Niezależnie, czy w Rydze, Jerozolimie, Berlinie Zachodnim czy w Bremie – muzyka była i jest moim życiem. Przy czym jako dziecko zacząłem przygodę z fortepianem, dlatego, że mój ojciec szukał dla mnie zajęcia. Szybko uznany zostałem jednak za „cudowne dziecko”. Na swój późniejszy sukces zapracowałem jednak ciężko: szkołę muzyczną dla szczególnie uzdolnionych dzieci w Rydze ukończyłem w ciągu czterech zamiast powszechnych dziesięciu lat. Jako profesjonalny wiolonczelista i nauczyciel w różnych uczelniach muzycznych zawsze byłem bardzo zajęty. Nawet do tego stopnia zajęty, że do czasu emerytury nie przyszło mi do głowy, by samemu komponować. Do tego potrzebowałem impulsu z zewnątrz: podczas mojego ostatniego koncertu z członkami bremeńskiej filharmonii nie byłem zadowolony z wystawionej kompozycji. Opowiedziałem to jednemu koledze, który odpowiedział tylko, że sam powinienem spróbować komponowania. Wtedy zobaczę, jak jest to trudne. Jeszcze tego samego wieczoru zacząłem swoje „Pasje”, „Die Passionen”, solową sonatę dla wiolonczeli.
Także w enklawie Berlin Zachodni poczułem się szybko zablokowany, szukałem miejsca gdzie indziej

Urodziłem się w 1933 roku w Rydze. Przede mną w naszej rodzinie nie było żadnego muzyka, aczkolwiek całe mnóstwo miłośników muzyki. Z tytułu swojej dobrze funkcjonującej firmy elektronicznej mój ojciec był w stanie umożliwić mi korzystanie w wieku siedmiu lat z nauki gry na fortepianie. Skąd wziął się mój talent, nie potrafię powiedzieć. Kiedy Łotwa została w 1941 roku opanowana przez niemiecki Wehrmacht, musieliśmy opuścić Rygę. Po wielomiesięcznej ucieczce moi rodzice, a także dwójka mojego rodzeństwa, trafili na Syberię. Aż do granicy łotewsko-rosyjskiej pod Pskowem szli prawie 250 kilometrów na piechotę, częściowo już pod bombardowaniami. Gdy przekroczyliśmy granicę, mogliśmy dalej jechać pociągiem. W ciągu lata zostaliśmy w Daniłowie, z którego wyjechaliśmy później do Karszi na granicy afgańskiej. Plan polegał właściwie na tym, by stamtąd dostać się do Palestyny. Ale to nie udało się, z powodu strzeżonej granicy, a także umowy o zawracaniu uchodźców do Związku Sowieckiego.
Syberia
Próbując bez powodzenia nielegalnej ucieczki ze Związku Sowieckiego, obawialiśmy się represji, więc zdecydowaliśmy się, by zatrzeć ślady i pojechać do Nowosybirska. Tam zostaliśmy prawie trzy lata. Patrząc wstecz myślę przede wszystkim o głodzie, zimnie i antysemityzmie. Z tej racji, że byłem jedynym Żydem, byłem prawie codziennie krwawo bity podczas drogi do szkoły. Kiedy zauważył to jakiś dorosły, skomentował: „ciemną nocą, gdy przyjdzie Adolf, zmasakrujemy wszystkich Żydów”. Nawet dziś bardzo dobrze pamiętam tę scenę. Czas spędzony na Syberii jest tematem mojej symfonii kameralnej „Anni horribili” (pol. „Straszne lata”). W naszej rodzinnej Rydze wszyscy Żydzi zostali jesienią 1941 r. zapędzeni do getta. Większość ryskich Żydów została niewiele później zastrzelona w pobliskich lasach, by zrobić miejsce dla Żydów deportowanych z Niemiec. Wszyscy moi krewni, którzy nie mogli uciec do Związku Sowieckiego, zostali zamordowani. Dokładne okoliczności ich morderstwa są nieznane po dziś dzień.
