Chyba żadna przedwojenna rywalizacja sportowa nie wywoływała nad Wisłą takich emocji, jak pojedynki biegowe łotewskiego emigranta Stanisława Petkiewicza z legendarnym Januszem Kusocińskim. Dwaj liderzy naszej kadry toczyli boje do ostatniego tchu, a ich walka szybko przeniosła się ze sportowych aren również na inne obszary życia. Podsycany przez prasę konflikt doprowadził jednego z dwójki bohaterów na olimpijski szczyt, a drugiego wykreślił z kart historii.
Na warszawskim dworcu zebrał się spory tłum gapiów. Wśród oczekujących na przyjazd Staszka byli dziennikarze, kibice, przedstawiciele Polskiego Związku Lekkiej Atletyki oraz część kadry Warszawianki, z Januszem Kusocińskim na czele. Pociąg powolnie wtoczył się na peron, a po chwili z jednego z wagonów wyłoniła się przystojna, budząca sympatię i szybsze bicie serca u kobiet twarz Stanisława Petkiewicza. „Kusy” przejął obowiązki gospodarza i pewnym krokiem podszedł do nowego klubowego kolegi, ucinając z nim krótką pogawędkę. Urodzony i wychowany w Rydze nastolatek na własnym podwórku nie miał sobie równych, a poza krajem był uważany za najlepszego długodystansowca na Starym Kontynencie (z wyłączeniem Skandynawii), co potwierdzała 7. lokata na 5000 metrów podczas niedawnych igrzysk w Amsterdamie (1928). Wchodzący w okres pełnoletności łotewski lekkoatleta był skonfliktowany ze swoim związkiem i szukał innej bezpiecznej przystani dla rozwoju swojej kariery. Ojciec Staszka posiadał polskie obywatelstwo, co ułatwiło mu starania o naturalizację w naszym kraju. Władze Warszawianki zacierały ręce. Posiadanie dwóch wybitnych, jak na polskie warunki, średniaków i długodystansowców gwarantowało klubową dominację na wiele sezonów. Niestety obaj nie zapałali do siebie miłością, co tłumaczono ich różnicami w zachowaniu, wyglądzie i charakterze.
Petkiewicz szybko zyskał sympatię kibiców oraz przychylność rodzimej prasy. Był sprawnym i cierpliwym rozmówcą, a w wywiadach często podkreślał swoje umiłowanie dla nowej ojczyzny oraz chęć kultywowania używanego w rodzinnym domu polskiego języka. W Rydze nauczył się również języka niemieckiego, a w późniejszym okresie przyswoił podstawy angielskiego i francuskiego, dzięki czemu – jak wspominała jego córka, mógł czytać gazety wydawane w tych językach. Pochodził ze zubożałej szlacheckiej rodziny. Posiadał salonowe obycie, naturalną ogładę oraz gruntowne wykształcenie, co czyniło z niego idealnego kandydata na ulubieńca publiki, czyli dzisiejszego celebrytę. Lubił popularność i łatwo nawiązywał kontakty. Blisko dwa lata starszy Kusociński był jego antytezą. Nie lubił się uczyć, a swoją edukację zakończył w Państwowej Średniej Szkole Ogrodniczej, bez matury (świadectwo dojrzałości zrobił eksternistycznie dopiero w 1937 roku). Cierpiał na chorobliwą nieśmiałość, co skłaniało go do częstych ucieczek w samotność. Sport był dla niego jedynym skutecznym remedium na głęboko zakorzenione kompleksy. W kontaktach towarzyskich brakowało mu ogłady. Roman Szreniawa, uczestnik powstania warszawskiego, wspominał: – Cóż, moja ciotka Felicja Wójcicka, która bywała na rautach „Warszawianki”, powtarzała, że to nie był łatwy człowiek. Czasem niemiły, nawet opryskliwy.

