Dwubiegunowe zaburzenie języka – między tożsamością mniejszości narodowych, językiem urzędowym a polityką językową Litwy

|

14 lipca 2002 roku, godzina 16. Porodówka w Wilnie. Niepodległa Litwa. Nie mam świadomych wspomnień o tamtych czasach. Nie wiem, jak żyło się tym spośród Was, którzy wtedy żyliście na Litwie, ani jak postrzegaliście swój kraj, zanim staliśmy się częścią współczesnego świata. Z opowieści rodziców wnioskuję, że w powietrzu nadal unosiła się wyczuwalna domieszka sowieckości.

Audi 80, swojsko nazywane bułkami, obok coraz rzadszych ład, czyli żyguli, wciąż kursujące mikruszki, vibe’y cioci Swietłany na stołówce. Już nie migawki z Łańcucha Bałtyckiego w 1989 roku na podkładzie muzycznym „Budzą się Bałtowie” (lit. Bunda jau Baltija[1]), puszczane każdego roku podczas obchodów Dnia Niepodległości Litwy jako relikt przeszłości. Jeszcze nie ikoniczna kontrowersyjna akcja mera Wilna Artūrasa Zuokasa z 2011 roku, gdy czołgiem rozjechał merca na centralnej alei Giedymina w kampanii przeciw nielegalnemu parkowaniu; merc był znakiem nowej epoki post-żyguli. Coś pomiędzy. Okres transformacji, którego nie znam. Zbyt zamierzchły jak na moją pamięć. Zbyt świeży, żeby trafił do podręczników historii. Czas wolności wślizgującej się między atomy powietrza i czas akuszerów nowej Litwy.

Właśnie wtedy pojawiłam się na świecie. Konkretniej – pojawiłam się w Wilnie, które pod wieloma względami pozostaje orbitą mojego życia. Jak to bywa ze wspomnieniami z dzieciństwa, u zarania mojej świadomości to miasto mogło bez żadnych konfliktów nazywać się „Wilnem” obok litewskiej nazwy „Vilnius”, a ja w nim byłam „Kamilą”, z miękkim polskim-wannabe-francuskim „l”, która w niepojęty dla dziecka sposób w nieużywanym jeszcze języku litewskim przetransformowała w angielską wersję Camilla – litewską wymowę fonetyczną zapisu „Kamila”. Musiałam stać się „Kamilė Zujevičiūtė”[2], obywatelką nowej Litwy, dziecięciem Tysiąclecia, Litwinką. Mimo że nie należę do pokolenia millenialsów, a moi urodzeni i wychowani na Litwie rodzice, jak zresztą również ich przodkowie-autochtoni, nie mają kropli litewskiej krwi, wszyscy urodzeni w tamtym czasie mieli wypełnić proroctwo patriarchy narodu litewskiego Jonasa Basanavičiusa i niczym Wenus z Marsem naznaczyć magiczny akt narodzin ekstatycznym okrzykiem objawienia typu „Poczułem, iż Litwinem jestem“[3]. Wolność rodem z porodówki Litwy.

Niespodziewany zwrot akcji, czyli kłótnia ojca z rejestrującym noworodki „akuszerem nowej Litwy”, sprawił, że oświeconą „Kamilė Zujevičiūte” pobyłam na papierze tylko przez sekundę, po czym wróciłam na ziemię w swojej oficjalnej postaci ortograficznej – jako „Kamila Zujevič”. Wówczas nie było jeszcze szans, żebym jako obywatelka Litwy formalnie mogła być „Kamilą Zujewicz”. Byłam nią za to przez dwanaście lat nieformalnie, jako uczennica polskojęzycznej szkoły. Po drodze Polka Kamila Zujewicz zdążyła zostać laureatką ogólnokrajowych eliminacji olimpiady polonistycznej, a obywatelka Litwy Kamila Zujevič zdała państwowy egzamin maturalny z języka litewskiego z maksymalnym wynikiem – 100 punktów. Web 2.0, Web 3.0, taka kolejność i hierarchia, obviously. Są rzeczy ważne i ważniejsze.

Jako Polka z Litwy „na papierze” funkcjonuję dwubiegunowo – swoiste ucieleśnienie dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości, często kojarzonego z diasporami. Na Litwie nie mogę być prawdziwą Litwinką, w Polsce nie mogę być prawdziwą Polką. Na poziomie świadomym i podświadomym pozostaję mieszańcem, polsko-litewską hybrydą. Nie mogę „jechać sobie do tej swojej Polski”, dokąd posyłają mnie „życzliwi”, bo moją ojczyzną jest Litwa. W paszporcie mam nazwisko w adaptowanej pisowni oraz dopisek o narodowości. „Polka z Litwy” – to jak piętno niewygodnej dla wielu hybrydowej tożsamości. Istotne, choć nieistniejące w żaden uchwytny sposób. Wykluczenie i redystrybucja jednocześnie. Interpretacja interpretacji. Fuzja tego mętliku.

Spróbujmy rozdzielić warstwy świadomości. Jeśli chodzi o mniejszości narodowe, jako społeczeństwo Litwy mamy nieuporządkowane kwestie fundamentalne, takie jak zapętlające się kwestie tożsamości, języka i polityki językowej. Co ta pętla oznacza dla naszego wspólnego społeczeństwa obywatelskiego?

Wolność dwubiegunowa a hybrydy. Nie poczułem, iż Litwinem jestem

Nawet jeśli „akuszerzy Litwy” i stworzone przez nich powojenne Wilno uważają inaczej, to hybrydyczność może być i jest normą, nieantagonistyczną cechą duszy. Takie są realia geograficzne Litwy od niepamiętnych czasów. Zawsze byliśmy tym, co dziś modnie określa się jako liminal space – przestrzeń liminalna, terytorium przejściowe, punkt tranzycji. Po polsku Wileńszczyzna, południowo-wschodnia część Litwy nazywana bywa właśnie „Kresami”, czyli pograniczem, rubieżą[4].

Stan przejściowy jest elementem naszej kolektywnej świadomości, elementem, który ze wspólnego dyskursu usunęliśmy po to, żeby zaspokoić potrzebę centralizacji ideologii Litwy wolnej. Fair enough. Po drodze jednak gdzieś zapodziało się coś istotnego, co niezbędne dla psychologicznego bezpieczeństwa wszystkich obywateli Litwy, również tych o innej narodowości niż litewska. Dla tego samego psychologicznego bezpieczeństwa, o które obecnie tak bardzo się wszyscy troszczymy, ponieważ umożliwia ono rozwój i rozkwit. Gdyby opisywali to dziś panowie Marks i Freud, sformułowaliby to mniej więcej tak: alienacja spowodowana czynnikami zewnętrznymi i historycznymi nie jest równoznaczna z wewnętrznym stanem ducha współczesnego człowieka z krwi i kości.

Ujmując rzecz zwyczajniej: uświadamiamy sobie siebie jako istoty pełne i niepodzielne. Jeżeli ktoś, kto opiera się na ograniczonej, granicznej (co za ironia) percepcji, decyduje za nas, jacy jesteśmy, to wcale nie oznacza, że jesteśmy, byliśmy lub powinniśmy tacy być. Znakiem naszej siły jest zdolność dojścia do głosu i „opowiedzenia siebie”, bez chowania głowy w piasek, w milczące (nie)dostosowanie.

