„Tak daleko, a tak blisko: Łotwa i Polska. Więcej niż 100 lat wspólnej historii” w Państwowym Muzeum Etnograficznym

|

Dawno, dawno temu za rzekami, za lasami była sobie kraina nazywana Inflantami Polskimi. Mieszkali w niej ludzie, z których część nazywano Polskimi Inflantczykami, część zaś ludem polsko-inflanckim.

Inflanty Polskie obecnie noszą nazwę Łatgalii i znajdują się w południowo-wschodniej Łotwie. Ludzi tam mieszkających określa się mianem Łatgalczyków/Łatgalów (na wystawie: Latgalów). Dzisiaj tej historycznej krainy nie ma, ona nie istnieje, chociaż nie do końca. Coś jednak z tych Inflant pozostało, chociaż nie jest to nazwa. Na dziejowy niebyt polskich Inflant – co zostało celnie omówione w „Nieobecnej kulturze” przez Krzysztofa Zajasa – nakłada się współczesna obcość, egzotyka problematyki bałtyckiej dla ogółu Polaków. Zazwyczaj wyobrażamy sobie Mickiewiczowską, nostalgiczną Litwę, międzywojenne Wilno i rzadko kiedy nasze narodowe imaginarium przekracza symboliczne granice wyznaczone kordonami I i II zaboru.

Nie jest mi łatwo pisać o wystawie „Tak daleko, a tak blisko: Łotwa i Polska. Więcej niż 100 lat wspólnej historii” prezentowanej w Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Nie dlatego, żeby brakowało mi słów. Moja ogólna ocena ekspozycji, choć w ogólnym rozrachunku pozytywna i już na wstępie zachęcam do jej zobaczenia, to jednak składa się z szeregu komentarzy, które trudno uznać za słowa polecenia. Zacznę od uwag organizacyjnych.

Nie można kupić osobnego biletu tylko na tę wystawę, ponieważ układ zwiedzania jest tak zaplanowany, że trzeba przejść przez wszystkie obecnie udostępniane sale. Nie warto więc planować odwiedzenia wyłącznie „łotewskiej” ekspozycji. To było pierwsze – niezbyt miłe – zaskoczenie. Kiedy już przejdziemy obok strojów ludowych, typowego wyposażenia chłopskiej chaty sprzed dziesiątków lat, wystawy dawnych sprzętów gospodarskich i fascynujących przykładów twórczości mieszkańców innych kontynentów, to dotrzemy do dwóch niedużych sal „wystawy łotewskiej”.

Długi spacer, pobieżne zapoznanie się z ciekawymi zbiorami muzealnymi, żeby zobaczyć kilka gablot i tablic informacyjnych na temat Łotwy. Czy ten maraton wart był pośpiechu? Zdecydowanie nie. Lepiej było spokojnie zapoznać się ze stałą kolekcją muzeum. Omawiana wystawa nie jest bowiem z gatunku tych, na które trzeba wybrać się specjalnie, choć zdecydowanie warto ją odwiedzić niejako przy okazji.

Ekspozycja to rezultat współpracy instytucji polskich i łotewskich: Muzeum Narodowego Historii Łotwy w Rydze, Regionalnego Muzeum w Vilace, Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie, Ambasady Republiki Łotewskiej w Warszawie oraz Ambasady RP w Rydze. Oczywiście niesprawiedliwe byłoby stwierdzenie, że góra urodziła mysz, ale szedłem na wystawę z dużymi (może nazbyt wygórowanymi?) oczekiwaniami. Na pewno się nie zawiodłem, czy lepiej – nie zawiodłem się całkowicie.

Autorem interesującego projektu plastycznego ekspozycji jest Raimonds Vindulis. Na wystawie dominuje naturalne drewno, chyba najpopularniejszy materiał wykorzystywany przez łotewskich dizajnerów. W obydwu salach tablice informacyjne – w trzech językach: po łotewsku, polsku i angielsku – są zawieszone na drewnianych stojakach krzyżowych. W pierwszej sali znajdują się one na środku ekspozycji zaś pod ścianami umieszczono gabloty z eksponatami. To – według mnie – najbardziej wartościowa część wystawy, gdyż obiekty przywieziono nie tylko z Rygi, ale i z muzeum w Vilace, a do tego ostatniego miejsca raczej polskie wycieczki na Łotwę nie docierają. Warto więc zobaczyć, na przykład brązową zapinkę podkowiastą z emalią, albo jak wyglądały naszyjniki z muszelek kauri.

