Dorota Janiszewska-Jakubiak: Powstanie „Poloniki” wzmocniło ochronę najcenniejszych polskich zabytków za granicą

|

Siłą rzeczy powstanie takiej instytucji jak Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika” oznacza większy budżet na badania, ochronę i konserwację a także popularyzację obiektów związanych z Polską a znajdujących się poza krajem. Piotr Gliński, kiedy powołał nasz instytut, miał świadomość, że będziemy zajmować się projektami o charakterze strategicznym, choć oczywiście zdarzają się także „drobiazgi”. Staramy się jednak skupiać na projektach zwykle wieloletnich i – co tu dużo ukrywać – dość kosztownych, które trudno jest realizować w formule programu grantowego ministra kultury i dziedzictwa narodowego. To powoduje bowiem ogromne rozciąganie w czasie takich projektów, a i stają się one też coraz droższe. Udało nam się już przeprowadzić długofalowe, wysokobudżetowe projekty. Mam na myśli choćby renowację fasady kolegiaty Świętej Trójcy w Ołyce na Wołyniu. Ponadto mogliśmy rozpocząć nowy etap prac na Cmentarzem Łyczakowskim – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim Dorota Janiszewska-Jakubiak, dyrektorka powołanego w 2017 roku Narodowego Instytutu Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika”.

Dorota Janiszewska-Jakubiak. Zdj. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego / Danuta Matloch.

Dorota Janiszewska-Jakubiak jest historykiem sztuki, absolwentką Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie oraz Akademii Dziedzictwa w Krakowie. W 1994 roku podjęła pracę w Ministerstwie Kultury i Sztuki, najpierw w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą w Zespole ds. Strat Wojennych, następnie zaś w Departamencie ds. Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą. W 2007 roku została naczelnikiem Wydziału ds. Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą w Departamencie Dziedzictwa Kulturowego (obecnie Departament Dziedzictwa Kulturowego za Granicą i Strat Wojennych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego). W latach 2011–2017 pracowała jako zastępczyni dyrektora departamentu. W grudniu 2017 roku objęła obowiązki dyrektorki nowo powołanego Narodowego Instytutu Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika”. Jest autorką publikacji, organizatorką konferencji, jak również konsultantką wystaw i filmów.

Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Zastanawiam się, czy zacząć rozmowę od Pani ostatniej, półprywatnej podróży do Rygi, Jurmały i Saulkrasti, czy od spraw związanych z „Poloniką”. Może niech Pani powie, od jak dawna jeździ na Łotwę.

Dorota Janiszewska-Jakubiak: Pierwszy raz odwiedziłam Łotwę jadąc do Krasławia w 2003 roku. Można powiedzieć, że pojechałam i od razu polubiłam, bo ten kraj ma dużo uroku. Przyroda na Łotwie, piękne plaże, jeziora, przestrzeń, cisza, spokój, to wszystko co człowiekowi potrzebne, gdy planuje odpocząć podczas urlopu. Oczywiście trzeba koniecznie dodać do tego piękne zabytki, które zachowały się nie tylko w Łatgalii, czyli w Inflantach Polskich. Przyjechawszy do tego regionu nie spodziewałam się takiej różnorodności kulturowej.

Z Krasławiem, o którym Pani wspomniała, jest związana historia kościoła św. Ludwika, na którego renowację dość spore pieniądze wyłożyło państwo polskie.

Kościół św. Ludwika w Krasławiu. Zdj. Instytut Polonika.

Od kilkunastu lat, mniej więcej od 2003 roku, jest to świątynia, w której wspólnie pracują polscy i łotewscy konserwatorzy. Te lata zaowocowały bardzo ciekawymi odkryciami. Zaczęto więcej mówić o tej świątyni, która stała się dodatkową atrakcją turystyczną w regionie. Odkrycia, o których wspomniałam, rozpoczęły się od obrazu, który znajdował się w ołtarzu głównym, namalowanego według szkicu Jana Matejki przez jego krakowskich uczniów i profesora Izydora Jabłońskiego. Przedstawiona na obrazie scena ze św. Ludwikiem wyruszającym na wyprawę krzyżową znajdowała się tam od XIX wieku, kiedy to rodzina Platerów, właścicieli Krasławia, zdecydowała się na zmianę wystroju wnętrza kościoła, ponieważ starsze, barokowe malowidła o podobnej tematyce, sporządzone jeszcze przez Filippo Castaldiego były w bardzo złym stanie. Podczas prac konserwatorskich okazało się jednak, że malowidła Castaldiego są w o wiele lepszym stanie niż do tej pory przypuszczano. Pojawił się wobec tego kolejny projekt – renowacja ołtarza głównego i przywrócenie mu pierwotnego wyglądu z freskami Castaldiego. W międzyczasie okazało się również, że pod innymi XIX-wiecznymi obrazami i ołtarzami również znajdują się freski tego autora. Natomiast monumentalny obraz według szkicu Jana Matejki powędrował po konserwacji na boczną ścianę prezbiterium. Ostatnie prace w kościele, które tym razem finansuje Instytut Polonika, to renowacja ołtarzy bocznych i obrazów wileńskiego artysty Józefa Peszki, ucznia Franciszka Smuglewicza,  przedstawiających Matkę Boską Częstochowską i wizerunek Serca Jezusowego.