Różnice uwidaczniał też ich wygląd. Łotysz imponował sylwetką. Był wysokim, szczupłym, a przy tym doskonale umięśnionym atletą z łydkami wprost stworzonymi do trwałego wysiłku. Styl jego biegania przeciwstawiano prymitywnemu sposobowi pokonywania dystansu przez śp. Alfreda Freyera czy Kusocińskiego, o którym „Przegląd Sportowy” napisał, że „… nie wie co to taktyka, nie wie jakie tempo może wytrzymać, nie umie jednym słowem biegać. Kusociński ma tylko serce, płuca i mięśnie, tak jak miał je Freyer”. Petkiewicz na bieżni przypominał Finów – Paavo Nurmiego i Ville Ritolę. Miał długi krok (około 210 centymetrów), wysoko ugięte ręce, co uzupełniał silną pracą bioder przy lekko pochylonej, opadającej na pięty sylwetce. Umiejętność efektywnego i stylowego biegania zawdzięczał pracy z Vilisem Cimmermanisem, łotewskim średnio i długodystansowcem, uczestnikiem igrzysk w Paryżu (1924) i Amsterdamie (1928). Janusz wyróżniał się niskim wzrostem, nieproporcjonalną sylwetką oraz krzywym nosem.
Już pierwszy ich pojedynek zakończył się sensacyjnie. Podczas biegu na dystansie 3000 metrów na warszawskiej Agrykoli przed finałową „setkę” zmęczony niedawną podróżą do Polski Petkiewicz zszedł z bieżni. „Kusy” informował w swoich pamiętnikach – „Już pierwsze spojrzenie Petkiewicza, jakim mnie obdarzył, nie wróżyło nic dobrego. Wyczytałem w jego oczach zawiść i zazdrość”. O ile pierwsza potyczka spotęgowała wzajemną niechęć, o tyle jeden z kolejnych pojedynków przypieczętował ich otwartą wrogość i nienawiść. Otwarcie obiektu sportowego „Orła” na warszawskim Grochowie miały uświetnić zawody lekkoatletyczne. Punktem kulminacyjnym wydarzenia był rewanżowy pojedynek dwóch wielkich mistrzów na dystansie 3000 metrów. Obaj czuli w nogach trudy całego sezonu, dlatego kilka dni wcześniej ustalili scenariusz swojej rywalizacji! Kusy pisał w swoich pamiętnikach, że mieli biec wspólnie w średnim tempie aż do ostatniej prostej, a na finiszu zdać się na los oraz swoje sprinterskie umiejętności. W dniu zawodów w drodze na stadion Janusz próbował potwierdzić z kolegą wcześniejsze ustalenia. Ten jednak zmienił zdanie i odmówił udziału w „reżyserowanym spektaklu”. Niesiony żywiołowym dopingiem Staszek przeciął wstęgę w czasie 8:54,2, wyrównując rekord Polski należący do jego wielkiego rywala. Dotychczasowy rekordzista, zmęczony ciągłymi atakami na wirażach, odpuścił końcówkę biegu. Ukończył zmagania sześć sekund za plecami zwycięzcy (9:00,2). Kusociński i Petkiewicz stanęli na progu otwartej wojny, nie szczędząc sobie przy tym złośliwości. Łotysz w kolejnych miesiącach używał szerokiej palety złośliwych przezwisk wobec swojego przeciwnika. W dostępnym arsenale inwektyw znalazły się między innymi: „Niedouczony Karzeł”, „Prymityw”, „Krzywy Nos”, „Zabobonny Idiota” czy „Brzydki Januszek”. Odbiorca tych epitetów również nie pozostał mu dłużny.

