Przez trzy lata na politycznym świeczniku lider partii rządzącej na Litwie Ramūnas Karbauskis nie tylko zyskał sobie wrogów, ale także rozczarował własnych zwolenników. Choć w 2016 roku jego partia odniosła druzgocące zwycięstwo w wyborach do Sejmu, to dziś jest już niemal pewne, że w kolejnych nie powtórzy tego sukcesu.
Przewodniczącego Litewskiego Związku Rolników i Zielonych (LVŽS) Ramūnasa Karbauskisa (49 lat) niewątpliwie można nazwać weteranem biznesu i polityki, chociaż aż do wyborów sejmowych w 2016 roku pozostawał on w cieniu innych. W biznesie – w cieniu swojego ojca, wysoko cenionego i szanowanego przez rolników Česlovasa Karbauskisa, który położył fundament pod rolnicze imperium, którym dziś zarządza Ramūnas Karbauskis. W polityce – pierwszej szefowej rządu Litwy Kazimiry Prunskienė, z którą zawarł polityczny mariaż, a który nazwał potem swoim największym błędem.
Karbauskis, który stworzył wcześniej swoją własną wersję historii o brzydkim kaczątku, zdołał zaszokować wszystkich, gdy odniósł druzgocące zwycięstwo w wyborach w 2016 roku. Jego niewątpliwie najpomyślniejsza inwestycja we wschodzącą wówczas gwiazdę polityki Sauliusa Skvernelisa przyniosła mu błyskawiczne i fantastyczne dywidendy. Dokąd zaprowadzi go i czym skończy się ten oszałamiający lot, pokażą wyniki kolejnych wyborów do Sejmu.
Jeśli dojdzie do upadku, to Ramūnas Karbauskis w pierwszej kolejności powinien winić samego siebie. Popularność zdobytą po wygraniu wyborów w 2016 roku roztrwonił nieomal w pół roku: w grudniu tamtego roku Karbauskisa pozytywnie oceniało 51,7 proc. ankietowanych przez centrum badania opinii społecznej i rynku „Vilmorus”, a negatywnie – 15,6 proc. Dzisiaj pozytywnie ocenia go tylko co czwarty ankietowany, podczas gdy ponad połowa jest niezadowolona z jego działań.
Możliwości pozostania przy władzy wcale go to nie pozbawia. „W wyborach prezydenckich z takimi wynikami nie warto się nawet pokazywać” – mówi „IQ” szef „Vilmorus” Vladas Gaidys. Ale w wyborach do Sejmu potrzebne jest zdecydowanie mniejsze poparcie – aby partia miała swoich przedstawicieli w parlamencie wystarczy jedynie 5 proc. głosów, choć taki rezultat byłby oceniany jako porażka Ramūnasa Karbauskisa.
Przez trzy lata na politycznym świeczniku Karbauskis nie tylko zyskał sobie wrogów, ale także rozczarował własnych zwolenników. Wiele z pytań zadanych przez opinię publiczną nie doczekało się odpowiedzi: o możliwe uchylanie się od płacenia podatków przy imporcie nawozów, budowę w terenie chronionym przy Morzu Kowieńskim, powiązania biznesowe w Rosji oraz wcześniejsze działania przeciwko członkostwu Litwy w NATO i UE. A także o skrywane życie osobiste.
Lit do euro
Ludzi bardzo bogatych, których majątek szacuje się na więcej niż milion euro, jest na Litwie kilkudziesięciu, ale większość z nich trzyma się z dala od polityki. Ramūnas Karbauskis, według danych magazynu „Top” zarządzający kapitałem o wartości 150 milionów euro, jest wyjątkiem od tej reguły, ale nie jedynym – mer Kowna Visvaldas Matijošaitis jest równie majętny (jego majątek oceniany jest na 130 milionów euro) i również jest politykiem „antysystemowym”.
Odgrywający rolę obrońcy biedniejącej Litwy Karbauskis sam biedy nigdy nie zaznał. Gdy w 1996 roku po raz pierwszy kandydował do Sejmu jako niezależny, podał w oświadczeniu majątkowym, że wartość jego majątku i środki pieniężne składają się na robiące wrażenie 475 183 lity. Irena Degutienė w swojej deklaracji podała majątek o wartości 13 996, Algis Čaplikas – 800, Gediminas Kirkilas – 113, a Irena Šiaulienė – 9240 litów. Karbauskisowi, który wówczas był jeszcze młodym, zaledwie 26-letnim człowiekiem, w dojściu do takich pieniędzy miało pomóc nie tylko to, jak podchodził do biznesu, ale i to, jak traktował już osiągnięte dochody.