Przeczytaj także:  Na rubieżach dawnej Rzeczypospolitej: dziedzictwo Platerów
Przeczytaj także:  Ocalić kawałek polskich Inflant

Pieniądze na renowację kościoła pochodziły głównie z polskiego budżetu?

Początkowo głównie z polskiego, z dotacji Senatu RP oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zaś ostatnio również z funduszy „Poloniki”. Jednak państwo łotewskie także aktywnie włączyło się do finansowania prac m.in. renowacji fasady kościoła. Zresztą to są różne fundusze, pochodzące zarówno z grantów łotewskich instytucji państwowych, jak i  innych sponsorów, takich jak banki łotewskie.

Czy państwo polskie prowadzi jeszcze jakieś inne aktywności w Krasławiu, oprócz dbania o kościół św. Ludwika?

Zakończył się projekt związany z odnowieniem pomnika polskich żołnierzy, którzy wyzwolili Łatgalię w styczniu 1920 roku. Ten pomnik znajduje się na cmentarzu katolickim w Krasławiu. Niestety był w złym stanie. Dodam, że kwatera żołnierska nie zachowała się w związku z budową drogi w czasach sowieckich. Renowację pomnika udało się przeprowadzić z funduszy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego tuż przez setną rocznicą operacji polsko-łotewskiej w Łatgalii. Jeśli zaś mowa o polskich żołnierzach, to niedawno odnowiono również ich kwaterę grobową na cmentarzu w Ławkiesach.

Przeczytaj także:  Polsko-łotewskie braterstwo broni: "Operacja Zima" 1920 roku

Łatgalia to duży region i rozumiem, że aktywności Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie mogły się ograniczać tylko do Krasławia. Jeszcze w 2013 roku odsłonięto tablicę w kościele w Dagdzie.

Tak naprawdę odsłonięto dwie tablice. Pierwsza z nich to wspomniana przez Pana tablica upamiętniająca pisarza Kazimierza Bujnickiego. Świątynia w Dagdzie to bardzo ciekawy kościół, pamiątka po jezuitach, a także miejsce związane z pierwszym kronikarzem Inflant, Janem Augustem Hylzenem, który jest pochowany w tym kościele i był jego fundatorem. Druga tablica została zamontowana w kościele podominikańskim w Posiniu i upamiętnia Konstancję Benisławską, nieco zapomnianą poetkę mistyczną, religijną. Ona spoczywa w podziemiach kościoła w Posiniu.

Posiń jest ważnym miejscem dla Polaków łotewskich, co roku we wrześniu odbywa się tam festiwal mniejszości polskiej.

To prawda. Ale oprócz Krasławia, Dagdy i Posinia warto jeszcze wspomnieć o przygranicznej miejscowości Przydrujsk, po łotewsku zwanej Piedrują, leżącej na wprost białoruskiej obecnie Drui, czyli dawnego Sapieżyna; obie miejscowości dzieli tylko Dźwina. W Przydrujsku, miasteczku o historii polsko-białorusko-łotewskiej, zamieszkałym dziś głównie przez ludność białoruską, znajdują się dwie świątynie: cerkiew i okazały kościół zbudowany w stylu baroku wileńskiego przez kanonika wileńskiego Karola Karpia. Ten kościół jest nietypowy jak na Łotwę, bo tutaj rzadko zdarzają się iluzjonistyczne, malowane ołtarze. Do niedawna twierdzono, że Przydrujsk jest jedynym z takich przykładów, teraz mamy doświadczenia z Krasławia, które każą na to patrzeć inaczej. Scena, która została namalowana w Przydrujsku, jest kojarzona z malarzem Kazimierzem Antoszewskim, który pozostawił wiele swoich prac na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego, choćby w Holszanach.

