Najkrótsza noc

|

Letnie przesilenie. Obfitość nie może trwać wiecznie. Zboże zmienia kolor z zielonego na złocisty, a wszystko czerpie siłę ze słońca. Dzisiaj jest najdłuższy dzień roku. Przed nami najkrótsza noc.

Poniżej przedstawiamy fragment książki Dorthe Nors „Słone łąki. Wybrzeże Morza Północnego” (tłum. Elżbieta Frątczak-Nowotny), która ukazała się 17 lipca 2024 roku nakładem Wydawnictwa Czarne.

Otulona ciepłem wynajętego domku na szczycie wydmy Skallerup Klit, schodziłam do wody wśród zapachu kwiatów dzikiej róży, rosa rugosa, róży rdzawej, psiej róży, róż wszelakich. Ziemia jest tłusta i wilgotna. W zagłębieniach rosną żółte lilie wodne. Ślady pozostawione przez lodowiec ciągną się aż do styku morza z lądem: wydmy mają urodzajną skórę. Na brzegu przygotowano już świętojańskie ognisko. Dzieci, bo to na pewno one, zrobiły czarownicę o sztywnych rękach z mioteł i o dzikim, jaskrawo laserowym spojrzeniu.

To ta pora roku, gdy palimy kukłę kobiety. W Danii robimy to co roku. To tradycja, czynność, która weszła nam w krew. Że to tylko taka zabawa, co do tego Duńczycy są właściwie zgodni. Palenie tego, co złe, sięga korzeniami starych rytuałów i szesnastowiecznego palenia czarownic, co do czego też możemy się zgodzić. Jednak dopiero w zeszłym stuleciu rytuał ten stał się popularny i czy jest to sympatyczna czy raczej problematyczna tradycja, o tym możemy dyskutować, obierając truskawki podawane podczas uroczystości. Tak czy inaczej zostanie spalona. I tej nocy, niczym iskry z ogniska, poleci na Bloksbjerg albo na Hekkenfeldt*. Wieczór świętojański: uroczystość oczyszczenia i letniego przesilenia. Jest światło, ale jest i ciemność, wielkie koło się obraca. Udajemy się do świętego źródła obmyć nasze rany. Zioła łąk i lasów czerpały z sił wszechświata i rosły. Dzisiaj w nocy zbieramy je, uważając, by nie ukąsił nas świetlik świętojański.

Przeczytaj także:  Midsommar - Szwedzi świętują przesilenie letnie

Mamy swoje przesądy. Kładziemy kwiaty pod poduszkę. Nasze opalone łydki robią się wilgotne od wydzieliny pienika ślinianki, podczas gdy ogniska się dopalają. Najdłuższy dzień i noc magii. Wszystko się otworzyło i poddało. Drzwi do ciemności łopoczą, otwierają się. A my w tej ciemności palimy kukłę kobiety; prawdę mówiąc, nigdy tak naprawdę nie miałam ochoty w tym uczestniczyć.

Kiedy byłam dzieckiem, zdarzyło się, że podczas uroczystości, w których brała udział moja rodzina, zapalił się mężczyzna. Gospodarz świętojańskiej ceremonii. Poprzedniego dnia sam zrobił czarownicę z pary mioteł ułożonych na krzyż. Po południu przed zabawą obficie polał stos polan benzyną, ale tuż przed ich podpaleniem uznał, że przydałoby się jej jeszcze więcej. Oglądałam to na własne oczy. Biegał w swojej nylonowej koszuli i polewał ognisko benzyną. Widzieliśmy zapalniczkę, iskrę, moment, kiedy wszystko zajęło się ogniem, ktoś rzucił się na niego, żeby zdusić płomienie. Powalono go na ziemię, zaczęto turlać, a potem ludzie ukucnęli przy nim, podczas gdy ognisko dalej płonęło. To była bardzo spokojna i łagodna noc. Słyszeliśmy sygnał karetki od samego szpitala w Herning aż do naszej wsi, gdzie czekaliśmy na nią. Impreza się skończyła.

Trudno pojąć, że ten krajobraz jesienią pokaże całą swoją szaleńczą moc. Że drzewa będą kłaść się na ziemi. Że ludzie, którzy teraz chodzą wyprostowani, wkrótce będą musieli chodzić bokiem. Sól osadzi się na przybrzeżnych łąkach i na szybach okien, które trzeba będzie myć raz za razem. W okolicy świętego Jana wszystko staje się łagodne i wyraźne, i nawet tutaj, gdzie przyroda jest najsurowsza, robi się łagodna. Łagodna i rozrzutna, pomyślałam, stojąc na dole na brzegu i patrząc, jak nagi Norweg wkłada majtki, nie tracąc równowagi. Jego partnerka nie chciała wyjść z wody, uciekł mu pies. Na południu: okazała piaskowa wydma na Rubjerg Knude, na północy: latarnia morska Hirtshals Fyr. Zatęskniłam za cieniem; wróciłam do domku. Wzięłam prowiant i pojechałam kawałek na północ, do Tornby Klitplantage**.

