Słowa szlifowane przez czas. Rozmowa z Agnieszką Rembiałkowską, tłumaczką powieści „Maranta“ Birutė Jonuškaitė

|

W jednym z wywiadów Birutė wspomniała, że chce Marantą postawić pomnik ludziom i językowi jej „małej ojczyzny”. Narratorką jest młoda kobieta, wywodząca się, podobnie jak autorka, z litewskiej wsi pod Puńskiem. Dziecko PRL-u, które ogląda spóźnioną elektryfikację wsi i pojawienie się w domu „gadających skrzynek”, czyli radia i telewizora. Uczy się z litewskiego elementarza „ze słoneczkiem”, na korytarzach litewskiej szkoły obserwują ją portrety klasyków litewskiej literatury, ale żeby dalej się kształcić, funkcjonować w urzędach, w sklepach, w pracy, musi posługiwać się polskim. (…)  chłonie w siebie tamten kraj za Atlantykiem, Paryż, Ziemię Świętą. „Połowiczny człowiek”, nosicielka cudzych historii, usiłująca zrozumieć i posklejać własną – w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim, o powieści Maranta Birutė Jonuškaitė, mówi tłumaczka Agnieszka Rembiałkowska.

Agnieszka Rembiałkowska – wykładowczyni w Zakładzie Bałtystyki na Uniwersytecie Warszawskim, tłumaczy z litewskiego, sporadycznie z łotewskiego. Przekłady literackie z litewskiego publikuje od 2005 roku. Członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury.

Agnieszka Smarzewska: Birutė Jonuškaitė to autorka wszechstronna: wydała kilka powieści, pięć zbiorów opowiadań, trzy książki eseistyczne, a nawet dwa tomiki poezji. Jej powieść Maranta – wydana na Litwie w 2015 roku, a w Polsce, w Twoim przekładzie, w roku 2020 – to historia o poszukiwaniu tożsamości, rodzinna saga w przeważającej części rozgrywająca się na Sejneńszczyźnie, krainie dzieciństwa pisarki. Czy wątki litewsko-polskie i tematy związane z pograniczem przewijają się również w innych dziełach Jonuškaitė, czy Maranta jest pod tym względem wyjątkiem?

Agnieszka Rembiałkowska: Pierwszą osadzoną w realiach Sejneńszczyzny powieścią Birutė Jonuškaitė była wydana w latach 1997-1999, ciesząca się uznaniem krytyków i popularnością wśród czytelników dwutomowa Didžioji sala (pol. Wielka wyspa). Sejneńszczyznę łatwo odnaleźć też w zbiorze wierszy Vaikas pražilusiom akim = Dziecko o posiwiałych oczach, opublikowanym w 2004 roku przez puńskie wydawnictwo Aušra (przekład polski – Sigitas Birgelis). Za to pogranicze (niekoniecznie tylko to polsko-litewskie) – jako temat, jako zderzenie i przenikanie się kultur, jako model tożsamości, mentalność „pomiędzy“ albo polimentalność – jest obecne w wielu utworach literackich oraz publicystycznych litewskiej autorki.

W Marancie czuć klimat rodem z Doliny Issy Czesława Miłosza. Czy jego twórczość stanowi silną inspirację dla autorki?

Przypuszczam, że masz na myśli materialną intensywność i tajemniczość utraconej krainy dzieciństwa, przeplot polskości z „egzotyczną“ litewskością, motyw powrotu. W jednym z wywiadów Birutė wspomniała, że chce Marantą postawić pomnik ludziom i językowi jej „małej ojczyzny”, i odwołała się właśnie do Miłoszowego wiersza W parafii: „Wstaje tysiąc za tysiącem Zoś, Katarzyn, Bartłomiejów, / Maryś, Agat, Bronisławów, / Żeby wreszcie wiedzieli, / Dlaczego to było i po co”. Myślę jednak, że czytanie Maranty wyłącznie kodem Miłoszowym może zasłonić to, co w tej powieści jest swoiste i oryginalne.

