Riina Sikkut: Przez obniżkę akcyzy zrobiliśmy ludziom złą przysługę

|

Od 2015 r. Estonia w zdecydowany sposób zwiększyła akcyzę na alkohol, co skutkowało masowymi zakupami na Łotwie. Estończycy zaczęli robić to samo co Finowie, jeździć do swojego południowego sąsiada. Gdy nowy rząd doszedł do władzy w 2019 roku, jedną z jego pierwszych decyzji było przecięcie tego. Chodziło o to, by przyciągnąć Finów do Estonii, zaś Estończyków odciągnąć od Łotwy. Niestety Łotwa zrobiła to samo, zaś Finlandia, która zamierzała zwiększyć akcyzę, zostawiła ją na tym samym poziomie. Ja uważam, że to głupota. Z akcyzą zrobiliśmy głupstwo, bo teraz wszędzie jest ona niska. Gdybyśmy nie obniżyli jej w 2019 r., wtedy alkohol byłby droższy i słabiej dostępny w Estonii. Ale wtedy Łotwa i Finlandia także miałyby wyższy podatek. A tak my rozpoczęliśmy ten zły trend. Gdy mowa o zdrowiu publicznym, zrobiliśmy ludziom złą przysługę – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim Riina Sikkut, estońska polityk, od 2018 do 2019 r. minister pracy i zdrowia w pierwszym rządzie Jüriego Ratasa.

Riina Sikkut urodziła się w 1983 roku. Ukończyła studia ekonomiczne na Uniwersytecie w Tartu. W 2010 roku uzyskała magisterium z zakresu polityki zdrowotnej na Uniwersytecie Londyńskim. W latach 2011–2017 była analitykiem do spraw programu polityki zdrowotnej w think tanku „Praxis”, przez pewien czas pracowała także w Ministerstwie Finansów oraz w Swedbanku. W 2018 r. wstąpiła do Estońskiej Partii Socjaldemokratycznej. W tym samym roku zastąpiła ówczesnego lidera swojego ugrupowania Jevgenija Ossinovskiego w roli ministra pracy i zdrowia w koalicyjnym gabinecie Jüriego Ratasa. Urząd pełniła do zmiany układu koalicyjnego na wiosnę 2019 r.

Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Przez dwa lata była Pani ministrem pracy i zdrowia w pierwszym rządzie Jüriego Ratasa, w skład którego wchodziła Estońska Partia Socjaldemokratyczna. Co ciekawe, w Estonii, inaczej niż na Litwie i na Łotwie, nie macie odrębnego resortu zdrowia.

Riina Sikkut: To prawda, przez jakieś dwadzieścia pięć lat, od początku niepodległości, funkcjonowało w Estonii Ministerstwo ds. Społecznych. Ostatnim takim ministrem był Taavi Rõivas w trzecim rządzie Andrusa Ansipa. To był 2014 r. Wówczas nastąpiły zmiany i nowy rząd powołały do życia dwie partie: Partia Reform oraz Estońska Partia Socjaldemokratyczna. Na czele rządu stanął wspomniany Taavi Rõivas, zaś Ministerstwo ds. Społecznych podzielono na Ministerstwo Pracy i Zdrowia, którym pokierował Urmas Kruuse z Partii Reform, oraz Ministerstwo Opieki Społecznej, na czele którego stanęła socjaldemokratka Helmen Kütt. Później, gdy w 2015 r. powstawał drugi rząd Taaviego Rõivasa, weszły do niego trzy partie, oprócz wspomnianych, także konserwatywna „Ojczyzna”. Wtedy ministrem opieki społecznej został Margus Tsahkna, lider konserwatystów, zaś ministrami zdrowia i pracy politycy naszej lewicowej partii Rannar Vassiljev oraz Jevgeni Ossinovski. Ja na tym stanowisku znalazłam się dopiero w rządzie Jüriego Ratasa, w 2018 roku.

Z kolei w drugim rządzie Jüriego Ratasa, w skład którego nie wchodzi już socjaldemokracja, tylko Partia Centrum, EKRE i Ojczyzna, znów wrócono do koncepcji „dużego ministerstwa”, obejmującego zdrowie, opiekę społeczną, opiekę nad dziećmi i pracę. Na czele tego dużego resortu stoi Tanel Kiik z Partii Centrum.