Tam las był pełen kapryfolium, źródełek z liliami wodnymi, paproci, groszku leśnego i szczawiku zajęczego. Brązowe ścieżki wrzynały się w zielone tunele. I właśnie gdzieś tam stałam długo bez ruchu, przyglądając się sarnie z małym. Matka skubała trawę, a maleństwo szło za nią. Przeszkadzam im, pomyślałam, i usiadłam ze śniadaniówką na zmurszałym pniu drzewa. Pode mną leśne mrówki. Nade mną intensywne bzykanie owadów w gałęziach drzew. Pojedynczy trzmiel, który zapomniał, że potrafi fruwać, pełzł leśną ścieżką. Jestem tu obcym ciałem. Góruję nad ich światem. Mój widok z góry jest absurdalny. Jedyna sensowna rzecz, jaką mogłam zrobić, to paść trupem tu na miejscu i stać się częścią pożywienia dla drobiazgu na dole.

Ale jest najdłuższy dzień roku i idę żywa przez las. Stąpam ostrożnie. Widzę, jak kwiaty czarnego bzu szybują w powietrzu niczym helikoptery w półmroku i pozwalam sobie upajać się zapachem kapryfolium. Być może skradłam lilię wodną, może jaskra, a gdy dotarłam do łagodnych wydm, czekały już na mnie jasieńce, kleszcze i ślaz. Napawałam się widokiem krwistoczerwonego bodziszka. Ukucnęłam obok ropuchy, która postanowiła odpocząć chwilę na kamieniu. A potem wróciłam do domu na wzniesieniu nad Skallerup Klit.

Słońce zachodzi stoicko nad szlakiem wodnym do Norwegii. Płynący nim prom kieruje się do portu w Hirtshals, balansując ciężko na linii horyzontu. A oni stoją tam i patrzą na brzeg: goście i ci, którzy wracają tu do domu. Widzą ogniska. Ogień i latarnię w Hirtshals. Nad całym lądem snują się woale dymu, jakby Duńczycy wysyłali sygnały dymne. Komunikaty płyną ze szczytów wzgórz, boisk sportowych i ogródków działkowych, a jeśli ktoś wychyli się nieco za reling tam, na Skagerraku, i dobrze się wsłucha, usłyszy, jak ludzie śpiewają. Tak, w mroku ludzie śpiewają o pokoju, który ma spłynąć na kraj w noc świętego Jana. Siedzę na wzniesieniu i słyszę dochodzące z plaży głosy. Rozpalono ognisko, słońce już zgasło. Nucę własne fragmenty piosenek, podczas gdy w dole ogień wciąż płonie. I wtedy łąką na zachód od chaty przechodzi sarna. Potem szczeka lis. Koło się obraca, a na północy światła latarni w Hirtshals mrugają ku promowi.

Rzucać światło poszukującym drogi to zadanie latarni morskiej. Wiem, bo wczoraj w jasny dzień rzuciła je i mnie. Latarnia morska jest biała i dostojna. Pięknie położona na łagodnych zielonych zboczach nieco na północ od Skallerup Klit. Widziane z góry wszystko było nieskończenie piękne. Zielone zbocza, turkusowoniebieskie morze, mogłam też zobaczyć od góry proste uliczki Hirtshals. Widziałam port, skąd odpływają promy do Norwegii, Islandii i na Wyspy Owcze. Widziałam kemping. Pogoda sprzyjała, więc gdzieś w oddali majaczyła grupka kąpiących się. Pewnie matek, pomyślałam, bo kiedy byłam dzieckiem, kąpaliśmy się najchętniej na tak zwanych maminych plażach. To miejsca, gdzie zbierały się miejscowe babcie i mamy z dziećmi, ponieważ tam można było bezpiecznie pływać. W stosownej odległości stoją młode dziewczyny w swoich nowych bikini, ze złotymi krzyżykami na szyjach, mówiące dialektami swoich matek. Popatrują na najstarsze kobiety. Ich cera jest jak dobrze wyprawiona skóra, włosy krótko ścięte. Mają tatuaże i pomarszczone głębokie rowki między piersiami. Potrafią przywołać dziecko z otwartego morza. Od czasu do czasu przechodzi obok jakiś mężczyzna w roboczym kombinezonie i zagaduje do nich. Tolerują go, ale usiąść mu nie pozwalają. Sprawiały ryby, zanim jeszcze poszły do szkoły, jeździły na motorowerach Puch Maxi, pozwalały się obmacywać pijanym facetom w fordach taunusach na grobli. Smażyły więcej frytek, niż człowiek był w stanie zjeść. Mocno przeżywały sztormowe noce. Płakały nad tymi co na morzu i nad tymi w domu, nie były stworzone dla delikatnych dusz. Ale czuwały na plaży i jeśli kiedyś doszłoby do wojny, to wybrałabym jedną z nich, by towarzyszyła mi w okopach. Ją i jej babcie. Ciągnęły mężczyzn do łazienki, gdzie wymiotowali. A gdy mężczyzna nie był w stanie się podnieść, zostawiały go. Kiedy chciał wstać, niosły go. Grube, chude, pomarszczone od słońca, palące papierosy piękności rozciągnięte na piasku w swoich kostiumach kąpielowych. Zawsze należy się kąpać w ich pobliżu, bo morze jest ich.

