Rząd Jüriego Ratasa przeszedł przez tyle afer, że nawet jedna czy dwie z nich, te najmniejsze, jeszcze dwa, trzy lata temu zdmuchnęłyby taki gabinet z powierzchni ziemi. Tymczasem oni zniszczyli wizerunek międzynarodowy Estonii, jej reputację, naruszyli rządy prawa, poniżyli wiele osób czy grup społecznych. Mam na myśli ekologów, kobiety, Rosjan. Nic się nie stało. Jeśli nie zareagowalibyśmy jako opozycja i nie przedstawili wniosku o wotum nieufności, wtedy bylibyśmy współodpowiedzialni za kryzys zaufania w państwie. Podam przykład naszego rządu: jeden z ministrów ustąpił, bo powiedział coś złego o innym ministrze. Minister w pierwszym rządzie Ratasa Mihhail Korb ustąpił, bo krytycznie wypowiedział się o NATO. A teraz mamy sytuację o wiele gorszą, tego się nawet nie da porównać. I nie dzieje się nic – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim przewodnicząca Partii Reform Kaja Kallas.
Kaja Kallas urodziła się w 1977 roku w Tallinnie. W 1999 roku ukończyła studia prawnicze na Uniwersytecie w Tartu, odbyła również studia podyplomowe w Estońskiej Szkole Biznesu. Pracowała jako adwokat w kancelariach adwokackich. W 2010 roku została członkinią Estońskiej Partii Reform. W 2011 r. po raz pierwszy została wybrana do krajowego parlamentu (Riigikogu), zaś w 2014 r. została posłanką do Parlamentu Europejskiego. W 2018 r. została wybrana na nową liderkę Partii Reform, w tym samym roku zrezygnowała z mandatu europosłanki. Wiosną 2019 r. była czołową kandydatką reformistów w wyborach krajowych, miała zostać premierem po wygranych wyborach, jednak ostatecznie koalicję utworzyła Partia Centrum z Ojczyzną i narodowcami. Kaja Kallas jest córką Siima Kallasa, byłego premiera, lidera Partii Reform oraz wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej.
Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Przygotowałem parę pytań do Pani, ale rozmowę chciałbym zacząć od strajku klimatycznego. Wspomniała Pani, że była na nim obecna przed nagraniem tego wywiadu. Czy ten temat jest ważny dla Estończyków?
Kaja Kallas: Jest ważny, ale nie tak jak w innych częściach Europy. To wszystko ma jednak tendencję wzrostową, bo ludzie w Estonii coraz częściej dyskutują o klimacie. Także dzisiaj odbył się przed siedzibą Riigikogu strajk, w którym wzięło udział około pięćdziesięciu osób (rozmowa była nagrywana pod koniec września – przyp. red.).
Jaką pozycję w kwestiach zmiany klimatu zajmuje Partia Reform?
Nie jesteśmy negacjonistami. Uważamy, że zmiany klimatyczne są czymś udowodnionym naukowo. Zamiast zastanawiać się, czy mają miejsce i jaki jest wpływ człowieka na te sprawy, lepiej zacząć działać. EKRE ma oczywiście inne zdanie na ten temat. Prawda jest jednak taka, że Estończyków interesuje co innego: co zrobimy z naszymi łupkami bitumicznymi we Wschodniej Wironii, bo to najbardziej wroga wobec środowiska sprawa. Staje się także bardzo drogą imprezą. Musimy zacząć o tym rozmawiać. Partia Reform jest za tym, żebyśmy szli w stronę „põxitu”, czyli wycofania się z łupków. Ale jakie kroki są niezbędne i jak mają wyglądać etapy tego procesu, trzeba jeszcze dyskutować.
Jakie jest stanowisko poszczególnych frakcji w Riigikogu?
Myślę, że najtrudniejszą w tej sprawie sytuację ma Partia Centrum, której wyborcy koncentrują się we Wschodniej Wironii.
Chciałbym zapytać o wyniki wyborów w marcu, bo to było duże zaskoczenie, że Partia Reform prowadzona przez Panią osiągnęła tak dobry wynik, wygrywając wybory…
Nie powiedziałabym, pamiętam, że ostatnie sondaże dość precyzyjnie pokazywały, że mamy wzrost poparcia i że możemy te wybory wygrać. Ale oczywiście były różne sondaże.