Zamiast Ministerstwa Zdrowia i Pracy mamy zaś nową tekę ministra ds. demografii, którą otrzymała Riina Solman z partii Ojczyzna.

Generalnie jestem zwolenniczką prawa każdego szefa rządu do odpowiedniego zarządzania gabinetem, by mógł tworzyć poszczególne resorty. Jeśli dla rządu ważna jest polityka zdrowotna tworzy się Ministerstwo Zdrowia, jeśli cyfryzacja czy IT wtedy powstaje Ministerstwo Cyfryzacji. Obecnie mamy bardzo szeroki zakres działania nowego ministerstwa, bo z jednej strony to polityka zatrudnienia, z drugiej – opieka nad rodziną, dziećmi, z trzeciej – zdrowie. To największa część budżetu państwa, trudna do zarządzania przez jedną osobę.

W czasach sowieckich Estonia miała Ministerstwo Zdrowia. Uważa Pani, że byłoby lepiej, gdyby ten resort istniał dalej, czy w ogóle nie jest potrzebny?

No cóż, Ministerstwo ds. Społecznych to naprawdę duży urząd. Wtedy od ministra zależy, czemu chce poświęcić swoją uwagę. Mogą to być kwestie zdrowotne, mogą być społeczne, równościowe. Uważam jednak, że taki, a nie inny skład rządu, gdzieś tam odzwierciedla nasze priorytety. Wtedy okazuje się, że zdrowiu poświęca się jednak mniej uwagi.

Czy może Pani powiedzieć polskim czytelnikom, w jaki sposób finansowana jest służba zdrowia w Estonii?

Uważam, że w 1991 roku, gdy odzyskaliśmy niepodległość, podjęliśmy parę właściwych decyzji. Jedną z nich było stworzenie systemu kasy emisyjnej (ang. „currency board”), powiązanie naszej korony z marką niemiecką, co przyniosło nam stabilność. Wtedy zdecydowaliśmy także, że służba zdrowia w Estonii finansowana jest z podatku socjalnego, który pracodawca płaci w imieniu pracownika. To jest 13% i te pieniądze idą bezpośrednio do Funduszu Ubezpieczenia Zdrowotnego (Eesti Haigekassa). Nasze zdrowie nie jest zatem finansowane bezpośrednio z budżetu, nie dyskutujemy co roku, czy powinniśmy dosypać jakieś paręnaście milionów euro do systemu, czy może zrobić jakieś cięcia. Fundusz Ubezpieczenia Zdrowotnego decyduje w Estonii samodzielnie, na co wyda pieniądze. Co więcej, kiedy w Estonii był kryzys gospodarczy i mieliśmy dyskusje, gdzie obcinać finansowanie, a gdzie nie, ominęło to system opieki zdrowotnej. Cięcia w służbie zdrowia były naprawdę niewielkie.

Wiem jednak, że będziemy musieli w przyszłości podyskutować na temat finansowania służby zdrowia z podatku socjalnego. System jest prosty i stabilny, ale nasi pracownicy się starzeją, w dodatku jest ich coraz mniej. Uważam, że w przyszłości będziemy mieli po prostu za mało pieniędzy, by zapewnić opiekę zdrowotną emerytom czy dzieciom. Dwa lata temu, gdy Jevgeni Ossinovski był ministrem zdrowia i pracy, rząd Ratasa podjął decyzję, że także emeryci będą dokładać się do Funduszu Ubezpieczenia Zdrowotnego (w 2018 r. miało to być 7%, w 2019 r. 10%, w 2020 r. 11%, zaś w 2022 r. 13%, co oznaczało odpowiednie większe finansowanie dla Eesti Haigekassa o 89 milionów euro w 2018 r. i 176 milionów euro w 2021 r. – przyp. red.). Jako socjaldemokratka widzę jeszcze inny problem: około 20-23% wydatków na służbę zdrowia w Estonii ponoszone jest z prywatnych kieszeni. Ludzie płacą za leki, za wizytę u stomatologa, za urządzenia medyczne. Teoretycznie można by to było zaakceptować, ale te wydatki są najczęściej ponoszone przez osoby słabsze: emerytów, rencistów, ludzi ciężko chorych, z chronicznymi chorobami, którzy zarabiają mało. W 2018 r. wprowadziliśmy do naszego systemu świadczenie farmaceutyczne (ang. „pharmaceutical benefit”), co funkcjonuje już na Zachodzie.

