Faina Kukliansky: Nigdy nie zaakceptuję kultu Litewskiego Frontu Aktywistów

|

Litewski Front Aktywistów istniał zaledwie rok i miał sukcesy. Litwini powinni się zainteresować i wiedzieć, jakie hasła głoszono, co mówiono w radiu, co pisano w gazetach, przecież one wciąż się zachowały. Te hasła: „bracia i siostry, pozbądźmy się wreszcie Żydów”. I po tym wszystkim „dostaniecie nagrodę”. Gdzie w Szawlach mieszkał Noreika? Oczywiście w domu pożydowskim. Sprawdziłam i było to parę kroków od domu mojej matki. Żydzi byli w getcie, zaś Noreika zamieszkał w ich domu. Powinna być jednak jakaś sprawiedliwość, nawet po 75 latach. Wracając do inicjatywy Sejmu, by uczcić Juozasa Lukšę-Daumantasa. Nie mamy informacji, że brał udział w mordach, o nic takiego go nie oskarżamy. Jedyna rzecz, która nam się nie podoba, to fakt, że był członkiem Litewskiego Frontu Aktywistów. I nie sądzę, żeby było to coś dobrego. Powiedziałam o tym Vytautasowi Landsbergisowi. Wie Pan, mój pradziadek operował w lasach rannych żołnierzy w 1863 roku, on pomagał Litwinom. Może nazwiemy jego imieniem ulicę, zrobimy jakąś uroczystość? – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim przewodnicząca Litewskiej Wspólnoty Żydów Faina Kukliansky.

Faina Kukliansky urodziła się w 1954 roku. W 1977 roku ukończyła studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wileńskiego. Podjęła pracę prawniczki w jednej z wileńskich fabryk. Obecnie pracuje jako adwokatka w spółce prawniczej „Kukliansky and partners”. Jest członkinią litewskich i międzynarodowych towarzystw prawniczych. Po 1990 roku zaangażowała się w życie społeczności żydowskiej w odrodzonej Litwie. Od 2013 roku stoi na czele Wspólnoty Żydów na Litwie (Lietuvos žydų bendruomenė).

Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Jakiś czas temu pisaliśmy w Przeglądzie Bałtyckim tekst o Ludwiku Zamenhofie, który jako lekarz praktykował w Wiejsiejach na Suwalszczyźnie, tymczasem okazuje się, że właśnie tam urodził się Pani ojciec Samuelis Kuklianskis.

Faina Kukliansky: Czy widział Pan nasze rodzinne fotografie?

(Faina Kukliansky wstaje od stołu i pokazuje wystawę w siedzibie Litewskiej Wspólnoty Żydów przy ulicy Pylimo)

To jest mój ojciec, jego siostra i brat, mój dziadek i moja babcia. Wszyscy oni pochodzą z Wiejsiejów, zaś moja babcia z Suwałk. Zdjęcie zostało jednak zrobione w Poniewieżu, gdyż mój stryj musiał ukończy szkołę, zaś w Wiejsiejach był jedynie składający się z kilku klas cheder. Ostatecznie poszedł do szkoły litewskiej w Poniewieżu, kończąc osiem klas. Rodzina zamieszkała w Poniewieżu, gdzie mój dziadek był aptekarzem. Z kolei moja babcia pracowała jako lekarka w poniewieskim szpitalu. Później oni przeprowadzili się do Olity, gdzie także mieli aptekę. Litewskość wtedy była ważna i teraz irytuję się od czasu do czasu, gdy ktoś porusza temat języka państwowego. Dla mojej rodziny było jasne, że musi znać język litewski.

Zaraz obok znajdzie Pan wystawę poświęconą litewskim Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata (Faina Kukliansky pokazuje wystawę, a także specjalny kalendarz, który poświęcono sprawiedliwym). A tutaj jest kryjówka, gdzie ukrywała się przez dwa lata moja rodzina.

W Pani rodzinie mówiło się w języku jidysz, czy hebrajski był także ważny?