Przeczytaj także:  Gustaw Manteuffel – historyk i etnolog Inflant Polskich
Przeczytaj także:  Inflanckie kaprysy. Rzecz o „Inflanckich pitoreskach” Teresy Rączki-Jeziorskiej

Niezależnie od Przydrujska i Krasławia, gdzie znajdują się kościoły, polskie instytucje i organizacje pozarządowe dbały o cmentarze cywilne w Łatgalii. Rozpoczęty został projekt konserwatorski niedaleko Liksny, w przysiółku Patmali, a przypomnę, że Liksna jest związana z historią rodu Platerów. W niezachowanym niestety pałacu wychowali się m.in. Emilia Plater i Edward von Ropp, późniejszy biskup wileński i arcybiskup mohylewski. W Patmali znajduje się niewielki, ciekawy cmentarzyk z kwaterą Plater-Zyberków, który objęty został ochroną. Do tej kwatery chcielibyśmy jeszcze powrócić, bo to ciekawy zespół sztuki sepulkralnej.

Przeczytaj także:  O liksneńskim meteorycie i hrabim Michale Plater-Zyberku

Mieliście okazję robić jakieś projekty w dwóch największych miastach Łatgalii, a więc w Dyneburgu i Rzeżycy?

Nie prowadziliśmy tam prac konserwatorskich, natomiast wykonaliśmy inwentaryzację grobów polskich w Dyneburgu i Rzeżycy; w tej ostatniej miejscowości były to nawet trzy cmentarze: komunalny, starszy od niego katolicki, który jest położony nad rzeką, niedaleko rzeżyckiej Bazyliki Serca Jezusowego, a także niewielka nekropolia na przedmieściu Jupatowka. Jeśli zaś chodzi o cmentarze wojenne, to z funduszy państwa polskiego prowadzono prace na Słobódce w Dyneburgu, gdzie do lat sześćdziesiątych XX wieku istniał cmentarz polskich wojskowych.

Rozmawiamy o Łatgalii, ale polskość nie organiczna się tylko do Inflant Polskich, są także inne tereny Łotwy, takie jak Kurlandia, Semigalia czy Inflanty Szwedzkie. Tam również mieliście szansę pracować jako ministerstwo i jako „Polonika”? Ostatnio widziałem na Pani Facebooku zdjęcia z ryskiego cmentarza Św. Michała…

Który większości osób zapewne wcale nie kojarzy się z polskością, a jest tam wiele polskich nagrobków. Jest taka część tej nekropolii, najbliższa głównej kaplicy cmentarnej, gdzie dominują polskie groby – księży, działaczy społecznych, nauczycieli, polskich mieszkańców Rygi. Jest kilka ciekawych dzieł sztuki, np. wzruszający nagrobek Koci i Lali Szyksznisówien – dwóch dziewczynek przytulających się do siebie. Jest także ciekawy nagrobek, będący importem z Warszawy, czyli grób Konstantego Czerwińskiego i jego młodo zmarłej córki Wandy, z pięknym zdjęciem dziewczyny wykonanym na porcelanie. Sam nagrobek pochodzi z pracowni Antoniego Olesińskiego z ulicy Dzikiej w Warszawie. Słabo czytelna inskrypcja, ale dostrzegalna. Swoją drogą, ten typ nagrobka, z tak przedstawianą alegorią smutku (postacią płaczki) był powszechny; dużo jest takich grobów na Powązkach, jest jeden na cmentarzu prawosławnym w Warszawie, a także na cmentarzu św. św. Piotra i Pawła na Antokolu w Wilnie. Musiał to być zatem niezwykle popularny model pomnika.

Przeczytaj także:  Zapomniane polsko-inflanckie nekropolie
Przeczytaj także:  Bogactwo językowe łotewskich cmentarzy

Ko opiekuje się tym cmentarzem?

Cmentarz św. Michała jest dość zadbany, jest cmentarzem komunalnym. Część nagrobków jest pod opieką polskich organizacji, nawet można zauważyć od czasu do czasu jakieś tego znaki. Zawsze zadbany jest grób Ity Kozakiewicz, a także polskiego rzeźbiarza, wykładowcy Konstantego Ronczewskiego. Niestety po nagrobkach widać upływ czasu. Część jest popękanych, pospadały lub pordzewiały  krzyże. Trzeba się tym cmentarzem trochę bardziej zająć, co mam nadzieję, uda się zrobić w nieodległej przyszłości. Planujemy w tym lub przyszłym roku pierwsze prace, ale wszystko zależy od koronawirusa i możliwości przekraczania granic. Zaczniemy zapewne od nagrobka Konstantego Czerwińskiego, który jest pochylony i potrzebuje pilnego zabezpieczenia. Wyślemy tam konserwatora, który również powinien obejrzeć kaplicę grobową Puzynów. Nie jest ona może szczególnej urody, ale to jedyna polska kaplica cmentarna zachowana na cmentarzu św. Michała, z ciekawym epitafium.

Na cmentarzu ryskim pochowani są także polscy studenci z Politechniki Ryskiej.

Naprzeciwko kaplicy znajduje się choćby płyta Ignacego Morgulca, który był członkiem-założycielem korporacji akademickiej „Arkonia”. To postać bardzo znana i ceniona wśród Arkonów, był autorem pieśni korporacyjnych.