Mimo tak dobrego wyniku w wyborach dla reformistów, nie powiodła się Pani misja zostania szefem rządu.
Nie zgadzam się, po prostu inne partie odrzuciły nasze propozycje. To nie jest tak, że ja nie odniosłam sukcesu, po prostu Partia Centrum nie zgodziła się na koalicję z Partią Reform. Wtedy poszliśmy do socjaldemokratów i konserwatywnej Ojczyzny, ale oni także nam odmówili. Okazało się, że Ojczyzna dostała już propozycję wejścia do drugiego rządu Jüriego Ratasa. Jak już mówiłam, nie zgadzam się, że „nie powiodła się moja misja”, po prostu mieliśmy do czynienia z brakiem akceptacji dla wyniku wyborów u innych partnerów, co uważam za zachowanie mało europejskie. Po co organizujemy wybory, skoro nie jesteśmy w stanie zaakceptować wyroku ludzi?
Spójrzmy na Finlandię: tam wybory do Eduskunty odbyły się w kwietniu, ich wynik był bardzo „równy”: socjaldemokraci, Prawdziwi Finowie i konserwatyści uzyskali porównywalne poparcie, ale nikt nie kwestionował, że to lewica powinna stworzyć rząd, skoro zajęła pierwsze miejsce. Tymczasem w Estonii różnica w mandatach między Partią Reform i Partią Centrum wyniosła dziewięć, a i tak rząd stworzyła słabsza partia. Nie posłuchano więc wyborców. A to alienuje ludzi, bo później nie widzą powodu, by pójść na wybory.
Jednak może gdyby Partia Reform, proponując koalicję Partii Centrum, zostawiła sobie furtkę dla negocjacji z Ojczyzną i lewicą, sytuacja wyglądałaby inaczej?
Nie można jednak prowadzić negocjacji ze wszystkimi naraz, musieliśmy wybrać…
W Niemczech jest taka zasada, że zwycięzca wyborów zawsze otrzymuje stanowisko przewodniczącego parlamentu, a więc w okresach, gdy wygrywała CDU, a rządziła SPD, przewodniczącym Bundestagu był chrześcijański demokrata. Tymczasem w Estonii to zwycięzcy negocjacji koalicyjnych „biorą wszystko”. W ten sposób przewodniczącym Riigikogu został nacjonalista z EKRE Henn Põlluaas. Kandydatem opozycji na to stanowisko był socjaldemokrata Sven Mikser. Czy ten ostatni byłby lepszym marszałkiem?
Oczywiście. Czy widział Pan obrady naszego parlamentu?
Widziałem parę scen…
To wie Pan, o czym mówię. To jest skandaliczne. Nie mieliśmy tego nigdy w historii parlamentaryzmu estońskiego. Nigdy przewodniczący nie wykorzystywał do tego stopnia swego stanowiska. On jest stronniczy, zawsze wspiera rząd, decyduje arbitralnie o czasie poświęconym w debacie dla opozycji, wygłasza wykłady i tyrady jako przewodniczący.
Jeśli porównuje Pani pierwszy i drugi rząd Jüriego Ratasa, pierwszy z udziałem lewicy, drugi nacjonalistów, jak Pani to wszystko ocenia?
Przede wszystkim rzucają się w oczy wartości. Mogę nie zgadzać się z Partią Centrum i jej działalnością, chodzi np. o sprawy podatkowe. Ale w jej pierwszym rządzie oni trzymali się ogólnie respektowanych wartości ważnych dla Estończyków. Obecny rząd nie respektuje tych wartości. Chodzi mi o rządy prawa w Estonii, szacunek dla demokracji. Obecny rząd jest jawnie rasistowski, antykobiecy, mamy w nim zaledwie trzy reprezentantki płci żeńskiej (obecnie ponownie tylko dwie – przyp. red.).
Wspomniała Pani o rządach prawa, może Pani podać jakieś przykłady na ich łamanie przez rząd Ratasa?
