Jak zabiliśmy świętość

|

Nora. Cześć, mam na imię Nora Maria. W grudniu skończę 19 lat. W moim pokoleniu jest wiele Nor, akurat ja dostałam imię inspirowane sztuką Ibsena. Mama mówi: „Na cześć kobiety, która postanawia sama podejmować decyzje”.

18-latkowie nic nie wiedzą o Ibsenie i teatr odwiedzają tylko wtedy, kiedy nauczyciel każe. Słyszeliście albo czytaliście kiedyś coś takiego lub w ten deseń? Oczywiście, że tak. Takie jest moje pokolenie. Ale ja nie. I to stwierdzenie rani nawet tych moich rówieśników, którzy naprawdę nie chodzą do teatru i nie czytają książek. Dziadek mojej mamy był nauczycielem (wtedy się mówiło ładnie: koolmeister, „szkolmistrz”), dziadek taty – pisarzem (niegdyś mówiło się ładnie: kirjanikuhärra, „pan pisarz”), ojciec mojej mamy również był pisarzem, natomiast ojciec taty – aktorem, tata jest nauczycielem fizyki, zaś mama – języka estońskiego. W drzewie genealogicznym znajdą się jeszcze konserwator, historyk sztuki i tancerka – moja siostra. Tata uwielbia przekopywać grządki i żartować sobie, że w naszej rodzinie nikt nie machał łopatą za pieniądze już od czterech generacji.

Czy to ja jestem tą czwartą generacją?

Czasem można odnieść wrażenie, że moje pokolenie już spisano na straty. Bo to my jesteśmy tymi dziećmi z problemami z koncentracją, zaburzeniami lękowymi i napadami paniki. Szczerze – jak kogoś w dzisiejszym świecie nie dopada lęk, to jest człowiekiem bez sumienia. Moi trochę starsi koledzy, z których części nigdy właściwie nie widziałam ani nie dotknęłam, walczą w Azji Południowo-Wschodniej przeciwko plantacjom oleju palmowego, w USA – o prawo i dostęp do aborcji. Albo tutaj, w Rannu, o ocalenie spłachetka lasu.

Czy to ja jestem tą czwartą generacją?

Gdy patrzę na przyjaciół taty i mamy – inteligentów w każdym tego słowa znaczeniu – wydaje mi się, że ratowanie goryli przed plantatorami jest o wiele prostsze niż tworzenie i przeżywanie estońskiej kultury. Bo goryle są słodziutkie. Kto by nie chciał ratować gorylicy z bobaskiem?

Kto chce ratować estoński teatr? Literaturę? Że niby ja?

Czy to ja powinnam walczyć o to, żeby książki mojego dziadka pozostały na liście lektur obowiązkowych? Powiedzcie mi, skąd u mnie w ogóle to poczucie, że muszę… walczyć. Dlaczego walczyć?

Cisza. Tymczasem: jeśli ktokolwiek ma prawo – jakie tutaj piękne wyrażenia! – występować przed szereg, podnosić raban i wylewać łzy o następne 100 lat estońskiej kultury, to jestem to ja. Moja rodzina od 100 lat troszczy się o estońską kulturę, rozwija ją, przechowuje w muzeach, odnawia w piśmie i na deskach teatru.

Może mam nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek być tą czwartą generacją.

W moim dzieciństwie obchodziliśmy oczywiście Boże Narodzenie, z okazji obu dni niepodległości[1] przystrajaliśmy flagą dom oraz stół w jadalni. Ale tych świąt nie pamiętam zbyt dobrze. O wiele weselsze były dni 19 lutego, 19 maja, 19 sierpnia i 19 listopada[2]. Wtedy wokół dużego stołu gromadzili się u nas przyjaciele mamy i taty: otwierały się laptopy, pito wino i pokazywano sobie wzajemnie swoje podania do EFK[3]. Dużo się rozmawiało: ktoś odczytywał nowy tom poezji, ktoś opisywał porywającą zmianę tonacji w powstającej akurat symfonii.

Wychowywałam się przy tych ludziach. To są moi ludzie. Ale pomału będzie ich ubywać.

Jorge, przyjaciel z Argentyny, opowiadał mi któregoś razu, jak to dawniej w kopalniach trzymano klatki z kanarkami, żeby ptaki dawały górnikom znać, kiedy trujący gaz przeniknie do tuneli. „Ale myli się ten, kto sądzi”, zaznaczył Jorge, „że kanarki zaczynają śpiewać głośniej albo skrzeczeć”. Nie, wręcz przeciwnie: „Wpływający do tunelu dwutlenek węgla usypia ptaki”.