Jeśli wyjedziemy poza Rygę, to trafimy na łotewską prowincję, na której także byliście obecni jako Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Jednym z miast, w których polscy konserwatorzy prowadzili prace, jeszcze przed powstaniem „Poloniki”, było Cēsis (po polsku Kieś), czyli dawne niemieckie Wenden. Znajduje się tam dawny katolicki kościół św. Jana Chrzciciela, katedra wendeńska, obecnie należąca do luteran. Był tam biskupem Andrzej Patrycy Nidecki, humanista, przyjaciel Jana Kochanowskiego, sekretarz kilku polskich królów. Trafił do Cēsis dzięki staraniom króla Stefana Batorego, ale już jako człowiek dość wiekowy. Biskupem nie był długo, zmarł na zamku w Valmierze, a pochowany został w katedrze wendeńskiej.

Przeczytaj także:  Jānis Rozenbergs: Cēsis też byłoby dobrą stolicą Łotwy

Zachował się nagrobek Nideckiego, który jest nietypowy jak na Łotwę, bo to klasyczny typ przyściennego nagrobka renesansowego, z leżącą postacią biskupa. Takich na terenie Łotwy właściwie nie ma. Podejrzewamy, że był to import z Małopolski, gdyż Nidecki pochodził z Oświęcimia, a związany był z Krakowem. Pierwotnie nagrobek był w samym kościele, później przeniesiono go do bocznej kaplicy. Obecnie jest nieco trudniej dostępny, gdyż w kaplicy trwają prace konserwatorskie.

Nasi konserwatorzy, którzy pracowali w Cēsis, dokonali pewnego odkrycia. Okazało się, że jedna z zachowanych płyt z postacią kobiecą, również jest polonikiem. To nagrobek Anny z Wrzosowic, żony Prokopa Pieniążka, który był jednym z urzędników w czasach króla Stefana Batorego. Ta tablica została poddana pracom konserwatorskim, później ją wyeksponowano i skorygowano błędne informacje z przewodników po Cēsis. Inskrypcja na nagrobku jest w języku polskim, a nie po łacinie. Jest także w kościele inna tablica, której warto poświęcić uwagę, tablica herbowa następcy Nideckiego, biskupa wendeńskiego, którego Szwedzi wygnali z Inflant w 1625 roku podczas wojny polsko-szwedzkiej, Ottona Schenkinga. Ostatecznie osiadł a później zmarł w Sulejowie, gdzie jest wspominany jako wielki dobrodziej tamtejszego opactwa cystersów. Ta tablica jest wmurowana w ścianę kościoła i wymaga prac konserwatorskich.

Mówimy o Cēsis, a jakbyśmy mieli wspomnieć o innych częściach Inflant…

Ważną i nietypową sprawą była konserwacja karceru studenckiego w Rydze.

Otwartego przez dwóch prezydentów: Bronisława Komorowskiego i Andrisa Bērziņša.

Otwarcie karceru zbiegło się z wizytą polskiego prezydenta jesienią 2012 roku. Mieliśmy rzadką okazję, żeby obecność prezydenta wieńczyła projekt konserwatorski (śmiech). Ta uroczystość była połączona z rocznicą powstania Politechniki Ryskiej, powstały także specjalne publikacje na ten temat, takie jak „Polentechnikum”, książka przybliżająca dzieje polskich studentów kształcących się w tej uczelni technicznej (byli wśród nich Ignacy Mościcki, Władysław Anders, Władysław Jałowiecki, Rudolf Gundlach, Józef Mikułowski-Pomorski, Edward O’Rourke, wielu inżynierów, agronomów, architektów, wykładowców na polskich uczelniach technicznych i rolniczych). Ryski karcer, a ściślej napisy i rysunki na jego ścianach, to generalnie ciekawy, nietypowy zabytek, interesujący przejaw życia studenckiego w drugiej połowie XIX wieku.

Przeczytaj także:  Drycany. Pocztówka z wakacji

Jakie macie plany jako Instytut Polonika w stosunku do Łotwy?

Chcielibyśmy bardziej przybliżyć Polakom sprawy łotewskie. Małym, ale ważnym kroczkiem, było wydanie dwujęzycznej książki Marka Głuszki o Polakach w Lipawie. Historia tego miasta jest zupełnie nieznana w Polsce. Książka jest odkryciem zarówno dla Polaków, jak i Łotyszy. Towarzyszyła jej wystawa, którą wciąż można obejrzeć online na platformie „Google Arts and Culture”. Mam nadzieję, że uda nam się wydać więcej takich publikacji, choćby o Rydze czy Jełgawie.