Nie tak bardzo. Choć część rodziny mojego ojca to byli religijni ludzie, którzy rozmawiali po hebrajsku. Pokażę Panu zdjęcie mojego pradziadka, doktora, który studiował na Uniwersytecie Warszawskim. On leczył w lasach powstańców rannych w 1863 roku. Ta część rodziny definitywnie mówiła po hebrajsku. Znała Ludwika Zamenhofa. Dzięki mojemu pradziadkowi Zamenhof opuścił zresztą Wiejsieje. To było zbyt małe miasteczko na dwóch doktorów. Mój stryj nazywał Zamenhofa niezbyt poważną osobą, który wymyślił esperanto, „język, którym nikt nie mówi”.

Przeczytaj także:  "Litvo, patrujo mia...". Ludwik Zamenhof a Litwa

Wracając do języków. Rodzina mówiła w jidysz, nawet wtedy gdy wyjechała do Izraela. Moja babcia, która pochodziła z Suwałk, mówiła także po polsku. Druga babcia z Kiejdan, także potrafiła po polsku. Ja mówię tylko trochę jako wileńska pani (te słowa Faina Kukliansky trochę żartobliwie wypowiada po polsku).

A więc jidysz, hebrajski, polski i rosyjski…

Była to taka mieszanka. Ale naszym mameloszn (językiem matczynym – przyp. red.) był jidysz. Język, w którym śpiewano lidełes (piosenki – przyp. red.). Rodzina mojego ojca znała jeszcze francuski, angielski. To byli przedstawiciele inteligencji. Język nigdy nie był problemem i nie sądzę, by był nim także dzisiaj. Zasiadam w radzie do spraw mniejszości narodowych i uważam, że dobrze poradziliśmy sobie z językiem, to nie jest już taki problem jak był u progu niepodległości.

Jak dużo osób w Wilnie mówi obecnie w jidysz?

To wszystko zależy od wieku. W moim wieku mało kto, zaś wśród osób starszych to oczywiście więcej. Ja znam jidysz, choć nie mówię dobrze. Starsza kuzynka mówi płynnie. Z kolei młodsze pokolenie, ono może rozumie, ale już nie mówi.

To samo jest w naszej wspólnocie: starsi Litwacy mówią w jidysz, ale to jest naprawdę niewielka grupa ludzi. Kiedy mówimy o czytaniu, to czasem już to sprawia trudność. Ja osobiście czytałam lektury w języku jidysz takich autorów jak Szolem Alejchem czy Mendele Mojcher Sforim.

Czyli możemy zatem powiedzieć, że starzy Litwacy w Wilnie zachowali jidysz, zaś osoby, które przyjechały z głębi Związku Sowieckiego, już mówią po rosyjsku.

Trzeba pamiętać, że tam system sowiecki trwał dłużej, więc może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego już nie mówią w jidysz, tylko przeszli na rosyjski. Pamiętam czasy powojenne. Moja babcia ze strony mamy miała rodzinę w Moskwie. Korespondowaliśmy z naszymi krewnymi z zagranicy. Moja mama zmieniała kopertę, żeby pokazać, że to listy z Litwy, a nie z zagranicy. Później słała listy do Moskwy. Ale cała korespondencja była w jidysz. To był język codziennej komunikacji. Nie potrzebowaliśmy innych języków. Jedynie, gdy wychodziliśmy poza wspólnotę, trzeba było używać rosyjskiego czy litewskiego.

Przeczytaj także:  Arkadijus Vinokuras: nie dzielmy cierpienia na „żydowskie” i „litewskie”

Jak Pani ocenia okres sowieckiej Litwy, czy była wtedy dyskryminacja Żydów?

Oczywiście. Mieliśmy na przykład kwoty, ilu Żydów może studiować na uniwersytecie. Ilu Żydów może sprawować ważne stanowiska. Ja jestem tego najlepszym przykładem. Studiowałam prawo na Uniwersytecie Wileńskim, ale żeby studiować, musiałam mieć najlepsze noty. Do dziś w naszej rodzinie powtarzamy młodym, że jeśli chcecie być równi, musicie być co najmniej dwa stopnie lepsi od narodu tytularnego. Musicie więcej czytać, więcej się uczyć. Wtedy coś osiągnięcie.