Teraz o faktach i fantazjach. U zarania mnie i niepodległej Litwy nigdy nie czułam, „iż Litwinką jestem”. Jeśli miałabym naszkicować etniczny i psychogeograficzny archetyp swojej jaźni, moją najbardziej realną formą jest wilnianka. Według „ostatniego obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego” Czesława Miłosza, nie człowiek z „innej Europy”, lecz obywatelka Wileńszczyzny – „innej Litwy”. Litwy mojej duszy. Jej współrzędne geograficzne, moje centrum Europy i świata, wyznacza Wilno, czy też Vilnius, Wileńszczyzna.

Mimo że moje życie zaczęło się w Wilnie „akuszerów Litwy”, w kolejnych latach dorastałam w nowej jego wersji, aż wreszcie Wilno samo stało się synonimem wzrostu, rozwoju i upgrade’u, wariantem litewskiego anglicyzmu. Już nie jesteśmy postsowieckimi peryferiami. Obecnie z dumą ucieleśniamy światowy progres, oglądamy się na Zachód, a na co dzień coraz bardziej – na Internet. Uważamy się za fajnych (tak też odbierają nas inni), sprowadzamy na świat kolejnych wolnych małych New-Nordic-Litwinów, albo ogólniej – świadomych, kochających swój kraj obywateli. Postępowi kosmopolici, walczący o demokrację hybrydowi pracownicy, twórcy unicornów i polityki wartości. Z Wilnem – unicornową fantazją.

Kokosowo-truskawkowa matcha narodów Wilna i Fantazijos.lt[5]

Wilno z realnych doświadczeń mojego życia to miasto, w którym iPhone’em nagrywamy filmiki o tym, jak popijamy fancy matchę w dawnej kawiarni Chaika (obecnie Kiras) albo BREW. Specialty Coffee[6], podczas gdy z kolegami rozwodzicie się nad sensem swojej hybrydowej pracy, maksymalizując shareholder value[7]. Między tymi dwoma biegunami wileńskiego pola grawitacyjnego istnieje jeszcze jedna fancy miejscówka, gdzie w weekendy w gronie przyjaciół przy brunchach z gwiazdkami Michelina snujemy plany podboju świata fintech, po czym Na fali zjednoczymy się z naturą i przypudrujemy się w Willi Breżniewa[8]. Miejscówka ta nosi nazwę U Kacpra.

WTF? – powiecie. Kiedyś jednak mogła się tak nazywać. O historycznym dziedzictwie restauracji Gaspar’s świadczy zachowany dotąd nad wejściem polski napis „kawiarnia” i jej żydowski odpowiednik. Ja też tam czasem bywam, też niekiedy wykonuję tam waszą hybrydową pracę. Tyle że maksymalizacja wielokulturowego shareholder value w naszym kraju przychodzi mi z większym trudem, a to z powodu zarówno mojej, jak i historyczno-wileńskiej hybrydowej tożsamości.

O ile mi wiadomo, ten wycinek historii został z murów wileńskiego budynku niedawno wymazany (czy też precyzyjniej, zamaskowany pod warstwami szpachli). Rozwijając metaforę: miasto zostało skonstruowane od nowa. Zalane matchą kokosowo-truskawkową[9], a wobec niepożądanej inności – posmakiem „ciao, truskawunia, dlaczego trafiliśmy do jednego kompotu”[10]. Mimo że w tym samym kompocie, czyli w bańce wielu narodów, tkwimy wszyscy, odkąd książę Giedymin wyśnił swój sen i po oświeceniu w rytuale ayahuasca u rodzimego kriwe-szamana postanowił w Dolinie Świętoroga założyć miasto dla przyszłego HQ jednorożca, czyli unicorna Vinted[11].

Kiedy legendarny władca w 1323 roku rozsyłał po narodach znanego świata invite’y z reklamą Wielkiego Księstwa Litewskiego jako idealnej destynacji work&travel czy job relocation, mogliśmy wciąż jeszcze sobie być „inną Europą”, czyli nieznaczącą, bo nadal nieznającą chrześcijańskiego oświecenia prowincją, wciąż imprezowaliśmy na Yaga[12]. Potem otworzyliśmy się na świat. Z różnych państw sprosiliśmy mocarnych rzemieślników freelancerów i położyliśmy fundamenty pod multikulti Lithuanię. Fast forward, przez wieki pozostawaliśmy w toksycznych relacjach z sąsiadami. Wiecie, jak to bywa, on and off, high highs and low lows. Dziś w naszej bożej ojczyźnie możemy wszystko – z Bogiem i bez Boga, jeden weekend w kościele, kolejny – w klimatach korzennych[13]. Dajemy radę z bóstwami przodków, dajemy radę ze współczesnymi bożkami Instagrama i LinkedIn.

Tośmy się ubawili. Na potrzeby tego tekstu otrząśnijmy się jednak z grzybowego snu Basanavičiusa[14].

Możemy wszystko, a nawet więcej, ale czy chcemy? Czy jako państwo i społeczeństwo obywatelskie jesteśmy gotowi na autorefleksję i psychoterapię po toksycznych relacjach? Czy jesteśmy gotowi na budowanie naszej przyszłości – czyli przyszłości państwa i społeczeństwa obywatelskiego – z innego miejsca niż traumy przeszłości? Na razie, jak się zdaje, to czysta fantazja. A więc – pofantazjuję.

15% twarzy Litwy

Szkoda, że po pozbyciu się narzuconych przez otoczenie cech „zinternalizowanej peryferii” (sformułowanie pisarki Gabiji Grušaitė) i po obraniu nowej trajektorii rozwoju – obywatele, którzy „poczuli, iż Litwinami są”, wciąż próbują kompensować traumy historii poprzez wytworzenie i zakorzenienie w świadomości cichej hierarchiczności społecznej. Hierarchiczność ta dotyczy obywateli Litwy o nielitewskiej narodowości. Omówię to w kontekście polityki (językowej), od której zaczął się ten tekst, ponieważ to ona dotyka sedna mojej (naszej) egzystencji.

Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Litwy często jest pojmowana jako nierozerwalnie związana z przetrwaniem języka litewskiego, czyli z ocaleniem wspólnoty językowej. Rzeczywiście cementem wspólnotowości i fundamentem tożsamości dla wielu narodów jest właśnie język. Jeśli uwzględnimy fakt, że Litwa jest krajem multietnicznym, nie monoetnicznym, ponad 15% obywateli Litwy stanowią przedstawiciele mniejszości narodowych (na podstawie danych spisu powszechnego z 2021 roku), wspólnotę językową Litwy w naturalny sposób współtworzą nie tylko native speakerzy języka litewskiego, ale również posługujący się językiem urzędowym przedstawiciele diaspor.