Marzy mi się, zwłaszcza po ostatniej wizycie w kościele św. Franciszka z Asyżu w Rydze, żeby znalazł się badacz, który opracuje dorobek polskiego architekta związanego ze stolicą Łotwy, Floriana Wyganowskiego. To jest absolwent Politechniki Ryskiej, filister „Arkonii”, projektant wielu kościołów na terenie Litwy i Łotwy. Jedną z jego ciekawszych realizacji jest właśnie kościół św. Franciszka z Asyżu. On nie tylko go projektował, ale był także jego dobroczyńcą i współfundatorem; jedna z wież kościoła nosi nazwę „Florian”. Znajdujemy tam fundowane przez polskie rodziny z Rygi witraże, ołtarze. W ołtarzu głównym mamy św. Kunegundę czyli Kingę z Węgier, a także św. Jadwigę Śląską, w nawie bocznej jest obraz Wojciecha Gersona, zaś witraże wykonano w Zakładzie św. Łukasza w Warszawie. Sam kościół św. Franciszka zasługuje na dobrą monografię, ale także Wyganowski, o którym wciąż zbyt mało wiemy. On projektował nie tylko kościoły, ale także kamienice i budynki użyteczności publicznej w Rydze. Bardzo zaangażował się w wystawę z 1901 roku, z okazji siedmiuset lat Rygi. Do dziś w jednym z ryskich parków stoi pawilon postawiony przez Wyganowskiego.

Przeczytaj także:  Polsko-łotewsko-niemieckie sąsiedztwo nad Bałtykiem. Recenzja książki „Polacy w Lipawie”
Przeczytaj także:  Urodzeni w Lipawie, zamordowani w Katyniu

Przejdźmy może do Litwy. W lipcu odbyła się wizyta pracowników „Poloniki” w kościołach św. Franciszka i Bernarda oraz franciszkanów w Wilnie, a także w Powiewiórce, gdzie chrzczony był Józef Piłsudski.

Kościół św. Kazimierza w Powiewiórce. Zdj. Wikimedia / CC0.

W tym roku prowadzone były dzięki funduszom naszego Instytutu prace w kościele św. Kazimierza w Powiewiórce. To na razie wstęp do planowanych dalszych prac. Zaczęliśmy od stabilizacji fundamentów i remontu schodów. Sam kościół nadal potrzebuje wsparcia, sądzę, że kolejnym etapem będzie dach kościoła. W przyszłości chcielibyśmy pomyśleć o wnętrzach. Na razie projekt finansowany jest z polskich pieniędzy, ale współpracujemy także z konserwatorami litewskimi. Otrzymaliśmy zgodę Archidiecezji Wileńskiej i służb konserwatorskich z Wilna. Jako instytut mamy podpisaną umowę o współpracy z Departamentem Dziedzictwa Kulturowego Ministerstwa Kultury Litwy. Obecnie pracujemy nad podpisaniem umowy z samorządem Wilna, pod którego kuratelą znajdują się choćby cmentarze wileńskie. Zresztą nasza współpraca z władzami Wilna układa się coraz lepiej.

Wasz budżet „litewski” to jest 150 tysięcy euro?

W porównaniu ze skalą innych projektów, które prowadzimy nie jest to na razie zbyt wielka kwota. Mamy jednak kolejne plany, więc zapewne będzie ona się zwiększać w następnych latach. W tej chwili najwięcej naszych funduszy kierowane jest na zabytki na terenie Ukrainy. Ma na to wpływ nie tylko wielkość kraju, ale przede wszystkim jego nasycenie substancją zabytkową oraz trudna sytuacja ekonomiczna, która powoduje ograniczenie środków przekazywanych na kulturę. Pamiętajmy, że to kraj, który wciąż zmaga się z wojną z Rosją. Jest to zarazem państwo coraz bardziej otwarte na współpracę w dziedzinie ochrony i konserwacji zabytków. Warto dodać, że miejsca, w których pracujemy, takie jak katedra łacińska, kościół św. Antoniego we Lwowie, cmentarz Łyczakowski są pewnym fenomenem. Ich stan zachowania po latach władzy sowieckiej, mimo rzecz jasna pewnych zniszczeń oraz upływu czasu, to duża rzadkość na tych terenach. Wspomniany cmentarz jest wspaniałą galerią rzeźby. Spotkamy tam upamiętnienia wielu znanych Polaków. To miejsce nie tylko dla umarłych, ale swego rodzaju „ogród snu i pamięci”, miejsce do kontemplowania, ale także, jako że pomyślany został jako założenie parkowe,  do wypoczynku, spacerów.

Nagrobek Józefa Torosiewicza na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Zdjęcie z 2011 r., nagrobek odnowiony w 2018 r. Zdj. Kazimierz Popławski.