Przez blisko cztery sezony obaj stanowili o sile polskich biegów długich, a każdy ich występ, nawet na podrzędnym mityngu, wypełniał stadiony do ostatniego miejsca. W późniejszym okresie rywale unikali siebie jak ognia i jeśli tylko nadarzyła się taka okazja, startowali na innych dystansach. Mimo to atmosfera w klubie gęstniała z każdym tygodniem. Kusy nienawidził przegrywać, a dodatkowo zazdrościł Staszkowi, że ten w bezpośrednim pojedynku pokonał jego wielkiego idola, multimedalistę olimpijskiego Fina Paavo Nurmiego, czego on nigdy nie doświadczył. Miał również żal do młodszego kolegi o to, że ten podczas jego rehabilitacji na terenie Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego w Warszawie (dzisiejsza Akademia Wychowania Fizycznego), mijając go na korytarzu odwrócił wzrok w innym kierunku, udając, że nie dostrzega kolegi. Nie uchyliwszy nawet rąbka kapelusza, pośpiesznie udał się do sali masażu. Podczas wspólnego wyjazdu do Londynu na Międzynarodowe Mistrzostwa Anglii (1930 roku) właściwie ze sobą nie rozmawiali, chociaż przez kilka dni byli skazani na swoje towarzystwo. W tym samym roku czarę goryczy przelał incydent z Brna z meczu międzypaństwowym z Czechosłowacją. Obaj startowali na dystansie 5000 metrów. Po przebiegnięciu trzech kółek stawka przerzedziła się o jednego uczestnika. Petkiewicz niespodziewanie zszedł z bieżni i zamiast zniknąć w czeluściach szatni lub zaczekać na płycie obiektu na zakończenie rywalizacji, pośpiesznie udał się do zaparkowanego pod stadionem auta marki Chrysler, będącego własnością ówczesnego prezesa PZLA, inżyniera Wacława Znajdowskiego, próbując zdążyć na wcześniejszy pociąg do Warszawy. Po biegu w „Kusego” wstąpiła złość. On również zamierzał dostać się Chryslerem na dworzec. Na szczęście dla niego kierowca wrócił na stadion. Zabrał Polaka i po szaleńczej jeździe do oddalonego o 100 kilometrów od Brna, położonego na Morawach Przerowa, osiągając na szerokich, czeskich drogach rekordowe prędkości – nawet 120 km/h, złapał ten sam pociąg, którym podróżowali dwaj uciekinierzy. Petkiewicz za swój występek został ukarany czasowym zawieszeniem w prawach zawodnika.

Obaj mierzyli w „pudło” podczas igrzysk w Los Angeles (1932). Kusy liczył na dublet w biegach na 5 i 10 kilometrów. Staszek celował w krążek na średnim dystansie – 1500 metrów. Niestety tylko jeden z nich udał się za ocean. Kusociński w „Mieście Aniołów” sięgnął po złoto w biegu na 10000 metrów. Jego łotewski rywal nie doczekał się olimpijskiej nominacji. Walki o najwyższe sportowe laury pozbawiła go dożywotnia dyskwalifikacja i wykluczenie z grona amatorów. Z takim wnioskiem wystąpiła…. Warszawianka! Zarzucano naturalizowanemu Polakowi, że pobierał wynagrodzenia za starty, co było sprzeczne z ideą amatorstwa i surowo karane. Posiedzenie PZLA kończyło wielotygodniowe śledztwo. Podczas kilkugodzinnego spotkania przedstawiono szereg dowodów obciążających Petkiewicza. Rozpętała się burzliwa dyskusja, podczas której – na życzenie prezesa Znajdowskiego – starano się podejść do zebranych dowodów w sposób możliwie obiektywny. Zgłoszony przez prof. Humana wniosek o dożywotnią dyskwalifikację Staszka przeszedł niemal jednogłośnie, przy jednym głosie wstrzymującym się. Okryty hańbą Polak w pośpiechu opuścił swój kraj, udając się do Ameryki Południowej, gdzie czekała na niego intratna posada w Buenos Aires w polskiej filii PKO.