W czasach sowieckich część mojej rodziny została zesłana na Syberię. Ci, którzy zostali na Litwie, w latach siedemdziesiątych wyjechali do Izraela. Moja biografia była bardzo zła dla Sowietów. Miałam krewnych za granicą. Żeby dostać dobrą pracę, musiałam bardzo się starać. Chciałam studiować historię prawa żydowskiego na Litwie, ale to było bardzo trudne. Do dziś nie mamy specjalistów w tej dziedzinie i szczerze mówiąc zawsze było trudno, może poza Aleksandrem Bierszackim czy Szymonem Dubnowem, który został zabity w czasie II wojny światowej w Rydze. Dziś organizuję na ten temat konferencję i nie mogę znaleźć odpowiednich prelegentów. Wracając do czasów sowieckich: nie dopuszczono mnie na uniwersytet, ani do Akademii Nauk. Później musiałam pracować w fabryce w Dworczonach jako prawniczka. Później miałam szczęście, bo ministrem spraw wewnętrznych Litewskiej SRR był kolega z klasy mojego wujka generał Mikalauskas, dzięki któremu zostałam milicjantką. To było straszne.

Była dyskryminacja, czy język jidysz był także dyskryminowany?

Nie wiem, czy był, na pewno było łatwiej mówić w jidysz niż w Rosji Sowieckiej, myśmy wszyscy rozmawiali w mameloszn. Ale problemem było chodzenie do synagogi. Na przykład mój ojciec miał taki zawód, który to wykluczał. Do bóżnicy zabierała mnie moja babcia, która zawsze miała przygotowaną macę. Z drugiej strony życie religijne było na tyle słabe, że łatwo zapominało się tradycje, zasady religii. Ze strony rodziny mojej mamy pamiętam Chanukę, moja babcia siedziała przy świeczniku i Biblii, modliła się do końca życia. Cała moja rodzina została pochowana w tradycji żydowskiej. Pod tym względem akurat nie było dyskusji, niezależnie, czy było się agnostykiem czy osobą religijną. Ze swego dzieciństwa w czasach sowieckich pamiętam kadisz.

Przeczytaj także:  Gmina żydowska w Szawlach: aktywność mimo konfliktu

Pytałem Panią o czasy sowieckie. Niedawno został opublikowany artykuł historyczny Władimira Putina, w którym dowodził, że Litwa dobrowolnie przyłączyła się w 1940 roku do Związku Sowieckiego. Z kolei Pani i poseł Emanuelis Zingeris odpowiedzieliście na to argumentem, że procentowo nawet więcej Żydów było represjonowanym niż Litwinów po włączeniu krajów bałtyckich w skład ZSRR.

Jeśli posługujemy się procentami, to jest jak najbardziej prawda. Proporcja jest wyraźna, co jest logiczne. Od wielu lat to badam. Żydzi na Litwie mieli w swoich rękach przedsiębiorstwa, fabryki, sklepy. A przecież wywożono bogatych. Część mojej rodziny z Szawli, Poniewieża czy Mariampola, także znalazła się na Syberii. Moja rodzina ze strony matki w Szawlach miała młyn, była całkiem bogata. Z kolei mój dziadek podarował Sowietom cały swój majątek aptekarski. W ten sposób uniknął deportacji. Mam wciąż u siebie dokumenty o tej donacji. Mój dziadek miał także całkiem spory majątek ziemski. On także został szczęśliwie podarowany Związkowi Sowieckiemu.

Część rodziny została zesłana, ale większość została na Litwie w momencie, kiedy weszły tutaj wojska nazistowskie w czerwcu 1941 roku.

