Słaby czy silny prezydent? Arbiter, rozstrzygający spory czy narzucający swoją wolę przywódca? Wykonawca czy kreator polityki? Na takie pytania odpowiadają twórcy ustrojów, autorzy ustaw zasadniczych w państwach budujących swoje demokratyczne instytucje. Na Litwie obecny model prezydentury to z jednej strony efekt kompromisu między siłami zaangażowanymi w tworzenie konstytucji, z drugiej – późniejszej praktyki sprawowania funkcji prezydenta. Każdy z prezydentów Litwy starał się wypracować własny styl. O tych staraniach opowiada książka litewskiego politologa Mažvydasa Jastramskisa.
Saparmyrat Nyýazow – nazwiskiem pierwszego prezydenta Turkmenistanu rozpoczyna się książka poświęcona prezydentom… Litwy. Dla czytelników, którzy wezmą do ręki opracowanie Mums reikia vado? Prezidento institucija nuo Landsbergio iki Nausėdos („Trzeba nam wodza? Instytucja prezydenta od Landsbergisa do Nausėdy”) Mažvydasa Jastramskisa może to być niemałe zaskoczenie. Co twórca autorytarnego (niemal totalitarnego) systemu, panującego w Turkmenistanie, robi w książce poświęconej prezydenturze bądź co bądź demokratycznej Litwy? Autorowi chodzi o pokazanie pewnej skali, na której można umieścić różne modele. Na jednym biegunie znajduje się właśnie przywódca Turkmenistanu z praktycznie nieograniczoną władzą, na drugim – prezydent Niemiec, pełniący głównie funkcje reprezentacyjne. Pomiędzy nimi rozciąga się ogromna przestrzeń. I na niej autor próbuje znaleźć miejsce dla prezydenta Litwy.
Mažvydas Jastramskis jest dziś jednym z wiodących litewskich politologów młodego pokolenia. Studiował w (uchodzącym na Litwie za bardzo prestiżowy) Instytucie Stosunków Międzynarodowych i Nauk Politycznych Uniwersytetu Wileńskiego, tam też zrobił doktorat i dziś wykłada. W ostatnich latach zdobył dużą rozpoznawalność, często komentuje wydarzenia polityczne w mediach, jego felietony publikuje popularny portal informacyjny DELFI.lt, swoimi spostrzeżeniami często dzieli się na swoim profilu na Facebooku, wzbudzając duże zainteresowanie użytkowników. Nierzadko także repliki najbardziej zainteresowanych, czyli litewskich polityków. Był dotąd współautorem dwóch książek: Kaip renkasi Lietuvos rinkėjai? Idėjos, interesai ir įvaizdžiai („Jak wybierają litewscy wyborcy? Idee, interesy i opinie”) oraz Ar galime prognozuoti Seimo rinkimus? („Czy możemy prognozować wybory do Sejmu?”). To prace typowo politologiczne. Trzeba nam wodza? to próba dotarcia do szerszego grona czytelników.
Jaki prezydent?
Nie licząc obecnego Gitanasa Nausėdy (oraz, rzecz jasna, przedwojennych) Litwa miała jak dotąd czworo prezydentów: Algirdasa Brazauskasa, Valdasa Adamkusa, Rolandasa Paksasa oraz Dalię Grybauskaitė. Każdy na swój sposób był pionierem. Brazauskas – jako jedyny nie ubiegał się o reelekcję, Grybauskaitė – pierwsza, która pełniła urząd przez dwie pełne nieprzerwane kadencje, Adamkus – jedyny, któremu udał się powrót na urząd. I wreszcie Paksas, który odszedł w niesławie, jako pierwszy (nie tylko na Litwie, ale w ogóle w Europie) odwołany w trybie impeachmentu. Historia litewskiej prezydentury, nawet ograniczona tylko do okresu po odzyskaniu niepodległości w 1990 roku, powinna być zatem wdzięcznym tematem nie tylko dla politologa. Dodajmy do tego jeszcze jedną, problematyczną kwestię: kogo uznać za faktycznego pierwszego prezydenta Litwy? Brazauskasa? Czy może Vytautasa Landsbergisa, stojącego w latach 1990–1992 na czele litewskiego parlamentu?