Niestety, nie każdy, kto urodził się wśród sprzeczności zdeterminowanych przez zewnętrzne otoczenie, a odrzucanych w ciągu niemal całych dziejów Litwy, automatycznie uświadamia sobie, że świat nie dzieli się wyłącznie na czarny i biały. Że żyjemy w epoce pluralizmów, chociaż Wileńszczyzna już historycznie była pluralistyczna. Bycie przedstawicielem mniejszości narodowej, zwłaszcza w kontekście geograficznym, który oznacza nieustanne przenikanie się Wschodu i Zachodu (nawet w jednostkowej tożsamości), niemal zawsze wymusza trzecią kategorię – unię, która nie antagonizuje. Do takiej unii nie pasuje etykietowy kompromis białego z czarnym czy miks win-lose – 50 połowicznie efektywnych odcieni kompromisów, które aktywnie nie rozwiązują problemów, lecz utrzymują zastane status quo.

Najlepszym przykładem są losy Ustawy o mniejszościach narodowych. Aktu prawnego, który regulowałby relacje państwa z mniejszościami narodowymi, zdefiniował ich prawa i powinności, nie mieliśmy od 2010 roku, kiedy to przestały obowiązywać przyjęte jeszcze w czasach sowieckich rozwiązania prawne. Oczywiście, poprzednia Ustawa o mniejszościach narodowych, która przestała obowiązywać, została zmieniona po odzyskaniu przez Litwę niepodległości. Zmiana polegała na tym, że w „nowej” redakcji wyrażenie „Litewska Socjalistyczna Republika Radziecka” zastąpiono wyrażeniem „Republika Litewska”.

Pod względem innych aspektów regulowanych ustawowo istniejemy na podstawie ram prawnych z 1989 roku, czy też precyzyjniej – już od 14 lat (od 2010 roku) my, przedstawiciele autochtonicznych diaspor Litwy, w ogóle nie mieliśmy statusu prawnego odróżniającego nas od migrantów. Około 400 tysięcy obywateli Litwy. Jeszcze w październiku 2024 roku, podczas czytania, nowy projekt ustawy nie został przyjęty, ponieważ do głosowania nie zarejestrowała się wymagana liczba parlamentarzystów. Czytaj: nie ma politycznej woli rozwiązania tej kwestii. Projekt został odłożony „na czas nieokreślony”[15]. Może was to nie poruszyło, ale ja zapytam: jeśli ponad 15% obywateli traktujemy jak projekt, który można odłożyć „na czas nieokreślony”, to jak to świadczy o naszym społeczeństwie obywatelskim, politycznym? Żyjemy w potłuczonym zwierciadle biernej tolerancji.

Dobrze funkcjonujące społeczeństwo obywatelskie wymaga inkluzywności i zaangażowania. Zwłaszcza jeśli mowa o skomplikowanych kwestiach dotyczących mniejszości narodowych i wspólnej przyszłości całego społeczeństwa. Jeśli pragniemy przyszłości sprzyjającej obu stronom, jeśli obchodzi nas teraźniejszość – nie pasują do tego nieaktualne rozwiązania przyjęte jeszcze w czasach sowieckich, ich podtrzymywanie, ignorowanie czy powierzchowna, bierna tolerancja, nieodłączny składnik egalitarnego bias współczesności.

Strach przed (nie)ojczystym językiem

Wróćmy do kwestii litewskiej polityki językowej, która stanowi odzwierciedlenie ogólnej polityki oraz nastawienia społeczeństwa Litwy wobec mniejszości.

W litewskim modelu polityki językowej istnieje podział na rodzimych i nierodzimych użytkowników języka, czyli mamy do czynienia z dwiema kategoriami obywateli. W szerszym dyskursie społecznym te subkategorie są dookreślane poprzez sieć konotacji wynikających z syndromu „języka straumatyzowanego” historycznie (sformułowanie językoznawczyni Jolanty Zabarskaitė): rodzimym i nierodzimym użytkownikom języka są doczepiane etykiety. Odpowiednio: takich, którzy „znają język”, oraz takich, którzy z definicji, just because, bo tak, a priori nie są w stanie osiągnąć biegłości językowej.

Zgodnie z taką logiką sam Kudirka, o ile nie doznałby niebiańskiego oświecenia dzięki gazecie „Auszra”, gdyby ni stąd, ni zowąd nie „poczuł, iż Litwinem jest”, czyli nie zaczął czuć po litewsku, mógłby wypaść za burtę dziejów i dokonać żywota jako szeregowy spolonizowany (nie)Litwin[16]. Dla nie-Litwinów (czy też dla niewystarczająco „oświeconych” nie-Litwinów) wektor statusu społecznego, który jest konstruowany na podstawie relacji z państwowym językiem litewskim, ma jeden przewidywalny zwrot. Zawsze jest i będzie coś do poprawienia i udoskonalenia, bo poprzeczka, która jest zawieszona przed nie-Litwinami to abstrakcja. Innymi słowy – sztuczny, nieużywany nawet przez Litwinów język i związany z nim model tożsamości. Nie-Litwini nie mogą być doskonałymi (biegłymi) uczestnikami języka ani kultury tego języka, a priori są niewystarczający.

Ten zarzut jest związany z poczuciem niewystarczalności samego „straumatyzowanego języka”. Ważna jest głębsza analiza – to nastawienie rodzi się z poczucia wyobcowania Litwinów wobec własnego języka, o którym pisze redaktorka Aira Niauronytė. Trauma bycia niewystarczalnym – to strach przed błędem. Strach przed naruszeniem nieustannie modyfikowanych zasad Państwowej Komisji Języka Litewskiego (lit. Valstybinė lietuvių kalbos komisija, dalej: VLKK). Strach, który wyklucza swobodę posługiwania się językiem. Język jest zatem odbierany także jego rodzimym użytkownikom. Zewsząd płynie zagrożenie napiętnowaniem, bierna agresja, często także otwarty hejt. A strach jest równie silnym uczuciem jak miłość. Strach jest zaraźliwy.

Brak zaufania w stosunku do użytkowników języka i nieufność tychże wobec ojczystej mowy prowadzi do dysocjacyjnego (inaczej bipolarnego, dwubiegunowego) zaburzenia językowego. Pojawia się, gdy narzucana odgórnie norma językowa nie odpowiada autentycznej tożsamości językowej. W ten sposób blokowana jest więc wolność, swoboda językowa pojmowana również jako szczera troska o pogłębianie wyczucia języka, o bogacenie leksyki, o doskonalenie wymowy, o odzyskanie języka przez jego użytkowników, którzy biorą na siebie odpowiedzialność za swoją językową tożsamość. Ci, którzy (pod różnymi względami) słabo opanowali język, co również powtarzam za Airą Niauronytė, przestają poświęcać językowi uwagę, stają się wobec niego obojętni. Dochodzi do zjawiska alienacji wobec języka, tożsamości. Alienacji wobec części siebie. To dopiero fundament dla rozwoju bez traumy, nieprawdaż?