Sprawdziłam widok z latarni morskiej ze wszystkich stron. W oddali rozpościerała się cieśnina Skagerrak, turkusowoniebieska i potężna. Wokół latarni, wciśnięta w wilgotny polodowcowy klif: 10. bateria. Siedemdziesiąt bunkrów Regelbau wzniesionych przez Niemców jako część Wału Atlantyckiego. Na balustradzie zamocowano niewielkie tabliczki wskazujące kierunki i odległości do różnych miejsc. Z punktu, gdzie stałam, było 132,4 kilometra do Kristiansand w Norwegii. Trudno pojąć, że nie więcej. W dzieciństwie często pływaliśmy latem z Hirtshals do Kristiansand. Wydawało się, że rejs trwał całą wieczność. Wstawaliśmy o trzeciej w nocy, żeby przejechać na północ przez Jutlandię. Reisefieber w żołądku, kołdra na tylnym siedzeniu morrisa monaco moi starsi bracia spali, a siedzący z przodu mama i tata byli zajęci rozmową. Mieliśmy się przeprawić przez morze, a potem jechać dalej na północ Norwegii. Koniec lat siedemdziesiątych. Po drugiej stronie wody: góry i wieczny śnieg. Czekała nas przygoda, a jednego razu, kiedy staliśmy w kolejce na prom, jeden z moich braci oddalił się od samochodu. Przypomniałam sobie o tym, patrząc z góry latarni morskiej. Chciał tylko obejrzeć port, ale co, jeśli nie zdąży wrócić do samochodu? Jeśli już na zawsze utknie w Hirtshals? Zrobiło mi się niedobrze. Chciałam iść go szukać. Nabrzeża w portach kończą się podwyższonymi krawędziami: znaczą miejsce, gdzie ziemia pod stopami zamienia się w otchłań. Nie mogłam opuścić samochodu i nie mogłam opuścić brata. W porcie w Hirtshals przeżywałam dylemat: stracić grunt pod nogami czy brata. Ale on wrócił. I znów siedzieliśmy na tylnym siedzeniu naszego morrisa monaco, który właśnie wjeżdżał na prom. Wszelkie próby okazania bratu, jak bardzo się cieszę, że znów go widzę, kończyły się kuksańcem w bok.

Siła miejsca. Kiedyś ludzie przybywali tu z całym swoim dobytkiem, zostawiali go i jechali dalej. W ten sposób miejsce to wypełniło się odłamkami wspomnień. Migoczą przed oczami. Te odłamki. Unoszą się niczym kurz w dawno nieotwieranym pokoju. Nagle, dość niespodziewanie, trafiam do niego. Moje ruchy sprawiają, że drobinki kurzu zaczynają wirować w powietrzu. W świetle tańczą moje wspomnienia związane z tym miejscem. To trwa tylko krótką chwilę, drobne ślady pamięci wyryte w duszy. Większości nie da się ponownie uchwycić.

Tak to jest, tak będzie z tą książką, pomyślałam, podczas gdy cisza delikatnie szumiała w latarni morskiej Hirtshals. W jakimś miejscu są drzwi do archiwum chwil, które nam umknęły. Niezależnie od tego, przy której z nich się zatrzymasz, musisz albo zajrzeć do tych archiwów, albo ich unikać, pomyślałam i zaczęłam iść na dół.

