Dyplom Pamięci Uniwersytetu Wileńskiego wzruszył mieszkającą w Gdańsku byłą studentkę uczelni

|

W ubiegłym roku 93-letnia Krystyna Rzewuska, mieszkająca dziś w Gdańsku, otrzymała symboliczny Dyplom Pamięci Uniwersytetu Wileńskiego. Dyplom ten ma na celu upamiętnienie i uhonorowanie członków społeczności uniwersyteckiej, którzy ucierpieli w wyniku działań reżimów totalitarnych i zostali relegowani z uczelni w latach 19411952.

Studia pani Krystyny na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wileńskiego w 1949 roku były również przerwane właśnie z tego powodu – w marcu tamtego roku została ona zesłana wraz z matką do obwodu irkuckiego. Dziś pani Krystyna odniosła się do wydarzeń swojego życia sprzed ponad 70 lat i podzieliła się swoimi wspomnieniami o Wilnie, studiach, zesłaniu i powrocie.

Uniwersytet Wileński: Czy często pani dziś odwiedza Wilno i czy często pani je wspomina?

Krystyna Rzewuska: W Wilnie bywam bardzo często, bo mam jeszcze koleżanki z gimnazjum, które tam mieszkają, więc mam się gdzie zatrzymać i z kim rozmawiać. Poza tym, tereny wileńskie i podwileńskie są mi dobrze znane, więc zawsze z taką łezką w oku jadę tam.

Jakie jest najjaskrawsze wspomnienie z dzieciństwa, które utkwiło w pani pamięci do dziś?

Chyba to, że byłam na pogrzebie serca Józefa Piłsudskiego. Chociaż byłam wtedy malutka i wspomnienia nie są najjaskrawsze, jednak pamiętam tłum ludzi i zamieszanie na ulicach miasta.

Które miejsca w Wilnie z czasów młodości pamięta pani najlepiej? Które miejsca w Wilnie są dla pani najważniejsze?

Najpiękniejsze i najlepsze wspomnienia zachowały się ze Zwierzyńca. Urodziłam się tam, nad samą rzeką, gdzie obecnie znajduje się drugi most (ob. Liubarto tiltas, Most Lubarta – przyp. aut.). Kiedyś był tam dom, w którym mieszkałam. Kiedy jednak budowali wspomniany most, dom został zburzony. Na Zwierzyńcu było bardzo ciekawie, bo na Grodzkiej (ob. Liubarto gatvė, ulica Lubarta), gdzie mieszkałam, była kenesa (karaimski dom modlitwy), był piękny kościół prawosławny nad Wilią, a w Sołtaniszkach był kościół katolicki. Ponieważ mieszkali tam ludzie o różnych poglądach, różnych religiach, więc każdy mógł znaleźć dla siebie miejsce. Poza tym, na ulicy, na której mieszkałam, była górka i były sosny. Zimą zjeżdżaliśmy na sankach z tej górki, aż dojeżdżaliśmy do samej kenesy. Tak więc Zwierzyniec był chyba najpiękniejszą dzielnicą Wilna i pewnie taki pozostał, przynajmniej tak mi się wydaje. Natomiast moja szkoła była dość daleko od domu, bo chodziłam do Sióstr Nazaretanek na Podgórnej.

Jak wspomina pani swoją rodzinę? Jaki był ich los?

O swoich rodzicach pamiętam wszystko. Tata poszedł na wojnę w sierpniu 1939 roku i trafił do rosyjskiego obozu jenieckiego. Na początku II wojny światowej dołączył do Armii Andersa i z nią udał się do Iraku, do Iranu, walczyli pod Monte Cassino. I wreszcie znalazł się w Londynie, gdzie się z nim spotykałam. Mój brat opuścił Wilno w 1946 roku z ówczesną wielką falą emigracji. Pojechał do Gdańska i tam zamieszkał.

Moja mama była ze mną cały czas, wywieziono nas z Litwy razem z nią. Obydwie byłyśmy z różnych powodów aresztowane już w Irkucku. Po wielu latach mama wróciła ze mną do Polski, mieszkałyśmy razem w Gdańsku. Często odwiedzałam Wilno, mojej mamie, niestety, to się nie udało.

Jak się pani zdecydowała na studia na Uniwersytecie Wileńskim i co pani studiowała? Co pani najbardziej zapamiętała z czasów studiów?

Wybrałam filologię francuską, może dlatego, że u Nazaretanek język francuski był od pierwszej klasy, więc z tym językiem byłam troszeczkę zapoznana. Miałam nadzieję, że skończę Uniwersytet Wileński, więc zdałam egzamin i udało mi się wstąpić. Wówczas największe wrażenie na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wileńskiego zrobiły na mnie stare drewniane skrzypiące schody, po których może chodził sam Adam Mickiewicz czy Joachim Lelewel.