Jak to działa w Estonii?

Z danych funduszu wynika, że jedynie pewna część osób uprawnionych korzystała z niego. Tylko mniejszość ludzi kojarzyła, że osiągnęła już „sufit”, gdy mowa o wykupywaniu leków i może ubiegać się o świadczenie. Ale z tej racji, że mamy informacje dostępne w systemie elektronicznym, to od 1 stycznia 2018 r., jeśli idziesz do apteki, farmaceuta widzi: kupiłeś leki w styczniu, lutym, marcu, teraz jest kwiecień i wydałeś na nie już sto euro. Wtedy 50% opłaty za leki jest ponoszone przez państwo. Jeśli przekroczyłeś 300 euro – wtedy państwo refunduje Ci 90%. To się dzieje automatycznie. To jest duże osiągnięcie poprzedniego rządu, że udało się nam wprowadzić ten system. Mogę podać pewne dane: od czasu wprowadzenia świadczenia w 2018 r. liczba osób, które wydają 300 euro rocznie na leki zmniejszyła się z 17 tysięcy do 121. To wszystko w ciągu jednego roku. Ma więc Pan doskonały przykład, że na cyfryzacji służby zdrowia w Estonii skorzystali najbiedniejsi: osoby starsze, z chronicznymi chorobami etc.

Chciałabym podkreślić jeszcze jedną rzecz. W dyskusji o zdrowiu w Estonii dominuje zresztą paradygmat efektywności. Jeśli rozmawiamy o e-zdrowiu czy cyfryzacji służby zdrowia zawsze mówimy o wydajności. „Potrzebujemy mniej pracowników, mniej papieru, więcej recept elektronicznych”, tak mówią politycy. Ale przy tym gdzieś ucieka nam aspekt równości.

Chciałbym zapytać Panią o prywatną służbę zdrowia w Estonii. Jak bardzo jest popularna?

Mamy bardzo małą publiczną służbę zdrowia, około dwudziestu szpitali w skali kraju. Parę szpitali w Tallinnie i po jednym w każdym okręgu. Istnieją także prywatne kliniki, specjalizujące się w określonych dziedzinach, np. w chirurgii. Podobnie jak ambulatoria, do których ludzie przychodzą na normalne wizyty czy konsultacje. Te ostatnie nie przeprowadzają operacji czy skomplikowanych zabiegów. Generalnie po 1990 roku prywatna służba zdrowia zawsze była obecna w Estonii. Z tego co pamiętam jakieś 4% budżetu Funduszu Ubezpieczenia Zdrowotnego idzie do prywatnej służby zdrowia. Sądzę, że to nie jest dużo. Jednym z powodów dla których w Estonii nie rozwinęła się na dużą skalę prywatna służba zdrowia, jest wielkość naszego kraju. Wiele rejonów Estonii jest naprawdę bardzo słabo zaludnionych. Natomiast, żeby specjalizować się w chirurgii, kardiologii, leczeniu nowotworów, wykonywać paręset zabiegów rocznie, musi mieć Pan duże szpitale. Te szpitale są państwowe. Pewne zabiegi ciężko jest przeprowadzić w małych, prywatnych klinikach. Lekarze z prywatnych klinik jednak często operują także w szpitalach państwowych, powiedziałabym, że to jest dość powszechne.

Jaki procent mieszkańców Estonii korzysta z prywatnej służby zdrowia?

Są różne grupy społeczne, ale w każdej wygląda to nieco inaczej. Emeryci głównie korzystają z publicznej służby zdrowia, ale za leki oczywiście płacą. Z kolei młodzi częściej pojawiają się w prywatnych klinikach, w dodatku istnieje coś takiego jak prywatne ubezpieczenie, które jest pokrywane także przez niektóre zakłady pracy. Przez długie lata mieliśmy jednak problemy z prywatnymi ubezpieczycielami, dlatego, że Estonia jest małym rynkiem. Odrębną kwestią pozostaje fakt, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat jakieś 4-6% społeczeństwa było pozbawione ubezpieczenia zdrowotnego. Sądzę, że to jest zdecydowanie za dużo. Uważam jako polityk, że dostęp do służby zdrowia czy oświaty powinien być darmowy. Nieważne, czy pracujesz, czy nie, czy jesteś studentem, czy wziąłeś sobie „dziekankę”. Każdy zasługuje na darmową służbę zdrowia. Każdy w społeczeństwie powinien czuć się bezpiecznie. To kwestia praw człowieka.