Pierwszy z brzegu to kwestia szefa policji estońskiej. To afera wywołana przez Martina Helme, z pogwałceniem wszelkich reguł, na zasadzie „mamy władzę i robimy, co chcemy” (minister finansów Martin Helme sprawując obowiązki ministra spraw wewnętrznych, a prywatnie swojego ojca, Marta Helme, przebywającego na urlopie, próbował w sierpniu br. nakłonić szefa policji Elmara Vahera do złożenia dymisji, próbując obejść kompetencję rządu, który powołuje komendanta głównego – przyp. red.)
Gdzie widzi Pani najsłabsze ogniwa drugiego rządu Ratasa?
Wspomniałabym o minister IT i handlu zagranicznego Kert Kingo (obecnie ta minister podała się już do dymisji, jej następcą będzie Kaimar Karu, także związany z EKRE, choć nie będący członkiem partii – przyp. red.). Jej zadaniem powinno być otwieranie drzwi dla przedsiębiorców estońskich za granicą, rozmowy z cudzoziemcami, jeżdżenie w delegacje. Ona powiedziała, że nie będzie tego robić, że nie chce rozmawiać z przedstawicielami zagranicy, nie chce mówić po angielsku, będzie mówić tylko po estońsku. Niestety nie zna żadnego innego języka niż narodowy. Kolejnym bardzo słabym ministrem, także z EKRE, jest minister rolnictwa Mart Järvik, ze swoimi bardzo dziwnymi pomysłami. On nie rozumie pozycji, jaką zajmuje. Sądzę, że tych dwóch jest naprawdę słabych.
A Mart i Martin Helme, ojciec i syn?
Można ich nie lubić, ale oni nie są słabi. Martin Helme radzi sobie z funkcją szefa resortu finansów, za co należy mu się szacunek. Z kolei Mart Helme ma bardzo męczącą pracę, sądzę, że jest zmęczony, ale także nie nazwałabym go „słabym”, bo to silny gracz polityczny. Może być kontrowersyjny, ale nie jest słaby.
A którzy ministrowie są według Pani silni?
Wspomniałabym znowu o Martinie Helme, ministrze finansów, jemu jakoś udało się poskładać budżet na ten rok i widzę, że sobie poradził, choć w budżecie nie ma żadnej wizji, żadnej szerszej myśli. Sądzę także, że dobrym ministrem jest szef resortu sprawiedliwości Raivo Aeg z Ojczyzny.
Wyobraźmy sobie, że rząd Ratasa upadnie z powodu konfliktu między EKRE a pozostałymi partiami. Czy Partia Reform jest przygotowana na przejęcie władzy w tej kadencji Riigikogu?
Oczywiście, jesteśmy przygotowani. Ale kwestią otwartą pozostaje, kto opuści rząd Ratasa, bo aktualnie opozycja nie ma większości w Riigikogu.
Czy jakąś z partii reprezentowanych w parlamencie wyklucza Pani z przyszłej współpracy?
Przed wyborami powiedziałam, że nie będę współpracować z nacjonalistyczną EKRE z powodu odmiennych wartości, które reprezentujemy. Jüri Ratas też to powiedział, ale nie dotrzymał słowa. Ja jednak dotrzymuję słowa. Sytuacja się nie zmieniła, nie wyobrażam sobie współpracy z EKRE.
Ale to jest jedyna partia, którą wykluczacie?
Tak, z pozostałymi możemy współpracować.
Niedawno do parlamentu trafił nowy budżet, premier zaprezentował go na mównicy. Jakie jest Wasze stanowisko w sprawie ustawy budżetowej?
Nie widzę żadnej perspektywy, żadnego kierunku. Tu i tam rozdaje się pieniądze, ale nie stoi za tym żadna myśl. Wszystko zależy od decyzji premiera i ministrów. Przed wyborami Partia Centrum chciała kupować wyborców, robiła kosztowne prezenty. A teraz co robią? Obcinają wydatki na inwestycje albo zawieszają je lub rezygnują z nich. Tu widzę bardzo duży problem, oni nie robią nic na przyszłość. Nie ma pieniędzy na naukę, na badania, które pozwoliłyby podnieść naszą gospodarkę. Nie inwestuje się w oświatę, ani w sprawy klimatyczne.
Jüri Ratas podkreśla, że emeryci będą mieli więcej pieniędzy.
