„Nie mieszkam w igloo” – recenzja książki Adama Jarniewskiego o Grenlandii

|

„Nie mieszkam w igloo”, reportaż podróżniczy Adama Jarniewskiego poświęcony Grenlandii, można podsumować jednym zdaniem: nie jest to lektura dla wegetarian i obrońców praw zwierząt. Czytelnikom bardziej wrażliwym na dobrostan zwierząt trudno będzie przebrnąć przez szczegółowe opisy polowań na renifery, relacje z miejscowych świąt, podczas których dzieci uczą się patroszyć zwierzęta, czy oglądać fotografie mieszkańców dumnie noszących futra z fok.

Grenlandia. Największa wyspa świata, o powierzchni sześciokrotnie większej od Polski, a zamieszkana przez niespełna 60 tysięcy osób rozlokowanych w kilkudziesięciu miasteczkach i osadach. Jest to najrzadziej zaludniony obszar na Ziemi. Wnętrze wyspy jest całkowicie skute lodem, a jedynym obszarem nadającym się do życia jest wybrzeże, zwłaszcza w południowo-zachodniej części. Grenlandię zamieszkują w większości Inuici posługujący się językiem grenlandzkim w trzech odmianach dialektycznych. Politycznie wyspa pozostaje autonomicznym terytorium zależnym Danii. I to właśnie od tego kraju rozpoczęła się przygoda życia, o której Adam Jarniewski opowiada w swojej książce.

Nigdy nie interesowała mnie Arktyka. (…) Moja przygoda z Grenlandią to czysta seria przypadków losowych i spontanicznych decyzji” – wprowadza nas Adam w swoją historię. Autor już na początku swojej opowieści przybliża kręte drogi, którymi trafił na Grenlandię, gdzie spędził już ponad dekadę swojego życia. Jarniewski studiował germanistykę, później spontanicznie zdecydował się pójść na skandynawistykę z językiem duńskim, jako wiodącym. Wyjechał w ramach studiów na wymianę do uniwersytetu ludowego w Uldum w Danii, gdzie poznał Birthe, Eskimoskę z Grenlandii. Niedługo później grenlandzko-polska para została rodzicami, a kilka miesięcy później zdecydowali się oni zamieszkać w Sisimiut, rodzinnym mieście Birthe. Autor podjął tam pracę nauczyciela w lokalnej szkole.

Po takiej zapowiedzi Czytelnik już wie, że nie będzie to klasyczny reportaż podróżniczy, a opowieść o miejscu z perspektywy wieloletniego mieszkańca. Książka „Nie mieszkam w igloo” jest przede wszystkim zapisem pierwszego roku życia autora na dalekiej Północy. Dowiemy się, jak wyglądają realia w grenlandzkiej szkole, nauczymy się kilku słów w języku grenlandzkim, ale także i duńskim. Poznamy skomplikowane relacje między Inuitami, stanowiącymi zdecydowaną większość na wyspie, a Duńczykami, którzy przez dekady narzucali rodzimej ludności swój język, kulturę, religię. Autor zabierze nas na polowanie, nie tylko na renifery, ale także na inne dziko żyjące zwierzęta. Zdradzi nam też metody patroszenia zwierząt oraz to, jakie potrawy tradycyjnie się przyrządza z upolowanej dziczyzny. Opisy te – dla wielu mieszkańców Europy będą kontrowersyjne – pokazują, że dzisiejsze społeczeństwo grenlandzkie, chociaż korzysta ze wszystkich zdobyczy cywilizacji, to nadal częściowo żyje z tego, co podaruje natura.

Jaką Grenlandię pokazuje nam Adam Jarniewski? Delikatną. Największa wyspa świata coraz dotkliwiej zmaga się ze zmianami klimatu – zimy są coraz cieplejsze, pierwszy śnieg pojawia się coraz później, a wody we fiordzie w Sisimiut już właściwie nie zamarzają na zimę. Inuici również nie należą do najsilniejszych – społeczność żyjąca jeszcze do niedawna koczowniczo, została w XX wieku przymusowo przesiedlona do wielkich bloków przypominających te socjalistyczne. Nagła zmiana trybu życia na bardziej stabilne i skumulowane w miastach spowodowała ogromny wzrost samobójstw, depresji i wielu innych problemów socjalnych. Pomimo problemów społeczeństwo grenlandzkie, w relacji autora, wydaje się bardzo zżyte i solidarne. Dowiadujemy się, jak ważne jest dla Grenlandczyków życie wspólnotowe, celebrowanie świąt oraz wzajemne odwiedziny u sąsiadów i rodziny.

Chociaż większość opowieści autora dotyczy Sisimiut, drugiego co do wielkości miasta na wyspie, w którym mieszka, to zostaniemy jeszcze zabrani przez Adama Jarniewskiego do stolicy terytorium – Nuuk. Zetkniemy się tam z pojęciem metropolii na skalę „arktyczną”. Ponadto odwiedzimy jeszcze kilka pomniejszych miejscowości oraz grenlandzki interior, co da nam pełniejszy obraz i wyobrażenie o wyspie. Całą lekturę książki będą nam umilać liczne fotografie dołączone w formie wkładek. Będziemy mieli okazję zobaczyć na własne oczy widok z okna domu autora na zatokę, góry i kolorowe domy. Poznamy z bliska jego rodzinę. Przyjrzymy się potrawom lokalnej kuchni, bazującej głównie na rybach i dziczyźnie, oraz poznamy sposoby ich przyrządzania.

Autor nie stawia w swojej książce żadnych konkretnych tez. Pozostawia Czytelnika z otwartym zakończeniem, jakby chciał zachęcić go do przyjazdu na wyspę. Jarniewski w ostatnim rozdziale książki pisze: „Jak powinienem zamknąć moją książkę o Grenlandii? Zacząłem od przyjazdu, więc może wypadałoby zakończyć na opuszczeniu kraju? Na to się na razie nie zanosi. Za dużo mam jeszcze do zobaczenia i przeżycia – nowe łowiska, więcej przygód. Znalezienie dobrego obozu na namiot, który nabyłem na Alasce. Zgłębienie języka grenlandzkiego. Własny zaprzęg, jak dzieci trochę dorosną. Może kiedyś przeprowadzka do małej osady, żeby bliżej zaznać tej trochę prawdziwszej Grenlandii. Nie, to jeszcze nie koniec mojej grenlandzkiej przygody. Chciałbym poznać wyspę lepiej.

Po lekturze „Nie mieszkam w igloo” Adama Jarniewskiego wielu Czytelników zapragnie pojechać na Grenlandię, by poznać choć część życia i odkryć fragment świata, jakie opisał w swojej książce autor, a które nadal pozostaje dla nas mało znany.

 

Noclegi na Grenlandii możesz zarezerwować na tej stronie »

Z pochodzenia Sądeczanin, z wykształcenia geolog, z pasji miłośnik państw bałtyckich (zwłaszcza Estonii) i górski wędrowiec, zawodowo "człowiek-orkiestra", w Internecie prowadzi bloga "Sądecki Włóczykij".


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!