Opowieść o przeszłości ziem łotewskich rozpoczęto od wycofania się lodowca z tamtych terenów kilkanaście tysięcy lat temu. W porządku, tło prehistoryczne jest z całą pewnością ważne, choć w moim odczuciu jeszcze niewiele mówi o „wspólnej historii”. Obrzędy pogrzebowe Łagalów również trudno powiązać z dziejową wspólnotą Polaków i Łotyszy, ale bez wątpienia są to fascynujące informacje dla osób zainteresowanych dziejami naszych dawnych sąsiadów.

Scenariusz wystawy, która miała opowiadać o losach obydwu narodów, w pewnym momencie – już na początku – ulega pewnemu karkołomnemu zabiegowi. Im dalej wchodzimy w głąb sali, tym lepiej widać zamysł semantycznej zmiany: Łotysze są zastępowani przez Łatgalów. Wydaje się, że dla autorów wystawy Łotysze to Łatgalowie. Można mieć wątpliwości, czy ta prawda, wyrażona za pomocą metafory pars pro toto, jest adekwatna. Wystarczy prosty eksperyment. Czy każdy Łotysz to Łatgalczyk/Łatgal/Latgal? Swoją drogą, to ciekawe, że polszczyzna mimo upływu lat nie wykształciła jednej nazwy będącej deskryptorem dla osób pochodzących z Łatgalii. Korekta polskiego tekstu, w ogóle dobra, pozostawia jednak miejscami nieco do życzenia, np. na tablicy z informacją o 1863 roku nie odmieniono nazwy Marienhaus („w Marienhaus” zamiast „w Marienhausie”). O mieszkańcach Kurlandii – obecnie Kurzeme – ani o mieszkańcach Vidzeme – dawnych Inflant Szwedzkich – nie dowiemy się zbyt wiele. Dlatego też powinno to chyba znaleźć odzwierciedlenie w tytule wystawy.

Tysiące lat prehistorii oraz kilka wieków historii ziem łotewskich zmieszczono w pierwszej sali. Obok informacji o łatgalskich strojach zaserwowano wiadomości o podboju Inflant przez kraje ościenne. Spośród Polaków zasłużonych w dziedzinie badań nad kulturą łotewską odnotowano Zygmunta Glogera, Stefanię Ulanowską i Kazimierza Bujnickiego. Autorzy wystawy w swoim wyborze postaci umniejszyli co prawda rolę Gustawa Manteuffla, ale nie zdecydowano się go całkowicie pominąć. Już ten przykład dobitnie pokazuje jak niejasnymi kryteriami kierowano się w doborze elementów.

Czy dla kuratorów wystawy polsko-łotewskie dziedzictwo kulturowe to wyłączna domena polskich badaczy? Na pewno zabrakło równowagi. Nie poświęcono uwagi Łotyszom, którzy byli zainteresowani kulturą polską, dlatego – według mnie – zaprezentowana wspólnota przedstawia się dość polskocentrycznie. Jakby zapomniano na przykład o wybitnym historyku łotewskim Bolesławie Breżgo, a przecież jego prace dokumentacyjne są dziś wręcz bezcenne.

Druga sala, nieco bardziej atrakcyjna pod względem wizualnym, zawiera fragment zaaranżowanego wnętrza zamożnego domu. Można się domyślić, że tak mógł wyglądać dom polskiej szlachty osiadłej w Inflantach Polskich. Dworek, jak dworek – dla osoby z Polski nic specjalnego. Bardziej interesowałoby mnie wnętrze domu Łatgala, o którym tyle przeczytałem w poprzedniej sali. O to, niestety, nie zadbano. Polacy w Inflantach Polskich (Łatgalii) to w zasadzie wyłącznie szlachta – co możemy „wyczytać” z zestawu eksponatów. Kim wobec tego byli Łotysze? Spróbujcie się tego dowiedzieć z ekspozycji! Naszych rodaków na Kresach (wiem, że ten termin jest ryzykowny, ale koncept wystawy był chyba nie mniej zagmatwany) utożsamiano dawniej z katolikami. Podobnie tutaj. Protestanckie korzenie Platerów czy Manteufflów chyba nie pasowały do tej uładzonej opowieści.