Tak, mam na myśli choćby moich rodziców. Pokażę Panu teraz książkę o żydowskich lekarzach na Litwie (Faina Kukliansky wstaje i pokazuje zdjęcia przodków z książki). To jest moja babcia doktor Kukliansky, to jest mój dziadek, absolwent Kowieńskiego Instytutu Medycznego, później kształcił się w Kapsztadzie. To jest mój kuzyn ze Stanów Zjednoczonych, który pracował jako ginekolog. W naszej rodzinie wszyscy byli albo prawnikami, albo lekarzami (śmiech).

Wracając do niemieckiej okupacji…

Kiedy wojna wybuchła w czerwcu 1941 roku, mój ojciec był jeszcze nastolatkiem, przebywał na obozie w Połądze. Był oddzielony od reszty rodziny. Był za mały, by uciec w głąb Związku Sowieckiego. Został wytypowany przez Litwinów, by czyścić żydowskie domy i synagogi. Później przeniesiono go do Kowna, do rodziny. Moja babcia, a jego matka, została zabita na początku wojny w Olicie. Z kolei ojciec, a mój dziadek z trójką dzieci, uciekł z Wiejsiejów. I to jest jedyna część rodziny, która przetrwała. Zabito 29 członków naszej rodziny, leżą obecnie na cmentarzu w Katkiszkach. Z kolei dziadek z trójką dzieci znalazł się na Białorusi. Zamknięto ich w getcie grodzieńskim. Po tym, jak naziści zlikwidowali getto, oni z powrotem uciekli na Litwę. Spędzili dwa lata w jamie leśnej. Lokalni mieszkańcy pomagali im. To są tereny wschodniej Litwy, mieszane narodowościowo. Nikt do końca nie wie, kim byli ci ludzie. Tam była mieszanka Litwinów, Polaków, Białorusinów. Moja matka z kolei trafiła początkowo do getta w Szawlach zorganizowanego przez „sympatycznego Litwina” Jonasa Noreikę, później wraz ze swoją rodziną była więziona w obozie w Stutthof. Byli deportowani akurat w tym momencie, gdy wyzwalano Wilno w lipcu 1944 roku. Stacja kolejowa w Szawlach była wysadzona w powietrze, więc zabrano ich z Radziwiliszek do Gdańska. Z tego miasta szli pieszo do obozu w Stutthof. Doczekali tam końca wojny, jednak byli tak wycieńczeni, że nie mogli się ruszać. To było straszne miejsce pełne chorób. Mój ojciec został z kolei wyzwolony przez Amerykanów w Dachau. Cała moja rodzina wróciła na sowiecką Litwę, choć wszyscy patrzyli się i pytali: co robicie?

Przeczytaj także:  75. rocznica likwidacji gett w Kownie i Szawlach
Przeczytaj także:  Żydowska tragedia i łotewska wina. Śladami przeszłości w Rydze

Chciałbym powrócić do współczesności. Parę lat temu Litwę odwiedził specjalny wysłannik ze Stanów Zjednoczonych, który miał za zadanie zbadać, czy wszystko z sytuacją Żydów jest tutaj w porządku, Pani odpowiedziała, że tak. Czy na Litwie jest antysemityzm?

Często zadają mi to pytanie. Nie mamy ministrów-Żydów, nie mamy sędziów-Żydów, więc tak naprawdę nie ma (śmiech).

Porównując z innymi krajami?

Nie jestem w stanie porównać z innymi państwami. W Polsce na przykład mamy do czynienia z antysemityzmem instytucjonalnym. Jeśli chodzi o Litwę, to widzę, że tendencja nie jest miła. Cofamy się. Nie wystarczy, że mamy definicję antysemityzmu. Proszę, ta definicja jest i antysemityzm u nas występuje. Mamy dwa w jednym (śmiech). Oczywiście, to wspaniale, że Litwa przyjęła takie prawo, które definiuje antysemityzm. Ale to nie jest wystarczające. Spójrzmy na praktykę.

W zeszłym roku mieliśmy do czynienia z pewnym incydentem. Pojawiła się przed synagogą swastyka z ziemi z doniczek, później bóżnicę zamknięto na parę dni. Vytautas Landsbergis pisał zaś o „Żydełce”, czyli o Pani. To nie było miłe.