Opowiem Panu historię, którą usłyszałam u fryzjera: jeden z klientów rozważa wzięcie ślubu ze swoją partnerką, dlatego, że mają już trzyletnie dziecko, a ta kobieta za chwilę straci prawo do ubezpieczenia zdrowotnego, jeśli nie wróci do pracy. Jedyną opcją jest ślub, wtedy z ubezpieczenia męża będzie finansowany jej dostęp do służby zdrowia. Sądzę, że to absurdalne. Ludzie powinni żenić się lub wychodzić za mąż z innych powodów, a nie po to, żeby mieć ubezpieczenie zdrowotne.

Czy w Estonii istnieje równość mieszkańców w kwestii dostępu do służby zdrowia, gdy mowa o poszczególnych regionach? Czy mieszkaniec okolic Narwy ma takie same szanse na „dobre leczenie” jak mieszkaniec Parnawy?

To jest zawsze kwestia znalezienia odpowiedniego balansu między „dostępnością” służby zdrowia, jej „bliskością”, a „jakością”. Mówimy tutaj o wysoko wyspecjalizowanych branżach medycyny. Zazwyczaj nie chodzi przecież o jednego doktora, który powinien być „pod ręką”, ale to cały team lekarski, który może wykonać odpowiednią operację czy skomplikowany zabieg. Podam przykład: w całej Estonii mamy tylko jeden szpital uniwersytecki w Tallinnie, który może wykonywać transplantację wątroby czy płuc, albo innych organów. Tam jest dostęp do najnowszej wiedzy medycznej, procedur, wykwalifikowanych osób czy grup lekarzy. Pytanie teraz co jest lepsze, czy mieć bardzo dobry, profesjonalny szpital w Tallinnie dostępny dla każdego, czy usługi bliżej domu. W każdej miejscowości w Estonii jest „osoba pierwszego kontaktu”, czyli doktor rodzinny, który może nie tylko leczyć czy przepisywać leki, ale także wykonywać bardziej skomplikowane procedury. Mamy także szpitale na poziomie powiatowym, które oferują nie tylko usługi kardiologiczne czy ginekologiczne, ale także „dwadzieścia cztery godziny na dobę”, gdy stanie się coś poważnego. Reasumując nasz system zdrowotny tak wygląda: najbliżej jest doktor rodzinny, później medycyna na poziomie powiatu, a później zostaje już tylko Tallinn.

Czy leki w Estonii są drogie?

Są, ale to się waha. Trzeba podkreślić, że jesteśmy małym rynkiem, co wpływa na cenę: każdy lek musi przejść przez odpowiednią procedurę, później trzeba przetłumaczyć ulotki na język estoński, dać odpowiednie opakowanie etc. Generalnie mamy jednak system refundacji i nie sądzę, żeby ceny leków były bardzo wysokie, one są gdzieś pośrodku. Gdy pojawiły się leki generyczne, ceny na rynku spadły, zostaje kwestia „nowych leków”, które nie mają swoich odpowiedników, wtedy ceny są wyższe. Oczywiście jest kwestia dostępu do najnowszych leków, które można kupić w krajach Unii Europejskiej. Sądzę, że w wielu aspektach, takich jak różnorodność leków, jest miejsce na poprawę w Estonii.

Czy Estończycy kupują także leki za granicą?