Zapytana o Czesława Miłosza, sama autorka przyznała:

„Nie, nie powiedziałabym, że twórczość Czesława Miłosza była dla mnie silną inspiracją. Pisanie odczuwam jako coś naturalnego, jako integralną część mnie – jak oddech albo skórę. Piszę od podstawówki, przez długi czas pisanie było dla mnie czymś w rodzaju rozmowy prowadzonej z samą sobą. Odpowiedzi szukałam w bibliotece szkolnej – czytałam półkami, wszystko po kolei. Miłosza odnalazłam dopiero w 1980 roku, po jego noblu, zresztą jak wielu ludzi w Polsce. Wtedy studiowałam już w Wilnie i miałam za sobą lekturę Williama Faulknera, J. D. Salingera, Virginii Woolf, wielu innych autorów, nie mówiąc już o literaturze rosyjskiej czy zachodnioeuropejskiej.

Tak, Miłosz od razu przypadł mi do serca, bo podejmował tematy, które nie dawały mi spokoju od młodych lat: kwestie moralności, wiary, historii, dwukulturowości. Ale przecież to są tematy uniwersalne. Jak Miłosz, jak wielu pisarzy, staram się w swojej twórczości uchwycić życie w całej jego zmysłowej różnorodności, zrozumieć dwoistą naturę człowieka, nie stracić zdolności dziwienia się. Pewnie łączy nas także temat małej ojczyzny, od której nigdy nie można odjechać. Traf chciał, że Miłosz był polskim poetą urodzonym na terenie Litwy, a ja jestem litewską pisarką, która urodziła się na terenie Polski. Dla mnie też długa była mila, mnie też cofało jak figurę w szachach; ciągle mnie cofa na Sejneńszczyznę, z której świadomie i nieświadomie czerpię całą energię twórczą. To tutaj bije źródło wszystkich moich pytań fundamentalnych. Ale takie źródła ma wielu pisarzy, na przykład pisarze skandynawscy, których bardzo cenię i lubię. Każdy pisarz ma swoją własną „podszewkę”, zazwyczaj made in miejscowość, w której się urodził albo spędził dużą część życia. Z literaturą jest jak z dobrym winem: po smaku można poznać, w jakim regionie świata rosły winogrona, z których to wino wyprodukowano”.

Sekrety polskich Litwinów. O „Marancie” Birutė Jonuškaitė rozmawiają autorka, tłumaczka i redaktorka

Powieść została napisana w gwarze litewskiej z okolic Puńska…

Uściślę: narracja jest wielogłosowa. Wiele głosów w jednej głowie, wiele różnych „ty”, którym trzeba pozwolić wybrzmieć, żeby stworzyły bardziej siebie świadome „ja”. Narratorką jest młoda kobieta, wywodząca się, podobnie jak autorka, z litewskiej wsi pod Puńskiem. Dziecko PRL-u, które ogląda spóźnioną elektryfikację wsi i pojawienie się w domu „gadających skrzynek”, czyli radia i telewizora. Uczy się z litewskiego elementarza „ze słoneczkiem”, na korytarzach litewskiej szkoły obserwują ją portrety klasyków litewskiej literatury, bawi się z litewskimi kuzynami z Ameryki, którzy na gęsi wołają „daki”, ale żeby dalej się kształcić, funkcjonować w urzędach, w sklepach, w pracy, musi posługiwać się polskim. Prowincjuszka wyruszająca na podbój stolicy, a konkretnie – warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, w zamęcie transformacji ustrojowej. Europejka ze Wschodu (tzn. z tego problematycznego, zawsze jakoś „bardziej wschodniego” Środka), która – za każdym razem z inną intencją – chłonie w siebie tamten kraj za Atlantykiem, Paryż, Ziemię Świętą. „Połowiczny człowiek”, nosicielka cudzych historii, usiłująca zrozumieć i posklejać własną.

Narratorka Maranty żyje w co najmniej trzech językach: litewskim, polskim, angielskim. W ośmiu, jeśli policzymy uważniej. Wychowuje się wśród przekazów rodzinnych z nieobjaśnianymi przecież wtrętami rosyjskimi, niemieckimi, białoruskimi lub jidysz. Po polsku czyta Miłosza i Zagajewskiego, dyskutuje o sztuce. Mową namiętności jest dla niej łamana francuszczyzna. Pierwszy język (litewski) otrzymuje, jak my wszyscy, w pakiecie z czyjąś opowieścią biograficzną: od ojca, który skończył przedwojenne gimnazjum i „mówił ładnie”, od matki, wujów i ciotek, co znad jeziora Gaładuś przynieśli „słowa szczególnie szorstkie”. Sama jednak snuje opowieść we współczesnej litewszczyźnie standardowej.