Siedząc nad filiżanką kawy u kobiety w dawnym mieszkaniu latarnika, zapisałam w notesie, że na duńskiej linii brzegowej jest osiem dużych latarni morskich. Nazywane są anduvningsfyr. Słowo anduve pochodzi od holenderskiego czasownika aandoen i znaczy: żeglować wzdłuż linii lądu, w zasięgu wzroku, zbliżać się od otwartego morza. Tego rodzaju latarnie morskie są często wysokie i potężne, z rotującym światłem, i oprócz informowania tych na morzu, gdzie na linii brzegowej się znajdują, prowadzą też żeglarzy do portu. Nie boję się, zapisałam.

Prom z Norwegii kieruje się światłem latarni Hirtshals, a my czekając na zmrok, rozpalamy ognisko. Święty Jan, święty Jan, śpiewają wszyscy. Dziś w nocy ogień pochłonie to, co jest inne, ale dzisiaj jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i palimy jedynie symbole. Nie spuszczaj oka z dziecka, bo ogień się rozszalał, pasażerowie promu stoją zaś na pokładzie z dłońmi na relingu. Cieszą się na wakacje albo na powrót do domu i spotkanie z bliskimi. Widzą unoszące się w powietrzu iskry, widzą mrugającą latarnię. To najkrótsza noc, a po ziemi ciężkiej od plonów pełzają wśród roślinności czarownice i plażowe mamuśki, strażniczki plaży. Zbierają zioła na zimę. Rzucają runami, a o zachodzie słońca szukają znaków i wskazówek. Przyciągam promienie słońca. Podróżować znaczy wspominać. I wtedy zapalają się kwiaty czarnego bzu. Szczeka lis. Koło zaczyna się obracać.

Dorthe Nors, Słone łąki. Wybrzeże Morza Północnego, tłum. Elżbieta Frątczak-Nowotny, Wydawnictwo Czarne, 2024

Jest wczesne lato, a Dorthe Nors rusza w podróż, by opowiedzieć o zachodnim wybrzeżu Półwyspu Jutlandzkiego. Podróżuje w pojedynkę, uzbrojona w miłość do przyrody: dzikiej i samotnej. I w stary, od dawna nieużywany przewodnik, który podarowali jej rodzice. Strony z mapami wybrzeża Morza Północnego są poluzowane i ubrudzone kawą na dowód licznych podróży, jakie odbyli po Danii, Holandii, Niemczech. Ona także zapuszcza się aż tam.

Wędruje swoim szlakiem. Pisze o latarni morskiej Blåvandshuk, która ma coś z willi fabrykanta, o śluzie w Hvide Sande, zaginionych statkach, niezwykłym klasztorze Børglum, domku letniskowym z widokiem na fabrykę chemikaliów Cheminova czy rzeczce Kongeå, która rozdzielała rodziny. I o mieszkańcach, a ci dobrze wiedzą, że nic nie jest im dane na zawsze. Życie tuż przy morzu wymaga bowiem zarówno pokory, jak i arogancji.

Nad tą niespieszną, poetycką, melancholijną opowieścią unosi się pytanie: ile z tego, co dziś widzimy, pozostanie tu za sto lat? Linia powstała z piasku jest przecież łatwa do pokonania.

 

Przypisy:

* Szczyt Bloksbjerg (niem. Brocken) w górach Harzu i wulkan Hekkenfeldt na Islandii to według wierzeń ludowych miejsca spotkań czarownic (przyp. red.).

** Klitplantage (plantacja wydmowa) to określenie plantacji leśnych zakładanych w Danii od początku XVIII wieku, zwłaszcza wzdłuż zachodniego wybrzeża Jutlandii, w celu trwałego osłabienia procesu znoszenia piasku w głąb lądu (przyp. red.).

Ur. 1970, duńska pisarka, eseistka, tłumaczka z angielskiego i szwedzkiego. Absolwentka literaturoznawstwa i historii sztuki na Uniwersytecie w Aarhus. Autorka kilku powieści i tomów opowiadań, w tym wydanej w Polsce „Lusterko, ramię, kierunkowskaz”, która znalazła się w finale Nagrody Bookera. Międzynarodową popularność przyniosły jej krótkie formy. Jest pierwszą Dunką w historii, której opowiadania ukazały się na łamach „New Yorkera”. Publikowała także m.in. w „Guardianie”, „Vi läser”, „Electric Literature” i „The Literary Hub”. Jest laureatką Literackiej Nagrody im. Pera Olova Enquista. Za „Słone łąki”, swoją pierwszą książkę non fiction, otrzymała nominacje do Amerykańskiej Nagrody Krytyków Literackich oraz Nagrody Amerykańskiego PEN Clubu. Mieszka na północy Półwyspu Jutlandzkiego.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!