Mamy do czynienia z wykluczeniem na poziomie społecznym i z ogólną atmosferą braku zainteresowania językiem. Politycy i instytucje odpowiedzialne za kondycję języka w państwie sygnalizują potrzebę podwyższania poziomu biegłości w języku litewskim wśród mniejszości narodowych. Jednocześnie w tle pojawiają się drwiny i potępienie, co wyklucza autentyczne zainteresowanie sprawami języka państwowego. Bez tego autentycznego litewskiego składnika karłowacieje także nasza hybrydowa (podwójna) tożsamość. W takich warunkach nie jesteśmy nawet spolszczonymi / zrusyfikowanymi / zglobalizowanymi / skolonizowanymi / zindoktrynowanymi / ekskomunikowanymi / liofilizowanymi nie-Litwinami. Stajemy się obojętnymi na Język Urzędowy Polaczkami, Ruskimi, Żydkami itd. Czyli mieszkającymi po sąsiedzku cudzoziemcami. Not in, not out.

Smells Like Teen Spirit a nieosiągalna Nirvana Basanavičiusa

Halo? Jesteście tu jeszcze? Zostańcie jeszcze przez chwilę.

Dobrze funkcjonujące społeczeństwo wymaga aktywizacji i aktywności obywateli, a nie „niewinnego” trwania w wieloznacznościach, zawieszenia w próżni, nigdy w pełni niewyrażanej myśli czy powściąganego języka, bowiem intencją nawet postępowych XXI-wiecznych obywateli nie zawsze jest szerzenie wolności. Zniewolenie jest narzędziem kontroli.

Jest jeszcze jeden aspekt społecznego wykluczenia za pomocą języka. Skoro ograniczenia w swobodnym używaniu języka odczuwają zarówno natywni Litwini, jak i nie-Litwini, to użytkownicy języka urzędowego są jeszcze bardziej wpędzani w pułapkę supernormy językowej. Ci, którzy „dobrze znają język”, zaczynają posługiwać się sztucznym wariantem tego języka (kłania się autorka tego tekstu – to, co czytaliście wcześniej, było moją kreatywną delulu wariacją po lekturze sticky tekstów o podobnym stylu). Faktycznie używany standardowy język nie pozwala organicznie zintegrować się ze społeczeństwem Litwy, bo rodzimi użytkownicy języka sami nie stosują się do istniejącej tylko na papierze normy językowej postulowanej przez VLKK. Przedstawiciele diaspory mogą dopasować się do społeczeństwa tylko jeśli biegle opanują ten standard językowy, ale i tak są skazani na ostracyzm, nigdy tak naprawdę nie staną się „swoi” – bo wymóg sterylności języka to sztuczny konstrukt, niezgodny z dynamiką zmian zachodzących w języku wielu jego rodzimych użytkowników.

Oznacza to, że we własnym kraju my, przedstawiciele mniejszości narodowych, nie jesteśmy traktowani jako członkowie wspólnoty językowej, (jeśli) nie dostosowujemy się do ogólnej normy tożsamościowo-językowej, która wcale nie jest ogólna. Przeczytajcie to jeszcze raz. Boli już sama próba przeczytania i zrozumienia tego zdania. A teraz wyobraźcie, jakie to uczucie żyć tym paradoksem na co dzień.

Elitarystyczna litewska norma tożsamościowa w danym kontekście oznacza utożsamienie się ze sztuczną, skonstruowaną przez językoznawców etykietą językową, używaną w wąskim kręgu oficjalnych sytuacji. Z kolei współczesna norma tożsamościowa, która jest cool, jest jak rewolucja rockowa – świadomy bunt wobec elitaryzmu, third way, wolność dla języka, awangarda.

W obu przypadkach – to oczekiwanie, że wyobrażony Inny przejmie pewien stworzony wcześniej model językowy, oczekiwanie, że utożsami się ze specyficznym zbiorem (anty)reguł, ale nie z tym, co pozostaje niewyrażone – więź z językiem, miłość do ojczystego kraju (pojmowanego fizycznie i mentalnie), dojmującym poczuciem, że „jesteś stąd”, że czujesz się „swój”, nawet jeśli nie jesteś native’em i mówisz tylko w języku urzędowym. Że użytkownicy języka urzędowego tak samo jak wszyscy inni jednoczą się w śpiewach Święta Pieśni (czy koncertu Jessiki Shy)[17] i że nieobca ci energia litewskich puszcz, bo ona jest częścią także twojej konstrukcji mentalnej. Że, zapewne, najpierw przyjdą ci na myśl nie regułki VLKK czy fancy socjolekty, lecz metafizyczny związek między twoją tożsamością narodową a tym, jak ją filtruje tożsamość językowa.

Dwubiegunowe zaburzenie językowe rodzi się z wymogu normatywizacji – norma ogranicza, nie pozwala na stworzenie własnej, intymnej relacji z językiem. Następuje zatracenie możliwości powiązania właściwego, autentycznego modelu językowego z (nie)litewską tożsamością narodową. I podkreślmy: opisany przeze mnie mechanizm nie wynika z nieznajomości języka (a już nie daj Boże, z propagowania nieuczenia się/nieuctwa) czy tworzenia jakichś „niezgrabnych” językowych odmian. Chodzi o to, że język litewski kształtują (w czasie teraźniejszym, poprzez używanie i wywieranie wpływu) różni członkowie wspólnoty językowej, także historyczni autochtoni Litwy nielitewskiej narodowości.

Moment, w którym dwuznaczności sięgają zenitu

Powtórzę. Przedstawiciele autochtonicznych mniejszości narodowych Litwy, zwykle urodzeni i wychowani na Litwie, są członkami litewskiej wspólnoty językowej, tzn. społeczności posługującej się językiem urzędowym. ALE. Ich relacja z językiem urzędowym jest inna. Autentyczna. Bipolarna, dualna. (Obywatele państw monoetnicznych tego rozziewu nie znają, bo u nich relacja między językiem a narodowością jest bezpośrednia: mówię po litewsku – jestem Litwinem, jestem Litwinem – mówię po litewsku).

Jak wobec tego opisać to, co jest nieopisywalne – stosunek nienatywnego użytkownika danego języka do tego języka? W dodatku języka urzędowego (nieobcego)? Jak język urzędowy jest związany z tożsamością nielitewskich autochtonów Litwy? Za pomocą jakich środków językowych mogę wyrazić to, że kocham Litwę? Czy jedynym adekwatnym sposobem będzie język urzędowy? Paradoksalnie, najbardziej naturalnie takie wyznania przychodzą mi w moim (nielitewskim) języku ojczystym. Język ojczysty, język pierwszy najlepiej wyraża to, co bliskie sercu, pierwotne, korzenne. A przecież Litwę czuję w obu językach – urzędowy język litewski jest częścią mojej relacji z ojczyzną. O litewskim języku urzędowym czasami rozmyślam w nielitewskim języku ojczystym, domowym, pierwszym. Możecie to sobie wyobrazić? I dla mnie, dla większości takich jak ja, nie ma w tym nic dziwnego. Nie ma we mnie wewnętrznego konfliktu; poczułabym, gdyby było inaczej. Hybrydy nie czują, że są hybrydami. Po prostu jesteśmy. Tak jak wy. Kompletni i niepodzielni.