Polityk opowiada „IQ”, że jeszcze w czasie studiów w Litewskiej Akademii Rolniczej zrozumiał, że w państwach Zachodu, którym starano się wówczas dorównać, nie ma państwowych gospodarstw, sektor publiczny jest bardzo mały, działa wolny rynek i funkcjonuje własność prywatna. „Było jasne, że nie ma innej drogi, jak tylko założyć własny biznes” – mówi polityk, który swoją pierwszą firmę założył z czterema kolegami z roku. Dokumenty jednej z pierwszych spółek z ograniczoną odpowiedzialnością przygotowywali nie wiedząc jeszcze, co robić dalej. Jednak po „przejściu drogi krzyżowej” zrozumieli, że wszystkie działające w tym czasie spółdzielnie będą musiały przerejestrować się w spółki. Młodzi przedsiębiorcy wykorzystali zdobyte doświadczenie i na podstawie dokumentów swojej firmy zarejestrowali ponad 300 spółek.
„Wielu kolegów z roku śmiało się wtedy z nas, pytali: co wy wyprawiacie, macie sekretarkę, jakąś firmę, biuro, a jeździcie trolejbusami, wynajmujecie mieszkania” – opowiada Ramūnas Karbauskis. „A my do wszystkiego podchodziliśmy bardzo poważnie. Nawet krawaty nosiliśmy. Zapuściłem wąsy, by wyglądać bardziej dojrzale”. Polityk opowiada, że był wtedy przekonany, że w biznes należy inwestować i rozwijać go. „Wielu spośród naszych kolegów, którzy tak jak my byli agronomami, jeździło do Polski, gdzie kupowali towar, przewozili go na Litwę i szybko sprzedawali. Nie zakładali spółek akcyjnych, nie mieli firm, nie myśleli o tym”.
Wtedy jednak, zdaniem polityka, bogacili się oni szybciej i żyło im się stosunkowo lepiej. „Byliśmy jednak wystarczająco rozsądni, żeby zrozumieć, że założenie firmy i jej dalszy rozwój, to jest właśnie ta droga, którą należy iść. Przywożenie towarów z Polski na Litwę i ich sprzedaż musiały się kiedyś skończyć” – wyjaśnia polityk i dodaje, że później ci sami koledzy z roku, agronomowie, najmowali się do pracy w jego „Agrokoncernasie”.
Wspomnienie krzywd
Na pytanie, dlaczego biznesmen, który z pozoru miał już wszystko, zamiast cieszyć się spokojnym i spełnionym życiem, zdecydował się na walkę na arenie politycznej, Karbauskis odpowiada z typowym dla siebie przekonaniem: gdy zatroszczyłeś się już o rodzinę, gdy cieszysz się względną swobodą w biznesie, powstaje pytanie, co robić dalej w życiu? Jedni kupują jachty i gromadzą w garażach luksusowe samochody, inni zastanawiają się, co mogą dać od siebie społeczeństwu. „Nigdy nie byłem daleki od tego, czym żyje społeczeństwo. Wydaje mi się, że mój ojciec, który dwukrotnie był deputowanym Rady Najwyższej (w czasach sowieckiej Litwy – przyp. tłum.), służył społeczeństwu tak, jak w tamtym czasie było możliwe” – opowiada polityk. „Moje wejście do Sejmu było poszukiwaniem sposobu nadania sensu swojemu życiu”.
Pierwsze dni w Sejmie w latach 90. nie były dla Karbauskisa łatwe: „Pamiętam, że gdy wszedłem do sali, obok mnie przeszedł Vytautas Landsbergis i nie przywitał się ze mną. On wiedział, dlaczego, a ja nie rozumiałem. Ja przywitałem się chyba ze wszystkimi, a przecież jestem ze wsi, a on – nie. I dopiero później zacząłem rozumieć przyczynę takiego zachowania: jestem synem przewodniczącego kołchozu”. Takie zachowanie na długo zraziło polityka: „Żyjemy w królestwie krzywych zwierciadeł. Najczęściej i najgłośniej krzyczą ci, którzy sami tak naprawdę nie są patriotami”.
