Marģers Vestermanis ucieka spod stryczka i przeżywa Holocaust z karabinem w ręku. Dziś ma dziewięćdziesiąt dwa lata. Jego walka trwa dalej.
Ryga, listopad. Ciemność głęboko opanowała miasto, gdy starszy pan ze śnieżnobiałymi włosami powoli podchodzi do fortepianu. Ostrożnie siada na biurowym krześle i zaczyna grę. Jego mocne palce przyciskają klawisze delikatnie i zdecydowanie. Molowe akordy i smutna melodia opanowują wysokie przestrzenie starej kamienicy na pierwszym piętrze przy ulicy Krišjāņa Barona. Przez moment wydaje się, jakby w myślach znów siedział przykucnięty w mrocznej piwnicy w ryskim getcie razem z innymi chłopakami. Jakby rozmawiali o ucieczce i oporze i śpiewali żydowskie linijki ich pieśni. „Getto, getto, sztej uf fun dajn tragiszem cholem”. Wszyscy oprócz niego już dawno nie żyją. Zastrzelono ich albo zmarli z głodu, zamarzali albo zostali powieszeni podczas nazistowskiego terroru w krajach bałtyckich. Pobrzmiewa ostatni ton. Doktor Marģers Vestermanis kładzie na sobi...
Pozostało jeszcze 91% artykułu.
Prenumeruj i wspieraj Przegląd Bałtycki!
Zyskaj dostęp do setek eksperckich artykułów poświęconych państwom regionu Morza Bałtyckiego.