Kompletni i niepodzielni. Mimo że należymy do odrębnych wspólnot językowych, które nie tylko różnią się od siebie, ale też się nawzajem przenikają. OK, chyba już sama straciłabym czujność przy rozbieraniu kolejnego paradoksu na czynniki pierwsze. Ale w danym wypadku nie fantazjuję. Spróbuję wyjaśnić to na przykładach. Są wam dobrze znane, nawet jeśli sobie tego nie uświadamiacie. Macie z nimi do czynienia na co dzień, o ile mieszkacie w tych regionach Litwy, w których są mniejszości narodowe.

Językową hybrydyczność odzwierciedla język mniejszości narodowych Litwy. W przypadku polskiej mniejszości narodowej jest to socjolekt, język „wileński”, pozostający pod silnym wpływem tzw. litewszczyzny. Polacy z Litwy żyją otoczeni litewską wspólnotą językową, ale jednocześnie są członkami tejże wspólnoty definiowanej przez język urzędowy (litewski). To znaczy, że w ich rodzimej wspólnocie językowej jest język polski. Za granicą tej wspólnoty, w społeczeństwie obywatelskim – jest urzędowy język litewski. I te dwa języki (czy szerzej, więcej języków, bo znają też inne języki obce) są używane w tym samym czasie – to przesądza o ich wzajemnej dynamice, infuzji, mutacjach.

Jest to powód, dla którego w erze niepodległej Litwy Polacy litewscy zaczęli używać wielu lituanizmów, które obecnie konkurują z zapożyczonymi w czasach sowieckich rusycyzmami. Świadczą o tym np. badania dr Ireny Masojć nad socjolektem „wileńskim”. Podobnie jak Litwini zapożyczają różne wyrażenia z angielskiego, tak Polacy z Litwy zapożyczają słowa litewskie, które dostosowują do zasad gramatyki polskiej: dodajemy im polskie końcówki, odmieniamy je według polskich paradygmatów fleksyjnych.

Pewnego razu, kiedy słuchaliśmy wywiadu z piosenkarką – litewską Polką, dotarł do nas komizm sytuacji: granice naszego socjolektu rozszerzają się na naszych oczach. Mimo że dotąd nikt z nas nie używał kalki „pasiūliła pójść” (zaproponowała pójść, z lit. pasiūlyti – zaproponować), przejęliśmy tę konstrukcję jako początkowo żartobliwą formę integracji językowej (til it’s not a joke anymore). „Nu to varom” (no to lećmy, lit. varyti – pędzić, gnać). „Nie mogę znaleźć valiklisa” (nie mogę znaleźć zmywacza, lit. valiklis – zmywacz). „Žinok, ni(e) wiem” (A wiesz, nie wiem, lit. žinoti – wiedzieć).

Litwini, podobnie jak przedstawiciele mniejszości narodowych, mają do dyspozycji różne odmiany języka, warianty regionalne i gwarowe, socjolekty, które są naprawdę bardzo cool. Jak głosi nazwa współczesnego litewskiego zespołu śpiewającego po żmudzku (dialekt regionalny) – jest to piękno i siła[18]. Bo język jest żywym organizmem. Nie tylko narzędziem – język może być wyrazem tożsamości, wyborem twórczym, wykładnikiem autentyczności. Wpływ na ewolucję języka mają również socjolekty języków diaspor. Subjęzyki języków. Tymczasem „przyzwolenie” społeczne na rozszerzanie (powtórzę: niekwestionowanej tu potrzeby znajomości) języka standardowego tak, aby uzyskał walor swoistości, „mają” wyłącznie natywni jego użytkownicy. Bo fakty są takie, że subkody językowe w naszych warunkach geograficznych nie są sterylne. Współegzystują w hybrydowym otoczeniu językowym poddanym wcześniejszej kolonizacji (przez język rosyjski) i obecnej globalizacji (język angielski); są współtworzone przez żyjących w tym otoczeniu ludzi-hybrydy (narodowościowe i językowe).

Skoro także Litwini posługują się całą gamą dialektów i socjolektów, czy ma sens, by za wykładnik „litewskości” albo „przynależności do litewskiej wspólnoty językowej” uznawać używanie (wyłącznie) sterylnego wariantu języka, zatwierdzanego przez VLKK i poddawanego kontroli Państwowej Inspekcji Języka Litewskiego? Albo, jak pisze Aira Niauronytė, przez „inspekcję językową w ludzkich sercach”?

Zniewolenie jest narzędziem kontroli. Także w naszych sercach. Zastanówmy się: czego chcemy? Wolności czy zniewolenia? Czy jest to wybór „albo-albo”, czy musimy opowiedzieć się po jednej ze stron? Czy można znaleźć rozwiązanie na linii wysokiego napięcia między anarchią wolności a kurczowym trzymaniem się kontroli? Myślę, że w jakimś punkcie tej linii jest klucz do mojego tekstu. Chodzi o autentyczność. Autentyczność tożsamości narodowej i językowej, może też szerzej – tożsamości świadomości.

Pamiętacie Nirvanę? Ich wezwanie do rewolucji wartości? Śpiewali: Come As You Are.

Autentyczna (nie)autentyczność albo 1+1=3

Problemem, który staram się naświetlić, jest panujące w społeczeństwie litewskim przekonanie, że ludzi można podzielić na kategorie na podstawie ich biegłości językowej, postawa, która jest internalizowana i szerzona w sposób często nieuświadomiony. Potrzebowałam wielu stron A4, żeby dotrzeć do tego zdania. O Perkūnasie, Matko Boska, daj nam sił.

Litwa jest krajem demokratycznym i jako taki prowadzi politykę opartą na wartościach. Jednakże, zdaniem niektórych językoznawców, idee demokratyczne są w stopniu niewystarczającym stosowane w polityce językowej. W kręgach litewskich pojawia się coraz więcej inicjatyw, takich jak, na przykład, forum demokracji językowej REDA[19], którego celem jest propagowanie autentycznej relacji z językiem i świadomego zaufania wobec jego użytkowników. Społeczeństwo domaga się większej tolerancji, wrażliwości, uważności wobec języka i związanych z nim problemów. A jednak nadal takie inicjatywy w sposób nieunikniony są zorientowane na native speakera, którego antagonistą jest nierodzimy użytkownik języka.

W dyskursie publicznym przedstawiciele mniejszości narodowych ukazywani są jako cudzoziemcy we własnym kraju, uczęszczający do „nielitewskich” szkół (przeciwstawianych „litewskim” szkołom – por. Założenia polityki dot. języka urzędowego 2023-2030, Valstybinės kalbos politikos 2023–2030 metų gairės) – są zatem eliminowani z równania, możliwości posiadania własnej relacji z językiem litewskim. W niebezpośredni, kryptopatriotyczny sposób kwestionowana jest ich zdolność do swobodnego posługiwania się językiem, opanowania niuansów bez instytucji kontroli. I tak jest do momentu, w którym zaczyna się mówić o poziomie znajomości języka – czyli standardach języka urzędowego, nieobcego, obowiązującego wszystkich obywateli Litwy. Wówczas nagle znowu powracamy do ogólniejszej narracji, zgodnie z którą wszyscy są „akceptowani” i „włączani” do wspólnoty językowej, jako że w litewskim społeczeństwie obywatelskim wszyscy powinni w sposób zadowalający znać język urzędowy. 1+1=1.

