Pomniki, ulice, tablice. Będziemy jeszcze nie raz o nich mówić i spierać się o nie, niekoniecznie ze złej woli, choć i jej nie brakuje, ale także dlatego, że te kwestie nie są proste. Jest oczywista hierarchia – pomniki są ważniejsze niż nazwy ulic, a nazwy – niż tablice. Według jakich kryteriów należy je stawiać i nadawać nazwy, czy te same kryteria obowiązują, gdy rozważa się ich usunięcie?
Pomnik Petrasa Cvirki dalej zdobi centrum Wilna, aleja Kazysa Škirpy u stóp Góry Giedymina przemianowana na Trójkolorową, tablica pamiątkowa Jonasa Noreiki na ścianie Biblioteki Wróblewskich zdjęta nocą. Pomnik Cvirki dawno należało usunąć. Był zdolnym pisarzem, ale jako wierny sługa okupanta przyczynił się do utraty przez Litwę niepodległości. Trzeba go czytać, jego dzieła należą do programu nauczania, ale w Wilnie nie ma miejsca na jego pomnik. Knut Hamsun był większym pisarzem, ale, o ile wiem, w Norwegii jest tylko jeden jego pomnik, w jego rodzinnej wsi Hamarøy na północy kraju. Nie należało się spieszyć ze zmianą nazwy alei Škirpy. Popieram usunięcie tablicy Noreiki. Nie zabijał on Żydów osobiście, ale przyczynił się do ich wyniszczenia. To, co robił – izolowanie Żydów i konfiskata ich majątków – może nie wydawać się obciążające, ale tylko w sytuacji, gdy przymknie się oczy na to, co faktycznie się wówczas działo. Szybko stało się jasne, że Żydzi deportowani do gett zostaną wymordowani, a mimo to Noreika pozostał na stanowisku.
Pomniki, ulice, tablice. Będziemy jeszcze nie raz o nich mówić i spierać się o nie, niekoniecznie ze złej woli, choć i jej nie brakuje, ale także dlatego, że te kwestie nie są proste. Jest oczywista hierarchia – pomniki są ważniejsze niż nazwy ulic, a nazwy – niż tablice. Według jakich kryteriów należy je stawiać i nadawać nazwy, czy te same kryteria obowiązują, gdy rozważa się ich usunięcie? Kęstutis Skrupskelis pyta, czy pomniki należą się tylko świętym? Odpowiedź powinna brzmieć „nie”, jeśli chcemy uniknąć fali ikonoklazmu, podobnej do tej, która na początku reformacji spustoszyła kościoły i klasztory, niszcząc posągi i obrazy świętych.

Kto podejmuje decyzje i na jakim poziomie? Mer Wilna Remigijus Šimašius zapewne miał prawo podjąć decyzję, ale nie wszystko w Wilnie zależy od woli wileńskiej rady miejskiej. Czy mogłaby ona postanowić, że szczątki dowódcy partyzanckiego Adolfasa Ramanauskasa „Vanagasa” mają zostać usunięte z honorowego miejsca na cmentarzu na Antokolu, albo że pomnik Vincasa Kudirki ma zostać przeniesiony z obecnej lokalizacji, a plac Kudirki ma zmienić nazwę, po stwierdzeniu, że on sam był antysemitą? Mam nadzieję, że nie. Pewne sprawy muszą być rozstrzygane na poziomie ogólnokrajowym, choć tylko niewielki procent. Pozostają i inne pytania. Jeśli pomnik Cvirki zostałby usunięty z Wilna, to czy jego rodzinna wieś Kłongie (Klangiai) mogłaby go przygarnąć? Powiedziałbym, że tak, chociaż moim zdaniem, byłoby dobrze przenieść pomnik do parku Grūtas. W miejscu urodzenia Noreiki w Szukianach (Šukioniai) przy głównej ulicy stoi poświęcony mu kamień pamiątkowy. Czy powinien on pozostać i kto ma o tym decydować? Samorząd, jak w przypadku Wilna, czy wyższy szczebel władzy? A co, jeśli ten kamień pamiątkowy znajdowałby się na prywatnej działce kogoś z rodziny? Nie widziałbym możliwości, żeby go wówczas usunąć. Wolność słowa należy się także zwolennikom Noreiki. Mogą oni maszerować ulicami Wilna, niosąc przypięte na piersiach i plecach plakaty głoszące, że „Noreika jest bohaterem”.