Szczerze mówiąc, mnie jest wszystko jedno, jak on mnie nazywa. Mogę być „Żydełką”. Jakiś czas temu moja koleżanka ze szkoły napisała w mediach społecznościowych, że byłam niezwykle atrakcyjną uczennicą i wszyscy chłopcy się we mnie kochali. Zapytała, dlaczego uważam zatem, że był antysemityzm w ZSRR. Napisać można wszystko. Nie wiedziałam, że byłam tak ładna i nie wiedziałam, że w Związku Sowieckim nie było antysemityzmu. Pamiętam 1967 rok, wtedy kiedy zaczęła się wojna sześciodniowa. Wtedy także nazywali mnie Żydełką, a to, co robi Izrael uznawano za najgorsze na świecie.

Generalnie sytuacja Żydów wtedy nie była łatwa. Mieliśmy traumy jako drugie pokolenie ocalałych. Baliśmy się cały czas, że znów się coś zdarzy. Moja córka napisała nawet pracę doktorską na ten temat, ona jest psychologiem klinicznym. Byliśmy niszczeni od samego początku. Te wszystkie konwersacje w naszych rodzinach o wojnie. Nie mieliśmy niczego, nawet naszych rodzinnych fotografii. Nie mówię nawet o świecznikach chanukowych czy języku hebrajskim. Graliśmy w grę na podwórku: jeśli Niemcy powrócą, kogo rozpoznają ponownie jako Żyda?

Przeczytaj także:  Życie po wielkiej tragedii. Żydowska Ryga

Wracając do Landsbergisa. Powiedział „Żydełka”, uważa, że to miłe. No cóż, jest starszym człowiekiem. Nawet jakoś się lubimy, choć nasze poglądy są zupełnie inne. Generalnie nie czuję się obrażona. Już bardziej tym co usłyszałam kiedyś w Sejmie z okazji rocznicy 13 stycznia, że nie jesteśmy mile widziani na Litwie i ludzie tacy jak ja powinni wyjechać.

Kto to był?

Ja to wiem, wszyscy to wiedzą. Oczywiście policja nie wie. Trwa śledztwo, ale ten pan nie zostanie skazany. Bo jest wiele osób, które myślą podobnie. Tak więc wracając do Pana pytania o antysemityzm. Gdyby nie było go w życiu codziennym, nikt nie mówiłby mi takich rzeczy. Gdy dochodzi do momentów krytycznych, wtedy wychodzi to wszystko, co było przez lata ukryte. Uważam, że nasz problem polega m.in. na tym, że antysemityzm nie jest karany. Wystarczy zajrzeć do Internetu. Mamy takie powiedzenie na Litwie, „jeśli nie kochasz, to chociaż bój się”. Więc można mnie nie lubić, ale nie obrażajcie mnie w Internecie.

A więc mamy na Litwie problem z mową nienawiści.

Tak i nikt nic z tym nie robi. Ostatnio rozmawiałam w tej sprawie z naszym ministrem spraw zagranicznych Linasem Linkevičiusem. Mamy problem z rezolucją o rehabilitacji, która została przyjęta. Trzydzieści lat temu, 2 maja 1990 roku, Rada Najwyższa Republiki Litewskiej przyjęła ustawę o rehabilitacji, tj. o przywróceniu praw ludziom represjonowanym przez reżimy okupacyjne. Natychmiast rehabilitowano wtedy 50 tysięcy osób. Wśród nich niestety znalazły się osoby, które nie powinny być rehabilitowane. Rozpoczęła się walka o derehabilitację. W konsekwencji mieliśmy liczbę sześćdziesięciu osób. Obecnie mamy cztery osoby: dwóch Sowietów, dwóch nazistów, którzy byli skazani. Gdzie reszta? Kolejne moje pytanie: gdzie podziało się 250 tysięcy Żydów? Czy oni zostali zabici przez tych dwóch nazistów? Jeśli przyjęta zostanie kolejna rezolucja, jak to wpłynie na stosunki żydowsko-litewskie?