Sami konserwatyści takie stwierdzenia uznają za absurdalne, uważają, że ich celem jest pokazanie polityków prawicy jako mściwych i prymitywnych. „Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek z nas mógł tak kategorycznie oceniać człowieka, a nie jego działania” – mówi w rozmowie z „IQ” konserwatywny poseł Jurgis Razma.
Jednak zdaniem parlamentarzysty, Karbauskisa trudno było wówczas ocenić. „O ile wiem, Karbauskis dużo czasu spędzał w Hiszpanii z rodziną, więc w Sejmie pojawiał się jedynie sporadycznie” – wspomina Jurgis Razma. Po parlamencie krążyła wówczas anegdota, że posiedzenia Sejmu nie przeszkadzały Karbauskisowi w prowadzeniu biznesu. Niewypuszczany z rąk telefon komórkowy i ciągłe głośne rozmowy biznesowe w korytarzach i na sali – tak Ramūnasa Karbauskisa zapamiętał ówczesny zastępca przewodniczącego Sejmu Arvydas Vidžiūnas.
Jeden drugiego dobrze rozumie
Ramūnas Karbauskis także i dziś nie pcha się na scenę. Sejmowi przeciwnicy uważają go za polityka działającego zakulisowo. Z racji tego, że nie zdecydował się ubiegać o najwyższe stanowiska państwowe porównywany jest z liderem rządzącej w Polsce partii Prawo i Sprawiedliwość Jarosławem Kaczyńskim, odgrywającym rolę szarej eminencji. Komentatorzy uważają zaś, że Karbauskis działa w polityce, bo jest to korzystne dla jego biznesu. Po objęciu stanowiska przewodniczącego komisji kultury Ramūnas Karbauskis znalazł się w dwuznacznej sytuacji – polityk, który cieszy się opinią mecenasa, wspiera twórców i przedsięwzięcia amatorskie, ale w stołecznych teatrach czy galeriach nie jest często widywanym gościem.
Jego kulturalną stolicą są Najsie – siedziba sołectwa położona zaledwie 16 km na północny zachód od Szawli, licząca około 500 mieszkańców. Zostały tam urządzone muzea: literackie rejonu szawelskiego, historii lokalnej, rzeźb bóstw bałtyckich, ziół i domków dla ptaków, można tam odwiedzić arenę Bałtów, Górę Ofiarną, plac Słońca i Wyspę Zajęczą, zobaczyć rodzinę węży królewskich i bocianów. Jednak ze wszystkich litewskich wsi o porównywalnej wielkości i liczbie mieszkańców Najsie wyróżniają się czymś innym. Zdaniem historyka z Uniwersytetu Wileńskiego dr. Nerijusa Šepetysa, mają one słabą historię, ale silną legendę. Albo raczej silnego twórcę swojego mitu.
O Najsiach, jak o jakimś miasteczku z planu filmowego, nikt pewnie by nigdy nie usłyszał, gdyby nie Ramūnas Karbauskis. Rodzinna wieś to dla polityka nie tylko dom, do którego chętnie wraca. Jak twierdzi dziekan Wydziału Komunikacji Uniwersytetu Michała Römera Virgis Valentinavičius, Najsie to przede wszystkim inwestycja w wizerunek, która niewiele różni się od Kiejdan – miasta, które swego czasu odgrywało rolę twierdzy ówczesnego lidera Partii Pracy Viktorasa Uspaskichasa.
Podobnie jak i telewizyjny serial „Lato w Najsiach”, nadawany w latach 2009–2017. „Karbauskis zainwestował w niego duże pieniądze nie z nudów, ani z chęci stworzenia filmu” – przekonuje Virgis Valentinavičius. „On w ten sposób chciał zwiększyć rozpoznawalność własną i partii chłopskiej”. Jak twierdzi, trudno zrozumieć, dlaczego Głównej Komisji Wyborczej nie udało się wpaść na to, że „Lato w Najsiach” to tak naprawdę jeden z najbardziej udanych przykładów reklamy politycznej w najnowszej historii Litwy.
Jeśli oligarchię rozumiemy jako połączenie władzy politycznej z finansową, to oligarchami możemy nazwać i Viktorasa Uspaskichasa, i Ramūnasa Karbauskisa, jak i Visvaldasa Matijošaitisa. Gdy inwestują oni w politykę, to niewątpliwe oczekują, że pieniądze się im zwrócą. Zatem najpewniej nieprzypadkowo Karbauskis tak uparcie bronił przed oskarżeniami korupcyjnymi Artūrasa Skardžiusa, który pokazał, jak można zarobić na farmach wiatrowych. Widoczna była też jego walka o byłego dyrektora portu w Kłajpedzie Arvydasa Vaitkusa. „Biznesmeni dobrze się nawzajem rozumieją, jednak w cywilizowanej demokracji liberalnej prymat interesów biznesmenów jest nie do przyjęcia, bo negatywnie wpływa na jakość litewskiej polityki i demokracji” – mówi „IQ” Virgis Valentinavičius.