Świętych w ogóle jest mało. Brytyjski pisarz Christopher Hitchens nazwał Matkę Teresę hipokrytką, ponieważ leczyła się ona nie w prymitywnym szpitaliku w Kalkucie, ale w eleganckiej klinice w Kalifornii. Wśród polityków jest ich jeszcze mniej. Niemal wszyscy mają i zasługi, i grzechy czy przewiny. Czy pierwsze mogą przeważyć te drugie? I jakiej wagi użyć, co mierzyć i jak? Przypadek Škirpy jest szczególnie kontrowersyjny. Škirpa nie brał bezpośredniego udziału w mordach i do nich nie zachęcał. Ale jego krytycy dowodzą, że w odezwach kierowanego przez niego Litewskiego Frontu Aktywistów (LAF) znalazły się deklaracje o charakterze antysemickim, jak ta mówiąca o tym, że nadane Żydom przez Witolda Wielkiego prawo do osiedlenia zostaje uchylone. Ale są też i zasługi. Škirpa aktywnie walczył o niepodległość Litwy, sprzeciwiał się przewrotowi w roku 1926, konsekwentnie organizował protesty dyplomatyczne przeciwko inkorporowaniu Litwy do Związku Sowieckiego i wreszcie założył organizację, która walczyła zbrojnie o wolność Litwy. Nie trzeba wstydzić się walki z ciemiężcą. Były prezydent Valdas Adamkus deklarował, że proklamowanie niepodległości w 1941 roku przez Rząd Tymczasowy pozostawało dla niego ideałem przez całe życie. I znów rodzą się pytania. Czy Škirpa pomyślał, co zrobią Żydzi, gdzie się podzieją, jeśli im się „odmówi gościny”. Historyk Nerijus Šepetys pisze, że Škirpa koloryzował, podnosząc swoje zasługi z lat 1918 i 1926. Poza tym Škirpa jakoby „po trochu tworzył, projektował swoją nową Litwę, jako satelitę nazistowskich Niemiec, na długo przed tym, zanim znów miała stać się niepodległa”.

Ale spójrzmy z drugiej strony. Nawet chwaląc Niemcy i Hitlera, w memorandach i na spotkaniach z urzędnikami niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych konsekwentnie podkreślał on, że Litwa dąży do niepodległości. W liście do Hitlera z 23 czerwca 1941 roku, w którym informuje o powstaniu na Litwie, pisze: „w imieniu wszystkich mieszkańców Litwy dziękuję Panu i narodowi niemieckiemu za stworzenie warunków do odbudowy Państwa Litewskiego oraz do ogłoszenia sojuszu Litwy z narodem niemieckim”. Niemcy nie pozwolili Škirpie wrócić na Litwę, za co powinien być wdzięczny, bo raczej trudno byłoby mu oprzeć się presji i najpewniej sam zostałby zaangażowany w Holokaust. Dlaczego mu jednak nie pozwolili? Czy dlatego, że obawiali się, że będzie całkowicie niezależny, a więc nieposłuszny, czy nie chcieli, żeby na Litwie znalazł się człowiek, który cieszy się wśród jej mieszkańców dużym autorytetem? Odpowiedzi nie znamy i nie wiadomo, czy w archiwach udałoby się znaleźć dokument, który wszystko by wyjaśnił. Ale dopóki taki dokument nie zostanie znaleziony, należy uważać, że gdyby Niemcy uważali Škirpę za swojego, to pozwoliliby mu polecieć do Kowna. A skoro tego nie zrobili, to znaczy, że nie był on swój, a przynajmniej nie bezwarunkowo swój.