To nie ptasiego wrzasku trzeba nasłuchiwać, tylko milczenia.

Mam wrażenie, że jeśli za 100 lat chcielibyśmy jeszcze mówić o kulturze estońskiej w jakimś sensownym formacie, trzeba w międzyczasie opanować sztukę słuchania ciszy. W mojej rodzinie znaleźliby się wzorcowi cisi, milczący. Byli tacy, którzy za okupacji nie mogli pracować w zawodzie. Na lekcjach literatury mówi się teraz enigmatycznie: milczał, milczała. Byli tacy, którzy milczeli na temat przekładającego pod pseudonimem wspólnego znajomego. Oraz, oczywiście, tacy, którym nie zostało nic oprócz ciszy. Łagry, kopalnie, tajga i porzucone groby.

Nie, to nie w ciszę powinniśmy się wsłuchiwać. Nasłuchiwać trzeba milknięcia. Gdy inteligent stwierdza: ja już nie chcę, no, nie dam rady, idźcie sobie dalej sami.

Cholera. Nie! Jak się w ten sposób zabierasz do pisania o estońskiej kulturze, to po dziesięciu zdaniach jesteś w punkcie wyjścia: wymrzemy, druhowie, wymrzemy. A ja się buntuję, tupię nogą i podnoszę krzyk. Jaki my mamy problem? O co te nasze pretensje? Wolno nam mówić, myśleć, pisać, wystawiać i komponować, jak nam się żywnie podoba. Nie ma na świecie drugiego takiego państwa, gdzie poeta mógłby za pieniądze z krajowego budżetu wydrukować swój pierwszy zbiorek. Gdzie poeta mógłby wydrukować zbiorek drugi i trzeci, ubiegać się o państwowe wsparcie, by móc pracować w swojej dziedzinie, uczyć się i rozwijać. Aktorzy rozdzierają szaty, maszerują w demonstracjach, ale raptem kilka teatrów zamknęło się na amen. Paru reżyserów, paru kompozytorów… Chwila moment. Jeśli kanarek się drze, że jego teatr zamykają, to nie jest wcale źle.

Nie krzyku trzeba słuchać. Nie krzyku, lecz milknięcia.

Ale milknięcie nie przebija się przez wszechobecny jazgot. Czy potraficie usłyszeć, zauważyć, gdy dziś wieczorem w jednym z estońskich miasteczek sala prób świeci pustką, bo na próbę nikt już nie przychodzi?

Liczby. „Nora, nie bądź taka błękitna pończocha”, mówi Liisa. Liisa pracuje w Urzędzie Statystycznym. „Mów o liczbach, bazuj na konkretach, gdzie masz odnośniki?”

Niech będzie.

Kiedy Bolt utracił w pandemicznym kryzysie znaczną część przychodów, wystosowano prośbę o 50 milionów euro w dotacjach państwowych. Ekspremier powiedział, że Bolt jest ważnym pracodawcą. Premier powiedział, że mogą turlać dropsa. Bolt znalazł bogatego inwestora. Ale Nordica[4] zbankrutowała. Podobnie jak Estonian Air[5]. W Eesti Energia jest taki bardak, że aż strach na głos powiedzieć.

Liiso, proszę, patrz, liczba, do tego z odnośnikiem: wsparcie państwowe dla firm autobusowych w roku 2023 wyniosło 74 miliony euro.[6]

W przypadku estońskiego teatru państwowe i samorządowe dotacje z budżetu wyniosły w 2023 roku 56 milionów. Ale przewoźnikom nikt nie powie, że jak sobie nie radzą, to niech kierowcy idą sprzedawać koszulki z logiem firmy.

Noro. Wkurzyłaś się.

Moje pokolenie to ci młodzi, którzy wychowywali się w globalnej wiosce. W tej fantazji z lat 90. Dla nas to normalne, że nie ma rynku estońskiego i rynku amerykańskiego, tylko wszyscy sprzedajemy i kupujemy na wspólnym targowisku.

Państwo nie miesza się do gospodarki. Rynek sam się reguluje. Znacie tę gadkę.

A może jednak nie.