Wszyscy studenci rzeczywiście odczuwali prawdziwego ducha Uniwersytetu. Nasza grupa była międzynarodowa, byli i Polacy, i Rosjanie, i Litwini. Było też kilku profesorów, którzy naprawdę mi zaimponowali. Jednym z nich był profesor Stražas. Oprócz tego był profesor, który wygłaszał ciekawe wykłady z literatury antycznej. Wspomnienia z tamtych czasów są naprawdę ciekawe i warte, żeby na zawsze zostały w pamięci.

Niestety wszystko skończyło się bardzo szybko. Zdążyłam skończyć tylko jeden semestr.

Krystyna Rzewuska uhonorowana została Dyplomem Pamięci Uniwersytetu Wileńskiego. Zdj. Archiwum prywatne.

Jak zakończyły się pani studia na Uniwersytecie Wileńskim?

Byłam wtedy w Wilnie, oni przyszli wcześnie, około 6 rano, zapukali do drzwi, oczywiście, nie delikatnie, ale pięścią, weszli do pokoju, leżałam wtedy jeszcze w łóżku. I rzekli do nas tylko trzy słowa: „Sobirajties’ s wieszczami” (ros. Pakujcie się z rzeczami). Potem wsadzili nas do ciężarówki i zawieźli do Landwarowa, gdzie już czekał na nas pociąg. Moją mamę przywieźli z Kolonii Wileńskiej, ale wiedzieli, gdzie jestem ja, w którym wagonie, więc przyprowadzili mamę do mnie. To było wielkie szczęście dla nas obu. Mama miała ze sobą kilka rzeczy, walizkę jakąś, no i tyle. I tak pojechałyśmy.

Z jakiej przyczyny była pani z matką zesłana? Co powiedzieli, że zostało oficjalnie napisane?

Nikt wtedy ze mną nie rozmawiał, nie miałam kogo zapytać, więc nigdy się nie dowiedziałam, dlaczego mnie i mamę wywieziono. Także to zostało tajemnicą. Ale myślę, że aresztowali nas, bo mój ojciec był w armii Andersa, może o tym wiedzieli. Bo w Wilnie w szkole czy na uniwersytecie nie byłam zaangażowana w żadną antysowiecką działalność. Nikt ich nie lubił, to fakt, ale to nie znaczy, żeby zaraz zamykać w więzieniu, karać.

Dwa lata byłam na zesłaniu w Ołonkach pod Irkuckiem, około 80 kilometrów wzdłuż rzeki Angary. Zawsze miałam pamiętnik, zapisywałam różne rzeczy, jak przyjechałam do Ołonek, a potem do Irkucka, ale nie mieliśmy żadnych spotkań politycznych, żadnych zebrań, żadnych umów, wręcz przeciwnie, staraliśmy się spotykać, bawić się i tańczyć z polską i litewską młodzieżą po pracy.

Tam dwa lata później zostałam aresztowana i wywieziona później do Irkucka, tym razem przynajmniej miałam akt oskarżenia, więc wiem, za co mnie aresztowano. Był to paragraf polityczny nr 58. Chyba 90 proc. Litwinek, które spotkałam później w obozach pracy, wszystkie miały paragraf 58. Ja to taka byłam, jak to się po polsku mówi, pyskata. Więc jeżeli mnie się coś tam nie podobało, to potrafiłam głośno to mówić. Pracowałam przecież i z Rosjankami, one to słyszały i widziały, czasami pytały mnie, jak to u was tam było, w Polsce, na Litwie, i ja śmiało opowiadałam, bo jakoś strachu nie miałam nigdy przed niczym. Myślę, że te Rosjanki, które ze mną pracowały, doniosły do brygadzisty i że od tego się zaczęło. Bo ten akt oskarżenia, który mam do dzisiaj u siebie w domu, to jest taki: że narzekałam na warunki w Związku Radzieckim, że mi się Związek Radziecki nie podobał, że chwaliłam Amerykę, w której nawet nie byłam i tak naprawdę nie wiedziałam, jaka ona jest. Tego wystarczyło, żeby dostać 10 lat w obozach pracy.

Czy z Irkucka pojechała pani prosto do Polski, czy była pani jeszcze w Wilnie?

Kiedy zostałam zwolniona z obozu pracy, musiałam jeszcze zarobić na bilet powrotny. Matka była wtedy już wolna, bo jako emerytka została zwolniona o rok wcześniej. Potem przez rok pracowała w szpitalu, więc zarobiłyśmy pieniądze i mogłyśmy pojechać do Wilna. W tej chwili nie pamiętam, jak długo jeszcze byłyśmy w Wilnie, może tydzień, może dwa, a stamtąd już pojechałyśmy do Gdańska, gdzie był mój brat, brat mojej mamy, siostra mojej mamy, jednym słowem, cała rodzina. No i w Gdańsku zaczęłam studia na nowo, skończyłam historię. Już nie filologię francuską, niestety.

Najpierw studiowaliśmy historię starożytną, której zresztą nie lubiłam i do dziś nie lubię, potem uczyliśmy się historii narodów Europy w średniowieczu, XIX w., a XX wieku już nie wspomniano. Uważano, że to niebezpieczny okres, mogą padać różne pytania ze strony studentów, więc historia, którą studiowałam, zakończyła się wraz z I wojną światową – powstały nowe państwa i tyle.