Z tymi zagadnieniami mierzy się w swojej książce Mažvydas Jastramskis. Rozpoczynają ją jednak ogólne rozważania na temat modelu prezydentury na konkretnych przykładach z historii i współczesności. Skąd wzięła się ta instytucja w świecie do pewnego momentu zdominowanym przez monarchie? Jakie kompetencje powinna powierzać prezydentowi konstytucja? Czy powinien być faktycznym przywódcą, czy jego uprawnienia powinny być ograniczone? Np. czy tak jak prezydent USA ma stać na czele rządu? Czy może rozwiązać parlament? Rozpisać referendum? Wetować ustawy? Czy szerszy zakres uprawnień powinien być wzmocniony autorytetem wynikającym z wyborów powszechnych? A może prezydent powinien być wybierany przez parlament? Jeśli tak – to jaką większością? Ile powinien skończyć kandydat? 18 jak w Chorwacji czy 50 jak we Włoszech? I wreszcie – to ważne w kontekście litewskim – czy raz wybrany prezydent może zostać odwołany?
Jastramskis posługuje się w książce klasyfikacją opracowaną przez kanadyjskiego politologa Alana Siaroffa. Zestawił on modele prezydentury w różnych krajach na podstawie ich konstytucyjnych i rzeczywistych uprawnień. Na skali Siaroffa 0 punktów oznacza figurę symboliczną pozbawioną rzeczywistej władzy (jak np. w Niemczech), 9 – prezydenta dysponującego wszelką władzą możliwą w demokratycznym państwie. Przywódca USA dostał w tej klasyfikacji 7 punktów, o jeden mniej niż prezydenci kilku krajów południowoamerykańskich. Litewski model zalicza się do systemów półprezydenckich. Prezydent jest wybierany w wyborach powszechnych, ma m.in. prawo weta, ale nie kieruje pracami rządu (ten tworzy większość parlamentarna), ani nie może go odwołać. Średnia dla tego rodzaju systemów to 5 punktów, Litwie Siaroff przypisał 4 punkty. „To najlepszy wariant” – pisze Jastramskis.
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku ojcowie-założyciele ówczesnego państwa litewskiego nie powierzyli w ręce prezydenta zbyt wielu kompetencji. Na skali Siaroffa otrzymałby on 0 punktów. W 1926 roku ten model został jednak zastąpiony autorytarnymi rządami Antanasa Smetony. Gdy Litwa w 1990 roku po raz drugi w XX wieku odzyskała niepodległość, konieczna stała się też odbudowa instytucji prezydenta. Ten model, jaki funkcjonuje do dziś, jest – jak podkreśla Jastramskis – rezultatem kompromisu. Silnej prezydentury nie chciała wówczas opozycyjna postkomunistyczna lewica, obawiając się że stanowisko wpadnie w ręce przywódcy Sąjūdisu Vytautasa Landsbergisa. Zwolennicy wzmocnienia roli prezydenta uważali, że jego uzależnienie od większości parlamentarnej może wręcz grozić zaburzeniem równowagi między władzą ustawodawczą a wykonawczą.
Autor książki dość szczegółowo opisuje spór, jaki wówczas się toczył, głównie (choć nie tylko) w gronie parlamentarzystów pracujących nad projektem nowej ustawy zasadniczej. Przedstawia argumenty, które podnosili zwolennicy różnych modeli prezydentury. Wynika z tego opisu, że przy wszystkich różnicach ówczesna litewska klasa polityczna nie chciała przeszczepiać na lokalny grunt rozwiązań amerykańskich, obawiano się też tendencji autorytarnych. Ale nie chciano też doprowadzić do sytuacji, w której prezydent nie będzie mógł się przeciwstawić większości parlamentarnej. „I tak na Litwie powstał system dualistycznej władzy wykonawczej: prezydent wybierany bezpośrednio i uzależniony od zaufania Sejmu premier, którego prezydent nie może jednostronnie odwołać” – pisze Jastramskis. Instytucję prezydenta wprowadziła nowa konstytucja młodej republiki, przyjęta w referendum 25 października 1992 roku.