Jeśli zaś mówimy o innych miastach, to mamy m.in. zinwentaryzowany cmentarz Bajkowa w Kijowie. Zostanie pokazany w formie bazy danych, a na stronie internetowej będzie można znaleźć  katalog tego cmentarza. Niestety wciąż nie udało nam się jeszcze dojechać jako „Polonice” na cmentarz w Żytomierzu. Na szczęście pod koniec lat dziewięćdziesiątych ukazała się książka, w której znajduje się inwentaryzacja polskich grobów w Żytomierzu.

Na Białorusi nie prowadzicie swojej działalności, na Waszej stronie widziałem jedynie informację o renowacji domu Czesława Niemena w Starych Wasiliszkach.

To drobny projekt, o którego sfinansowanie poprosiła nas strona białoruska. Białorusinom udało się ocalić dom, w którym mieszkała rodzina Wydrzyckich, to taka stuletnia chałupa. Dla nas to był oryginalny projekt, bo rzadko prowadzimy renowację wiejskich domów, jednak to ważna sprawa, ponieważ tam znajduje się Muzeum Czesława Niemena. Udało się wymienić dach, kryty pierwotnie gontem, zaś później eternitem. Stare Wasiliszki są zresztą miejscem, gdzie organizuje się koncerty, spotkania młodzieży, festiwal niemenowski.

Gdy mowa o Białorusi, to zaczęliśmy się przygotowywać do prac konserwatorskich na cmentarzu farnym w Grodnie. Niestety nie zdążyliśmy wysłać naszych ekspertów przed pandemią. Czekamy też na pozwolenie grodzieńskich służb konserwatorskich na podjęcie prac. To jeden z ciekawszych cmentarzy, gdzie pochowana jest choćby Eliza Orzeszkowa. Niestety cmentarz mocno ucierpiał na skutek nawałnic i usuwania drzew. Jego stan jest generalnie zły.

Przeczytaj także:  Grodno: malowniczy Niemen, zamki i muzea

Dodam jeszcze, że wiele naszych projektów wciąż jest w fazie wstępnej. Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika” to dość młoda instytucja, powołana przez ministra kultury Piotra Glińskiego pod koniec 2017 roku.

Nasi czytelnicy jednak głównie interesują się krajami bałtyckimi, więc zapytam, czy są plany, byście zaczęli działać w Estonii, do której do tej pory nie zaglądaliście.

Estonię mamy słabo rozpoznaną pod względem poloników, może poza Tartu czyli dawnym Dorpatem. Bardzo chciałabym przygotować wizytę studyjną i na miejscu lepiej zorientować się, jakie projekty warto podjąć. Doszły do nas np. informacje na temat polskich grobów na cmentarzu w Tartu. Chcemy więc rozpoznać lepiej ten temat. Zdecydowanie większy nacisk będziemy jednak kładli na projekty litewskie i łotewskie.

Mieliście projekt fiński dotyczący cmentarza w Hietaniemi w Helsinkach.

Płyta upamiętniająca Katarzynę Jagiellonkę, Taxinge, Szwecja. Zdj. Instytut Polonika.

Udało się go sprawnie przeprowadzić, bo tych polskich grobów nie było dużo. To był projekt na prośbę miejscowej organizacji polonijnej, która się do nas zwróciła. Na razie nie planujemy dalszych działań na terenie tego kraju. Mogę za to wspomnieć o Szwecji, gdzie udało nam się w zeszłym roku przeprowadzić renowację płyty związanej z królową Katarzyną Jagiellonką. Znajduje się ona obok pewnego źródełka w Taxinge pod Sztokholmem, z którego królowa czerpała wodę dla swego małżonka, króla szwedzkiego Jana III, z obawy by go nie otruto. Tę informację zawiera napis na płycie. Płyta była w złym stanie, nieczytelna, a polska konserwatorka, która dotychczas pracowała głównie we Lwowie, tym razem przeprowadziła prace w Szwecji. Miejscowe władze zobowiązały się zaś, że uporządkują teren dookoła „Źródełka Królowej”, bo tak jest ono nazywane.

Przeczytaj także:  Instytut POLONIKA dba o polskie nagrobki w Helsinkach

Wspomniała Pani, że będziecie się jako „Polonika” koncentrować na Litwie i Łotwie. O waszych planach „łotewskich” już wspomnieliśmy, jak będzie wyglądać sytuacja na Litwie?

Pożegnanie św. Piotra i św. Pawła, obraz F. Smuglewicza w kościele pw. św. Apostołów Piotra i Pawła na Antokolu w Wilnie. Zdj. Instytut Polonika.

