotewski czy estoński.

Jakie macie wymagania od „elfów”? Kto może zostać „elfem”, czy to zależy od wieku, wykształcenia, miejsca pracy etc.?

W większości są to osoby związane z Litewskim Związkiem Strzeleckim („Lietuvos Šaulių Sąjunga”). Mają różny background, wykształcenie. Decydujące jest to, czy mają rekomendację wspomnianych „šaulisów”. Staramy się zresztą teraz dobierać w ten sposób „elfów”, by mieli wiedzę z różnych dziedzin życia. By byli ekspertami ds. historii, stosunków międzynarodowych, IT czy sportu.

Czy „elfowie” mają jakiś specyficzny wiek?

Jeśli chodzi o przeciętny wiek, to nie mamy takich informacji. Najmłodszy ma chyba jakieś dwadzieścia lat, zaś najstarszy ponad siedemdziesiątkę.

Czy może Pan podać jakieś przykłady z Waszej działalności?

Jedną z naszych aktywności było śledzenie tego, co pisze się w mediach na temat ćwiczeń wojskowych „Defender Europe 20”. To miały być największe ćwiczenia w Europie po II wojnie światowej, jednak w związku z pandemią, ich skala się znacząco skurczyła. Co ciekawe, propaganda rosyjska nie użyła żadnych nowych środków, była mało odkrywcza, nie powiedziała nic, czego byśmy wcześniej nie słyszeli.

Co mówili Rosjanie?

Oskarżali zachodnie kraje o to, że są nieodpowiedzialne w obliczu pandemii, że powinno się zawiesić ćwiczenia.

Widzę w informacjach, które otrzymaliśmy od MSZ, że „elfowie” działają w ośmiu różnych „pokojach”, są powiązani z „Delfi”, „Lietuvos rytas”, LRT i innymi mediami. Jak wygląda współpraca dziennikarzy i „elfów”?

Najpierw pojawia się oznaczenie, że jakiś artykuł może być potencjalnie niebezpieczny, później zajmują się nim „elfowie”. Tymczasem dziennikarze z wymienionych przez Pana portali mają dostęp do naszych narzędzi, widzą, jakie wiadomości są obecnie „obrabiane” i mogą się włączyć.

Przeczytaj także:  Między polityką, ideologią a interpretacją historii. Konflikty o pomniki sowieckie w Europie Środkowo-Wschodniej

Przed rozmową z Panem czytałem o fake news, który pojawił się latem 2019 roku na jednym z litewskich portali, że niemieccy żołnierze zdewastowali cmentarz żydowski w Kownie. Może Pan podać inny przykład wiadomości, którą udało się zdemaskować?

Pamiętam, że gdy przeglądałem swoją stronę na Facebooku, zobaczyłem informację na czwartym co do wielkości portalu alfa.lt, że nasz prezydent Gitanas Nausėda zaproponował, by przetransportować na Litwę broń nuklearną i stworzyć bazę dla 500 żołnierzy amerykańskich. To przyciągnęło moją uwagę i moja pierwsza reakcja była tego typu: „super”. Ale po chwili pomyślałem sobie, że to brzmi jednak zbyt dobrze, by było prawdą. Zacząłem szukać więcej informacji. Po chwili Vaidas Saldžiūnas, dziennikarz delfi.lt zajmujący się obronnością, napisał, że także poszukuje więcej szczegółów na temat tego newsa.

Co się stało takiego, że tego typu informacja mogła się w ogóle przebić?

Portal „Kas vyksta Kaune” został po prostu zhakowany. Później ktoś opublikował na nim tę informację o propozycji prezydenta Nausėdy, a także o tym, że sekretarz stanu Mike Pompeo jest zadowolony z pomysłu transportu broni jądrowej na Litwę. Po pół godziny ktoś zaatakował skrzynkę e-mailową Vaidasa Saldžiūnasa i wysłał email do biura prezydenta, prosząc o wyjaśnienia, co się dzieje.

Warto dodać, że ta wiadomość ukazała się w czasie negocjacji z Turcją w sprawie Baltic Defence Plans.

Może Pan podać jakieś inne przykłady dezinformacji?

Związane były z pandemią, np. na początku marca, gdy koronawirus nie dotarł jeszcze na Litwę, przekazano wiadomość, że wykryto go na lotnisku w Wilnie. Nagłówki w mediach krzyczały: „pandemia koronawirusa eksplodowała. Mamy ponad dwustu zakażonych. Na lotnisku panuje lockdown”. Wspomniano również, że ludzie, którzy pojawią się na lotnisku wileńskim, będą trzymani w namiotach ze specjalną procedurą „dezynfekcji”. Generalnie ta wiadomość nie dotarła daleko, ona była wysłana przez email, po tym jak dokonano na nim „spoofingu”. Opublikowano zrzuty ekranu z portalu Delfi. Mieliśmy także informację, również wysłaną przez e-mailem, że jeden z wysokich oficerów amerykańskich ma koronawirusa, a ta wiadomość jest ukrywana przed społeczeństwem.