Tego lata wydawało się, że wpływy Ramūnasa Karbauskisa słabną, ale nawet po trzech kolejnych przegranych wyborach nadal panuje on nad sytuacją i najpewniej nie zostanie wysadzony z siodła do wyborów parlamentarnych w 2020 roku. Zdaniem Virgisa Valentinavičiusa niemały wpływ na to miała podjęta jeszcze przed drugą turą wyborów prezydenckich decyzja o udzieleniu publicznego poparcia dla kandydatury Gitanasa Nausėdy. „Ramūnas Karbauskis zmobilizował wyborców do głosowania przeciwko kandydatce konserwatystów Ingridzie Šimonytė. Za ten wyborczy dług Nausėda odwdzięcza się teraz idąc na duże ustępstwa zarówno w sprawie składu gabinetu ministrów, jak i jego jakości” – mówi politolog.
Przywództwo polityczne
Taki rezultat, jaki w wyborach do Sejmu w 2016 roku udało się osiągnąć LVŽS, w historii Litwy po odzyskaniu niepodległości zdarzył się po raz pierwszy. Ramūnas Karbauskis, wybrany w 1998 roku na lidera Litewskiej Partii Chłopskiej, jak sam mówi, stanął wówczas na czele partii, która traciła członków. „Pomyślałem wtedy, że jestem agronomem, człowiekiem ze wsi, rozumiem tych ludzi. Przyjąłem ich propozycję. W wyborach samorządowych w 1999 roku zajęliśmy drugie miejsce, osiągnęliśmy wspaniały wynik” – opowiada polityk. W Sejmie kadencji lat 2004–2008 organizacja, która w międzyczasie przemianowała się na Litewską Ludową Partię Chłopską, miała liczącą 14 posłów frakcję i kierowała trzema ministerstwami. W 2004 roku jej członek Gintaras Didžiokas został wybrany członkiem Parlamentu Europejskiego. Jednak sam Ramūnas Karbauskis w Sejmie tamtej kadencji nie zasiadał, a wśród członków frakcji byli Kazimira Prunskienė, Artūras Skardžius, Waldemar Tomaszewski czy Irina Rozowa.
Silnym ciosem dla partii były wyniki wyborów parlamentarnych w 2008 roku: w okręgu wielomandatowym nie został przekroczony próg 5 proc., w okręgach jednomandatowych zdobyto tylko trzy miejsca. Ramūnas Karbauskis, który w 2009 roku został liderem partii (w międzyczasie przewodniczącą była Kazimira Prunskienė – przyp. red.), zdecydował, że nie będzie siedzieć z założonymi rękami. Drogę do władzy partia miała sobie utorować, mówiąc o wartościach. „Było jasne, że jeżeli dalej będzie tak, że partie wygrywają wybory składając populistyczne obietnice i zupełnie zapominają o nich po zwycięstwie, to przyjdzie w końcu czas, gdy ludzie się rozczarują. Wtedy zwrócą się ku wartościom, a więc ku tym sprawom, o których mówimy właśnie my, takimi jak wartości rodzinne i narodowe, polityka antyalkoholowa, oświata”. Zdaniem naszego rozmówcy, rok 2016 był właśnie tym momentem. Uczucie rozczarowania rosło przez cztery poprzednie lata, gdy „nic nie zostało zrealizowane” i cztery jeszcze wcześniejsze, gdy w kraju szalał kryzys ekonomiczny. „W obietnice, na przykład podwyżki wynagrodzeń, nikt już nie chciał wierzyć” – mówi polityk. „Dlatego też ze sceny wyborczej zniknęła Partia Pracy”.