Nawet dzisiaj robię codziennie trening i uprawiam jogging, przebiegam sześć kilometrów
Sporty walki
Mimo wszystko wróciliśmy w 1944 roku do Rygi. Tam zacząłem od razu z nauką gry na wiolonczeli w szkole muzycznej, dlatego że na granie na pianinie, jak mówili moi nauczyciele, byłem w wieku czternastu lat za stary. By móc siebie bronić, zacząłem także wtedy trenować mocno sport. Nauczyłem się nawet wojskowego sambo. To rodzaj sportu walki, który został rozwinięty w latach dwudziestych XX wieku przez armię sowiecką. Na szczęście nie musiałem sprawdzać swoich umiejętności. Zawsze było jednak dobrze wiedzieć, że mogę się bronić.
Nawet dzisiaj codziennie uprawiam trening siłowy oraz jogging, przebiegam sześć kilometrów, w Neustadtpark w Bremie. Po ukończeniu szkoły muzycznej dla szczególnie uzdolnionych, a także konserwatorium ryskiego, szybko znalazłem pracę jako solista i muzyk kameralny. Bardzo kochałem moje wykłady w konserwatorium, gdzie uczyłem także swojego syna Ramona. Mimo to, było dla mnie jasne, że kiedyś i tak dokonam „aliji” (emigracji do Palestyny – przyp. red.). Byliśmy jednak zamknięci przez Stalina. Z powodu wzrastającego od 1952 roku antysemityzmu, gdy żydowscy lekarze zostali oskarżeni o bycie trucicielami rządu, aresztowani i częściowo także skazani na karę śmierci, długi czas czekaliśmy na dogodną okazję, by opuścić kraj.
Strajk głodowy
Doświadczyłem go w 1970 roku, gdy czterdziestu dziewięciu ryskich Żydów zajęło centralę partyjną w Moskwie i przystąpiło do strajku głodowego. W ten sposób próbowali zmusić reżim, by pozwolił im wyjechać. W całkiem napiętej, w każdym momencie mogącej eskalować sytuacji zimnej wojny, Stany Zjednoczone wywierały nacisk na Związek Sowiecki, by wypuścił Żydów, którzy chcą wyjechać. Kiedy się o tym dowiedziałem, zrozumiałem: teraz albo nigdy. I rzeczywiście mogliśmy wyjechać. Z moją żoną Elzą i z dwojgiem moich dzieci: Ramonem i Dianą mogłem w końcu wyjechać do Izraela. Tę niebywałą ulgę, gdy siedzisz w samolocie i po raz pierwszy stąpasz po ziemi izraelskiej, opisałem w symfonii kameralnej na wiolonczelę, fortepian i orkiestrę smyczkową pod nazwą „Exodus 1971”.
Mogliśmy także wyjechać do Ameryki. Ale Ameryka była dla mnie czymś obcym
Jednak nie tylko oczarowanie, ale także refleksja i wątpliwości znalazły miejsce w tym dziele. Krytyka uznała je za „hymn do wolności”. Co prawda mogłem nauczać w Rubin Academy of Music w Jerozolimie oraz grać w radiowej orkiestrze w tym mieście – to było fantastyczne! – ale po tym jak walczyłem jako ochotnik w wojnie Jom Kippur (wojna Izraela z koalicją Egiptu i Syrii w 1973 roku – przyp. red.), zauważyłem, że tutaj w Izraelu zawsze będzie wojna, a moje dzieci zostaną kolejnymi żołnierzami. Nie chciałem ich narażać na to niebezpieczeństwo, w ten sposób opuściliśmy Izrael – w kierunku Niemiec.