Przeczytaj także:  „Mamy do czynienia z wojną“. Litewskie strachy przed Rosją

Czy posiada Pan statystykę, jak wiele informacji czy e-maili zostało już zdemaskowanych?

Niestety nie pamiętam dokładnie, ale w ciągu ostatniego roku to było jakieś dwieście artykułów, w większości po litewsku, czasem po angielsku i rosyjsku. A na tak mały kraj jak Litwa dwieście to jest dość dużo.

W październiku na Litwie odbędą się wybory do Sejmu. Czy oczekuje Pan zwiększenia się liczby fake newsów w trakcie kampanii wyborczej (wywiad był nagrywany w lipcu 2020 roku – przyp. red.)?

Mieliśmy kampanię wyborczą na wiosnę 2019 roku, do Parlamentu Europejskiego, a także w wyborach prezydenckich. Nie zaobserwowaliśmy wtedy zwiększonej liczby fake newsów. Nie sądzę, żebyśmy tego lata czy tej jesieni mieli większą liczbę fałszywych informacji, choć oczywiście zawsze musimy być przygotowani. Powiedziałbym, że widzimy pewne trendy wzrostowe w pewnych dziedzinach, natomiast nie dotyczy to naszej polityki wewnętrznej czy właśnie kampanii do Sejmu.

Przeczytaj także:  Litwini głosują, choć wirus nie odpuszcza

O jakich trendach wzrostowych Pan mówi?

Mam na myśli choćby obecność wojsk NATO w Litwie czy ćwiczenia „Defender Europe 20”, które nie były ćwiczeniami natowskimi, tylko amerykańskimi. Zainteresowały jednak propagandę rosyjską.

A jakie są inne „gorące” tematy?

Na przykład kwestia koronawirusa, który ma być przenoszony przez zachodnich żołnierzy, a te sprawy ukrywane przez opinią publiczną. W styczniu 2020 roku mieliśmy z kolei informację, że paru żołnierzy amerykańskich zaangażowało się w jakąś drakę i próbowali ukraść samochód. Ta fałszywa wiadomość również została wysłana ze zhakowanej skrzynki e-mail.

Czy są jakieś kwestie związane z mniejszościami narodowymi na Litwie?

Są, ale nie tak liczne jak na Łotwie czy w Estonii. Mógłbym podać chociażby wspomniany już przykład żołnierzy niemieckich, którzy rzekomo mieli zniszczyć cmentarz żydowski w Kownie. Oprócz tematyki mniejszości narodowych mamy ataki na historię Litwy, informacje, że nie było okupacji sowieckiej, a „leśni bracia” walczący w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku o wolność Litwy, mieli splamione ręce krwią Żydów zabitych w trakcie Holocaustu. Generalnie w rosyjskich mediach co tydzień znajdzie Pan informację o „złych litewskich partyzantach”, którzy byli „zbrodniarzami”. Różnego typu fake newsy są zresztą „wypuszczane” przez samych Litwinów i później „grzane” w mediach rosyjskich. Mam na myśli choćby wypowiedź naszej pisarki i dziennikarki, autorki książki „Nasi”, Rūty Vanagaitė, na temat naszego dowódcy Adolfasa Ramanauskasa-Vanagasa, który miał kolaborować z Sowietami. Później to zostało wykorzystane przez propagandę kremlowską. W mediach rosyjskich był zresztą także prezentowany Wiaczesław Titow, radny rosyjski z Kłajpedy, który również obrażał pamięć „Vanagasa”.

Wspomniał Pan o mediach rosyjskich na Litwie. Czy w „Litowskim kurierze”, „Obzorze” czy „Pierwym Bałtijskim Kanale” natrafiliście na jakieś fake newsy?

W „Litowskim Kurierze” nie tak dużo jak w innych mediach rosyjskich, natomiast było parę przypadków w „Obzorze”. W tej ostatniej gazecie na początku pandemii znalazła się np. informacja, że mer Wilna chce, by cała administracja miejska umarła w trakcie pandemii koronawirusa. W rzeczywistości Remigijus Šimašius powiedziała, że ma nadzieję, iż jedyną ofiarą śmiertelną pandemii w Wilnie będzie „dinozaur biurokracji”, a nie ludzie. W „Obzorze” po prostu zacytowano sfałszowane słowa mera.

„Elfowie” działają także na Łotwie i w Estonii, ilu ich jest?

Około dziesięciu, dwudziestu. Ale tak naprawdę to świeża sprawa, bo dopiero na wiosnę 2020 roku założyliśmy tam swoją działalność. Nie mogę zatem podać dokładnych liczb.

W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!