Jaki był temat pani pracy magisterskiej? Dlaczego taki pani wybrała?

Tytuł pracy magisterskiej brzmiał „Wilno w powstaniu styczniowym”. Ponadto moimi recenzentami było dwóch profesorów: prof. [Wacław] Odyniec, który pochodził z Wilna, ale skończył studia już w Polsce, i prof. [Paweł] Puciata, który jako pierwszy po I wojnie światowej skończył historię na Uniwersytecie Wileńskim.

Jeszcze w szkole średniej poprzez literaturę zainteresowałam się bardzo powstaniem styczniowym, chciałam dowiedzieć się więcej, niż było mówiono w szkole. Przypomniałam sobie też, że jak byłam w szkole, w pierwszej czy drugiej klasie, to było spotkanie z powstańcem styczniowym, niestety, nie pamiętam już nazwiska tego pana. Przyprowadzono takiego starszego pana z laseczką i on nam opowiadał, jak to było w powstaniu. I to wszystko razem tak jakoś mnie bardzo zainteresowało.

Pamiętam zabawną historię, że jak była obrona pracy magisterskiej, miałam przed ze sobą starą mapę Wilna, jeszcze przedwojenną. Komisja bardzo zainteresowała się tą mapą. Sami zaczęli pokazywać na mapie, gdzie mieszkały ich ukochane, gdzie dzieci chodziły do szkoły i tak dalej. Byli tak zainteresowani mapą i wszystkimi tymi wspomnieniami, że zapomnieli o mnie. Wreszcie powiedzieli, że wszystko jest zaliczone i mogę iść.

Co robiła pani po ukończeniu studiów? Gdzie pani pracowała?

Jak skończyłam studia, od razu poszłam do pracy do szkoły jako nauczyciel historii. I tak pracowałam 40 lat z wielką przyjemnością wśród młodzieży. Tak się złożyło, że wykładałam w męskiej szkole, mechaniczno-elektrycznej, więc tam przede wszystkim uczyli się chłopcy. I muszę powiedzieć, że młodzież była bardzo dobra. Na lekcjach stale mówiłam o tym, co jest niedozwolone, czego nie ma w podręcznikach, i dosyć dużo na ten temat mówiłam, ale liczyłam na to, że moi chłopcy, moi uczniowie, nie doniosą na mnie. I nie przeliczyłam się. Nigdy na mnie nie poskarżyli, że poruszam jakieś polityczne tematy. A jeżeli temat był bardzo ostry, to kazałam uczniowi stać przy drzwiach i sprawdzać, czy nikogo nie ma na korytarzu.

Do dziś mam niemały kontakt z moimi byłymi uczniami.

Ma pani teraz Dyplom Pamięci Uniwersytetu Wileńskiego. Co oznacza dla pani ten dyplom?

Z wielkim wzruszeniem go przyjęłam, przejrzałam i byłam naprawdę zaskoczona tym, że władze Uniwersytetu Wileńskiego pamiętają o swoich studentach, o tych ludziach, którzy z różnych powodów Syberię odwiedzali, nie wszyscy mogli na pewno potem skończyć studia, nie wszyscy przeżyli. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale to ma dla mnie wielkie znaczenie. Naprawdę. I chyba nie ma dużo na świecie takich władz uniwersyteckich, którzy pamiętają o swoich studentach. Jestem przekonana.

Rozmawiały: prof. Jurgita Verbickienė, Karolina Slotvinska ir Rusana Minkevičiūtė.

Ceremonia przyznania Dyplomów Pamięci Uniwersytetu Wileńskiego. Zdj. Justinas Auškelis / VU.

Pani Krystyna Rzewuska została uhonorowana Dyplomem Pamięci w październiku 2021 roku, tegoroczna ceremonia przyznania Dyplomów Pamięci na Uniwersytecie Wileńskim odbyła się 1 kwietnia.

O Dyplom Pamięci Uniwersytetu Wileńskiego mogłoby się ubiegać ponad tysiąc osób: Litwini, Polacy, Żydzi. Już ponad sto pięćdziesiąt osób zostało odnalezionych i uhonorowanych symbolicznymi dyplomami. Są to osoby mieszkające nie tylko na Litwie, ale także w Stanach Zjednoczonych, Izraelu, Polsce, Francji.

Uniwersytet Wileński zaprasza osoby, które ze względu na działania reżimów politycznych po 15 czerwca 1940 roku zostały usunięte z uczelni, lub tych, którzy znali takie osoby ze swojego otoczenia, do zasięgnięcia informacji przez e-mail info@memory.vu.lt lub wypełnienia formularza dot. uhonorowania Dyplomem Pamięci.

Założony w 1579 roku przez króla Stefana Batorego, w II Rzeczypospolitej w latach 1919–1939 Uniwersytet Stefana Batorego. Trzeci najstarszy uniwersytet na ziemiach Rzeczypospolitej Obojga Narodów i jeden z najstarszych uniwersytetów w Europie Wschodniej i Północnej.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!