Mogliśmy także pojechać do Ameryki. Ale Ameryka była dla mnie obca. A z tej racji, że moi rodzice ze względu na swoje wykształcenie należeli do niemieckiego kręgu kulturowego – mój ojciec studiował na Uniwersytecie w Berlinie, moja matka w niemieckiej szkole handlowej w Rydze – zadomowiłem się jako ich potomek w Niemczech. Ale także w enklawie West‐Berlin, gdzie byłem solowym wiolonczelistą wśród berlińskich symfoników, szybko poczułem się zapuszkowany. Z tego powodu zacząłem ubiegać się o miejsce w Bundesrepublice.
Orkiestra
Pierwsze zaproszenie do gry przyszło z Bremy. Byłem oczarowany: das Schnoorviertel (część historycznej starówki w Bremie – przyp. red.) i atmosfera w ratuszu. Byłem tak zachwycony tym miastem, że za wszelką cenę chciałem tutaj zostać. Od razu przypomniało mi ono Rygę. W 1975 roku zostałem członkiem Bremeńskiej Państwowej Orkiestry Filharmonicznej, zacząłem także nauczać w Wyższej Szkole Sztuki w Bremie.
Później zostałem także mianowany muzykiem kameralnym przez bremeński senat. To jest dla mnie szczególny zaszczyt. Ale jako kompozytor nie czuję się tutaj wystarczająco doceniony. To osobliwe, że przede wszystkim jestem grany poza Bremą, w Niderlandach, Austrii czy Armenii. Przy czym Brema jest moim miastem rodzinnym. Moje dzieła są ukształtowane przez historię żydowską i moją osobistą, tematycznie poświęcone są często Zagładzie i jej ofiarom. Chociażby moje opracowanie muzyczne „Todesfuge” Paula Celana na wiolonczelę, organy i chór, albo „Shoa” na solową wiolonczelę. Do tego dochodzą kompozycje takie jak „Anni horribili” czy „Via dolorosa ebraica” na wiolonczelę i pianino, która do tego mierzy się z tematem dyskryminacji i prześladowań w Europie.
Uznanie
Radio Brema nie transmitowało jeszcze żadnej mojej kompozycji – nawet wtedy, gdy przekazałem nadawcy wybór moich CD. Co najmniej dni pamięci 27 stycznia (rocznica wyzwolenia Auschwitz-Birkenau w 1945 r. przez Armię Czerwoną – przyp. red.) czy 9 listopada (rocznica kryształowej nocy w 1938 r. – przyp. red.) byłoby pasującymi okazjami, by wystawić moje dzieła. Ale do tej pory to nie nastąpiło. Od lat ubiegam się w Bremie bez powodzenia o uznanie mojej działalności jako kompozytora i realizację moich dzieł, które poza moim miastem rodzinnym są grane i cenione w wielu miejscach.
Opowieści Dona Jaffé wysłuchał Till Schmidt, dziennikarz „Jüdische Allgemeine”, gazety ukazującej się w języku niemieckim. Tłumaczenie na język polski Tomasz Otocki. Publikacja za zgodą redakcji.
Urodził się w 1933 r. w Rydze, w rodzinie żydowskiej. W czasie II wojny światowej najbliższa rodzina wyjechała na Syberię, dzięki czemu ocaliła życie, jednak około 70 krewnych zostało zamordowanych na Łotwie i Litwie w czasie Holocaustu. Po 1945 r. rodzina Jaffé mieszkała w Łotwie Sowieckiej, gdzie Don skończył szkoły. W 1971 r. wyjechał z żoną i dziećmi do Izraela, gdzie brał udział w wojnie z krajami arabskimi, wykładał także na Rubin Academy of Music w Jerozolimie. W 1975 r. rodzina zamieszkała w Bremie, gdzie Jaffé poświęcił się karierze muzycznej. W latach dziewięćdziesiątych zaczął pisać własne kompozycje, które opisał w poniższym tekście. Don Jaffé ma żonę Elzę, a także syna Ramona, wiolonczelistę i córkę Dianę, ekspertkę ds. gender i marketingu.