Rok 1939: Polacy – pierwsi w walce, Litwini – pierwsi w pomocy

|

1 września 2019 roku świat obchodził 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Tego dnia nazistowskie Niemcy napadły na Polskę. W ciągu trwającego sześć lat i jeden dzień konfliktu, najkrwawszego w dziejach ludzkości, do którego doprowadziły agresywne dążenia imperialnych mocarstw – hitlerowskich Niemiec, stalinowskiego Związku Sowieckiego, Włoch Mussoliniego i Cesarstwa Japonii – zginęło 50–55 milionów ludzi, z których większość była cywilami.

Nasz kraj – okupowany przez Sowietów, a następnie nazistów – stracił ok. 230 tysięcy ludzi. Sowieci rozstrzelali, wywieźli na Syberię i represjonowali w inny sposób 25 tysięcy mieszkańców Litwy, naziści wymordowali ponad 200 tysięcy litewskich Żydów, ok. 5 tysięcy Polaków i Litwinów. Ponadto, na terytorium Litwy z powodu głodu, chorób i pracy niewolniczej zmarło nie mniej niż 170 tysięcy wziętych do niewoli sowieckich żołnierzy.

Ostatnie dni sierpnia 1939 roku mieszkańcy Litwy i Polski spędzili jak co dzień. Dni były upalne, cieszyli się oni więc ciepłym, letnim słońcem: wypoczywali, kąpali się, pływali, gwarno wypełniali kawiarnie. Chociaż podpisany 23 sierpnia pakt o nieagresji między hitlerowskimi Niemcami i stalinowskim Związkiem Sowieckim wszystkich zaskoczył i nie zapowiadał niczego dobrego, to mimo wszystko wierzono – jak to ludzie mają w zwyczaju – że do najgorszego nie dojdzie.

Przeczytaj także:  Muzeum Sopotu: lato 1939 roku w Sopocie tylko pozornie wydaje się normalne

Niemcy zaatakowali wczesnym rankiem: o godz. 4:40 nad ranem ich wojska przekroczyły w wielu miejscach długą na 1750 km granicę z Polską, Luftwaffe w ciągu kilku minut zrównała z ziemią miasteczko Wieluń, o 4:45 niemiecki okręt wojenny „Schleswig-Holstein”, stojący dotąd w Zatoce Gdańskiej w celach pokojowych, otworzył ogień w kierunku polskich umocnień na półwyspie Westerplatte, a w tym samym czasie niemiecka policja w Wolnym Mieście Gdańsk rozpoczęła szturm na Pocztę Polską.

Rzecz jasna, napaść nie była dla Polaków niespodzianką, mimo to jednak oszałamiająca była siła ognia i stali. Poza tym, niemała część polskich wojsk wciąż jeszcze nie była w stanie zająć przewidzianych pozycji. W odpowiedzi na apele Francji i Wielkiej Brytanii (które dziś wydają się beznadziejnie naiwne), by nie zaostrzać sytuacji, Polacy przełożyli o jeden dzień powszechną mobilizację. Rozpoczęta inwazja zastała więc niektórych poborowych w drodze do punktów mobilizacyjnych.

Niemal od pierwszego dnia wojny stało się jasne, że wojna toczy się dla Polaków niepomyślnie i że wkrótce, jak ujął to rezydujący wówczas w Kownie polski attaché wojskowy Leon Mitkiewicz, zacznie „grozić całkowitą katastrofą”. Polskiemu wojsku, słynącemu ze świetnie przygotowanej piechoty, kawalerii i ducha walki, zwyczajnie nie udało się powstrzymać ataku wielokrotnie bardziej silnego przeciwnika. Dobrze zaostrzony niemiecki nóż sprawnie przeciął polskie linie obrony.

Przeczytaj także:  Ēriks Jēkabsons: Łotwa w obliczu wojny starała się zachować neutralność

Krytyczne położenie Polski pogorszyło wkroczenie wojsk sowieckich. Nieco później, niż oczekiwali tego Niemcy, ale zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow, 17 września oddziały Armii Czerwonej przekroczyły polską granicę i niemal bez oporu ruszyły w stronę linii demarkacyjnych z nazistowskimi Niemcami, wyznaczonych w tajnym załączniku do paktu. 22 września zorganizowali oni wspólną paradę w Brześciu nad Bugiem.