Škirpa był ostrym krytykiem polityki neutralności prezydenta Antanasa Smetony, z uporem nawoływał we wrześniu 1939 roku, aby Litwa sama odbiła Wilno i ściśle współpracowała z Niemcami. Po wojnie wyjaśniał, że w ten sposób Litwa uniknęłaby terroru pierwszej okupacji sowieckiej i włączenia w skład ZSRR, więc po wojnie Moskwa przekształciłaby Litwę w swojego satelitę, jak Polskę, a nie w część swojego państwa. Takie wyjaśnienie nie przekonuje. Najpewniej po wojnie Litwa stałaby się republiką sowiecką, ale bez Wilna. Choć ogólnie rzecz biorąc dopuszczałem, że motywy Škiripy były właśnie takie, jak wskazywał w swoich pismach, ale Šepetys dał mi do myślenia.
Przypadek Škirpy przypomina, jak mało wiemy o swojej przeszłości i ile decyzji zawisło w powietrzu. Chociaż wciąż odmieniany przez wszystkie przypadki, Škirpa nadal nie doczekał się swojego historyka. Uwagi Šepetysa na Facebooku są intrygujące, ale pozostają jedynie aluzjami. Może rozwinie je w sposób bardziej spójny, a może jakiś młody człowiek zainteresuje się bliżej osobą Škirpy. Tylko wtedy będziemy mogli próbować jasno stwierdzić, czy składane przez niego w 1939 roku propozycje ścisłej współpracy z Niemcami były elementem myślenia strategicznego, czy tylko owocem ambicji i oszukiwaniem samego siebie. Dopiero gdy to ustalimy, będziemy mieć jasne wytyczne oceny jego działalności w latach 1940–1941.

Historycy są nam niezbędni, ale nie tylko oni. Do nich może należeć pierwsze, może drugie, ale nie ostatnie słowo. Często miewają oni swoje uprzedzenia. Pamiętam bardzo dobrze, gdy niemiecki historyk, członek Międzynarodowej Komisji Oceny Zbrodni Okupacyjnych Reżimów Nazistowskiego i Sowieckiego na Litwie powiedział mi, że byłoby ciekawie, gdyby wyjaśniło się, że Juozas Lukša „Daumantas” był oprawcą z garażów „Lietūkisu” (miejsce w Kownie, w którym 27 czerwcu 1941 roku doszło do wymordowania przez Litwinów ok. 60 Żydów; w pogromie brał udział uwieczniony na znanej fotografii „kat z Kowna” o nieustalonej do dziś tożsamości – przyp. red.). Na moje stwierdzenie, że zupełnie nie jest on podobny do Lukšy, ów historyk odpowiedział mi, że nie należy spieszyć się z wnioskami. W tamtym czasie Lukša był najbardziej znanym litewskim partyzantem, więc chęć utożsamienia go z owym okrutnym mordercą była dowodem na negatywne uprzedzenia względem partyzantów, na skłonność do uznawania ich za żydobójców, a nawet na oczekiwanie, że rzeczywiście nimi byli. Rzetelny historyk potrafi wznieść się ponad takie uprzedzenia, ale niestety nie zawsze.