Przeczytaj także:  Marsz Pamięci w Malatach

Wie Pan, ja mam swoje życie osobiste, ostatnio moja wnuczka bierze udział w projekcie musicalu w języku jidysz, chcę tam pojechać. Ja mam co robić. Nie chcę angażować się w politykę, ale znowu: jak nie angażować się, gdy o Jonasie Noreice mówi się, że był bohaterem? Jak nie angażować się, jeśli ludzie spotkani na ulicy nie wiedzą, czym był Litewski Front Aktywistów?

Generalnie to wszystko nie jest kwestia stosunków żydowsko-litewskich. My naprawdę jesteśmy małą społecznością. To wszystko jest sprawa prawdy historycznej i sprawiedliwości. Dlaczego dziś odbywa się w Hamburgu uroczystość poświęcona obozowi Stutthof? Jeśli prezydent Niemiec powiedziałby do mnie „Żydełko”, ktoś by chyba umarł. Śmieję się, bo inaczej musiałabym płakać. Wolę śmiać się.

Wspomniała Pani o Litewskim Froncie Aktywistów.

On istniał zaledwie rok i miał takie sukcesy. Litwini powinni się zainteresować i wiedzieć, jakie hasła głoszono, co mówiono w radiu, co pisano w gazetach, przecież one się zachowały. Te hasła: „bracia i siostry, pozbądźmy się wreszcie Żydów”. I po tym wszystkim „dostaniecie nagrodę”. Gdzie w Szawlach mieszkał Noreika? Oczywiście w domu pożydowskim. Sprawdziłam i było to parę kroków od domu mojej matki. Żydzi byli w getcie, zaś Noreika zamieszkał w ich domu. Powinna być jednak jakaś sprawiedliwość, nawet po 75 latach.

W zeszłym roku była poważna dyskusja o tablicy upamiętniającej Jonasa Noreikę w Wilnie, o ulicy Kazysa Škirpy. Teraz Sejm uchwalił rok Juozasa Lukšy-Daumantasa, a Pani zaprotestowała.

To nie tylko ja, ale także wielu litewskich Żydów. Nie mamy żadnych informacji o tym, że Lukša-Daumantas brał udział w morderstwach, o nic takiego go nie oskarżamy. Jedyna rzecz, która nam się nie podoba, to fakt, że był członkiem Litewskiego Frontu Aktywistów. I nie sądzę, żeby było to coś dobrego. Powiedziałam o tym wczoraj Vytautasowi Landsbergisowi. Wie Pan, mój pradziadek operował w lasach rannych żołnierzy w 1863 roku, on pomagał Litwinom. Może nazwiemy jego imieniem ulicę, zrobimy jakąś uroczystość?

Przeczytaj także:  Między publicznym i prywatnym: Nowy etap pamięci Holokaustu na Litwie

To nie wygląda dobrze, że mamy z jednej strony Rok Gaona Wileńskiego czy Rok Kultury Żydowskiej, a z drugiej strony czcimy Lukšę-Daumantasa. Notabene te dwie pierwsze sprawy nie wydarzyły się na skutek prośby Wspólnoty Żydowskiej. Nie było zresztą w tym roku żadnych uroczystości z powodu koronawirusa.

Wracając do Gaona i Daumantasa. Skoro są osoby, wobec których nie ma zastrzeżeń, to dlaczego upamiętniamy tych, którzy coś na swoim koncie mają? To jest niepopularne, co mówię, właśnie dowiedziałam się, że zostałam kolaborantką Władimira Putina.

Wspomniała Pani na początku wywiadu o kwestii restytucji mienia żydowskiego na Litwie. W sąsiedniej Łotwie to był gorący temat polityczny.

Wiem, jak to tam wyglądało, bo interesowałam się tym. Pomagałam im na tyle, na ile mogłam. Z kolei na Litwie po dwunastu latach od naszego wniosku uchwalono ustawę. W jej wyniku otrzymaliśmy około trzydziestu procent naszej wspólnotowej własności, którą mieliśmy do 1940 roku. To dobrze, bo inaczej nie mielibyśmy dochodu. Mamy problemy finansowe. Przed wojną było tak, że to Żydzi płacili na swoją wspólnotę, dziś z kolei jest odwrotnie: członkowie wspólnoty oczekują, by ona ich wspierała. Tak naprawdę w chwili obecnej utrzymujemy się z pieniędzy pochodzących z restytucji majątku.