Są różne historie odkrywane przez dziennikarzy, że Estończycy jeżdżą do Rosji czy na Łotwę, żeby kupić tańsze leki. To nie są jednak leki na receptę, raczej ogólnodostępne, mające związki z jakimiś lokalnymi tradycjami, bazujące na ziołach etc. Natomiast gdy mowa o lekach na receptę, to mamy coś w rodzaju pionierskiej współpracy w ramach Unii Europejskiej między Finlandią a Estonią. Finowie dostają receptę elektroniczną i przyjeżdżają do apteki w Estonii. Nasz aptekarz widzi w systemie online, jakie leki przepisano temu pacjentowi z Finlandii. Może je sprzedać. To od jakiegoś czasu działa także w drugą stronę: Estończycy mogą robić to samo w fińskich aptekach. Nie sądzę, żeby cena grała tutaj swoją rolę, bardziej wynika to z faktu, że ludzie teraz częściej się przemieszczają: pracują w innym kraju, podróżują etc. Nie muszą się stresować przed wyjazdem z kraju, że nie zdążą pójść do lekarza, mogą to zrobić w innym państwie. Teraz jako Estończycy chcemy, żeby ten estońsko-fiński eksperyment zaczął funkcjonować w całej Unii Europejskiej.

Jest Pani członkiem Estońskiej Partii Socjaldemokratycznej, czy widzi Pani duże różnice między pięcioma ugrupowaniami reprezentowanymi w Riigikogu, gdy mowa o ochronie zdrowia? Czy ta tematyka to „gorący polityczny temat”?

Nie powiedziałabym. Obecnie dyskutujemy o budżecie, reformie emerytalnej, te sprawy są na pierwszym miejscu. Obecnie nie dyskutuje się za bardzo o służbie zdrowia. Oczywiście są ważne kwestie, takie jak motywacja młodych lekarzy, by rozwijali się i chcieli zostać w Estonii, sprawa zarobków, lekarzy rodzinnych etc. Tutaj generalnie jest zgoda, w jakim kierunku powinniśmy iść. Ale gdy mówimy o tym, kto powinien mieć w pierwszej kolejności dostęp do usług medycznych, czy powinny być prywatne, jeśli tak, to w jakim zakresie, czy powinny być specjalne ubezpieczenia – w tych sprawach są już różnice w Riigikogu. Są partie, które opowiadają się za prywatnymi ubezpieczeniami i nie przeszkadza im, że 4-6% Estończyków w ogóle nie jest ubezpieczona. Nie widzą problemu w tym, że ludzie finansują ochronę zdrowia z prywatnego budżetu. Ja jako socjaldemokratka uważam, że jeśli mamy jedną publiczną służbę zdrowia, to taki system jest tańszy, bardziej czytelny i transparentny. Nie zależy od twoich dochodów, jest bardziej równościowy.

Prawicowe partie pewnie uważają inaczej.

Pamiętam, że podczas kampanii wyborczej mieliśmy trochę dyskusji o służbie zdrowia i były takie partie jak Estonia 200 czy Partia Wolności, które opowiadały się za tym, by powiązać finansowanie służby zdrowia z czyimś stylem życia. To znaczy: jeśli żyjesz zdrowo, nie przejawiasz ryzykownych zachowań, płacisz mniej. Gdy chodzisz się szczepić, robisz regularne kontrole, dostajesz jakieś pieniądze z powrotem z tych wspomnianych 13%. To wydaje się atrakcyjne. Podobnie pojawiły się pomysły, że osoby z nadwagą albo palące, będą płacić więcej, bo stan w jakim się znalazły, jest ich winą. Ja nie podzielam tych pomysłów jako socjaldemokratka. Jak już mówiłam, dostęp do służby zdrowia powinien być równościowy. Zresztą jak zbadać, czy ktoś prowadzi zdrowy tryb życia, jak to zweryfikować? Możesz być świetnym sportowcem-biegaczem i wylądować na intensywnej terapii, gdzie spędzisz miesiąc. Możesz być sportowcem, wspaniale, ale palisz. Pewnych rzeczy nie da się zmierzyć. Ja nie palę, nie polecam tego nikomu, ale jakie mam prawo, by oceniać decyzje innych?

Gdy pracuję ze studentami, często robię ćwiczenie pod tytułem: „kto powinien dostać wątrobę”? Jest dwóch mężczyzn, jedna wątroba do przeszczepu. Jeden mężczyzna miał już przeszczep, ale pił za dużo alkoholu, potrzebuje nowej wątroby. Drugi mężczyzna to młody człowiek, który będzie za chwilę miał swoją pierwszą transplantację. Kto powinien dostać wątrobę? Łatwe pytanie? Idźmy dalej: ten facet, który będzie miał kolejny przeszczep, ma trójkę dzieci, ten młody człowiek, jeszcze nawet nie ma dziewczyny. Kto powinien dostać wątrobę? Ten starszy nie jest dobrym ojcem, młodszy chciałby mieć w przyszłości dzieci. Kto powinien dostać wątrobę? Ten starszy nie ma żadnych chorób, alkohol to jego jedyna „przewina”, ale ten młody uprawia obsesyjnie sport, a koszty jego leczenia w ciągu ostatniego roku są ogromne. Potrzebował intensywnej terapii. Kto powinien dostać wątrobę?