Prezydentura w praktyce
Pisząc o początkach prezydentury Jastramskis stara się też rozstrzygnąć pewien spór, toczący się w zasadzie od odzyskania niepodległości. Czy Vytautas Landsbergis, pełniący funkcję przewodniczącego Rady Najwyższej-Sejmu Odrodzeniowego, był czy nie był prezydentem Litwy. Opinia zależy zwykle od politycznych sympatii oceniającego. „Według mnie, właśnie w latach 1990–1992 mieliśmy na Litwie bardzo specyficzną odmianę reżimu parlamentarnego, gdzie w jednym stanowisku skupione były instytucje przewodniczącego Sejmu i de facto prezydenta. (…) Vytautas Landsbergis nie był po prostu prezydentem. Był kimś znaczniej więcej: i przewodniczącym Sejmu, i faktycznym przywódcą państwa litewskiego, i prototypem późniejszej instytucji prezydenta. Prezydentem before it was cool” – konkluduje Jastramskis.
A jak układała się praktyka sprawowania urzędu prezydenckiego? Każdy z pełniących tę funkcję polityków próbował wypracować własny styl, każdy też zderzał się z różnymi wyzwaniami. Ważną rolę odgrywały uwarunkowania, wynikające z konstrukcji sceny politycznej. A więc przede wszystkim relacje z większością parlamentarną i to, czy tworzyły ją ugrupowania sprzyjające czy nieprzychylne prezydentowi. Konstytucja wymaga od prezydenta zawieszenie członkostwa w partii. Kolejne wybory pokazały, że Litwini ogólnie bardziej skłonni są popierać kandydatów niezależnych, mających raczej luźne związki z dość słabymi i cieszącymi się niskim zaufaniem społecznym partiami. Jedynymi prawdziwie „partyjnymi” prezydentami byli Brazauskas i Paksas, ale tylko ten pierwszy mógł (i to tylko przez część kadencji) liczyć na poparcie swojego ugrupowania (lewicy), mającego większość w parlamencie.
Relacje prezydentów z większością parlamentarną i kolejnymi rządami układały się różnie. Nawet ten sam rodowód polityczny nie gwarantował bezproblemowej współpracy. Potwierdza to przykład Brazauskasa, któremu udało się koniec końców doprowadzić w 1996 roku do dymisji lewicowego premiera Adolfasa Šleževičiusa (wycofał on swoje wkłady z banku, wiedząc że wkrótce ogłosi on upadłość) – chociaż formalnie prezydent nie ma prawa odwołania gabinetu. Ale gdy do władzy doszła prawica, Brazauskas ograniczył swoją aktywność i koniec końców nie zdecydował się ubiegać się o drugą kadencję. Bardziej zaangażowany był Valdas Adamkus, m.in. występując po wyborach parlamentarnych w 2000 roku w roli architekta koalicji „nowej polityki”, mającej być przeciwwagą dla zwycięskich w wyborach socjaldemokratów. Koalicji udało się utworzyć rząd, ale wkrótce się rozpadła.
Inny charakter miało zaangażowanie Dalii Grybauskaitė. Potrafiła ona być surowym recenzentem działań rządu i większości parlamentarnej, nawet wtedy, gdy współtworzyła ją partia, która poparła Grybauskaitė w wyborach prezydenckich – chodzi o centroprawicowy Związek Ojczyzny w latach 2009–2012. „Prezydent udanie wykorzystywała formalną władzę konstytucyjną i możliwości nieformalne. W czasie jej rządów Konstytucja (w części dotyczącej prezydenta) się nie zmieniła, jednak wpływ prezydenta wzrósł” – pisze Jastramskis. Dotyczyło to głównie polityki zagranicznej, w której to właśnie ośrodek prezydencki zaczął odgrywać wiodącą rolę – w przeszłości bywało różnie, dość aktywny był Adamkus, ale nie tak jak jego następczyni. Wypracowany został również standard, zgodnie z którym większość rządowa musiała liczyć się z oczekiwaniami głowy państwa wobec kandydatów na ministrów.