Alvydas Nikžentaitis niedawno stanął w obronie dobrego imienia historyków (Nuo L. Giros iki Generolo Vėtros, 15min.lt, 25 lipca 2019 roku; artykuł w języku polskim pod linkiem powyżej). Słusznie podkreślił on, że współcześni badacze Holokaustu na Zachodzie, inaczej niż specjaliści z Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy, wysiedlanie Żydów do gett i rekwizycje ich majątków uznają za bezpośredni udział w Holokauście. Ubolewa on, że na Litwie zatarła się granica między ekspertem historycznym, historykiem zaangażowanym politycznie i obywatelem interesującym się historią, stąd tak wiele zamieszania i tak powierzchowne zrozumienie Holokaustu. Kwalifikacje historyka wiążą się przede wszystkim z krytyką źródeł i znajomością szerszego, nie tylko litewskiego, kontekstu historycznego. Ale jego podstawowe stwierdzenia nie opierają się na umiejętnościach, które rozwinięte zostały w ramach cechu historyków. Według Nikžentaitisa, na Litwie ścierają się „dwa modele tożsamości litewskiej: litewsko-narodowy, akcentujący interesy litewskiej grupy etnicznej i ignorujący inne narody historyczne zamieszkujące Litwę, oraz litewsko-europejski, obejmujący nie tylko traumatyczne doświadczenia pozostałych etnosów Litwy, ale także Holokaust”. Takie rozdwojenie tożsamości cechuje bardziej dziennikarzy i „obywateli zainteresowanych historią”. Jest to zbyt uproszczone ujęcie, bo takich tożsamości jest dużo więcej. Poza tym, bardzo wąsko i jednostronnie charakteryzuje tożsamość „nacjonalistyczną”, karykaturuje ją. Wszyscy „narodowcy” tak naprawdę nie ignorują innych narodowości historycznie zamieszkujących Litwę, nie są skupionymi tylko na sobie ksenofobami. Nikžentaitis wyjaśnia, że Škirpa nie był antysemitą w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale wyniósł antysemityzm na poziom polityczny. „Zgodzimy się, że ta okoliczność stanowi znacznie poważniejszą zbrodnię przeciw ludzkości niż czyjeś antysemickie poglądy”. Polityczny antysemityzm został tu zatem położony na szali i nadano mu dużą wagę. Ale to osąd moralny, niewiele mający wspólnego z krytyką źródeł i znajomością szerokiego kontekstu historycznego. Ogólnie rzecz ujmując, historycy odgrywają ważną rolę. Stwierdzając, co się wydarzyło, kto jest odpowiedzialny za konkretne działania, pokazują oni, co należy położyć na wadze, a co z niej zdjąć, przypominając, że nie ma miejsca na wymyślone fakty, na nieuzasadnione uogólnienia. Ale na tym praca historyka się kończy, choć, tak jak i inni uczestnicy dyskusji, mogą oni wypowiedzieć swoją opinię. Momenty moralne i polityczne mają dużą rolę w ostatecznym rozstrzygnięciu, a w tej dziedzinie większość historyków jest tylko szeregowymi obserwatorami. Tutaj oni nas nie oświecą i oczekiwanie tego byłoby nieporozumieniem.
Czy trzeba porównywać się z innymi krajami, kierować się ich doświadczeniem, działać tak, jak one? Tutaj otwiera się szerokie pole dla niezbyt chwalebnych argumentów tu quoque, które nie są odpowiedzią na krytykę, ale zwracają uwagę na zachowanie krytykującego. Jakieś pięć lat temu pewien student z Ameryki wyraził zdumienie, że przed budynkiem rządu stoi pomnik Vincasa Kudirki i że jego „Pieśń narodowa” stała się hymnem Republiki Litewskiej. Przecież Kudirka był antysemitą. Nie broniłem się, tylko wskazałem, że „ojciec” Stanów Zjednoczonych George Washington i główny autor Deklaracji Niepodległości Thomas Jefferson byli właścicielami niewolników, a przecież nikt nie próbuje usuwać ich pomników ze stolicy USA, a tym bardziej zmienić jej nazwy. Jeśli wziąć pod uwagę, jak szeroko i na ile głęboko świadomość obywateli państw Zachodu, zwłaszcza USA, została owładnięta rasizmem, to nieskazitelnych politycznych bohaterów prawie nie ma. Najwybitniejszy brytyjski mąż stanu minionego stulecia Winston Churchill był konsekwentnym rasistą i obrońcą Brytyjskiego Imperium, a więc gnębiciela narodów. W 1921 roku proponował użycie w Iraku gazów bojowych i broni chemicznej przeciw „niecywilizowanym plemionom”. W czasie szalejącego z powodu II wojny światowej głodu w Bengalu jego rząd eksportował ryż z regionu, a Stanom Zjednoczonym i Kanadzie zakazał darmowych dostaw pszenicy. Wskutek głodu zmarło prawie półtora miliona ludzi, a może nawet trzy. Churchill dawał do zrozumienia, że Bengalczycy częściowo sami są winni swojego losu, bo przecież „mnożą się jak króliki”.