Ten starszy człowiek jest alkoholikiem, ale świetnym naukowcem, co roku publikuje parę ważnych artykułów. Młody ma jedynie podstawową edukację. Komu zatem powinniśmy pomóc?

To nie jest takie proste.

Dokładnie, ludzie w ciągu życia podejmują tyle różnych wyborów, tyle decyzji. Popełniają błędy. Kto powinien ich osądzać, jeśli w ogóle? Czy teraz w to wszystko powinni wchodzić politycy? Ktoś pali, ktoś ma nadwagę. Nasza konstytucja co prawda mówi, że naszym celem jest „zrównoważony rozwój narodu, języka i kultury”, ale czy na pierwszym miejscu w kolejce do doktora powinna być osoba, która śpiewa czy pisze wiersze? To są ważne kwestie etyczne, wybory ludzkie skomplikowane, czy politycy mogą decydować o tym, kogo mamy leczyć, a kogo nie?

Wspomniała Pani o transplantacjach. Czy Estonia radzi sobie z tym problemem, czy macie wystarczająco dużo organów?

Powinien Pan zapytać specjalistów. Mogę powiedzieć, że nie wykonujemy transplantacji serca, mamy specjalną umowę podpisaną ze szpitalem w Helsinkach. Jeśli Estończyk potrzebuje transplantacji serca, nasi lekarze w tym uczestniczą, ale wszyscy jadą do Finlandii, gdzie się przeprowadza taką procedurę. Jednak wątroby, nerki, płuca są przeszczepiane w Estonii. Parę lat temu mieliśmy debatę: czy mamy odpowiednią liczbę organów? Ludzie za życia często nie podejmują decyzji, że chcą przekazać swoje organy, później z tym problemem zmagają się rodziny. Sądzę, że teraz się poprawiło. Oświadczenie woli można złożyć w formie elektronicznej.

W Niemczech jest teraz dyskusja, którą zapoczątkował minister zdrowia Jens Spahn z CDU. Chodzi o to, żeby zmienić filozofię: zamiast domniemanej niezgody na przekazanie organów wprowadzić domniemaną zgodę. Czy coś takiego mogłoby funkcjonować w Estonii?

Sądzę, że byłoby lepiej, gdyby ludzie decydowali się na klauzulę „opt out”, a nie „opt in” jak obecnie, czyli deklarowali, że nie chcą, by ich organy były użyte. Ci, którzy się nie zadeklarują, powinni być uważani za tych, którzy się zgadzają.

W Polsce i na Litwie mieliśmy parę lat temu debatę, czy powinno się dopuścić do obrotu środki bazujące na medycznej marihuanie. Czy w Estonii to jest już legalne?

Jest legalne, zostało to zalegalizowane parę lat temu, doktorzy mogą przepisywać odpowiednie środki, ale nie dzieje się to często. Mieliśmy na ten temat dyskusję, trochę kontrowersji i strachu budziło samo słowo „cannabis”, ale przeszliśmy przez to.

Na Litwie dyskusja jest o wiele trudniejsza.

Obecnie mamy debatę w społeczeństwie, czy w ogóle powinno się dopuścić marihuanę do normalnej sprzedaży, na własny użytek, dla celów rekreacyjnych. Oczywiście żadna z partii rządowych tego nie popiera.

A Wasza?

Nie, nie jesteśmy za tym.

Estonia wydaje na służbę zdrowia 7% PKB, czy uważa Pani, że to wystarczająca liczba?