Gdyby chińskie przedsiębiorstwo postanowiło zaimportować do Estonii tysiąc kontenerów tanich spódnic w paski z Muhu[7], państwo interweniowałoby poprzez cła i dotacje. Suwenirów z Muhu trzeba strzec jak oczka w głowie. Producent rodzimy na pierwszym miejscu. Normalne, taka logika rynku. Państwo nie będzie stać obok i się biernie przypatrywać, kiedy ktoś rozjeżdża lokalnego producenta.

W tym kontekście wydaje mi się, że kultura nie jest częścią estońskiej gospodarki. Miesięczna opłata za Netflixa wynosi 7 euro – oglądaj, czego tylko i ile tylko dusza zapragnie. Bilet do teatru – 30 euro. Obejrzyj sobie jeden spektakl, a jeśli się nie spodoba, to o zwrocie nie ma mowy. Książka – 30 euro. Winyl – 30 euro. Ale TikTok jest za darmo. Instagram jest za darmo. Nie do końca – darmowe media społecznościowe opłacamy zdolnością koncentracji całego pokolenia. I w tej przegródce portfela już hula wiatr.

Jak to się stało?

Jak doszło do tego, że młodego człowieka zostawiono na lodzie, a potem jest święte oburzenie, że całe pokolenie ma od TikToka zaburzenia uwagi?

Dlatego, że kultury nie postrzega się jako gałęzi gospodarki, tylko jako święty wisiorek na piersi państwa estońskiego. Nikt nie śmie podnieść ręki na estońską kulturę. Funduszy nie ma i tak, ale co jak wszystko zawali się do cna, jak tylko tego dotniesz? A pieniędzy wciąż niezauważalnie ubywa. Inflacja. Indeksacja płac. Utrzymanie państwa coraz więcej kosztuje.

Lepiej się przeżegnać, trzy razy pokłonić i wyszeptać: „przetrwanie języka estońskiego i kultury po wsze czasy, języka estońskiego i kultury…”[8].

Świętości nie wolno dotykać. Świętość nie przystaje do pieniędzy. Świętość to świętość. Od świętości są kapłani.

W wieczór premiery na widok publiczny wystawia się stół Mądrości[9]. Mówią, że kiedyś na prezentacji nowej książki Kivirähka spadła manna z nieba.

Święta klątwa. W przyszłym roku wybory. Chcecie porobić zakłady o to, ile razy w tygodniu prasa będzie cytować (foto: wzrok utkwiony w dali, jasne oczy i hart ducha) preambułę konstytucji? Boże, jak ja mam już dosyć tej preambuły. Tak bardzo mam dość tego, że kultura jest święta i nietykalna, ale estoński filmowiec konkuruje z Netflixem, Disneyem, AppleTV i HBO. Przychody Netflixa w 2023 roku wyniosły 34 miliardy dolarów. Reżyser estoński za swoje zarobki nabył nowe kamasze i cukierki dla dzieci. Tak bardzo mam dość tego, że eksport estońskiej kultury to prywatna sprawa jej entuzjastów. Dopóki traktujemy estońską kulturę jako pośledniejszą wobec innych obszarów gospodarki, dopóty nie mamy podstaw, by wyobrażać sobie kulturę estońską za 100 lat. Za 100 lat nie będzie kultury estońskiej, bo w warunkach wolnorynkowych Tõnis Vilu[10] nie konkuruje z Paulem Muldoonem. Tõnis Vilu bez Estonian Literary Magazine[11] nie konkuruje w ogóle z nikim.

Och, ja słyszałam, ja widziałam te pokasływania, te przerzucane nad stołem spojrzenia spod zmarszczonych brwi, kiedy tylko ktoś ośmieli się powiedzieć „sektor kreatywny”. Sektor! Gospodarka! Kultura przecież nie jest gospodarką. Kultura jest czymś wysokim i nietykalnym. W końcu człowiek kultury nie myśli w kategoriach ekonomicznych. Prawda, nie jest to obowiązkiem człowieka kultury, nie można tego odeń wymagać. On jest nauczony grać, komponować, pisać haiku i wszystko to potrafi robić na światowym poziomie. Ochrona ludzi kultury należy mimo wszystko do zadań państwa.