Generalnie cały proces nazywa się restytucją, ale to nie do końca jest restytucja. To są pieniądze budżetowe, każdego roku państwo kontroluje, jak je wydajemy. Oczywiście gdybyśmy poszli do Sądu Konstytucyjnego, być może on stwierdziłby, że powinno być inaczej. Tak czy inaczej cieszymy się dobrymi wynikami audytu.

Przeczytaj także:  Między Liudasem Girą i Generałem Wichrem – o akcji usuwania upamiętnień i bezdrożach litewskiej polityki historycznej

To jest wszystko kwestia własności wspólnoty żydowskiej. Natomiast jeśli mówimy o własności prywatnej, to sprawa się komplikuje. Chodzi o osoby, które na przykład wyjechały do Izraela i nie mają obywatelstwa litewskiego. W 2006 roku wygrałam sprawę w Sądzie Konstytucyjnym, że zwrotu nie można uzależniać od obywatelstwa, ale sprawy majątkowe się przedawniły i w końcu Żydzi nic nie dostali. Chodzi tu nie tylko o tych, którzy wyjechali do Izraela, ale także tych, którzy byli zesłani na Syberię w czasach sowieckich.

Chcę zaznaczyć, że nie mówimy tutaj o majątku Żydów, którzy zginęli, a jedynie o majątku 5% osób, które przeżyły Holocaust. Na razie brakuje jednak woli politycznej. Przecież to nie kwestia pieniędzy. Nie chodzi o majątek 230 tysięcy Żydów, którzy żyli na Litwie do 1940 roku.

Z tego co wiem, dużo podróżuje Pani po Litwie. Widziałem ostatnio na stronie samorządu w Połądze informację o Pani wizycie. Jak kultura żydowska obecna jest na Litwie? Mam na myśli nie tylko Wilno czy Kowno, ale właśnie litewską prowincję.

W Połądze miałam możliwość porozmawiać o upamiętnieniu mordów na Żydach, które niestety nie znajduje się we właściwym miejscu. Władze samorządowe obiecały, że zbudują odpowiednią drogę i przeniosą upamiętnienie, tam gdzie powinno być. Wie Pan, jeżdżę do Połągi sześćdziesiąt lat i nawet nie wiedziałam, że mają tam piękny cmentarz żydowski, bardzo dobrze zachowany. Mieli wcześniej także trzy synagogi. Poprosiłam ich o otwarcie odpowiedniego szlaku. Generalnie jest brak informacji o tym, że w Połądze istniała spora społeczność żydowska. Także po wojnie Żydzi chętnie odwiedzali Połągę.

Chciałabym również powiedzieć o efektach wizyty w Neryndze. Uzgodniliśmy, że w Nidzie, na Mierzei Kurońskiej, będzie odbudowany pomnik Waltera Heymanna. On był bardzo znanym poetą żydowskim. Tam istniał drewniany pomnik zniszczony po 1939 roku przez nazistów. Obecnie pracujemy nad tłumaczeniem jego poezji na następny Festiwal Tomasza Manna w Neryndze. Chcemy ponownie postawić ten pomnik. W Nidzie działała bowiem kolonia artystów, wśród której znajdowali się Żydzi.

Przeczytaj także:  Arūnas Baublys: Do Kłajpedy przyjeżdżają już zupełnie nowi Niemcy

Z innych spraw: jakiś czas temu udało nam się odsłonić pomnik autora „Buszującego w zbożu”, który był Żydem pochodzącym z Litwy. Mam na myśli Jerome Davida Salingera. Później mer samorządu, w którym odsłonięto pomnik, kontaktował się z nami i wyszedł z inicjatywą oznaczenia wszystkich miejsc, gdzie były synagogi.