I teraz wreszcie czas na gwarę. Gwarą zostały napisane obszerne fragmenty tekstu, w których przebija się „język domowy” narratorki. Są to dłuższe monologi (jak spowiedź Dominiki, wyznanie Vladasa), partie dialogowe, wyraziste, często dosadne sformułowania, także cytaty z pieśni i modlitw dzieciństwa (pedagogika Loni), które nagle wracają w opisie wydarzeń z innej chronologii, w innej części globu.

Czy ta gwara bardzo różni się od „urzędowego” języka litewskiego?

Litewscy czytelnicy Maranty cechy gwarowe rozpoznają „na ucho”. To zmienione samogłoski, a przede wszystkim może – spółgłoski. To „dzukowanie”, czyli wymawianie č, dž (cz, dż) jako c/ć, dź/dz, a w pewnych połączeniach t, d – jako c, dz. „Dzień dobry“ u Dzuków to „łabu dzienu“, a nie „labą dieną“. W tekście pisanym polszczyzną ogólną podobne wrażenie wywołałoby mazurzenie: „skoła zycia“ zamiast „szkoły życia“.

Dzukowanie występuje w gwarach południowoauksztockich na południu Litwy i w części „litewskiej wyspy językowej“ w Polsce, hen za Suwałkami. Zgodnie z podaniami to właśnie osadnicy z południowej Litwy, z Dzukii, z okolic miejscowości Punia i Merecz, na początku XV wieku przynieśli nazwę jezioru Punia i potem miasteczku Puńsk. Co ciekawe, Litwini z tej samej „wyspy językowej”, ale bardziej na południe, bliżej Sejn – nie dzukują, a na północ od Puńska, w stronę Jeglińca – mówią gwarą zachodnioauksztocką, zbliżoną do tej, na której bazie powstał litewski język standardowy. Przy tym większość „wyspiarzy”, jak wielu mieszkańców północno-wschodniej Polski, ma połączenie ze znacznie starszymi, bałtyckimi (jaćwieskimi, pruskimi itd., jakkolwiek ta jaćwieskość czy pruskość jest dzisiaj pojmowana) korzeniami tych ziem. Piękni, charakterni ludzie rosną na tej glebie.

Drugą wyraźną cechą gwary puńskiej jest nasycenie specyficznym słownictwem: archaizmami (bałtyckimi) i zapożyczeniami (głównie słowiańskimi, także germańskimi). W uproszczeniu – jest to skutek odizolowania „wyspy językowej” od litewskiej „macierzy”, a zarazem świadectwo długotrwałych sąsiedztw. Na marginesach oryginalnego wydania Maranty widzimy kreślone ręką autorki objaśnienia wyrażeń, które mogą być dla Litwinów z Litwy, zwłaszcza tych młodszych, niezrozumiałe. Część z nich Polak rozszyfruje intuicyjnie: pažitkas (pożytek), rozas (raz), paduška (poduszka). Inne rozpoznać trudniej – dziegorius (zegar, który zresztą polszczyzna ma z niemieckiego), pančaka (skarpeta, por. pończocha, też stare zapożyczenie). Wszystkie są fascynujące – słowa szlifowane przez czas jak otoczaki przez wodę.

Trzecia cecha wymyka się szkiełku i oku – to niesforność, jędrność języka potocznego, żywioł oralności. Gwarą się mówi i śpiewa. Jeżeli jakieś „tu i teraz” jest atrakcyjne, warte utrwalenia, to zostanie zapamiętane i powtórzone (albo przekręcone) w kolejnej opowieści czy pieśni, a nie zanotowane skrzętnie i z przypisami.

Birutė Jonuškaitė opowiada o „Marancie”

Birutė Jonuškaitė to nie tylko pisarka, ale także tłumaczka, autorka przekładów literatury polskiej na język litewski. W 2016 roku otrzymała Złoty Krzyż Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej za zasługi na polu polsko-litewskiej współpracy kulturalnej i promowanie polskiej kultury. Jakie tytuły tłumaczyła?