Jeden z najsłynniejszych polskich poetów Zbigniew Herbert w wierszu „17 IX” tak opisał doświadczenie sowieckiej napaści (wiersz ten, według mnie, można też odnieść do litewskiego doświadczenia początku drugiej okupacji sowieckiej): „Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco/a droga którą Jaś Małgosia dreptali do szkoły/nie rozstąpi się w przepaść (…) A potem tak jak zawsze – łuny i wybuchy/malowani chłopcy bezsenni dowódcy/plecaki pełne klęski rude pola chwały/krzepiąca wiedza że jesteśmy – sami”.

Wkrótce do europejskiej prasy dotarły wieści o rozmaitych niemieckich okrucieństwach na froncie i na jego tyłach: o masowych bombardowaniach, lotniczym ostrzale kolumn cywilnych uchodźców, wykorzystywaniu cywilów jako żywych tarcz, masowych rozstrzelaniach cywilów i żołnierzy. Nic w tym dziwnego – w wojnie z Polską odrzucono takie staromodne praktyki jak honorowe postępowanie w czasie bitwy czy po niej. W ideologii nazistowskich Niemiec Polacy, jak i wszyscy Słowianie, byli uważani za Untermenschów – ludzi niepełnowartościowych rasowo, którzy muszą być albo wyniszczeni, albo muszą stać się niewolnikami.

We wrześniu 1939 roku w Niemczech rozpoczął się jeszcze jeden proces, istotny w kontekście okrutnej wojny na wyniszczenie, o którym nawet dziś wiadomo niedużo. 1 września, na podstawie dokumentu podpisanego przez Hitlera, w Niemczech rozpoczęła się Akcja T-4 – program eutanazji osób niepełnosprawnych. W jego ramach w niemieckich szpitalach w ciągu dwóch miesięcy za pomocą zastrzyków ze śmiertelną trucizną zamordowano 70 tysięcy niepełnosprawnych, sprowadzonych z domów opieki i przytułków. Później „doświadczony” personel Akcji T-4 uczestniczył w wymordowaniu polskich Żydów i innych ludzi, przez nazistów uznanych za „bezwartościowych”, w sumie ok. 250 tysięcy osób.

Przeczytaj także:  Wilno dla Białorusinów, a my – dla Rosjan

A Litwa? Pomimo międzywojennego litewsko-polskiego sporu o Wilno, polskiego ultimatum z marca 1938 roku, które Litwa była zmuszona przyjąć oraz niemieckich zachęt do odebrania Wilna, Republika Litewska rygorystycznie trzymała się zasady neutralności (2 września 1939 roku w „Lietuvos aidas” pisano: „Być obiektywnym i wobec obu wojujących stron bezwzględnie neutralnym, a zarazem sprawy niepodległości i neutralności bronić wszystkimi środkami”), a w rozmowach prywatnych okazywano poprawne, a czasem wręcz entuzjastyczne poparcie dla Polaków.

Gdy stawało się jasne, że ten etap wojny jest już przegrany, w stronę polsko-litewskiej linii demarkacyjnej (przez Polskę uważanej za granicę – przyp. red.) ciągnęło coraz więcej uchodźców – polskich cywilów i wojskowych – szukających schronienia w małej i kruchej, ale wciąż jeszcze cieszącej się pokojem i zachowującej swą suwerenność Litwie. Ta wiara, w czym zasługa pierwszej Republiki Litewskiej, nie została zachwiana. Litwini z szacunkiem, życzliwością oraz w dobrej woli powitali i przyjęli we wrześniu 1939 roku 14 tysięcy oficerów i żołnierzy pokonanego Wojska Polskiego oraz niemal 35 tysięcy cywilów – Polaków i Żydów*.

Jeden z polskich wojskowych pisał do żony: „Litwini przyglądają się nam bacznie, żadnych złośliwości czy drwin – rozumieją, co to jest dla żołnierza być zmuszonym oddać broń i skazać się na tułaczkę. Na litewskiej ziemi po raz pierwszy dano mi wodę do picia, a gościnność mieszkańców towarzyszyła nam do samego obozu. Widać, że wszystko to robią nie dlatego, że nas Polaków specjalnie lubią, ale dlatego, że jesteśmy nieszczęśliwymi ludźmi, którym nagle zabrakło nie tylko Ojczyzny, ale i kawałka chleba. I dlatego to wszystko ma jeszcze większą wartość”.