Ta liczba jest trochę niższa, to jest trochę ponad 6%. Nie uważam, że to dużo. Powinniśmy odbyć dyskusję na ten temat. Nie możemy oczekiwać, że nasza służba zdrowia będzie porównywalna z fińską czy szwedzką, jeśli wydajemy o wiele mniej od tych krajów. Jeśli chcemy takich samych rezultatów, musimy dosypać pieniędzy do służby zdrowia. Jeśli spojrzy Pan na strukturę wydatków, to 60% stanowią wydatki na doktorów, pielęgniarki etc. Czy powinni otrzymywać zaledwie połowę zarobków swoich fińskich kolegów? A może więcej? Ale wtedy musimy zwiększyć finansowanie służby zdrowia.

Czy to jest temat debaty w parlamencie?

Nikt o tym nie mówi, bo ostatnio zajmujemy się bardziej kwestią rozwoju, kwestią opieki społecznej. Estończycy ponoszą duże wydatki na prywatną opiekę społeczną, dlatego ten temat jest atrakcyjny dla parlamentu.

Chcę zapytać o kwestię alkoholu. Przez pewien czas popularne były jego zakupy w Estonii przez Finów, ale wtedy państwo estońskie podniosło akcyzę, alkoholowe zakupy przeniosły się na Łotwę. Teraz znowu obniżono akcyzę. Uważa Pani, że to był dobry krok?

Od 2015 r. Estonia w zdecydowany sposób zwiększyła akcyzę na alkohol, co skutkowało masowymi zakupami na Łotwie. Estończycy zaczęli robić to samo co Finowie, jeździć do swojego południowego sąsiada. Gdy nowy rząd doszedł do władzy w 2019 roku, jedną z jego pierwszych decyzji było przecięcie tego. Chodziło o to, by przyciągnąć Finów do Estonii, zaś Estończyków odciągnąć od Łotwy. Niestety Łotwa zrobiła to samo, zaś Finlandia, która zamierzała zwiększyć akcyzę, zostawiła ją na tym samym poziomie. Ja uważam, że to głupota. Alkohol nie powinien być tani i łatwo dostępny, sprzyja wypadkom samochodowym, groźnym chorobom. To wielki ciężar dla Estonii. Z akcyzą zrobiliśmy głupstwo, bo teraz wszędzie jest ona niska. Gdybyśmy nie obniżyli jej w 2019 r., wtedy alkohol byłby droższy i słabiej dostępny w Estonii. Ale wtedy Łotwa i Finlandia także miałyby wyższą akcyzę. A tak my rozpoczęliśmy ten zły trend. Gdy mowa o zdrowiu publicznym, zrobiliśmy ludziom złą przysługę.

Przeczytaj także:  W świecie taniego pijaństwa

Finowie mają duży problem z alkoholem, czy Estonia także?

Uważam, że tak. Jeśli spojrzymy na stan zdrowia Estończyków, kwestię wątroby etc., niestety wszędzie tutaj alkohol oddziałuje negatywnie. Jeśli patrzymy na powód bezrobocia, często to jest alkohol. Jeśli mówimy o wypadkach, nie tylko samochodowych, często za tym stoi alkohol. Za picie alkoholu płacimy nie tylko dużo w sklepie, ale także później, po jego spożyciu, jako państwo.

Dlaczego ludzie piją w Estonii?

Pogoda, mentalność, tak samo jak w Finlandii. Albo głupie slogany: „mamy najlepszą wódkę”, „mamy długie zimy”. Jeśli chcesz pić, wtedy wszystkie objaśnienia są dobre: pogoda, nasza historia, ciemny, mroczny listopad.

Trochę lepiej jest z paleniem. W 2004 r. Estonia zakazała palenia w lokalach, w restauracjach, kawiarniach. Wtedy były argumenty, że te wszystkie miejsca zbankrutują, że nikt do nich nie będzie przychodził. „To straszne”, mówili liberalni politycy, „ludzie będą chodzić na zewnątrz palić, będą chorować”. Nic takiego się nie stało, a ludzie są zadowoleni. Ich włosy nie śmierdzą papierosami. Ponadto w Estonii są zakazane reklamy papierosów, firmy nie mogą sponsorować imprez sportowych etc. Od tego roku papierosy nie mogą rzucać się w oczy w sklepie, muszą być ukryte. Klient sam musi zapytać o papierosy. Mamy zatem dość ostrą politykę papierosową. Liczba palących znacząco spadła od 2004 r. Myślę, że obecnie jedynie jedna trzecia Estończyków ma za sobą doświadczenia z paleniem.

W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!