Birutė Jonuškaitė. Zdj. Linas Daukša.

Najnowsze przekłady to Zgubiona dusza Olgi Tokarczuk i Joanny Concejo oraz piosenki Agnieszki Osieckiej. Dorobek translatorski Birutė Jonuškaitė jest bardzo bogaty i różnorodny. Obejmuje m.in. dzieła poświęcone Czesławowi Miłoszowi (m.in. Autoportret przekorny. Rozmowy z Aleksandrem Fiutem, Czeladnik czasu – trójjęzyczny zbiór esejów o Czesławie i Oskarze Miłoszach, Mój znak Jerzego Illga – po litewsku jako Gražūs laikai: Czesławas Miłoszas ir Wisława Szymborska, Mój poeta Barbary Gruszki-Zych). Wśród przełożonych książek znajdziemy zarówno prozę, jak i poezję (powieści Król kier znów na wylocie Hanny Krall, Lala Jacka Dehnela, Włoskie szpilki Magdaleny Tulli, Królowa tiramisu Bohdana Sławińskiego, opowiadania Śmierć czeskiego psa Janusza Rudnickiego, wiersze Marii Duszki, Barbary Gruszki-Zych, Aleksandry Zińczuk) – a także dramaty Marty Guśniowskiej. Birutė tłumaczyła również książki dla młodszych czytelników i o nich, m.in. Która to Malala Renaty Piątkowskiej, Mały Chopin Michała Rusinka, Alfabet polski Anny Skowrońskiej, A ja nie chcę być księżniczką Emilii Dziubak i Grzegorza Kasdepke, oraz eseje Jak kochać dziecko i Prawo dziecka do szacunku Janusza Korczaka. Nie mówiąc już o artykułach historycznych, biografiach, pracach popularyzatorskich – jak np. Dialog kultur pamięci w regionie ULB pod redakcją Alvydasa Nikžentaitisa i Michała Kopczyńskiego (fragmenty), wywiady Alfredasa Bumblauskasa z Maciejem i Mikołajem Radziwiłłami, Kapłan według serca mego ks. Mariusza Marszałka i inne.

Określenie „żywy most łączący Polskę i Litwę” powraca w biogramach Birutė Jonuškaitė nie bez powodu – mieści się w nim o wiele więcej niż działalność literacka i translatorska. To wieloletni wysiłek zbliżania Polaków i Litwinów, przedstawiania ich sobie nawzajem. To mnóstwo prac polegających na animowaniu kultury, ta niewidoczna, codzienna troska, która przynosi owoc dopiero po pewnym czasie – jak współorganizowanie cyklicznych spotkań literatów z Wilna i Lublina, polsko-litewskich seminariów translatorskich („Sejmiki literackie“ w Krasnogrudzie), udział w festiwalach „Maj nad Wilią“ i „Wilno w Gdańsku“, wspólne inicjatywy Związku Pisarzy Litwy i Litewskiego Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury z instytucjami polskimi.

Nie sposób tu nie wspomnieć o wydanej przez Birutė w ubiegłym roku książce Laikas ir likimai. Jest to zbiór wywiadów z wybitnymi twórcami kultury polskiej i litewskiej. Podwójne „L“ w litewskim tytule, rozpoczynające słowa „czas“ i „losy“, można też rozwinąć jako „Litwę“ (Lietuva) i „Polskę“ (Lenkija).

Wróćmy do Maranty. Co zadecydowało, że postanowiłaś przełożyć powieść na język polski?

O Marancie było głośno od jej pojawienia się na litewskim rynku wydawniczym. Docenili ją zarówno krytycy, jak i czytelnicy. Znalazła się w dwunastce najbardziej oryginalnych książek roku (nominacje literaturoznawców), w finałowej piątce plebiscytu „Książka Roku“ w kategorii proza, została wyróżniona nagrodą im. Liudasa Dovydėnasa.