Zdaniem posłanki Agnė Širiniskienė, uważanej za najbliższą współpracowniczkę Ramūnasa Karbauskisa, powrót i wierność wartościom były nie tylko tym, co wyniosło partię na szczyt. Jej zdaniem jest to też ten czynnik konsolidujący wszystkich politycznych nowicjuszy, którzy na początku kadencji niekoniecznie nawzajem się znali. „Na przykład poglądy na dobrobyt społeczny, zmniejszenie nierówności – są to kwestie programowe, które nie wywołują sporów czy dyskusji, chyba że dotyczą one wyboru różnych sposobów realizacji czy innych niuansów” – mówi „IQ” polityczka. Z drugiej strony, przypomina ona, że w LVŽS istnieją różnice światopoglądowe, są skrzydła bardziej liberalne i bardziej konserwatywne, które skonsolidować może tylko zdolny do tego człowiek. I pyta retorycznie, czym skończyłaby się praca frakcji, gdyby jej lider zachowywał się niedemokratycznie, grubiańsko, albo zmuszałby jej członków, aby postępowali wbrew własnej woli. Mimo to, przypomina ona o sile twardej ręki: decyzje, które zapadają zbyt swobodnie i zbyt demokratycznie, w polityce mogą dużo kosztować, a ci, do których są skierowane, nie zawsze są wystarczająco uświadomieni, aby to zrozumieć.
Tym grupom społecznym, które nie poparły decyzji LVŽS (w sprawie ograniczenia handlu alkoholem – przyp. red.) niemal natychmiast została przyklejona etykietka służących „alkomafii”. Natomiast politycy, którym dane było zdobyć niemal absolutną władzę, nie nauczyli się przyznawać nawet do niektórych ze swoich błędów. Dla Ramūnasa Karbauskisa taka otwartość jest czymś obcym. Zdaniem Jurigsa Razmy lider LVŽS to polityk działający zakulisowo, nie należy on do tych, którzy „z trybuny podnosiliby ważne idee albo organizowaliby protesty polityczne”. Takim był w 1996 roku i tak samo zachowuje się także teraz. „Dziś, gdy sprawuje funkcję szefa partii rządzącej, częściej pojawia się publicznie, ale jego najważniejsze polityczne zamysły są realizowane potajemnie, nie wiemy, kim są jego główni doradcy polityczni, ani jak podejmuje on decyzje” – mówi nasz rozmówca.
Brakiem otwartości można tłumaczyć spadek popularności w społeczeństwie Ramūnasa Karbauskisa. „Przed wyborami prezentował się jako człowiek nastawiony idealistycznie: szył stroje ludowe dla dzieci, za własne pieniądze rekonstruował grody warowne, stawiał ołtarze” – twierdzi Vladas Gaidys. „Teraz wygląda on na człowieka dość zamkniętego, nie pełni żadnej funkcji, nie jest ani premierem, ani ministrem, działa jak szara eminencja, zakulisowo. Społeczeństwu się to nie podoba”.
Stroniący od publiki Ramūnas Karbauskis udał się mimo wszystko na przyjęcie w dniu inauguracji prezydenta Gitanasa Nausėdy. Jednak większość czasu spędził stojąc na skraju dziedzińca pałacu prezydenckiego, z założonymi rękoma obserwował uczestników bankietu, wśród których rzeczywiście nie było zbyt wielu stronników lidera LVŽS. W tym czasie, gdy Gitanas Nausėda ze sceny zwracał się do zebranych, Karbauskis rozmawiał z ministrem środowiska Kęstutisem Mažeiką, skupiając na sobie spojrzenia gości nie mniej niż prezydent. Premier Saulius Skvernelis i minister zdrowia Aurelijus Veryga, którzy także byli na bankiecie, wprost przeciwnie, gawędzili z gośćmi, żartowali i czuli się rozluźnieni.
Dużo krytyki Ramūnas Karbauskis doczekał się także z powodu braku odpowiedzialności za swoje działania. Jeden z najbliższych współpracowników premiera Skvernelisa Vytautas Bakas, który całkiem niedawno opuścił sejmową frakcję „chłopów”, mówi miesięcznikowi „IQ”, że liderzy LVŽS zachowują się nie w porządku: „Choć przed wyborami deklarowali swoją niechęć do korupcji, to teraz zdecydowali się na współpracę z partiami politycznymi, których liderzy sprzyjają interesom wąskich grup oligarchicznych. Dla takich ludzi w zamyśle lidera LVŽS zostały przewidziane ważne stanowiska w rządzie i Sejmie”.
Bociany jeszcze powrócą?