Po sukcesie w Los Angeles sportowa kariera „Kusego” miała nabrać rozmachu, a on sam zdominować na dłużej globalną scenę biegów. Niestety coraz częściej szwankowało mu zdrowie i zamiast pojawiać się na stadionach, widywany był na rautach, dancingach i w szpitalach. Kto wie, czy jego kariera nie skończyłaby się przedwcześnie gdyby nie… Józek Noji. Biegowy samouk z wielkopolskiej wsi Pęckowo przebojem wdarł się do polskiej elity, zwyciężając w Narodowym Biegu Naprzełaj w 1934 roku. Noji nazywany był „nowym Kusocińskim”, a dodatkowo jego trenerem i biegowym mentorem był powracający do kraju po kilkuletniej banicji…. Petkiewicz. Staszek w Buenos Aires nie zaniedbał treningów, choć łączył codzienny lekkoatletyczny reżim z inną pasją – tańcem. Świetnie poruszający się po parkiecie sportowiec o urodzie amanta robił użytek ze swojego talentu, występując z małżonką na dancingach Brazylii i Argentyny (głównie w teatrach kabaretowych w Buenos Aires i Rio de Janeiro) w specjalnych pokazach z elementami akrobatyki. W poszukiwaniu lepszych zarobków para zmieniła latynoskie parkiety na europejskie, przenosząc się do Barcelony. Poza stolicą Katalonii parę rewiową oklaskiwano m.in. w Madrycie, gdzie występowali ze słynną pieśniarką Racquel Meller, a także w Oranie (miasto w Algierii) czy Lizbonie. W ramach dalszego tournée małżeństwo dotarło na zachód Europy, skąd Petkiewicz dostał się do Polski. Tam postawił wszystko na jedną, trenerską kadrę, obejmując po pewnym czasie stery nad kadrą polskich biegaczy.
Kusy rzucił wyzwanie wspomnianemu Nojiemu oraz pośrednio Petkiewiczowi. Z tym drugim przez kilka lat toczył korespondencyjny wyścig o jak najlepszą edukację (ukończył eksternistycznie szkołę średnią, a potem studia wyższe na CIWF). Za Józkiem nie przepadał i wcale się z tym nie krył. Wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję, aby utrzeć mu nosa. Historia z nieświeżym befsztykiem, który miał sprawić problemy żołądkowe Nojiemu i uniemożliwić mu walkę o medal na igrzyskach w Berlinie w 1936 roku była mocno podkoloryzowana przez „Kusego”. Wszystko po to, aby zdyskredytować team Petkiewicz-Noji, który świetnie dogadywał się nie tylko na bieżni, ale również poza nim. Obaj wspólnie mieszkali i traktowali się jak przyjaciele. Staszek osobiście nadzorował przygotowania Józka, a gdy opuszczał Warszawę zalecenie treningowe rozpisywał mu na kartkach kalendarza. Noji należał do ścisłej światowej czołówki, zajmując piąte miejsca na Igrzyskach w Berlinie (1936) i mistrzostwach Europy w Paryżu (1938). Brakowało mu przysłowiowej „kropki na i”, którą z pomocą Petkiewicza miał postawić w Helsinkach (1940) na kolejnych zawodach czterolecia. Kusociński również szykował się do podboju Finlandii. Po kilku latach zdrowotnego dochodzenia do siebie odzyskał pełną sprawność, a międzynarodowe, kontrolne starty sugerowały, że może być groźny dla najlepszych.

Ani Kusocińskiemu, ani też Nojiemu nie było dane zakosztować helsińskiego startu. Ich sportowe plany i marzenia, a później również życie złamała II wojna światowa. Petkiewicz uciekł przed wojennym piekłem do Buenos Aires, gdzie przez kolejne dwadzieścia lat budował swój pomnik doskonałego trenera, przedsiębiorcy i społecznika. Kres jego ziemskiej drogi również okazał się tragiczny. Zginął od serii strzałów w głowę.
Fragmenty artykułu pochodzą z książki Michała Karola Hasika Wrogowie. Losy najsłynniejszej przedwojennej rywalizacji biegowej, opisującej losy rywalizacji biegowej pomiędzy Januszem Kusocińskim, Stanisławem Petkiewiczem i Józefem Noji, która na początku września 2025 roku została wydana przez Bibliotekę Przeglądu Sportowego.
Dziennikarz, historyk sportu, wydawca serii książek Igrzyska Lekkoatletów. Organizator biegów ulicznych i przeszkodowych, aktywny członek Fundacji na rzecz Rozwoju Polskiego Sportu. Pasjonat kina, dwudziestolecia międzywojennego oraz biegów, skoków i rzutów w wydaniu stadionowym.