Już czytając wywiady i recenzje, zrozumiałam, że Marantę po prostu trzeba przełożyć na polski – choćby ze względu na tło historyczno-społeczno-obyczajowe. Żeby w polskojęzycznej prozie zaistnieli jako bohaterowie nasi współobywatele Litwini. Trafnie ujął to Krzysztof Czyżewski: „Jakże brakowało nam w Polsce współczesnej powieści, która wprowadzałaby nas w świat Litwinów posiadających polskie obywatelstwo, dała świadectwo prawdzie i dramatom ich losów, a jednocześnie nie zamykała ich w etnograficznym skansenie […] uczyniła zadość ich ambicjom wchodzenia w dialog z nowoczesnością, w tym ze sztuką współczesną”[1].

W Polsce książkę wydało właśnie sejneńskie Pogranicze, którego misją jest tworzenie przestrzeni dla różnych opowieści regionu. Przekład został sfinansowany przez Litewski Instytut Kultury (Lietuvos kultūros institutas) – to także przykład dobrej praktyki w tworzeniu relacji: pomóc pokazać większości autoportret mniejszości, w którym jest wszystko oprócz pretensji do jedynie słusznej wizji świata. A przecież zadr nie brakuje, nie znikną. Ważne, żeby ich nie celebrować. Maranta podpowiada: ważne – starać się zrozumieć. O czynniku ludzkim, czyli o tym, jak wyjątkową osobą jest autorka Maranty, już trochę powiedziałyśmy. Birutė Jonuškaitė uważa siebie przede wszystkim za prozaiczkę, a Maranta jest jej pierwszą dłuższą prozą wydaną po polsku. Nareszcie!

Z tekstem Maranty zapoznałam się z okazji polsko-litewskich warsztatów translatorskich w Warszawie. Moja macierzysta jednostka, czyli Zakład Bałtystyki Uniwersytetu Warszawskiego, we współpracy ze Związkiem Pisarzy Litwy i z Litewskim Stowarzyszeniem Tłumaczy Literatury co roku organizuje takie warsztaty dla zainteresowanych przekładem literackim studentów filologii bałtyckiej. Zajęcia mają charakter otwarty, prowadzą je wybitni tłumacze, literaci i literaturoznawcy z Litwy. W 2016 roku gościły u nas Birutė Jonuškaitė oraz Irena Aleksaitė, tłumaczka m.in. Gombrowicza i Witkacego. Omawialiśmy studenckie tłumaczenia dwóch urywków Maranty. Żeby móc sensownie komentować zaproponowane rozwiązania, przeczytałam przed spotkaniem całą powieść. Przepadłam: nie mogłam się od niej oderwać!

Co najbardziej ujęło Cię w tej powieści?

Realia, bohaterowie, język, węzły symboliczne i poczucie kontaktu z autentykiem. Mam słabość do misternych struktur. Wzrusza mnie – za półmetkiem życia coraz bardziej – kiedy literatura pokazuje figę przemijaniu. Lubię bohaterów, którzy nie ilustrują tez, akcje na marginesie pola widzenia (w Marancie są świetne epizody), zmiany wartościowania wraz z przyrostem wiedzy. W posłowiu nazwałam „Marantę” kobiercem. Za każdym podejściem można śledzić inny deseń. Można skupić się na wątkach społeczno-obyczajowych, psychologicznych, egzystencjalnych, sensacyjnych, historycznych, religijnych, krajoznawczych… Można czytać Marantę jak sagę rodzinną z analizą traum i talentów przekazywanych z pokolenia na pokolenie, jak kronikę dorastania, odkrywania siebie, dojrzewania artystycznego, jak naukę słuchania i przebaczania, jak historię miłości i towarzyszenia w umieraniu. Nawet jako herstorię – bo Maranta to świat silnych kobiet, męski punkt widzenia dominuje w drugiej części dylogii, czyli w Maestrze. Ważną cechę konstrukcyjną Maranty uchwyciły Joanna Tabor, która zwróciła uwagę na nieustanne sprawdzanie „lewej strony kobierca”, oraz Zuzanna Mrozikowa, która określiła Marantę jako powieść kognitywną. Centralna scena to sytuacja graniczna, archetypiczna: zejście do bunkra. Ja najchętniej wędruję po narracji szlakiem motywów, które prowadzą do tego bunkra. Tropię słońce i płótno, pajęczyny, rybie łuski i motyle, kolory i trajektorie (pociągów, samolotów, wind, sań, liter, wron, biedronek), zestawiam bohaterów, którzy mają problem z mówieniem.