Podsumowując swoje rozważania Jastramskis stwierdza, że prezydent Litwy może być i bywa „efektywnym arbitrem”, stojącym na straży demokracji i konstytucji oraz jednoczącym kraj wokół polityki zagranicznej. Jednak faktyczna rola prezydenta zależy od okoliczności, choćby tego, czy w parlamencie uda się stworzyć stabilną większość (a tej może się z kolei udać narzucić prezydentowi swoją wolę, albo np. odrzucać jego weta). Ale ważne jest też podejście i zdolności samego prezydenta. Omawiając przerwaną prezydenturę Paksasa Jastramskis ocenia, że nie rozumiał on samej instytucji prezydentury, walczył z innymi instytucjami, mając przeciwko sobie i parlament, i rząd – i ostatecznie przegrał. Zupełnie inaczej Grybauskaitė, która umiała rozepchnąć się w ramach nakreślonych przez konstytucję. Kompromis, którym kierowali się twórcy ustawy zasadniczej, oznaczał bowiem, że – pisze Jastramskis – „nie wszystko zostało szczegółowo uregulowane”.
Książka litewskiego politologa powstawała już w okresie prezydentury Gitanasa Nausėdy. A ponieważ jego kadencja jeszcze nie osiągnęła nawet półmetka, trudno wyciągać jednoznaczne wnioski. Nausėda po swojemu radzi sobie z wyzwaniami urzędu i próbuje wypracować własny styl współpracy z pozostałymi instytucjami władzy. Jastramskis wspomina też o „zniknięciu” prezydenta w pierwszych dniach pandemii koronawirusa (brak osobistego zaangażowania Nausėdy był krytykowany przez komentatorów i wykpiwany przez satyryków). Ale politolog nie śpieszy się z ostatecznymi ocenami. Zwraca uwagę głównie na to, co odróżnia go od poprzedników, np. na to, że Nausėda próbuje po swojemu kształtować politykę publiczną, okazując szczególne zainteresowanie takim kwestiom jak polityka podatkowa czy nierówności w dochodach.
Wodza nam nie trzeba
Jakiego zatem prezydenta potrzebuje Litwa? Jastramskis, szukając odpowiedzi na pytanie postawione w tytule swojej książki, stwierdza, że Litwini wcale nie chcą i nie potrzebują wodza. „Tak, wielu chciałoby jeszcze zwiększyć władzę prezydenta, jednak, gdy prezydent zachowuje się jak wódz, np. dobiera sobie premiera albo próbuje blokować wejście konkretnej partii do koalicji, zaufanie do niego spada” – stwierdza Jastramskis. Nie chodzi o abstrakcyjne rozważania, ale o konkretne przykłady. Dalii Grybauskaitė, choć w zasadzie przez cały okres rządów cieszyła się dużą popularnością, wcale nie pomogły jej próby blokowania niektórych kandydatur na ministrów. Jastramskis dodaje do tego, że społeczeństwo litewskie nabiera demokratycznego doświadczenia, a młode pokolenie sceptycznie odnosi się do rządów silnej ręki.
Książka Mažvydasa Jastramskisa była na Litwie dużym medialnym wydarzeniem. Wynika to po części z rozpoznawalności autora i tego, że na jego oceny wydarzeń politycznych z reguły czeka się z zainteresowaniem. Potęgowane one było na pewno emocjami, jakie już zaczyna budzić prezydentura Gitanasa Nausėdy. O żartach z jego „zniknięcia” już wspomniałem. Ale na tym nie poprzestają krytycy tej kadencji. Komentatorom nie podoba się prezydencki brak zdecydowania i umiejętności klarownego wyrażania swoich opinii. Do tego dochodzi spór o to, kto powinien reprezentować Litwę w Radzie Europejskiej. Nausėda chce podtrzymać praktykę wypracowaną za rządów Dalii Grybauskaitė, że miejsce należy się głowie państwa. Kwestionuje to rządzący Związek Ojczyzny, który widziałby tam premier Ingridę Šimonytė.
Echa tych i podobnych sporów są obecne w książce. Ogólnie rzecz biorąc ma się wrażenie, że autora interesowało głównie to, jak kolejni prezydenci mieścili się w ramach zarysowanych przez konstytucję, jak radzili sobie z wykonywaniem swoich kompetencji i ewentualnym poszerzaniem zakresu swojej władzy, jak układały się ich relacje z parlamentem i rządem. Dużo uwagi poświęca zatem takim kwestiom jak procedura powoływania rządu i poszczególnych ministrów, inicjatywa ustawodawcza oraz weto. W przypadku dwóch ostatnich zagadnień autor przedstawia konkretne statystyki obrazujące aktywność i skuteczność kolejnych prezydentów. Jastramskis oparł się także o wyniki badań opinii publicznej, pokazujących jak konkretne działania (lub zaniechania) prezydentów wpływały na zmianę społecznego zaufania.