Na Litwie nasze projekty idą dwutorowo, zresztą podobnie bywa na Łotwie. Mamy do dyspozycji własne fundusze jako Instytut Polonika, nadzorujemy także, jako tzw. instytucja zarządzająca, projekty finansowane przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu, który nazywa się „Ochrona dziedzictwa kulturowego za granicą”. Z tego funduszu mogą korzystać np. polskie organizacje pozarządowe czy związki wyznaniowe. To są projekty, które nierzadko trwają już od kilku lat. Mowa np. o pracach konserwatorskich przy malowidłach w kościele bernardynów w Wilnie. Bardzo ciekawy projekt, złożony i skomplikowany ze względu na wiele nawarstwień z różnych epok. Wspieramy także prace w kościele franciszkanów przy ulicy Trockiej, tu również chodzi o malowidła ścienne. Instytut Polonika w zeszłym roku prowadził także projekt w kościele św. św. Piotra i Pawła na Antokolu. Wyjątkowo piękna świątynia, podobnie jak mniej znany od Rossy pobliski cmentarz antokolski św. św. Piotra i Pawła, zwany Słonecznym, którym również się interesujemy. W ołtarzu głównym antokolskiego kościoła znajduje się obraz Franciszka Smuglewicza „Pożegnanie św. św. Piotra i Pawła”, który został poddany pracom konserwatorskim. W przyszłości będziemy chcieli wrócić do kościoła na Antokolu, bo wymaga on dalszej pomocy.

Włączyliśmy się również do prac związanych z przygotowaniem wystawy monograficznej poświęconej malarzowi Szymonowi Czechowiczowi, planowanej przez Muzeum Narodowe w Krakowie na jesień 2020 roku. Na wystawie zostaną m.in. zaprezentowane dwa obrazy Czechowicza: „Św. Józef” i „Św. Jan” pochodzące z dawnego kościoła wizytek w Wilnie, obecnie przechowywane w zbiorach wileńskiego Muzeum Dziedzictwa Sakralnego. Instytut Polonika sfinansował konserwację tych obrazów, a także dzieł Czechowicza „Św. Jadwiga Śląska pod krzyżem” i Tadeusza Kuntze „Wskrzeszenie Piotrowina” z kościoła św. Stanisława w Rzymie. A ja już dziś zachęcam do odwiedzenia wystawy „Geniusz baroku. Szymon Czechowicz (1689–1775)”, która będzie prezentowana w Krakowie od 16 października.

Rozmawiamy o zabytkach, ale „Polonika” wydaje przecież także książki. Ukazała się wspaniała praca Marka Głuszki o Lipawie, dwujęzyczne dzieło Manteuffla „Inflanty Polskie”, które teraz Jacek Czaputowicz podarował w Rydze ministrowi Edgarsowi Rinkēvičsowi, monografia o Rossie, a także „Henryk Bukowski” dotycząca Szwecji.

Chcielibyśmy, żeby pojawiało się więcej informacji na temat naszych publikacji. Staramy się je popularyzować nie tylko podczas spotkań promocyjnych, ale i poprzez organizację wystaw. Zarówno książka Marka Głuszki, jak i dotycząca cmentarza na Rossie, doczekały się swoich mobilnych ekspozycji. Wystawa o cmentarzu na Rossie była pokazywana w dwóch krajach, zaś wystawa na podstawie książki Marka Głuszki zarówno w Lipawie, jak i Dyneburgu, teraz planujemy pokazać ją w Polsce.

Otwarcie wystawy na podstawie książki „Polacy w Lipawie”. Na zdjęciu od lewej JE ks. bp Viktors Stulpins, dyrektor Instytutu Polonika Dorota Janiszewska-Jakubiak, mer Lipawy Jānis Vilnītis, Ambasador RP w Rydze Monika Michaliszyn oraz autor książki Marek Głuszko. Zdj. Edgars Pohevičs / Instytut Polonika.

Oprócz tego nasze wystawy staramy się od czerwca tego roku prezentować na platformie „Google Arts and Culture”. Tam są ekspozycje w różnych językach. Przy okazji kolejnych publikacji będziemy tworzyć podobne wystawy. Pracujemy także nad audiobookami. Książki Marka Głuszki będziemy mogli niedługo posłuchać, niestety na razie tylko po polsku. Obecnie przygotowujemy audiobook książki Michała Haykowskiego poświęconej Henrykowi Bukowskiemu, który był rodem ze Żmudzi, zaś po powstaniu styczniowym trafił do Sztokholmu. Zaczął od zera, dorobił się pokaźnego majątku, związał się z dworem królewskim jako antykwariusz. Był współzałożycielem i dobroczyńcą Muzeum Polskiego w Raperswilu. Wspierał także polskie instytucje kultury w Krakowie, niestety jest dziś postacią niesłusznie zapomnianą.

Książka była wydana tylko po polsku czy także po szwedzku?