Ale to już wynika z obowiązującego prawa. To jest kwestia indeksacji, która następuje co roku, zgodnie z wynikami gospodarczymi Estonii, a szef rząd prezentuje to jako wielkie swoje osiągnięcie. To nie fair, to nie wynika z roli polityków. Obecnie mamy silny wzrost gospodarczy, więc emerytury wzrastają o parędziesiąt euro. Powiązanie wzrostu gospodarki z wysokością emerytur to zresztą zasługa Partii Reform. Jedyne, co robi Ratas dodatkowego, to dosypanie emerytom siedmiu euro miesięcznie. Ale to nawet nie będzie siedem euro, bo w związku ze wzrostem emerytur, emeryci zaczną się załapywać na podatek. W konsekwencji trafi do nich nie siedem euro, a nieco ponad jedno euro. To śmieszne.
Powiedziała Pani mediom estońskim, że rząd Jüriego Ratasa niszczy 28 lat niepodległości Estonii, jako przykład dając planowaną reformę emerytalną. Może Pani powiedzieć, co miała Pani na myśli?
Nasz system emerytalny oparty jest na trzech filarach. Pierwszy jest państwowy, drugi to obligatoryjny fundusz emerytalny. Każdy pracownik płaci 2% ze swej pensji do tego funduszu, państwo zaś dokłada 4%. Trzeci filar jest nieobowiązkowy, każdy może zbierać sobie pieniądze na własną rękę. Obecnie rząd chce zlikwidować obowiązkowość drugiego filaru. Będziemy mieli zatem jeden filar państwowy, a drugi, komercyjny, będzie dobrowolny. Oznacza to całkowitą zmianę systemu. Jeśli popatrzy Pan ile jest teraz pieniędzy w trzecim filarze, dobrowolnym, to to jest 0,4 miliarda euro. Zaś w drugim 4,4 miliarda euro. Gdyby od początku był dobrowolny, ludzie nie zaoszczędziliby tych pieniędzy. Nasze społeczeństwo starzeje się jednak, mamy coraz mniej ludzi, którzy mogliby utrzymać system emerytalny. Propozycje rządu nie idą w kierunku zrozumienia tej kwestii. Jeśli zniesiemy drugi filar, jego obowiązkowość, wtedy więcej trzeba będzie dokładać do pierwszego filaru, który skądinąd nie jest taki mocny. Więc albo będziemy musieli podnieść podatki, żeby ludzie otrzymywali emerytury, albo szukać pieniędzy gdzie indziej.
W 2021 roku Estonia będzie miała wybory prezydenckie i lokalne. Czy zamierzacie poprzeć Kersti Kaljulaid jako kandydatkę na prezydenta?
Nie dyskutowaliśmy o tym jeszcze.
Macie kandydata na mera Tallinna? Wreszcie jest szansa, by odsunąć Partię Centrum od rządów w stolicy…
Tego również nie dyskutowaliśmy, ale mamy bardzo dobrą drużynę i sądzę, że znajdziemy kandydata.
Nie macie także swojego gabinetu cieni.
Nie mamy w Estonii takiej tradycji, ale proszę spojrzeć na stół, przy którym siedzimy (w siedzibie frakcji Partii Reform w Riigikogu – przyp. red.). On jest największy ze wszystkich partii. Mamy wielu ekspertów, gdybyśmy stworzyli gabinet cieni, niektórzy mogliby się obrazić, że nie zostali do niego zaproszeni. Jednak dyskutujemy w gronie ekspertów o przyszłości Estonii.
Zainicjowała Pani wotum nieufności wobec rządu Jüriego Ratasa, ale jaki był jego cel, skoro koalicja ma w Riigikogu stabilną większość? Na co Pani liczyła?
Ten rząd przeszedł przez tyle afer, że nawet jedna czy dwie z nich, te najmniejsze, jeszcze dwa, trzy lata temu zdmuchnęłyby taki gabinet z powierzchni ziemi. Tymczasem oni zniszczyli wizerunek międzynarodowy Estonii, jej reputację, naruszyli rządy prawa, obrazili wiele osób czy grup społecznych. Mam na myśli ekologów, kobiety, Rosjan. Nic się nie stało. Jeśli nie zareagowalibyśmy jako opozycja, wtedy bylibyśmy współodpowiedzialni za kryzys zaufania w państwie. Dlatego wotum nieufności w Riigikogu. Podam przykład naszego rządu: jeden z ministrów ustąpił, bo powiedział coś złego o innym ministrze. Minister w pierwszym rządzie Ratasa Mihhail Korb ustąpił, bo krytycznie wypowiedział się o NATO. A teraz mamy sytuację o wiele gorszą, tego się nawet nie da porównać. I nie dzieje się nic.