W USA usunięto pomniki niektórych generałów i polityków Konfederacji (Południa) z czasów wojny secesyjnej, większość jednak pozostała. Często wskazuje się, jak dużo dobrego owi bohaterowie uczynili, że ich zasługi przeważają nad grzechami. Ale niedopuszczenie do świadomości, że czarnoskórzy też są ludźmi nie jest drobnostką, podobnie jak i ludobójstwo plemion indiańskich. Takie „demaskowanie” krytyków może mile połechtać nasze serca, jednak grzechy innych nie usprawiedliwiają niegodziwości naszego własnego narodu.
Doświadczenia sąsiadów są różne. Możemy się z nich dużo nauczyć, jednak nie wszystko należałoby imitować, a jest też to, czego powinniśmy unikać. W Polsce jest wiele pomników Józefa Piłsudskiego i tablic upamiętniających papieża Jana Pawła II. Powstaje wrażenie, że konsekwentnie pielęgnowana jest historyczna topografia, że miejsca związane są z wydarzeniami. Na Ukrainie sprzecznie i emocjonalnie oceniani są byli przywódcy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA) Stepan Bandera i Roman Szuchewycz. W 2007 roku Szuchewyczowi nadany został tytuł Bohatera Ukrainy, a w 2011 roku odebrany. Ten sam los spotkał Banderę, chociaż w 2018 roku Rada Najwyższa poleciła przywrócić mu tytuł Bohatera Ukrainy. Choć obaj obwiniani są o przyczynienie się do Holokaustu i wymordowania ok. 70 tysięcy Polaków, w wielu miastach zachodniej Ukrainy są ulice nazwane ich imionami. W czerwcu tego roku sąd w Kijowie nakazał władzom samorządowym przemianować ulice nazwane ich imionami. Mer Kijowa zapowiedział odwołanie się od tej decyzji. Na Litwie Antanas Smetona traktowany jest jak niepożądany gość w przestrzeni publicznej, w Wilnie nie ma jego pomnika. Ogólnie rzecz biorąc na Litwie unika się stawiania pomników, choć jest to błąd. Pomniki nadają lokalizacjom wymiar historyczny, upamiętniają przeszłość narodu i państwa, przypominają, że Litwa to nie tylko taki sobie kawałek ziemi, ale siedziba mającego chwalebną historię, chociaż czasem potykającego się narodu, że korzenie Litwinów sięgają na Litwie głęboko, że nie są oni przybyszami, którzy ledwie co się tu pojawili. Nie wystarczy burzyć, trzeba też budować, ale i jedno, i drugie, trzeba robić ostrożnie.
Doświadczenie sąsiadów jest ważne, ale na dłuższą metę każdy naród i kraj musi sam zdecydować, jak rozumie swoją przeszłość, jak ocenia swoich działaczy i mężów stanu, jakiej historii mają być uczeni młodzi ludzie. Pomniki, nazwy ulic i tablice są tylko niewielkim, choć wyrazistym elementem samoświadomości narodu i państwa.