Zostańmy jednak przy polskich, katolickich ziemianach na terenach łotewskich. Sam pomysł takiego stereotypowego ujęcia jest – według mnie – mało intrygujący, ale za to konkretny przykład zaprezentowany na wystawie uważam za wartościowy. Przedstawiciele rodziny Lippe-Lipskich byli zasłużonymi mecenasami nauki i sztuki w Marienhauzie (obecnie łot. Vilaka). Niestety nie wiemy o nich zbyt wiele. Tym cenniejsza jest część ekspozycji, na której zaprezentowano rzadkie fotografie tej rodziny pochodzące ze zbiorów łotewskich.

Bezkrytyczne podejście do dziejów stosunków polsko-łotewskich sprawiło, że wychodząc z wystawy można odnieść wrażenie, że Polacy i Łotysze od neolitu, a przynajmniej od wieków średnich żyli w zgodzie i harmonii. Można oczywiście złożyć na karb wątpliwej poprawności, że zwiedzający nie dowiedzą się niczego o uciążliwej pańszczyźnie, wyzysku łotewskich chłopów przez polsko-litewską szlachtę. Nie dowiemy się z wystawy niczego o brutalności Łotyszy wobec polskich ziemian w czasie tłumienia powstania styczniowego. Swoją drogą – Kazimierz Bujnicki omal wówczas nie stracił życia, utracił zaś swoje bogate zbiory i niemałą część majątku rozkradzionego przez okoliczne chłopstwo. Wspólna polsko-łotewska historia była pozbawiona trudnych momentów, a przynajmniej nic o nich nie powiemy – chyba realizacja takiej wizji historii przyświecała autorom koncepcji wystawy.

Dla widza tej ekspozycji wypreparowano bajkowy, idylliczny obraz relacji polsko-łotewskich. Oczywiście w każdej bajce jest ziarnko prawdy. Warto czytać bajki (choć raczej nie warto w nie wierzyć). Warto też, będąc w Muzeum Etnograficznym, przy okazji zobaczyć łotewską wystawę. Może z tego ziarenka prawdy wykiełkuje w kimś potrzeba bliższego zapoznania się z dziejami krainy, której zrozumienie – żeby sparafrazować tytuł książki Bohdana Cywińskiego – „wymaga wysiłku”.

Biblioteka Narodowa w Warszawie zaprasza na Otwarte Seminarium poświęcone Łatgalii. We wtorek, 23 marca 2021 roku, o godz. 14.00 dr Radosław Budzyński z Zakładu Katalogowania Dziedzinowego BN wygłosi referat „Biblioteki pałacowe i dworskie w Inflantach Polskich na przełomie XIX i XX wieku”. Biblioteka Narodowa prosi o zgłoszenie chęci udziału w seminarium pod adresem: seminariabn@bn.org.pl. W odpowiedzi zostanie przesłany link do spotkania, które odbędzie się na platformie MS Teams.
Otwarte seminaria Biblioteki Narodowej to cykl spotkań, których celem jest prezentacja referatów i wyników badań prowadzonych przez jej pracowników, jak i innych specjalistów zajmujących się bibliotekami i książką.

Absolwent studiów literaturoznawczych na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Studiował również na Uniwersytecie Warszawskim (bałtystyka) i University College London (SSEES). Jego zainteresowania badawcze obejmują m.in. kulturę I Rzeczypospolitej (zwłaszcza dawnych Inflant Polskich) oraz glottodydaktykę (edukacja międzykulturowa). Nauczał języka polskiego w Kazachstanie i na Ukrainie. Stypendysta Rządów Republiki Litwy (2010) i Łotwy (2013). Publikował m.in. w:„Ruchu Literackim”, „Wielogłosie” i „JOwS”.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!