Ostatnio pojawiła się w parlamencie propozycja Partii Reform, by wprowadzić jedynie estońskojęzyczną edukację w szkołach, czyli zlikwidować szkoły bilingwalne. Partia Centrum i EKRE głosowały przeciwko.
To nie do końca tak wygląda. Widzimy, że brak dobrej znajomości języka estońskiego niweluje szansę wielu ludzi, którzy nie otrzymują wystarczającej edukacji, nie dostają dobrych propozycji pracy. Chcemy zniwelować tę różnicę. Zaproponowaliśmy, że wszystkie przedszkola powinny zacząć uczyć po estońsku, wtedy od dziecka będziemy zapewniać równość szans. To nie oznacza, że mniejszości narodowe byłyby pozbawione możliwości poznania własnej kultury czy własnego języka. Nie chcemy ich krzywdzić. Mogą mieć specjalne szkoły rosyjskie w różnych regionach. Ale znajomość estońskiego jest problemem i musimy coś z tym zrobić. Przykre, że EKRE i Ojczyzna, które zawsze opowiadały się za podobnymi propozycjami, w Riigikogu głosowały razem z Partią Centrum (EKRE głosowała przeciwko, a Ojczyzna wstrzymała się od głosu ws. projektu reformistów – przyp. red.).
Zadam Pani prywatne pytanie. Jest Pani córką znanego polityka estońskiego Siima Kallasa. Jak kariera Pani ojca wpłynęła na Panią: czy było Pani łatwiej przebić się w polityce, czy może wręcz przeciwnie?
Przez czternaście lat byłam wyróżniającym się prawnikiem. Byłam partnerem w dwóch biurach adwokackich. Przez długi czas chciałam pójść do polityki, miałam jednak ojca działającego w polityce i wiedziałam, jakie stoi za tym ryzyko. Nie chciałam być ciągle porównywana z ojcem. Ale jest coś w genach, przed czym nie można uciec. Z jednej strony posiadanie takiego ojca było plusem, bo budziłam ciekawość wśród dziennikarzy, wśród wyborców. Z drugiej strony był minus, bo ciągle byłam do niego porównywana. Jednak mam dziś 42 lata i ciągle ludzie pytają mnie o ojca, matkę.
Wspomnieliśmy, że w rządzie Jüriego Ratasa mamy obecnie trzy kobiety, także prezydent jest kobietą. Jak opisałaby Pani rolę kobiet w estońskiej polityce, ich pozycję?
Sądzę, że pozycja kobiet jest silniejsza niż była kiedyś. Mamy więcej kobiet w parlamencie, co jest dobre. Jestem pierwszą kobietą, która wygrała wybory jako liderka partii politycznej. To nawet więcej niż prezydent, bo Kersti Kaljulaid nie kandydowała w bezpośrednich wyborach prezydenckich. Sądzę, że ludzie byliby gotowi na to, że kobieta stoi na czele rządu.
Czy wspiera Pani kwoty dla kobiet w polityce?
Nie.
Z powodu liberalnych poglądów?
Na pewno tak, ale historia Partii Reform pokazuje, że nie mając kwot, mamy bardzo wiele ciekawych kobiet w parlamencie.
Pracowała Pani w Parlamencie Europejskim przez cztery lata. Była Pani nawet na liście najbardziej wpływowych posłów. Gdy porównuje Pani pracę Parlamentu Europejskiego i Riigikogu, co Pani czuje?
W Parlamencie Europejskim politycy nie konkurują o te same głosy, dlatego łatwiej znajdować im porozumienie dla wielu spraw. Jest łatwiej o kompromis. Z kolei w polityce narodowej rozwiązuje się sprawy, które są bliżej ludzi.
Czy zamierza Pani jeszcze kiedyś wróci do parlamentu w Strasburgu?
Nigdy nie mówię nigdy, tak naprawdę nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Na razie jednak wybrano mnie na cztery lata do Riigikogu i na pracy w nim chciałabym się skoncentrować.
W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.