Eksportujemy urządzenia elektroniczne, drewno i zboże. Ale kultura estońska jest tym, co określa, czy nasze produkty ktoś zechce importować. Chińskiego zegarka nie chce kupić nikt, ale już Glashütte – z wielką chęcią. Amerykański samochód jest duży i ma mocny silnik. Taki sam duży wóz można kupić od Chińczyków, ale – kto by chciał? Amerykański samochód to Route 66, amerykański samochód to Steve McQueen. Amerykański samochód to nie po prostu samochód, to jest: Ford Mustang GT 390 Fastback rocznik 1968. Samochód chiński jest… made in China.

Kultura oznacza międzynarodowe powiązania dyplomatyczne. A od powiązań dyplomatycznych zależy obrona narodowa. Gdyby kwestie obrony narodowej powierzyć na wyłączność sztabowi generalnemu Sił Obronnych[12], to defensywny potencjał Estonii mierzono by liczbą rakiet. A całe Ida-Virumaa[13] ogląda sobie wtedy spokojnie przez VPN nowy patriotyczny film wojenny Wadima Szmelowa i ma nasze rakiety głęboko w poważaniu.

Nora, a ty znowu. Zostawmy teraźniejszość, kierunek: przyszłość.

Gdybyśmy mieli przed końcem stulecia ulec obcym wpływom, to nie dlatego, że zabrakło nam rakiet. To się stanie, bo nie damy rady oprzeć się cudzej kulturze. Albo na odwrót: jeśli oswoimy się z obcym tak bardzo, że nie będziemy chcieli się opierać. Wojna na Ukrainie toczy się nie dlatego, że Mutin on Punn – Chutin to Puj – albo że w Donbasie jest węgiel. Wojna jest na Ukrainie, bo na początku lat 90. nie rozpadł się tam Związek Radziecki. W Ukrainie rozpada się on teraz.

Nieważne, jak szybko rozwija się technologia i zmienia klimat, pewne jest tylko to, że zmiana pociągnie za sobą kolejne zmiany. Może będą szybsze, może wolniejsze, ale w zawierusze zmian przy życiu ostanie się ten, komu uda się nawiązać i zacieśnić przyjazne relacje z innymi. Mawiamy o kimś: to jest kulturalny człowiek. To znaczy w istocie tylko tyle, że podzielamy ten sam system wartości, że dla niego i dla nas bycie kulturalnym oznacza to samo. To samo dotyczy dyplomacji na szczeblu międzynarodowym: „Estonia to kulturalny kraj” znaczy, że nie pozostawiamy Estonii samej sobie.

Jezu, jak ja się boję, że będę miała dzieci, a Estonia będzie sama na świecie.

Samotna jak Ukraina. Słowa, słowa, słowa. Obietnice. A wciąż sama.

Do roku 2090. Jeśli zdołamy nauczyć się na własnych błędach, podciągniemy spodnie, wysmarkamy nosek i uznamy swoją kulturę za pełnowartościowy dział gospodarki, to mamy podstawę, żeby mówić o następnych stu latach estońskiej kultury. Jak nie – to nie. To brzmi tak okropnie, tak paradoksalnie, ale kultura estońska nie może być święta. Kultura musi być w ruchu i się rozwijać.

Świętość to żywy trup.

Moje pokolenie będzie miało dzieci do roku 2050 najpóźniej. Ja zostanę babcią prawdopodobnie gdzieś w 2070. Najpewniej w przyszłości dzieci będzie się rodziło mniej i nawet w wieku 50 lat rodzenie nie będzie problemem. Około roku 2090 nadchodzi punkt zwrotny, horyzont przewidywalnych zdarzeń. Wtedy zaczną wymierać ci ludzie, którzy jeszcze pamiętają czas na początku stulecia, czyli teraźniejszość, rok 2024. Ci ludzie, którzy teraz biorą udział w życiu kulturalnym, czy to administrując, czy tworząc. Nie wątpię, że do roku 2090 estońska kultura wytrzyma – chociażby dzięki nostalgii dziadersów. Kultura Estończyków będzie pewnie dość podobna do tej, jaka jest teraz. Kody i wartości będą podobne, tak jak nawet ja rozumiem, co znaczy odnowa języka, czytałam w szkole „Popi i Huhuu”[14] i próbowałam czytać „Prawdę i sprawiedliwość”[15].

W okolicach 2050 roku zaczną wymierać ci, którzy po nocnym festiwalu pieśni[16] ujrzeli we śnie Reagana nachylającego się pod postacią łabędzia nad łożem Thatcher.

