Świadectwo ciała i tekstu

|

To, że chcę być pisarką, zrozumiałam jeszcze jako dziecko, mniej więcej wtedy, kiedy Litwa odzyskała suwerenność. Z dzielnicy Wilna, w której mieszkaliśmy, do placu Katedralnego, gdzie odbywały się mityngi Sąjūdisu, obecnie można przejść w pół godziny, ale wtedy katedra wydawała się odległa. Nie pamiętam, żeby rodzice zabierali mnie na mityngi. Dorastałam w okresie przełomów dziejowych z poczuciem, że historia jest czymś, co nam się przydarza, a nie czymś, co piszemy sami; dorastałam w poczuciu bezsilności, przekonana, że polityka to inny świat, świat nie dla mnie.

Literatura też jeszcze nie była moim światem, ale już pisywałam wiersze, znałam ten magiczny stan, w którym to, co zapisane, przestaje należeć wyłącznie do mnie. Tworzy wspólnotę, pokrewną tej mityngowej, kiedy przekazane i skandowane słowa formują kolektywne ciało i stają się potęgą zdolną obalić ustrój polityczny.

Obserwując protest środowisk kultury przeciw powierzeniu Ministerstwa Kultury partii Nemuno aušra (Świt Niemna), na której ciąży odium antysemityzmu, oraz decyzji o powołaniu na ministra kultury człowieka niekompetentnego i nieświadomego własnej ignorancji, znów zadaję sobie pytanie, co mogą pisarze w sytuacji kryzysowej. Jaka jest rola pisarza w dwudziestym pierwszym wieku – przewodzić narodowi czy zapewniać rozrywkę, być autorytetem moralnym czy zabierać głos w publicznej dyskusji?

U zarania niepodległości, kiedy dorastałam, pisarz miał być przede wszystkim przewodnikiem narodu. Tacy autorzy – wszyscy znamy ich nazwiska – mieli posłuch tłumów, byli władcami literatury i trybun, ich wielkość wydawała się niedościgła. Na moje pojmowanie roli pisarza mógł wpłynąć paradygmat modernistyczny, równoznaczny z wiarą w artystów-geniuszy, przez których objawia się siła wyższa. Twórca-geniusz niesie własną genialność niczym samotny sztandar, umacnia przekonanie, że najwybitniejsze dzieła są zrodzone z męki. Mit artysty-geniusza mogło podtrzymywać romantyczne wyobrażenie twórcy jako arystokraty ducha, który łamie normy społeczne, samotnika i outsidera.

Wraz z przygasaniem euforii odrodzenia pisarze zaczęli wycofywać się z trybun. Znaczenie społeczne twórców malało, indywidualistyczne formy tożsamości kulturowej wzięły górę nad kolektywnymi. Poczucie zbędności, niedostosowanie do zmieniającej się sytuacji doskwierało jak jątrząca się rana. Wraz z postępującą demokratyzacją i komercjalizacją literatury pojawiła się przestrzeń dla różnorodnych ról twórczych.

Na tegorocznym seminarium akademickim Literatūros salos (Wyspy literatury) literaturoznawca i poeta Mindaugas Kvietkauskas jako znak naszych czasów wskazał niemożność traktowania pisarzy jako podmiotu kolektywnego. Nie ma homogenicznej społeczności literatów, są pojedyncze podmioty, którzy w zmienionych warunkach pola literatury starają się funkcjonować w przestrzeni publicznej, dążą do rozpoznawalności i uwagi. Rzutki, mobilny pisarz, który jest zarazem własnym agentem – oto jaki obraz współczesnego twórcy naszkicował Mindaugas Kvietkauskas, podkreślając przy tym, że niektórzy pisarze tej roli nie akceptują, nie dostosowują się, mają poczucie krzywdy, poszukują alternatyw.

Pojęcia przywódcy narodu czy autorytetu moralnego w literaturze stają się anachroniczne, kult wieszcza wychodzi z mody. Mamy do czynienia ze zmierzchem epoki geniuszy – tak twierdzi w swoim artykule pisarz Andrius Jakučiūnas, nie podejmując się zresztą oceny tego zjawiska. Pisarze są twórcami zarówno literatury, jak i własnej kariery literackiej, ich postawę coraz częściej cechuje elastyczność i umiejętność łączenia kilku ról. Pojawiają się napięcia związane ze strategiami i konkurencją.

Paradygmat modernistyczny twórcę kultury nie tylko wynosi na piedestał, lecz również infantylizuje: rozpowszechnione jest przekonanie, że to nie człowiek zarządza swoim talentem, lecz talent opanowuje człowieka, że twórcy kultury są odklejeni od rzeczywistości, żyją we własnym świecie. O żywotności tego poglądu świadczy zaskoczenie polityków obserwujących obecną konsolidację środowisk związanych z kulturą.

Wszyscy ministrowie mają do czynienia z ludźmi, ale ministrowie kultury mają do czynienia z ludźmi genialnymi – tak jeszcze w zeszłym roku w podcaście Ne piniguose mūzos (Pieniądze natchnienia nie dają) dowodził były już minister kultury Šarūnas Birutis. „Wymagać od artysty, którego życiowe powołanie jest zgoła odmienne, takiego samego podejścia do życia i do zjawisk społecznych, jak od polityka, naprawdę nie możemy”, mówił. „Artysta jest marzycielem, fantastą, kreatorem, trudno oczekiwać od niego poglądów politycznych, a nieraz nawet odpowiedzialności. Artysta nie jest na to gotów”.