Gwoli ścisłości powtórzę, że zgodnie z danymi statystycznymi dotyczy to przedstawicieli mniejszości narodowych, czyli co siódmego obywatela Litwy, 15,39% ogółu mieszkańców Litwy (na podstawie danych spisu powszechnego z 2021 roku, Lietuvos Respublikos 2021 m. visuotinio gyventojų ir būstų surašymas). Dla większości takich ludzi język litewski jest językiem urzędowym, czyli nieojczystym i nieobcym. Sam fakt bycia przedstawicielem mniejszości narodowej pociąga za sobą istnienie trzeciej kategorii. 1+1=3.

Is Math in the room with us?

To fakt, że nie wszyscy przedstawiciele mniejszości narodowych znają język urzędowy na poziomie dostatecznym, nie wszyscy zdają egzamin z języka litewskiego na 100%. Podobnie zresztą nie wszyscy natywni użytkownicy litewskiego perfekcyjnie znają czy na co dzień stosują standardową wersję języka w wydaniu VLKK. Za to wszyscy obywatele Litwy potrzebują solidnych podstaw języka urzędowego, to jest zadanie polityki oświatowej, ściśle powiązanej z polityką językową. Do niej odniosę się pokrótce nieco dalej w tym tekście.

W polityce językowej brakuje mi inkluzywnej refleksji, odpowiedzi na nasuwające się pytanie: „Do kogo należy język?”. Czy język w ogóle może być czyjąś własnością? Czy język litewski „należy” tylko do jego rodzimych użytkowników, skoro w kraju jest duży odsetek autochtonów – etnicznych nie-Litwinów. A jeśli należy nie tylko do native speakerów, lecz do wszystkich użytkowników języka urzędowego, to czy należy do ogółu obywateli Litwy? Do tych, którzy na Litwie się urodzili i wychowali? Którzy na Litwie ukończyli szkoły? Którzy zdawali egzamin z języka litewskiego? Jedyna słuszna odpowiedź, jak się zdaje, nie istnieje, ponieważ musiałaby się wiązać z przywoływaną tu już wiele razy kategoryzacją i kategorycznością, która niekoniecznie, a może wcale (już) nie pomaga nam jako społeczeństwu obywatelskiemu osiągać wyższe stadium ewolucji.

Powinno raczej cieszyć nas to, że na Litwie zaczyna być aktualna kwestia autentyczności – to kolejny element składowy bezpieczeństwa psychologicznego. Fakt ten oznacza, że pojawiła się możliwość koncentrowania się na podnoszeniu osiągniętego poziomu rozwoju, a nie na strachu przed zniknięciem, na potrzebie kontrolowania i ograniczania.

Oświecenie satelitów Litwy

Jak twierdzą niektórzy językoznawcy, unicestwienie językowi litewskiemu obecnie nie grozi. Ta przesłanka legła u podstaw niejednej decyzji wiodącej ku autentyczności. Dziś, gdybym tylko miała takie życzenie, mogłabym się oficjalnie stać „Kamilą Zujewicz” – w moim nazwisku można by było już użyć „w” czy dwuznaku „cz” (zamiast „v” i „č”)[20], chociaż to nadal przypadek. Jeszcze nie wszyscy przedstawiciele mniejszości narodowych mają możliwość wyboru preferowanego zapisu nazwiska, ponieważ nadal nie uregulowano kwestii diakrytów („ł”, „ć”, „ś”, „ń” wciąż są problematyczne). Wykonano jednak pierwszy krok. Zajęto się kwestią przez dekady nierozwiązaną, dostrzeżono subtelności problemu językowego: do kogo należy nazwisko – do ludzi, państwa, czy do ideologii? Nie żyjemy w próżni spowodowanej koniecznością samoobrony, prędzej czy później, ale jednak otwieramy się na autentyczność.

Najważniejsze: na razie unicestwienie moralne nie grozi nie tylko językowi litewskiemu, ale także Litwie. Litwini czują się na siłach kultywować swoją tożsamość. Jeśli obecnie mówimy o możliwości fizycznego unicestwienia – to kluczowym źródłem zagrożenia nie są sąsiedzi Polacy ani mniejszości narodowe Litwy, czyli historyczni autochtoni. Badania naukowe udowadniają natomiast, że przy ograniczaniu możliwości nauczania języka ojczystego (nielitewskiego), więc na przykład polskiego w najgęściej przez Polaków zamieszkanym rejonie solecznickim, zwiększa się tam wpływ języka rosyjskiego.

Media rosyjskojęzyczne dla mieszkańców wspomnianego rejonu stają się bardziej dostępne niż ograniczone możliwości doskonalenia języka ojczystego. Należy podkreślić, że nauczanie mniejszościowego języka ojczystego powinno być organizowane równolegle ze wzmacnianiem języka urzędowego, bez kwestionowania tej dualnej potrzeby. Zdaniem badaczy, właśnie ta zacinająca się dynamika, niebędąca w stanie zablokować rozpowszechniania języka rosyjskiego (i rosyjskiej propagandy) poprzez zapewnienie wysokojakościowej alternatywy, jest jednym z czynników, które powodują nieskuteczność projektów lituanizacji Wileńszczyzny.

Tak jest, ponieważ lituanizacja realizowana poprzez ograniczanie relacji z moim językiem ojczystym ogranicza także moją relację z językiem urzędowym. Paradoks? Tak, bo jesteśmy hybrydami. Nie można usunąć jednego elementu układanki i nadal mieć nadzieję, że House of Cards się nie rozpadnie. Nie możemy (?), nie chcemy się dzielić, ograniczać się tylko do jednego składnika mentalności. Alternatywą dla tego wewnętrznego rozdarcia jest odcięcie się od własnej tożsamości, zatracenie tożsamości językowej. Część społeczeństwa wybiera trzecią drogę – globalizację: łatwiejsze staje się wyrażanie siebie w jakiejś lingua franca (na Zachodzie jest to angielski, na Wschodzie, w Europie postsowieckiej – rosyjski).

To fakt, że najlepszym źródłem wiedzy o języku ojczystym są szkoły mniejszości narodowych i wystarczająca liczba godzin lekcyjnych poświęcanych na naukę języka ojczystego. Innych możliwości używania standaryzowanego (nielitewskiego) języka ojczystego, w warunkach funkcjonowania w otoczeniu języka urzędowego, praktycznie nie ma. Właśnie dlatego, jak już wspominałam, Polaków z Litwy cechuje swoisty akcent i socjolekt (dialekt).

Interesujące jest także to, że współczesny socjolekt Polaków z Litwy jest bardziej zrozumiały dla Litwinów niż dla Polaków z Polski, a to z powodu koegzystencji w ramach państwa litewskiego. Więzi z Polską na poziomie państwowym Polacy z Litwy przez wiele dekad nie mają: żyjemy wśród Litwinów, z Litwinami, blisko Litwinów. Jeśli czytaliście napisaną „po wileńsku” powieść Robczik Bartosza Połońskiego (istnieje również jej eksperymentalny przekład na litewski, autorstwa Eweliny Bondar) i znaleźliście w niej znane sobie, może nawet bliskie sformułowania, to istnieje prawdopodobieństwo, że z litewskimi Polakami macie więcej wspólnego niż czytelnicy z Polski, dla których musiał być stworzony specjalny słowniczek „wileńsko”-polski.