Śpiewaj bitwę, niewiasto, wieszcz nam upadek, o, Noro!

Dzieci Chruszczowowego baby-boomu lat 60. Dzieci z baby-boomu lat 80. Wykształciuszki lat 50. z Tartu, te, które statystycznie jeszcze czytają literaturę piękną. Wszyscy oni wymrą, jedni po drugich. A potem kolej na nas. Nas jest mało, jesteśmy cyniczni i mamy zaburzenia lękowe.

Może nie będziemy mieli wolnej Estonii. Brak własnego państwa nigdy nie stał estońskiej kulturze na przeszkodzie. Raczej wręcz przeciwnie: kiedy ktoś próbuje nas wbić obcasem w błoto, kierujemy nos ku gwiazdom. Kierujemy – z przekory. Ale może nie będziemy mieli wtedy państw w podobnym kształcie, jak dziś: z punktu widzenia budżetu suwerenne państwo mogłoby stanowić takie Apple albo Amazon, albo Google. Swoistymi państwami w państwie są one już teraz. Jakie zadania będzie miał wyznaczone attaché kulturalny Republiki Estonii w Królestwie Apple’a w roku 2080?

Nie będzie mógł być wyłącznie urzędnikiem. Będzie musiał mieć szerokie horyzonty, wykształcenie artystyczne, znać się na ekonomii, historii, technologiach i mediach. Nie do pomyślenia, żeby człowiek ten był królem formularzy. W hipotetycznym Królestwie Apple życie kulturalne jest dużo bardziej energiczne, bo duże firmy są duże właśnie dzięki temu, że stanowią w gruncie rzeczy przedsiębiorstwa kulturalne. Amerykanin może być republikaninem albo demokratą, ale iPhone’a mają wszyscy. Rozpoznawalny język estetyki Apple’a – jednolite matowe kolory, zaokrąglenia i stonowanie – łączy ludzi… Nie, nie w naród, ale w nację już tak.

Obecnie mawiamy: ekosystem Apple’a i Samsunga, w którym różne urządzenia nieustannie pozostają z sobą w kontakcie. Tak samo można mówić o państwie Apple’a i Samsunga, mającym własną symbolikę, barwy, atrybuty władzy, nawet jeśli fizycznie żadne państwo nigdzie nie istnieje.

Do tego, żeby była kultura, nie potrzeba państwa. Ale Apple i Samsung potrzebują innowacji technologicznych po to, żeby ludzie w ich „państwach” żyli. AI buduje niewidzialne państwo. Nie trzeba urzędników. AI administruje.

Administrująca Inteligencja.

Mała kultura. Nie trzeba 50 lat, żeby zdarzyło się, że młody człowiek odrzuci zew aktorstwa. Ucichnie. Albo nie pójdzie do BFM-ki[17] na reżyserkę. Zamilknie. Albo zarzuci pisanie wierszy, bo poczuje, że nikogo to w sumie nie interesuje. Że sam by się skazał na samotność na rynku pracy. To się dzieje dziś.

Ale to nie koniec. To tylko koniec dużej kultury.

Miejsce dużej kultury, kultury oper i festiwali pieśni, zajmuje mała kultura, a małe nie jest mniejsze pod względem treści, ale jest bardziej lokalne. Mała kultura to stencil art i kino amatorskie, mała kultura to książki z self-publishingu i samodzielnie rozpowszechniana muzyka, mała kultura to estońskojęzyczna Wikipedia i YouTube.

Małą kulturę znamy całkiem nieźle. Mała kultura to Jannsen i Koidula[18], Juhan Jaik[19], młody Mägi[20] i wiecznie młody Pärsimägi[21]. Mała kultura to opór czasów okupacji wymierzony przeciwko oficjalnej kulturze makro. Komponowane w kuchni symfonie. Samizdat. Luuletus.ee[22].

Mała kultura rezygnuje z państwowego wsparcia, bo ci twórcy nie wierzą w państwo, oni wiedzą i oni widzieli, że państwa nie interesują. Nigdy nie napiszą nowej „Prawdy i sprawiedliwości”, na to nie ma pieniędzy, ale napiszą „Pombiego i wiedźmy Üdsimärta”.

Nigdy za swoją twórczość nie dostaną od państwa w prezencie domu, jak dostał Tammsaare. Jak dostali Palusalu[23] i Salumäe[24]. Albo domu, albo mieszkania, jak Luts[25] i Vilde[26], i Mälk[27].