Nie wiem, jak najlepiej regulować ten proces. Rozumiem propozycje, aby tworzyć jasne, demokratyczne, wyraźne i spójne reguły oraz normy, pytać o zdanie specjalistów, a w razie potrzeby organizować publiczne dyskusje. Prezydent Gitanas Nausėda uważa, że sprawy pamięci historycznej powinny być rozwiązywane na poziomie ogólnokrajowym, poprzez tworzenie komisji eksperckich, które jasno nakreśliłyby kierunki narodowej polityki pamięci. Nie należy oczekiwać cudu od takich komisji. Specjaliści mogą się mylić, nie zgadzać się ze sobą, poddawać się popularnym w danym czasie trendom. Mody intelektualne, tak jak odzieżowe, zmieniają się. W dyskusji publicznej może dominować stosunkowo mała grupa zapalonych entuzjastów, zniekształcając tym samym wolę większości. Wnioski komisji eksperckich tworzą mocniejsze podstawy dla decyzji niż pogłoski, sąsiedzkie uwagi, przyciągające uwagę artykuły w Internecie, które najczęściej wpływają na dyskusje. Byłoby jednak błędem je przeceniać i podkreślać.
Pomniki stanowią najmniejszy problem. Wszystkie wielkomiejskie pomniki okupantów i ich stronników, z wyjątkiem cmentarzy, powinny być usunięte. Nie da się zaprzeczyć temu, co było, zachowywać się tak, jakby jakiś ciemny okres historii nie istniał. Ale wzniesione przez okupanta pomniki nie są właściwym narzędziem. Dozwolone jest zmienianie nazw ulic. Władza centralna i odpowiednie komisje mogą ingerować i składać propozycje, ale z wyjątkiem szczególnie rzadkich przypadków, decyzja powinna pozostać w rękach samorządu. Jeśli w Kłongiach byłaby ulica Petrasa Cvirki, to ani świat, ani Republika Litewska by się nie zawaliły. Narodowa polityka pamięci będzie do zaakceptowania tylko w takim przypadku, jeśli przyzna ona samorządom szerokie uprawnienia do podejmowania samodzielnych działań.
Staje się jasne, że tablice pamiątkowe nie powinny być zawieszane czy demontowane samowolnie. Ale, jak już wcześniej zauważyłem, wysiłki by uregulować kwestię tablic pamiątkowych trudno pogodzić z wolnością słowa. Nie widzę możliwości, by móc zakazać komuś powieszenia na swoim domu tablicy, na której byłoby napisane, że tutaj mieszkał, przebywał czy zatrzymał się bohater ruchu oporu Jonas Noreika. Przecież nie można byłoby go ukarać, gdyby trzymał w swoich rękach tablicę pamiątkową o takiej treści albo gdyby przez okno odtwarzał nagranie z taką samą treścią.
Wielu ludzi jest niezadowolonych, że zasługi Noreiki i Škirpy są niedoceniane, że opór wobec okupanta miesza się z błotem. Warto wspomnieć i o drugiej stronie, a mianowicie, że częściej niż kiedykolwiek dotąd pozytywnie ocenia się dziedzictwo partyzantów. Trudno byłoby uwierzyć, że honorowy pochówek szczątków Adolfasa Ramanauskasa byłby możliwy jeszcze 20 lat temu.
Artykuł oryginalnie ukazał się w czasopiśmie „Naujasis Židinys-Aidai” (nr 5/2019) oraz na portalu Bernardinai.lt. Przedruk w Przeglądzie Bałtyckim za zgodą redakcji czasopisma „Naujasis Židinys-Aidai”. Tłumaczenie z języka litewskiego Dominik Wilczewski. Wstęp od redakcji.
Litewski filozof, politolog i publicysta. Wychowywał się, mieszkał i pracował w Stanach Zjednoczonych. Ukończył studia na Uniwersytecie Harvarda, w 1977 roku uzyskał doktorat z filozofii na Uniwersytecie Chicagowskim. Wykładał na uczelniach amerykańskich, pracował w redakcji litewskiej Radia Wolna Europa. Od 2007 roku wykłada w Instytucie Stosunków Międzynarodowych i Nauk Politycznych Uniwersytetu Wileńskiego, zajmuje się m.in. problemem nacjonalizmu, filozofią polityki i moralności. Jest stałym komentatorem wydarzeń politycznych w mediach litewskich.