Tylko po polsku, bo to było tłumaczenie książki, która wcześniej ukazała się po szwedzku, m.in. z inicjatywy sztokholmskiego antykwariatu „Bukowskis”. Firma nie jest już w rękach rodziny, ale wciąż pamięta o swoim założycielu. Bukowski w Szwecji jest postacią znaną, czego nie można powiedzieć o Polsce. Niestety autor książki zmarł parę lat temu. Książkę przetłumaczyła jego żona, Milena Haykowska.

Wasz instytut istnieje od trzech lat.

Powstaliśmy w grudniu 2017 roku, więc jeszcze trochę nam brakuje do trzecich urodzin (śmiech).

Gdyby mogła Pani pokusić się o bilans tej instytucji, czy wyodrębnienie „Poloniki” wpłynęło na większe zainteresowanie rządzących kwestią polskiego dziedzictwa za granicą, czy jest na to większy budżet?

Siłą rzeczy powstanie takiej instytucji jak nasza oznacza większy budżet na badania, ochronę i konserwację a także popularyzację obiektów związanych z Polską a znajdujących się poza krajem. Wicepremier Piotr Gliński, kiedy powołał nasz instytut, miał świadomość, że będziemy zajmować się projektami o charakterze strategicznym, choć oczywiście zdarzają się także „drobiazgi”. Staramy się jednak skupiać na projektach zwykle wieloletnich i – co tu dużo ukrywać – dość kosztownych, które trudno jest realizować w formule programu grantowego ministra kultury i dziedzictwa narodowego. To powoduje bowiem ogromne rozciąganie w czasie takich projektów, a i stają się one też coraz droższe.

Przeczytaj także:  Stary cmentarz w Szawlach na Żmudzi
Przeczytaj także:  Jan Skłodowski: drugi czas świetności Kroż przypada na początek XIX wieku
Nagrobek hrabiostwa Karnickich po konserwacji, Cmentarz Łyczakowski. Zdj. Instytut Polonika.

Udało nam się już zresztą przeprowadzić pewne długofalowe, wysokobudżetowe projekty. Mam na myśli np. renowację fasady kolegiaty Świętej Trójcy w Ołyce na Wołyniu, która kosztowała ok. 1,8 mln złotych. To jest kwota, która w przypadku programu ministra, byłaby bardzo trudna do pozyskania przez beneficjentów, gdyż roczny budżet programu waha się zwykle między 4 a 6 milionami złotych. Ponadto mogliśmy rozpocząć nowy etap prac na Cmentarzu Łyczakowskim. Dzięki Programowi Ministra dobrze sprawdza się finansowanie rozkładanej na kolejne etapy renowacji poszczególnych nagrobków, natomiast bardzo trudno było się pokusić o renowację kaplic cmentarnych. W przypadku Łyczakowa, wiele z nich to okazałe budowle, z rozbudowanymi dekoracjami i rzeźbami. Na pierwszy ogień poszły kaplice Krzyżanowskich i Barczewskich.

Obecnie przygotowujemy się też do renowacji kaplicy Sieniawskich na zamku w Brzeżanach. To jeden z najcenniejszych zabytków polskiego manieryzmu, a także, zdaniem wielu badaczy, druga co do ważności późnorenesansowa kaplica po Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu. Niestety jest „obiektem po przejściach”. Chcielibyśmy, we współpracy ze stroną ukraińską, rozpocząć także prace konserwatorskie kaplicy Boimów we Lwowie. To również obiekt bardzo skomplikowany od strony konserwatorskiej. Planujemy także większe projekty w lwowskiej katedrze łacińskiej.

Jaki jest Wasz budżet na Ukrainę?

Nasze roczne wydatki na prace konserwatorskie w różnych krajach w ubiegłych latach to ok. 6,5 miliona złotych. Z tego około dwie trzecie – trzy czwarte stanowią projekty na Ukrainie.

Przeczytaj także:  Generał Pēteris Radziņš. Przyjaciel Polski i Ukrainy, sympatyk Międzymorza

Dużo, jeśli zestawimy to z Litwą i Łotwą.

My prowadzimy prace konserwatorskie w wielu miejscach, także we Francji, Włoszech, czy w Stanach Zjednoczonych. Do tego należy jeszcze wspomnieć o naszych funduszach na badania i popularyzację polskiego dziedzictwa kulturowego pozostającego poza granicami kraju. Ponadto, oprócz nadzoru nad realizacją projektów prowadzonych dzięki wspomnianemu już Programowi Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, mamy również własny program dotacyjny „Wolontariat”, którego fundusze wspierają społeczne działania na rzecz zachowania dziedzictwa materialnego. Niemniej jednak większość naszych funduszy kierowana jest na projekty realizowane na Ukrainie. Ale w przyszłości chcielibyśmy trochę zmienić te proporcje.

W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!