Od pierwszego czytania wyczuwałam w „Marancie” prawdę, ale jak bardzo jest podszyta życiem, zrozumiałam dopiero w trakcie tłumaczenia, podczas rozmów z Birutė. Nie chodzi tylko o ulokowanie fabuły w bardzo konkretnym zakątku Polski ani o to, że powieściowi bohaterowie noszą autentyczne nazwiska Litwinów z Sejneńszczyzny. Mamy do czynienia z fikcją literacką, oczywiście, ale to, z czego jest spleciona ta fikcja, już się wcześniej, gdzieś, komuś naprawdę, namacalnie wydarzyło. To są, myślę, dary Birutė jako artystki: zmysł detalu i kunszt uniwersalizowania ludzkich doświadczeń. Pojawiło się już trochę polskich recenzji i omówień, bliscy mi ludzie dzielą się wrażeniami z lektury. A w jednej z opinii na goodreads.com czytamy, że to „bardzo mądra i … tak po ludzku dobra książka.”

Co w procesie tłumaczenia sprawiło największą trudność?

Wymyślenie sposobu na litewskie gwary. To bardziej kwestia techniczna – trzeba było zdecydować się na jakieś rozwiązanie i potem się go trzymać. Fragmenty gwarowe pisałam po polsku trzy razy. Opowiadam o tym trochę więcej w posłowiu, więc teraz pokrótce.  Od razu wiedziałam, że nie będę stylizować „na ogólne wrażenie gwary” – np. przez miks mazurzenia z wyrażeniami mgliście kojarzonymi jako „wiejskie” – nie chciałam efektu Kwicoła i Pyzdry. Nie byłam zadowolona z próby użycia konkretnej gwary polskiej sąsiadującej z Bałtami (czyli jednej z gwar suwalskich albo wileńskich). Co prawda, uzyskałam dzięki temu coś w rodzaju „negatywu” gwary puńskiej, tyle że – z zupełnie inną pamięcią historyczną. Wykasowałam też drugą wersję, napisaną w moich kodach rodzinnych. Był to autentyczny „język domowy”, ale kujawsko-dobrzyńskie jeziora i wsie od Sejw dzieli 400 kilometrów; gdzie litewskość?

Ostatecznie wybrałam odwzorowanie procesu zamiast odwzorowania rejestru. To wydało mi się ciekawsze, proces jest bliżej życia. Birutė utrwaliła – „zakonserwowała“, jak to nazywa – gwarę, którą mówili bohaterowie urodzeni na Sejneńszczyźnie przed drugą wojną światową, z bagażem językowym zebranym przez nich w ciągu całego życia. Dzisiaj litewska młodzież z okolic Puńska i Sejn używa innych slawizmów, a germanizmy zapożycza nie z lokalnego niemieckiego (to sąsiedztwo już nie istnieje), tylko raczej z globalnego angielskiego. Ja w przekładzie dałam tym bohaterom temperament narracyjny moich bliskich, a słowa i konstrukcje tropiłam w opracowaniach językoznawczych z połowy XX wieku i w opowieściach biograficznych z regionu. Nieraz „odwracałam“ kierunek językowej tułaczki jakiegoś wyrażenia. A „suchtać“ i „sztybnieć“ powieściową Dominikę nauczyła redaktorka Joanna Tabor.

Druga większa trudność była związana ze wspomnianym zwielokrotnieniem narracji. Retrospekcje, introspekcje, strumień świadomości, ekfraza, listy, spowiedź, dialogi-traktaty, scenki rodzajowe serio i z przymrużeniem oka, fokusowanie bohaterów, satyra i krzyk duszy – a wszystko to scalone miękkim, czułym frazowaniem. Jak zachować spójność, płynność opowieści i jednocześnie nie stępić ostrości obrazu? Jak przez 350 stron balansować na granicy między poezją a prozą i nie wpaść w karykaturę? Poza tym kusiło mnie, żeby zaprowadzić własne porządki. Kiedy w sąsiadujących akapitach odniesienia „ty” (narracja jest drugoosobowa) bez ostrzeżenia przeskakują od narratorki „ponad czasem” do narratorki jako dziecka czy do narratorki uwikłanej w opisywane wydarzenie, a za chwilę do matki i babki w głowie narratorki – aż chce się zdyscyplinować te głosy, choćby gramatycznie. Ale nie: jako tłumaczka ufam autorce, podążam za nią.

