Do Estonii trzeba przyjeżdżać właśnie tak – morzem od strony Helsinek, wielkim promem wypełnionym po brzegi wakacyjnym międzynarodowym tłumem, ze sklepami duty free, barami karaoke i wiatrem we włosach na górnym pokładzie. I z tym nieuchwytnym uczuciem północnej dolce vita oraz wolności w sercu, którą daje podróż i przekraczanie niewidocznych na morzu granic.
Na dobry początek widowiskowe odpłynięcie z portu w Helsinkach, z całą niezbędną atmosferą i scenerią – zielone kopuły w złote gwiazdy katedry na Senaatintori, pożegnalna ariergarda wysp i wysepek archipelagu w pobliżu miasta, z surową wyspą-fortecą Suomenlinna, rosnące na tych skałach niskie sosny, niewielkie brzozowe zagajniki, malowane na czerwono i żółto drewniane domki, maszty z powiewającymi na wietrze flagami w kolorze bieli i ciemnego błękitu oraz wszędobylskie wielkie szare mewy odprowadzające statek daleko w morze.
Następnie ponad godzina na pełnym morzu, szare fale Bałtyku, mocne podmuchy wiatru, i wreszcie delikatnie z...
Pozostało jeszcze 95% artykułu.
Prenumeruj i wspieraj Przegląd Bałtycki!
Zyskaj dostęp do setek eksperckich artykułów poświęconych państwom regionu Morza Bałtyckiego.