Z kolei mało miejsca Jastramskis poświęca np. kampaniom wyborczym. Może z wyjątkiem Paksasa, ale w tym przypadku stwierdza wręcz (co dyskusyjne), że był to „pierwszy (a może i ostatni) raz”, gdy kampania rzeczywiście wpłynęła na nastroje wyborców. Autor nie sili się tu też na próby zarysowania jakichś portretów psychologicznych prezydentów, raczej nieszczególnie interesują go cechy osobowościowe, ale też i zakulisowe rozgrywki, relacje prezydenta z najbliższym otoczeniem (czy to politycznym, czy to prywatnym), choć przecież i one tworzą obraz polityka. Jastramskis odwołuje się do literatury politologicznej, ale stara się nie przeładowywać swojej pracy naukową aparaturą. Posługuje się potoczystym stylem, wtrącając kolokwializmy czy odwołania do kultury masowej (np. do seriali „House of Cards” i „Gra o tron”). Czy z korzyścią dla książki? Rzecz gustu.
Dobrym pomysłem autora było odwołanie się do jego własnych rozmów z szeregiem osób, w tym także z obecnym i byłymi prezydentami, innymi aktorami życia politycznego oraz ekspertami. Wśród rozmówców znaleźli się więc wszyscy żyjący byli prezydenci (z wyjątkiem Paksasa), byli premierzy Gediminas Kirkilas i Andrius Kubilius, konstytucjonalista Vytautas Sinkevičius, ekspert public relations Mykolas Katkus czy politolożka Ainė Ramonaitė. Pozwala to na przedstawienie prezydentury z różnych stron, nie tylko ściśle politologicznej. Lista rozmówców robi wrażenie, chociaż wydaje się, że autor mógł z nich nieco więcej „wycisnąć”, zwłaszcza jeśli chodzi o tło strategii, działań i decyzji prezydentów oraz relacje nieformalne i osobiste. Ale o tym, że takiej politycznej „kuchni” jest w książce mało, była już mowa. Dziwić może też, że wśród rozmówców nie znalazł się (nie chciał?) Rolandas Paksas.
***
Pomijając właśnie Paksasa, któremu wystawia negatywną ocenę, autor w każdej prezydenturze potrafi dostrzec pozytywy i silne punkty, jak rolę Brazauskasa w zainicjowaniu starań o członkostwo w NATO i wyprowadzeniu wojsk rosyjskich czy osobiste zaangażowanie Adamkusa we wzmocnienie więzi z zachodnimi partnerami. Najbardziej przychylnie – z czym Jastramskis specjalnie się nie kryje – ocenia jednak Dalię Grybauskaitė, której dwie kadencje sformułowały „standard prezydentury”. To z Grybauskaitė, jej stylem i metodami, Jastramskis tak naprawdę porównuje i poprzedników, i następcę. I chyba ma rację. Jak na razie wydaje się, że to właśnie jej prezydentura na długo pozostanie punktem odniesienia dla kolejnych litewskich przywódców.
Najważniejszy jest chyba jednak końcowy wniosek z rozważań autora. Szczególnie ważny w kontekście wydarzeń na sąsiedniej Białorusi (o których też Jastramskis wspomina), gdzie urząd prezydenta posłużył Alaksandrowi Łukaszence do uzurpacji władzy. Litwinów nikt nie pozbawił prawa (ale też odpowiedzialności) wyboru prezydenta w zgodzie z własnymi poglądami i sumieniem. To prawo i przywilej. „Szanujmy je” – pisze Mažvydas Jastramskis. I ma rację.
Mažvydas Jastramskis, Mums reika vado? Prezidento institucija nuo Landsbergio iki Nausėdos, Vilnius: baltos lankos, 2021
Absolwent Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, pracownik Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, interesuje się krajami bałtyckimi, stosunkami polsko-litewskimi i polsko-białoruskimi, był współautorem "Programu Bałtyckiego" w Radiu Wnet, publikował m.in. w "Nowej Europie Wschodniej", "New Eastern Europe", "Tygodniku Powszechnym", portalu "Więź" i "Magazynie Pismo". Autor książki "Litwa po litewsku" (Wydawnictwo Czarne, 2024).