Znajdujemy się w punkcie, w którym możemy się nawzajem zrozumieć bez słownika i bez tłumaczenia – mamy silne podstawy, fundamenty państwowe, obywatelskie, językowe. A ponieważ, jak chciałabym wierzyć, jako społeczeństwo staramy się osiągnąć (osiągnęliśmy?) wyższy poziom świadomości, to konsekwencją takiego poziomu powinien być wszechstronnie korzystny rozwój. Możliwość stworzenia (sobie) wspólnej przyszłości, która nie prowadzi do konfliktu ani nie antagonizuje, za to znajduje rozwiązania włączające, również w polityce językowej. Win-win.

Myśleć racjonalnie – (od)widzieć strach

Czy czujecie dyskomfort, kiedy mówię, że Litwa to (także) moja ojczyzna, a język litewski mnie, Polkę z Litwy, multinarodowościową wilniankę, przedstawicielkę XXI-wiecznej Gen Z, naprawdę obchodzi? Obchodzi mnie nie dlatego, że ucieleśnia jakiś trend „powrotu do korzeni” – ja nie potrzebuję donikąd wracać, bo Litwa jest jednym z moich źródeł i początków.

Jeśli czujecie, że moje pragnienie współudziału w tworzeniu Litwy w jakikolwiek sposób zagraża waszemu pojmowaniu narodu – jest to postawa generowana przez traumy, postawa, z którą obecne ja-my nie mamy nic wspólnego. Litwini powinni być dumni ze swojej tożsamości narodowej, ocalonej mimo upływu wieków i mimo okresów ucisku, następnie skonstruowanej na nowo. Ta tożsamość mogłaby przyjąć Innego i inność nie jako zagrożenie, które wymaga bacznej kontroli („przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej”), lecz jako element wzbogacający kulturowy, społeczny, obywatelski, intelektualny kapitał kraju.

Jak tego dokonać? Pójść drogą europejskiego multikulturalizmu. Wraz z Litwą dorośliśmy, kiedy Giedymin obrał sobie taką strategię, oficjalnie założył Wilno, wysyłając listowne zaproszenia do Europejczyków obcokrajowców. Rozwiązaniem jest dostrzeganie różnic. Postrzeganie ich jako wartościowego komponentu, wartości dodanej. Nie w stylu „to dla mnie bez różnicy, że jesteś Polką”. Różnica jest, polega na tym, że jestem Polką. Bo czasami istota rzeczy sprowadza się do tego, że (great) minds don’t think alike (nawet jeśli nie zawsze). Pluralizm (dobrze poinformowanych) opinii jest wartością dodaną współczesnej globalizacji. Co prawda, bywa też wyzwaniem.

Różnice opinii są jednak konsekwencją tego, że nie siedzimy zabarykadowani na własnym podwórku. Że nie chcemy być spętani. Jak twierdzi polska filozofka Barbara Skarga, w kraju demokratycznym ceną wolności jest odpowiedzialność za pluralizm opinii. Nie za to, że różnica opinii może się pojawić, lecz za to, że istnieje a priori. Ceną wolności jest odpowiedzialność za akceptację różnic i właściwą reakcję na to, że się różnimy – różnice wymagają akomodacji, czyli realnych działań, w imię wspólnego dobra. W przeciwnym razie pozostaje nam wyłącznie odpowiedzialność za zachowanie status quo.

Niniejszy tekst to zaproszenie do uważniejszego przyjrzenia się cechującej nas wszystkich stronniczości, jak również uwewnętrznionym przekonaniom i językowi – temu, którego używamy jako narzędzia do nazywania, czyli kategoryzowania, i temu, który pozostaje w meandrach naszej świadomości jako ciche uprzedzenie. Myślę, że w naszym kwitnącym kraju nie powinniśmy konkurować o hierarchię, która ogranicza i zmusza pewną część obywateli do tożsamościowej dysocjacji, do wyobcowania wobec własnego języka i / czy języków. To gra na korzyść wyłącznie wrogów Litwy.

Niekiedy po to, żeby zaszła zmiana, wystarcza głębszy namysł, próba zbadania, kim jesteśmy jako społeczeństwo obywatelskie. Zaakceptowanie tego, że dopuszczamy do głosu różnych członków tego społeczeństwa, także mniejszości; że jeśli nie ma ich „na sali”, to i tak pamiętamy o ich sprawach, bo to sprawy przyszłości Litwy. Dbamy o to, żeby przedstawiciele diaspor mogli sami dojść do głosu (niekoniecznie w ramach jednej partii politycznej) i mieć bezpieczną przestrzeń do autoekspresji. Dyskusja o różnorodności języka, o wielości tożsamości Litwy jest fascynująca, unikatowa w skali światowej. Wszyscy ludzie Litwy są ważni. Tak samo ważne jest to, by był to wysiłek obustronny, nie tylko Litwinów. Bo miłość jest równie silnym uczuciem jak strach. Miłość jest zaraźliwa.

Tak rozdano karty

Jeśli jeszcze nie utraciłam waszej uwagi, to czy zauważyliście, jak fajnie ułożyła się sweet fantazja o Giedyminie? Pisałam i byłam wolna w swojej ekspresji. Giedku, fajny jesteś, call me.

Potem potrzebna była mozolna inwersja, bo ogólna sytuacja to zniewolenie. Zniewolenie jest jak z trudem konstruowany tekst, w którym swobodna myśl natrafia na opór. Zniewolenie to brzemię, bagaż emocjonalny, dla kogoś – trauma. To może zmuszać do buntu, do bycia the difficult child, do wrzasku, ucieczki, protestów. Ale ja tak nie chcę. Otwieram przed wami różne warstwy mojej świadomości. Kocham Litwę bardziej, moja relacja z litewskim językiem państwowym jest silniejsza niż tłamszące oddziaływanie otoczenia. Dlatego piszę ten tekst. Nie mam potrzeby buntu, mogłabym sobie spokojnie pić kawę na skwerze New Nordics i maksymalizować shareholder value. Ale mam naturalną potrzebę maksymalizowania tej wartości we wszystkim, co mnie otacza. We wszystkim, co we mnie.

Znacie już moją datę urodzenia, może coś było wtedy nie tak z Marsem i Wenus, może była jakaś retrogradacja Merkurego. Skoro jednak nie wierzę w astrologię i wybieram aktywną obserwację, wsłuchiwanie się, zaangażowanie, to takie, a nie inne refleksje płyną z realiów pierwszego ćwierćwiecza XXI wieku. To nie z góry rozdane karty, lecz codzienne wybory naszego społeczeństwa. Mój tekst to exemplum: autentyczna pamięć jednostki, przekrój doświadczeń dwóch dekad życia kogoś, kto urodził się, dorastał i mieszka na Litwie.

Co do przyszłości, myślę, w swoim kraju nie musicie ze mną (nami) konkurować o tożsamość i język, bo pragnę, żeby wam też się powiodło. Tylko w ten sposób powiedzie się nam wszystkim, czyli powiedzie się Litwie.