Maranta to jedna z wielu Twoich prac translatorskich. W tym roku tomik poezji Właśnie: litewskiej poetki Agnė Žagrakalytė w Twoim przekładzie był nominowany do Nagrody Europejski Poeta Wolności. Jakie różnice dostrzegasz w pracy nad tłumaczeniem prozy i poezji?

W samym podejściu do tłumaczenia – żadnych. O każdym tłumaczonym tekście literackim muszę dowiedzieć się wszystkiego, czego jestem w stanie się dowiedzieć. Każdy „rozpoznać“, każdym trochę pożyć, każdemu użyczyć mojego życia. Czasami – wydobyć z siebie coś, czego we mnie nie było albo czego wolałabym nie ujawniać. Rimbaud dla opornych tłumaczy: zaszczepianie sobie i hodowanie brodawek na twarzy. I na każdym etapie sprawdzanie: czy nie tracę z oczu, czy nie głuchnę na głos tego człowieka, który z tekstu do mnie mówi? Myślę, że to ważne, że nie chodzi tylko o strategie i techniki, gatunki i style, konwencje i uzusy, blurby i marketing. Tłumaczenie powinno być przynajmniej próbą spotkania człowieka z człowiekiem, czyli próbą komunikacji. Trochę dziwnej, bo niezsynchronizowanej i w samotności.

Jeśli miałabym jednak poteoretyzować – nie cytatami z mądrych lektur, tylko po fakcie, czyli po przepracowaniu sobą iluś konkretnych tekstów – to pewnie można by ostrożnie uogólnić, że poezja jest bardziej autotematyczna. Prawie każdy wiersz rozwiązuje problem „jak powstaje wiersz“. Obojętnie „o czym jest“, wiersz przede wszystkim sprawdza, do czego jest zdolny język. Jak to się dzieje, że język robi z nami to, co robi (czyli że – znów uogólnienie – odbieramy cudze jak własne). A skoro w przekładzie manipuluję sekretnymi skłonnościami akurat mojego języka, to tłumaczenie wiersza jest bardziej osobiste, odbywa się tam, gdzie ten mój język nurtuje, bliżej instynktu. Pozwalam, żeby najważniejsze decyzje podjęły się same, racjonalizowanie i szlifowanie (nieraz prawie do zera) jest wtórne. Niektóre z tych decyzji okażą się chybione. Trudno, moje były, do mnie należą. Dobre wiersze, gorsze wiersze – wszystkie pokazują nam język.

Proza to także język w działaniu, ale zwykle nie aż taki kondensat. Oczywiście i proza bywa gęsta – Maranta to właśnie powieść o gęstym splocie, język jest zaangażowany do tworzenia świata –jednak sensy generują się na trochę innym poziomie organizacji tekstu. Wynikają z przepięć różnych struktur myślenia (nie wyrażania), takich jak perspektywa narratora, budowa wątków (linearność, pętle, spirala, rozmycie), sposób charakteryzowania bohaterów, zarządzanie czasem i przestrzenią, rozgrywanie powracających motywów i symboliki, zakotwiczanie kontekstów i odniesień, modelowanie relacji autor-dzieło-czytelnik, „itede, itepe, itede“ z warsztatu pisarza. Tłumaczę zdania, akapity, dobieram słowa – ale coś z tyłu głowy ciągle musi kontrolować wszystkie konstrukcje wyższego rzędu. Długa, skomplikowana proza oznacza długotrwałe napięcie uwagi. Trudno byłoby mi przetrwać marantowy maraton bez wsparcia autorki, redaktorki Joanny Tabor i korektorki Łucji Matusiak. Całej wspaniałej trójce jestem głęboko wdzięczna.