Jeśli uwzględnimy taką perspektywę, to nic dziwnego, że ani społeczności twórców kultury, ani jej protestów nie potraktowano serio. Skoro nadal żywe jest przekonanie, że twórca równa się geniusz, zamknięty w wieży z kości słoniowej, nieprzygotowany do wzięcia za siebie odpowiedzialności, to nic dziwnego, że za takiego twórcę decyzję podejmują inni, a głos twórcy jest ignorowany. Oczywiście, litewskie środowiska kultury protestują nie przeciwko paternalizmowi i infantylizacji jako takim, lecz przeciwko realnym zagrożeniom dla kultury i przyszłości naszego państwa.

Widoczna obecnie mobilizacja środowisk twórczych jest konsekwencją warunków, w których żyjemy: napięta sytuacja geopolityczna, odczuwane na co dzień zagrożenie militarne, trwająca wojna Rosji przeciwko Ukrainie, wiadomości z Węgier, Słowacji i Gruzji, które budzą uzasadnione obawy, że to samo może wydarzyć się u nas. Jest to również konsekwencja zmierzchu epoki geniuszy: cierpiących za miliony półbogów zastępują twórcy bez nimbów czy stygmatów, publiczni intelektualiści. Działają we własnym imieniu, ale przy tym rozumieją, jak ważna jest solidarność i wspólnotowość, nie pielęgnują iluzji własnej wyjątkowości ani bezkarności. Mogą inspirować swoją postawą, skupić wokół siebie innych, nie ignorując przy tym zastanych podziałów, nie negując ani własnej, ani cudzej tożsamości.

Badaczka sztuki Lina Michalkevičė w książce Tarytum ruošėmės tikram veiksmui (pol. „Jakbyśmy się szykowali do prawdziwego działania”) wyróżnia jeszcze jedną specyficzną rolę, której w warunkach wojny podjęli się twórcy pola kulturowego, a w szczególności pola literackiego. Jest to rola informatora albo herolda, połączenie funkcji publicznego intelektualisty z funkcją influencera. Wypowiadają się nie na trybunach i na placach, lecz w mediach społecznościowych, przyciągając wirtualne tłumy.

Dajcie już spokój i trochę pocierpcie, zdecydowaliśmy za was – taki przekaz ostatnio dociera do środowisk kultury. Tylko że twórca cierpiętnik – to również wyobrażenie z lamusa minionego wieku. Coraz widoczniejsi są pisarze, którzy wybrali działanie i nie boją się odpowiedzialności. Z drugiej strony, figura twórcy, niezależnie od tego, czy jest zaangażowany politycznie, czy nie, nadal generuje różne napięcia. Tym, którzy publicznie wypowiadają się na temat polityki, można zarzucić zabieganie o kapitał kulturowy albo wprost brak talentu; ci, którzy pozostają apolityczni, także bywają krytykowani za odcinanie się od kwestii istotnych społecznie.

Podczas protestu środowisk kultury, który odbył się w Wilnie na placu Simonasa Daukantasa w ubiegły czwartek, byłam częścią zgromadzonego tam tłumu. Przypominało to stan roztopienia się w tekście. Później odeszłam na bok, słuchałam przemówień, stojąc na schodkach niedaleko pałacu prezydenckiego. Stopniowo zaczęłam w tłumie rozróżniać twarze: dostrzegłam znajomych pisarzy, artystów, wykładowców, studentów, pracowników instytucji kultury. Dostrzegłam nawet tych, którzy zazwyczaj na manifestacje nie chodzą, deklarują dystans wobec polityki. Tym razem przyszli, bo dokonano zamachu na nasze serce – na wolność, na swobodę twórczą, na wartości podstawowe. Tym razem przyszli, bo bezsilność nie jest stanem, w którym chciałoby się trwać.

Bezsilność mogła cechować postawę naszych rodziców w okresie przełomów dziejowych, była ich strategią przetrwania, adaptacji. Ja nie mam obowiązku przyjąć takiej postawy – jako pisarka dysponuję głosem i siłą. Literatura jest teraz światem, do którego należę. Tak, literaci są strażnikami pamięci i budowniczymi mostów. Mają prawo ograniczyć się do pisania, do zamknięcia się w wieży z kości słoniowej, do nieprzynależenia i nieodczuwania z tego powodu winy.

Zarazem jednak na literatach spoczywa odpowiedzialność – mają dawać świadectwo tekstu i ciała. Moje ciało na proteście jest moim świadectwem. Słowa w tekście są świadectwem naszej wspólnoty. Ciało i tekst to broń, za pomocą której przeciwstawiam się cynizmowi i absurdowi. Kiedy demokracja i wolność słowa poddawane są próbie, kiedy drwi się z kultury, ze wszystkiego, w co wierzymy, ważny jest każdy głos. Działając tak, jak każde z nas potrafi najlepiej, możemy działać wspólnie, a wówczas zignorować nasz głos jest o wiele trudniej.

Tekst oryginalnie ukazał się na portalu LRT. Przedruk w Przeglądzie Bałtyckim za zgodą autorki oraz redakcji. Z języka litewskiego tłumaczyła Agnieszka Rembiałkowska.

Litewska pisarka, eseistka i tłumaczka. Studiowała filologię litewską i teorię literatury na Uniwersytecie Wileńskim, odbyła studia doktoranckie z religioznawstwa na Victoria University w Wellington. Pracowała w agencjach reklamowych, w 2012 roku przeprowadziła się do Australii. Jest autorką książek dla dzieci i młodzieży oraz powieści dla dorosłych. Zajmuje się również przekładami literatury anglojęzycznej. Należy do Litewskiego Związku Pisarzy oraz Litewskiego Związku Tłumaczy. Jej powieść "Anglų kalbos žodynas" (2022, wyd. pol. "Słownik języka angielskiego", 2024, tłum. Agnieszka Rembiałkowska) została wyróżniona Nagrodą im. Jurgi Ivanauskaitė oraz ogłoszona Książką Roku portalu 15min.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!