Mała. Wyobrażona w panoramie miasta. Zadziwiające dzwony. Barwy. Światło.

Nie Staatsoper Unter den Linden, tylko ta piwnica w Kreuzbergu, gdzie Elias połączył osiem akordeonów z ChatemGPT.

To się dzieje już teraz. Sto miniteatrów. Tysiąc samopublikujących się poetów. To nie jest znak bogactwa kulturowego, tylko stagnacji.

Kivirähka będzie się pod koniec stulecia czytać tak, jak Tammsaarego teraz, a Tammsaare to radość dla filologów, a nie dla ludzi. Moje pokolenie w niego nie wierzy. Nie wiemy, co to pług, albo czemu przez każdą durnotę trzeba się po cichu wypłakać gdzieś pod świerkiem. Nasze pokolenie płacze publicznie. Jesteśmy zarazem cyniczni i empatyczni. W tym świecie końca stulecia nieboszczka Kreet nie przyzywa dźwięcznym głosem prosiąt do domu[28]. W tym świecie Jaan żre mydło i rucha Luizę[29].

Przeczytaj także:  Miłość, żądza i ludzka chciwość. Recenzja książki Andrusa Kivirähka „Listopadowe porzeczki”

Na końcu stulecia jest nas tak mało. Tego mojego pokolenia.

Noro, boisz się. Tam dalej jest tylko ciemność. Ty jesteś czwartą generacją.

2090-2124. 34 lata. Prawie dwa razy tyle, ile ja dotychczas przeżyłam. Ciemność po drugiej stronie. Granica widzialnej historii. Dziadek powiadał, że gdy musisz iść w mrok, idź wspak, zwracając wzrok ku światłu. Wtedy nie upadniesz. Ani nie będziesz się bać.

Niech będzie, Noro, patrz stamtąd w tę stronę, it’s fin de siècle again, my dear.

Gdy wojna dobiegła końca, wierzyliśmy, że świat powrócił na swoje miejsce. Ale wierzono też w Wersal. Nowa wojna, i nowy pokój. Gorący pokój. Zimna wojna. Siedzieliśmy tu cicho jak trusie. Urodziły się moje dzieci. Estonia była zadupiem świata i życie było nudne jak w sztukach Czechowa, które jeszcze podówczas grano. Środek stulecia, cykanie świerszczy, duchota, otwarte okna i drzwi, pies sapie na podłodze, na skraju widnokręgu gwiżdże pociąg Rail Baltiki.

Czekaliśmy na jednorożce i na nowy Tygrysi skok[30]. Estoński dramat już nie istniał. Estońska powieść już nie istniała. Nasz wiśniowy sad sprzedano na działki letniskowe. Sami sprzedaliśmy. Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy dnia licytacji.

Łopachina wysłaliśmy do diabła.

Kto to był, kto wpadł na ten pomysł? Tę Wielką Myśl. Państwo estońskie zaczyna reprezentować twórczość powstałą na terytorium państwa estońskiego oraz działających tu twórców. Prawa i patenty pozostają w kraju przez 50 lat, a twórcy dostają swoje pieniądze. Scenarzyści ze Stanów nie muszą już strajkować. Nikt nie rezygnuje ze sztuki dlatego, że ma dzieci i hipotekę.

Przyjedź do Estonii. Przyjedź i twórz. Pomożemy ci bronić twoich praw.

Natychmiast nasze lasy, wybrzeża, letniska i pensjonaty dla twórców wypełniają się hollywoodzkimi scenarzystami. Niemieckimi powieściopisarzami. Niezależnymi muzykami z Korei. Nie było ich stać na opłacenie sobie agenta, bicie się w sądzie z producentami i studiami, ale mogli sobie pozwolić na bilet lotniczy do Estonii. W środku stulecia Estonia stała się Szwajcarią praw autorskich. Estońscy prawnicy wywalczyli dla pisarzy i malarzy zasłużone miliony w sądach Ameryk, Azji i Europy. I państwo służyło. Państwo służyło za pośrednika, i robiło to dobrze.

Studia filmowe płaciły Estonii za prawa. Prawa laureatów nagród Pulitzera i Nobla kupowano od ministerstwa kultury. Koncerny software’owe delegowały swoje działy kreatywne i klepaczy kodu do Estonii. W domu wypoczynkowym Käbi w Roosna-Alliku napisano kod, który zabrał człowieka na Marsa.