Od wiersza oczekujemy, że nas zaskoczy, olśni. Od opowieści – że popłynie, że nas wciągnie, że dosłuchamy lub doczytamy do końca, a potem zechcemy ją przymierzyć do tego, co wiemy o życiu. Oj, chyba jednak będzie cytat. Agnieszka Osiecka mówiła, że poezja to strzała wycelowana w konkretny punkt. Proza, myślę, to cały kołczan strzał, które po wystrzeleniu mają nam się ułożyć w kształt człowieka. Oby ludzki.

 

Birutė Jonuškaitė – prozaiczka, poetka, publicystka, tłumaczka. Wywodzi się z Sejneńszyźny, mieszka w Wilnie (w Nowej Wilejce). Żywy most łączący Polskę i Litwę, jaćwieska dusza w ciele kobiety. Studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Wileńskim, pracowała jako redaktor periodyków kulturalnych, od 2003 wiceprezes, a od 2019 prezes Związku Pisarzy Litwy. Autorka powieści Ievos neišvarė iš rojaus (1991, Ewy z raju nie wygnano), Didžioji sala (tom I: 1997, tom II: 1999, Wielka Wyspa), Baltų užtrauktukų tango (2009, Tango białych suwaków), Maranta (2015), Maestro (2019), zbiorów krótszej prozy Pateisinti save (1989, Usprawiedliwić siebie), Rugių laukas (1996, Pole żyta), Žalčių tiltas (2002, Most węży), Kregždėlaiškis (2007, Jaskółczy list), Užsagstyk mane (2011, Zapnij mnie), wyboru esejów i wywiadów Eksperimentas (2005, Eksperyment), opowieści dla dzieci Ūsuota Levuko istorija (2007, Wąsata historia Lewka), książki Mūsų poetas = Nasz poeta (2012, z Barbarą Gruszką-Zych). W 2019 roku ukazał się przygotowany przez nią zbiór wywiadów z wybitnymi Polakami i Litwinami – Laikas ir likimai. Susitikimai su lietuvių ir lenkų kūrėjais (Czas i ludzie. Spotkania z twórcami litewskimi i polskimi).

Zasłużona tłumaczka literatury polskiej – przełożyła m.in. prace poświęcone Czesławowi Miłoszowi, powieści H. Krall, J. Dehnela, M. Tulli, utwory J. Rudnickiego, M. Guśniowskiej, J. Korczaka, M. Duszki, B. Gruszki-Zych.

Laureatka licznych nagród literackich, wyróżniona polskimi i litewskimi odznaczeniami państwowymi za zasługi w dziedzinie kultury i za działalność filantropijną (m.in. Złotym Krzyżem Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej).

Jej twórczość była tłumaczona na angielski, białoruski, chorwacki, czeski, francuski, grecki, gruziński, hiszpański, niemiecki, rosyjski, słowacki, słoweński, ukraiński oraz polski.

Dotąd na rynku polskim ukazały się dwie książki Birutė Jonuškaitė: dwujęzyczny zbiór poetycki Dziecko o posiwiałych oczach = Vaikas pražilusiom akim (Puńsk: Aušra, 2004, tłum. Sigitas Birgelis) oraz powieść Maranta (Sejny: Pogranicze, 2020, tłum. Agnieszka Rembiałkowska). Przekłady wierszy, esejów, fragmenty dłuższej prozy były publikowane w  magazynach literackich (m.in. Twórczość, Akcent, Topos, Dekada Literacka), almanachach festiwalowych oraz na portalu rozstaje.art.

 

Przypisy:

[1] Krzysztof Czyżewski, „Maranta” Birutė Jonuškaitė – recenzja Krzysztofa Czyżewskiego, dostęp: pogranicze.sejny.pl/quotmarantaquot_birut___jonuskait_____recenzja_krzysztofa_czyzewskiego,356-1,16911.html

Bałtystka, tłumaczka literatury łotewskiej i litewskiej. Absolwentka Bałtystyki na Uniwersytecie Warszawskim oraz Podyplomowych Studiów Reklamy w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Interesuje się kulturą i marketingiem, a szczególnie tym, co łączy oba te obszary. Prowadzi blog o literackiej stronie reklamy: www.smarzewska.com.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!