Przeczytaj także:  Litewski żołnierz śpiewał "Bóg się rodzi". Wigilie na Litwie Kowieńskiej

Taka pomoc mogła zadziwić niejednego z dwóch powodów: zdecydowano się pomóc sąsiadom, których przez dwadzieścia lat propaganda pokazywała jako wrogów nad wrogami i szubrawców; poza tym zdecydowano się pomóc ludziom, których dotknęło nieszczęście, mimo jasnego sygnału, jaki popłynął z konferencji wielkich mocarstw w Évian w 1938 roku: pomoc tonącemu jest sprawą samego tonącego. Oczywiście, w Évian rozmawiano o przyjęciu żydowskich uchodźców (z wyjątkiem Dominiki i Kostaryki, pozostałe 30 państw odmówiło przyjęcia większej liczby uchodźców), ale w gruncie rzeczy oznaczało to odmowę przyjęcia wszystkich „potrzebujących”, w razie gdyby, nie daj Boże, znalazłoby się ich więcej.

W tym sensie politykę Litwy wobec uchodźców można uważać za alternatywę do dominującej w tamtym czasie polityki, w ramach której przyjmowanie uchodźców żydowskich – bez względu na coraz większy terror skierowany przeciwko nim w Niemczech, Austrii, Czechach, a później także w Polsce – było coraz bardziej ograniczane. W tamtym czasie Litwa przyjęła i zaczęła wspierać wszystkich obywateli Rzeczypospolitej Polskiej uciekających przed nazistami – Polaków i Żydów. Miejmy na uwadze, że było to małe państwo, zmagające się z olbrzymimi trudnościami gospodarczymi, które rok wcześniej straciło swój jedyny port, a przez to znaczącą część swoich dochodów**.

Jak zauważył historyk dr Simonas Strelcovas, wielu słyszało o japońskim konsulu w Kownie Chiune Sugiharze, który razem z konsulem Niderlandów Janem Zwartendijkiem uratował 6 tysięcy polskich i litewskich Żydów (przy okazji także z rąk Sowietów), wydając im „wizy życia”, jednak mało kto wie o tym, że Sugihara nie mógłby ocalić tych ludzi, gdyby wcześniej nie uratowałaby ich Republika Litewska. Jeden tylko Konsulat Generalny Litwy, w którym pracowały trzy osoby, przez niecały wrzesień wydał w Wilnie około tysiąca wiz rozmaitym uciekinierom i ich rodzinom, zmierzającym na Litwę i do innych krajów.

Przeczytaj także:  Jak w czasach pogardy być przyzwoitym, czyli opowieść o Janie Zwartendijku

Jeśli Rzeczpospolita Polska była pierwszym krajem walczącym z nazistowskimi Niemcami, to Republika Litewska była pierwszym, który udzielił pomocy uchodźcom wojennym i wojskowym na szeroką skalę. Jeśli szukamy w historii takiego epizodu, do którego moglibyśmy się dzisiaj odnieść, próbując pokazać Litwę jako kraj godny podziwu, to historia ratunku uchodźców uciekających z okupowanej przez nazistów i Sowietów Polski w latach 1939–1940 byłaby jednym z nich. Być może nie wszystkie podjęte wówczas decyzje wynikały z dobroci serca, jednak wystarczy w zupełności, że zgodne były z zawartymi konwencjami opartymi na wartościach ogólnoludzkich, nawet jeśli oznaczało to dla kraju duży ciężar ekonomiczny.

* wg danych Litewskiego Czerwonego Krzyża, w połowie stycznia 1940 roku na Litwie (włącznie z odzyskaną Wileńszczyzną) przebywało już 34 939 „uciekinierów”: 4 173 Litwinów, 17 297 Polaków, Białorusinów, Rosjan oraz 13 469 Żydów.

** W latach 1939–1940 na pomoc uchodźcom, obozy i administrację przeznaczono 15 milionów litów, kolejne 5 milionów – na utrzymanie polskich żołnierzy, 5 milionów litów przekazały organizacje zagraniczne.

Artykuł oryginalnie ukazał się na portalu Litewskiego Radia i Telewizji. Przedruk w „Przeglądzie Bałtyckim” za zgodą redakcji. Tłumaczenie z języka litewskiego Dominik Wilczewski.

Litewski historyk i antropolog kultury, doktor nauk historycznych. Pracował w Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy, w redakcji portalu Bernardinai.lt, a od 2014 roku pracuje w Państwowym Muzeum Żydowskim im. Gaona Wileńskiego na stanowisku kierownika Memoriału w Ponarach. Naukowo zajmuje się m.in. pamięcią o II wojnie światowej i polityką pamięci o Holokauście.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!