Czy tak było naprawdę? Czy to stara baba znowu majaczy? Musiało być, no przecież, że musiało!

Słyszałam to milknięcie w połowie stulecia. Słyszałam. I martwiłam się. Zwracałam uwagę, kiedy milknęli dramaturdzy, kiedy poeci przestawali publikować. Ale wrócili. Bo wróciła wiara. Państwo, którego przez pół wieku jak gdyby nie było, wróciło.

Szczerze, jestem za stara, żeby ogarnąć, co to za diabelstwo, na którym moje wnuki tworzą swoją kulturę. I nie obchodzi mnie to, odwróciłam wzrok w przeszłość, starając się zrozumieć tamto stulecie za moimi plecami.

Co było tym najważniejszym? Tym, co nas ocaliło. Ocaliło estoński język i kulturę?

Zabiliśmy świętość. Tę przeklętą preambułę.

Noro, zabiliśmy świętość i kanarki zaczęły śpiewać na nowo.

 

Esej „Jak zabiliśmy świętość” wygrał konkurs eseistyczny „Następne 100 lat estońskiej kultury” ogłoszony w 2024 roku (i rozstrzygnięty w 2025 roku) z okazji 100. rocznicy powstania Estońskiego Funduszu Kultury.

Esej pierwotnie ukazał się na stronie internetowej czasopisma kulturalnego „Sirp”. Przedruk za zgodą autora. Z języka estońskiego przełożył Przemysław Podleśny.

Esej „Jak zabiliśmy świętość” zgłoszony został przez autora Kaura Riismaa pod pseudonimem literackim Nora Maria London, co wywołało w Estonii kontrowersje. Zachęcamy do lektury artykułu Przemysława Podleśnego przybliżającego najważniejsze głosy w debacie nad kwestiami wieku, płci i sztucznej inteligencji w świecie literatury.

Przeczytaj także:  Śliczna jak z obrazka. O debacie wokół eseju „Jak zabiliśmy świętość”

 

Przypisy:

[1] W Estonii jako święto niepodległości obchodzona jest zarówno rocznica powstania Republiki Estońskiej 24 lutego 1918 roku, jak i rocznica uchwalenia deklaracji o przywróceniu niepodległości 20 sierpnia 1991 roku.

[2] Daty 20.02, 20.05, 20.08, 20.11 każdego roku są terminami składania wniosków o dofinansowanie z Estońskiego Funduszu Kultury.

[3] Estoński Fundusz Kultury, est. Eesti Kultuurkapital

[4] Estońskie linie lotnicze założone w 2015 roku, zakończyły działalność 20.11.2024 r. Nordica borykała się z problemami już parę lat przed wybuchem pandemii.

[5] Bankructwo i likwidacja Estonian Air w 2015 roku dały impuls do utworzenia Nordiki.

[6] Przypis oryginalny: Program rozwoju w dziedzinie transportu zbiorowego na lata 2025–2028: www.fin.ee/sites/default/files/documents/2024-10/%C3%9Chistranspordi%20programm%202025-2028.pdf

[7] Trzecia co do wielkości – po Saremie i Hiumie – wyspa Estonii. Z Muhu – niekoniecznie właściwie pod względem etnograficznym – kojarzony jest wzór w podłużne prążki lub desenie, zwykle na tle ciepłych kolorów – żółci, oranżów, czerwieni.

[8] Por. Konstytucja Republiki Estońskiej (ostatnia zmiana z dn. 13.04.2011 r.), przeł. Aarne Puu; libr.sejm.gov.pl/tek01/txt/konst/estonia2011.html, dostęp: 11.07.2025 r.

[9] Aluzja do obrazu H. Boscha „Siedem grzechów głównych i cztery rzeczy ostateczne”, namalowanego na blacie stołu i przezywanego stołem Mądrości. W Estonii zdarza się użycie sformułowania w sensie przenośnym jako rodzaj skarbnicy wiedzy, almanachu.

[10] Urodzony w 1988, dwukrotny (2017, 2023) laureat nagrody poetyckiej im. Gustava Suitsa, dorocznej nagrody literackiej EKK (2021), Pisarz Miasta Tartu (2025).

[11] ELM – Czasopismo poświęcone promocji estońskiej literatury za granicą.

[12] Jedna z dwóch składowych Estońskich Sił Zbrojnych; drugą jest Estońska Liga Obrony, czyli wojska obrony terytorialnej.