Ramūnas Karbauskis nie żałuje prowadzenia polityki, charakteryzującej się zakazami. Niepopularne decyzje, które podejmowane są dziś, mają zaprocentować w przyszłości. Chciałby on wejść do historii nie jako polityk, zajmujący wysokie stanowiska we władzach i przypisujący sobie zasługi, ale jako troskliwy członek społeczeństwa i państwowiec. „Jestem w polityce dlatego, że chciałbym, aby młodzi ludzie, którzy mają jeszcze wszystko przed sobą, nadal chcieli mieszkać w tym kraju. Zdaję sobie sprawę, że zależy to także ode mnie”.
Twierdzi, że rozumie tych, których denerwuje ingerencja w wolność osobistą, ale jak sam mówi samym tylko edukowaniem nie da się rozwiązać problemu – potrzebne jest działanie państwa. „Nie jestem liberałem, ani lewicowcem, ale rozumiem jedno: nie jesteśmy społeczeństwem, które gotowe jest dziś rozwiązywać swoje problemy bez udziału państwa” – przekonuje Ramūnas Karbauskis.
Ale czy taka troska realizowana poprzez przymus okaże się wystarczająca do tego, by wygrać zbliżające się wybory do Sejmu? Do wyborów, które będą sprawdzianem działalności LVŽS i pracy rządu, podchodzi spokojnie: „Jeśli ludzie nie będą chcieli, żebyśmy kontynuowali nasze działania, to nas nie wybiorą. My pracujemy właściwie i nie wstydzimy się spojrzeć ludziom w oczy”.
O powtórkę triumfu z 2016 roku będzie trudno. „Wokół partii chłopskiej narosło wiele problemów, kto wie, czy nie więcej, niż wokół jakiejkolwiek innej koalicji rządzącej przed nimi” – jest przekonany Virgis Valentinavičius. Największy wpływ na to miała niekompetencja liderów, błędy, intelektualne ubóstwo partii, zaś wielu spośród ministrów nie wykazało się szczególnym profesjonalizmem. Stąd też bierze się przekonanie, że przed samymi wyborami do Sejmu partia chłopska sięgnie całkowitego dna.
Z drugiej strony, jak przypomina nasz rozmówca, bez Ramūnasa Karbauskisa nie mogłaby ona nawet istnieć: nie byłoby ani „Lata w Najsiach”, ani referendum w sprawie sprzedaży ziemi cudzoziemcom czy przeciwko elektrowni atomowej w Wisagini, które wytyczyły jej drogę na polityczny Olimp. „Strategia Ramūnasa Karbauskisa przed wyborami w 2016 roku polegała na przyciągnięciu ludzi z zewnątrz, takich jak Saulius Skvernelis. Teraz partia wykrwawia się z części z nich” – mówi Valentinavičius. Pozostaje rdzeń partii, który stanowią osoby w mniejszym lub większym stopniu związane z Karbauskisem, które łączą przede wszystkim wspólne interesy finansowe i biznesowe.
Mimo to, jak podkreśla Vladas Gaidys, na obecnej scenie politycznej jest szczególnie dużo niejasności: trudno pojąć, czym socjaldemokraci różnią się od socjaldemokratycznej partii pracy, kim są ich przewodniczący, nie wiadomo, gdzie zniknęły Partia Pracy oraz „Porządek i Sprawiedliwość”, a liberałowie mogą wybierać między trzema partiami. Zatem osoba aktywna i charyzmatyczna mogłaby zdziałać wiele. „Czy byłoby to pisane Ramūnasowi Karbauskisowi? Trudno powiedzieć. Ale nie powinno się go skreślać” – akcentuje Vladas Gaidys.
W polityce jest obecny od dawna, o niektórych historiach już zapomniał, inne zrzucił na barki ministra zdrowia Aurelijusa Verygi. Ten jeden z najbardziej niepopularnych polityków nie odrzuca z kolei pomysłu, by w przyszłym roku stanąć na czele listy LVŽS w wyborach, a zapytany o możliwość zostania premierem nie mówi „nie”. Co to oznacza? Utratę kontaktu z rzeczywistością, blef, czy może kolejny cud?
Artykuł oryginalnie ukazał się w numerze 9/2019 miesięcznika „IQ. The Economist” pod tytułem „Pilkas, bet kardinolas”. Przedruk w „Przeglądzie Bałtyckim” za zgodą redakcji. Tytuł i wstęp od redakcji „Przeglądu Bałtyckiego”. Tłumaczenie z języka litewskiego Dominik Wilczewski.
Ukończyła studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych i Nauk Politycznych Uniwersytetu Wileńskiego. Jest dziennikarką portalu Alfa i miesięcznika „IQ. The Economist”.