Artykuł oryginalnie ukazał się 25 października 2024 roku na portalu 15min.lt. Znalazł się na długiej liście European Press Prize 2025. Przedruk w Przeglądzie Bałtyckim za zgodą autorki. Współpraca w przygotowaniu przekładu polskiego: Agnieszka Rembiałkowska, Mateusz Rusiłowski, Adam Sewastianowicz.

 

Przypisy:

[1] Lit. „Bunda jau Baltija” – „Budzą się Bałtowie” – patriotyczna pieśń poświęcona Szlakowi Bałtyckiemu z 23 sierpnia 1989 roku. Uchwycone w teledysku chwile litewskiej „śpiewającej rewolucji” przekazują atmosferę Litwy zrzucającej sowieckie jarzmo (jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od autorki).

[2] Zlituanizowana pisownia imienia (przyp. red.).

[3] Lit. Pasijutau lietuviu esąs – cytat ze wspomnień Vincasa Kudirki, autora litewskiego hymnu; Kudirka opisuje moment, w którym pod wpływem lektury pierwszego numeru czasopisma „Auszra” [Jutrzenka], założonego przez „proroka” Jonasa Basanavičiusa, dokonała się w nim tranzycja tożsamości narodowej z polskiej na litewską. Jonas Basanavičius i Vincas Kudirka to wybitni działacze litewskiego odrodzenia narodowego w drugiej połowie XIX wieku (przyp. tłum.).

[4] Należy zwrócić uwagę na imperialistyczne konotacje polskiej nazwy „Kresy”, które na potrzeby tego tekstu są analizowane w formie metafizycznej, wskazując na element duchowej liminalności.

[5] Lit. Fantazijos.lt – Fantazje.lt – najpopularniejszy litewski sklep erotyczny; gra słów – litewskie fantazje.

[6] Chaika i BREW. Specialty Coffee to dwie modne wileńskie kawiarnie nieopodal wybudowanego na miejscu sowieckiego kina „Litwa” (lit. Lietuva) muzeum sztuki współczesnej MO. Skwer pomiędzy kawiarniami i muzeum litewscy działacze nieformalnie nazywają placem New Nordics, wskazując na wymarzony kierunek rozwoju społecznego i topograficznego. „Chaika” (czajka) i „Kiras” – z języka rosyjskiego i litewskiego – mewa. Wileńska kawiarnia zmieniła nazwę po rozpoczęciu konfliktu w Ukrainie w 2022 roku, porzucając rosyjskojęzyczną etykietę.

[7] Użycie wielu anglicyzmów w tekście, szczególnie w dalszej części o kokosowo-truskawkowej matchy narodów Wilna, jest karykaturą obecnego we współczesnym dyskursie dotyczącym języka litewskiego zarzutu o rosnący wpływ anglicyzmów. Lietuvingliš – to socjolekt litewsko-angielski progresywnych Litwinów, wspomnianych w tekście egalitarnych hipsterów i „pracowników unicornów”. Jak w głośnym tekście na portalu 15min.lt pisze felietonistka Ieva Koncevičiūtė, wpływ anglicyzmów w języku litewskim jest nieunikniony, ponieważ bogaty zasób litewskiego słownika to przeważnie dzisiaj nieaktualne archaizmy. Z drugiej strony, Państwowa Komisja Języka Litewskiego (VLKK) niewystarczająco kodyfikuje używane dzisiaj na co dzień (angielskie) neologizmy związane z technologiami, np. hostinger, deepfake, gadget.

[8] Lit. Ant Bangos („Na fali”) – najpopularniejszy litewski festiwal rave (Nida, Mierzeja Kurońska) oraz Willa Breżniewa w kurorcie Połąga na litewskim wybrzeżu Bałtyku, gdzie przez kilka ostatnich lat odbywały się imprezy „złotej młodzieży” Pudra (lit. „Puder”).

[9] Najmodniejszy napój stołecznych hipsterów, hit lat 2023–2024.

[10] Parafraza młodzieżowego litewskiego powiedzenia čiau, braške, susitiksim kompote (lit. „ciao, truskawunia, do zobaczenia w kompocie”).

[11] Założenie Wilna oficjalnie datowane jest na 1323 rok, kiedy to wielki książę Giedymin wysłał listy do rzemieślników z całej Europy, zapraszając ich do odwiedzenia Wilna. Tymczasem legenda o założeniu miasta głosi, że w Dolinie Świętoroga (mniej więcej na terenie obecnej starówki) Giedyminowi przyśnił się sen o wyjącym żelaznym wilku (do dziś żelazny wilk jest jednym z ważnych symboli litewskości), znaczenie snu objaśnił pogański kapłan Kriwe Kriwajto: należy tu założyć miasto, które stanie się stolicą państwa.

[12] Yaga Gathering (wcześniej Shambala) – międzynarodowy festiwal alternatywny, odkrywający, według opisu organizatorów, „niepoznane prawdy tajemnych wspólnot głęboko w litewskich puszczach”. Słowo „yaga” z sanskrytu oznacza „ofiara”.

[13] Lit. Šaknys „korzenie“ – festiwal muzyki elektronicznej w duchu natur.

[14] Nawiązanie do bestsellerowej powieści Gabiji Grušaitė pt. Sen grzyba (lit. Grybo sapnas) z 2023 roku, opisującej fikcyjną teorię „grzybowego snu“. Według jednej z tez książki człowiek jest istotą symbiotyczną pomiędzy grzybem a ssakiem – wszyscy z natury jesteśmy irracjonalni i żyjemy w śnie swojego grzyba.

[15] Ustawa o mniejszościach narodowych została ostatecznie przyjęta 7 listopada 2024 roku (przyp. red.).

[16] Vincas Kudirka pochodził z polskojęzycznego otoczenia, dopiero jako dwudziestoparoletni młodzieniec „poczuł, iż Litwinem jest” i zaczął wstydzić się swoich polskojęzycznych rodziców.

[17] Lit. Dainų šventė – Święto Pieśni – największy i najstarszy festiwal folklorystyczny na Litwie; Jessica Shy – obecnie najpopularniejsza (pod względem zasięgów) litewska wokalistka.

[18] Lit. Graži ir ta galinga („Piękna i ta silna”).

[19] Niniejszy tekst w oryginale został opublikowany w ramach forum demokracji językowej REDA 2024 (lit. REDA. Forumas už kalbos demokratiją 2024).

[20] Litwa przyjęła ustawę o pisowni nazwisk nielitewskich dopiero w 2022 roku, roszerzając możliwości użycia liter „w”, „x” czy „q”, których nie ma w litewskim alfabecie.

Zapisz się na newsletter!

Na Twoją skrzynkę e-mailową będę trafiały informacje o nowych publikacjach oraz o promocjach.

Strateżka kreatywna i działaczka kultury. Twórczyni projektów artystyczno-medialnych oraz wiceprezeska Stowarzyszenia Literatów Polskich na Litwie. Obecnie studentka studiów magisterskich z historii i innowacji na Uniwersytecie Bristolskim (Wielka Brytania), zawodowo związana ze sferą strategicznej komunikacji i PR.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!


×