Tak więc upamiętnianie kultury żydowskiej na prowincji udaje się, ale jest przy tym dużo jeżdżenia, dużo spotkań, tłumaczenia, jak ważna była dla Litwy kultura żydowska. To są często ludzie, którzy w życiu na oczy nie widzieli żadnego Żyda. Mimo to chciałabym podziękować za troskę o zachowanie żydowskiego dziedzictwa burmistrzom kilku litewskich miast, przede wszystkim Koszedarów, Okmiany, Janiszek, Pokroju, Wilna, Kowna i Szyłokarczmy.

Widzieliśmy piękną wystawę o sprawiedliwych wśród narodów świata Litwinach, czy jest szansa, że będzie w Wilnie ich pomnik?

Absolutnie. Położyliśmy już kamień węgielny. To będzie niedaleko rzeki, w Ogrodach Misjonarskich, niedaleko Zarzecza. Pracowałam nad tym parę lat. Teraz staram się zaprosić najlepszych artystów ze świata, by zaprojektowali pomnik.

W Rydze mamy Muzeum Getta Ryskiego i Holocaustu na Łotwie, w Warszawie powstaje właśnie Muzeum Getta Warszawskiego. Czy nie byłoby dobrym pomysłem upamiętnić getto wileńskie także poprzez jakąś placówkę muzealną?

Sądzę, że byłoby dobrym pomysłem stworzenie ogólnego Muzeum Żydowskiego w Wilnie.

Tak jak Polin w Warszawie?

Wie Pan, ja nie lubię Polin. Byłam tam zupełnie przypadkowo wtedy, kiedy odwiedził to muzeum prezydent Bronisław Komorowski. Zupełnie nie wiem, jak to się stało. Jaka jest przyczyna mojej niechęci? Po pierwsze, irytuje mnie synagoga, która jest przedstawiona w Polin. Nie wiem, czy Pan był w synagodze w Pokroju na Litwie?

Nie, nie byłem jeszcze…

No więc w Pokroju jest podobna synagoga, tylko, że zupełnie autentyczna. Tuż przed jej spaleniem była dokładnie udokumentowana fotograficznie, więc udało się ją odbudować w miarę wiernie. I ona stoi w Pokroju. To nie jest jakaś sytuacja, że komuś daje się popuścić wodze fantazji. To wierne odtworzenie. Wie Pan, ja lubię autentyki, a nie koniecznie coś, co jest podrabiane.

Po drugie, w Polin są błędy dotyczące historii Litwy. Na przykład pomylili okresy, w których Kowno było stolicą Litwy. Zwróciłam im na to uwagę. Po trzecie, muzeum jest zbytnio zatłoczone. Jest za duże, jest za dużo eksponatów i tematów, gdybym mieszkała w Warszawie, może miałabym to czas wszystko zobaczyć. Tymczasem dla osoby przyjeżdżającej z zewnątrz jest tego wszystkiego za dużo. W dodatku nie ma tam artefaktów. Oczywiście, jest lepiej mieć Polin niż nie mieć nic.

Przeczytaj także:  Historia z Szawli, którą przemilczano

Wracając do Litwy…

Planujemy zrobić Muzeum Żydowskie w jednej ze starych synagog, którą teraz odnawiamy. Ale również nie mamy artefaktów. Będziemy mieli zatem wizualizację. Ale wciąż nie wiem, czy bardziej powinniśmy mieć Muzeum Getta Wileńskiego czy bardziej Muzeum Historii Żydów Litewskich, włączając w to oczywiście II wojnę światową. Dlaczego zresztą getto wileńskie, a nie kowieńskie czy szawelskie?

Mieliśmy kilka gett na Litwie, jedno z nich nawet było niedaleko Nidy. Generalnie podczas Holocaustu na Litwie getto było okrutne, ale nie było najważniejsze. O wiele ważniejsze jest to, że przez około parę miesięcy sąsiedzi mordowali sąsiadów. Ludzi zabijano na miejscu, nie w getcie. I tutaj znów wracamy do Litewskiego Frontu Aktywistów.

W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!