[13] Północno-wschodni, przygraniczny region Estonii, charakteryzujący się szczególnie wysokim udziałem Rosjan i osób rosyjskojęzycznych w populacji.

[14] Friedebert Tuglas, Na krańcu świata, Wydawnictwo Literackie, 1986, przeł. Aarne Puu.

[15] Monumentalna, 5-tomowa saga powieściowa A. H. Tammsaarego powstała w latach 1926-1933, jedno z najważniejszych dzieł w historii prozy estońskiej. Po polsku dostępny jedynie przekład pierwszego tomu z języka niemieckiego pt. Wargamäe (1971).

[16] Pierwszy nocny festiwal pieśni (öölaulupidu), nawiązujący do nadbałtyckich tradycji festiwali pieśni i tańca, odbył się spontanicznie w 1987 roku w Tallinnie. Nocne festiwale pieśni stanowiły jeden z elementów tzw. śpiewającej rewolucji, której punktem kulminacyjnym była deklaracja niepodległości od ZSRR.

[17] Bałtycki Instytut Filmu, Mediów i Sztuki Uniwersytetu Tallińskiego, est. Tallinna Ülikooli Balti filmi, meedia ja kunstide instituut

[18] Johann Voldemar Jannsen (1819–1890) i Lydia Jannsen ps. Koidula (1843–1886) – ojciec i córka, czołowe postacie estońskiego przebudzenia językowego i narodowego w II poł. XIX wieku.

[19] Juhan Jaik (1899–1948) – prozaik, którego twórczość zakorzeniona była w ludowych wierzeniach Estonii, zwłaszcza rodzinnego regionu Võrumaa. Autor trylogii powieściowej o Pombim.

[20] Konrad Mägi (1878–1925) – malarz modernistyczny, zmarły w młodym wieku z powodu słabego zdrowia.

[21] Karl Pärsimägi (1902–1942) – malarz-fowista, zginął w obozie koncentracyjnym w Auschwitz.

[22] Strona internetowa oferująca użytkownikom platformę do publikacji wierszy pod własnym nazwiskiem lub pseudonimem.

[23] Kristjan Palusalu (1908–1987) – zapaśnik, mistrz olimpijski igrzysk w Berlinie (1936).

[24] Erika Salumäe (ur. 1962) – mistrzyni igrzysk olimpijskich w Seulu (1988) i Barcelonie (1992), w kolarstwie.

[25] Oskar Luts (1887–1953) – pisarz, autor kultowego cyklu powieściowego Wiosna–Lato–Jesień (w polskiej wersji językowej dostępna tylko pierwsza, przełożona z jęz. rosyjskiego i wydana w 1968 nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia).

[26] Eduard Vilde (1865–1933) – pisarz, reprezentant tzw. realizmu krytycznego, jedna z najwybitniejszych postaci w historii prozy estońskiej.

[27] August Mälk (1900–1987) – ceniony zwłaszcza w 20-leciu międzywojennym estoński prozaik, od 1944 żyjący na emigracji.

[28] Por. A. H. Tammsaare, Wargamäe, z jęz. niemieckiego przeł. Janina Nowak

[29] Por. Andrus Kivirähk, Listopadowe porzeczki, z jęz. estońskiego przeł. Anna Michalczuk-Podlecki

[30] Tygrysi skok – projekt realizowany w Estonii w końcu lat 90., mający na celu podniesienie biegłości cyfrowej społeczeństwa.

Zapisz się na newsletter!

Na Twoją skrzynkę e-mailową będę trafiały informacje o nowych publikacjach oraz o promocjach.

Właśc. Kaur Riismaa

Urodzony w 1986 r. estoński dramaturg, pisarz i poeta. Studiował semiotykę i teologię na Uniwersytecie w Tartu oraz dramaturgię w Szkole Sztuk Scenicznych Estońskiej Akademii Muzyki i Teatru. Swój debiut poetycki miał w 2010 r. w magazynie „Vikerkaar”, rok później ukazał się jego pierwszy zbiorek wierszy. W 2015 r. wydał pierwszą powieść. Jest autorem kilku tomików wierszy, kilku powieści oraz sztuk. W 2025 r. esejem zgłoszonym pod pseudonimem Nora Maria London wygrał konkurs literacki Estońskiego Funduszu Kultury.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!


×