Ainars Mielavs: Muzyka rockowa towarzyszyła nam w drodze do wolności

|

Owszem, język łotewski odegrał wtedy wyjątkową rolę. Jest to bardzo melodyjny język, dźwięczny i muzykalny, świetnie pasujący do piosenek – również rockowych. Wydaje mi się, że śpiewając po łotewsku można wyrazić więcej, niż – dajmy na to – po angielsku. Mówiąc o tamtych czasach, należy też zaznaczyć, że wiele rzeczy robiliśmy w sposób niezwykły dla muzyki radzieckiej. Dlatego właśnie krytycy muzyczni – jak chociażby Artemij Troicki – określali nas jako fenomen bałtyckiego rocka. Oczywiście, nie byliśmy jedyni na Łotwie i w krajach bałtyckich – również wiele innych zespołów w swojej twórczości odwoływało się do elementów ludowych, folkloru – mówi Ainars Mielavs frontman kultowego łotewskiego zespołu Jauns Mēness.

Okładka albumu „Izrāde spogulī „(1993) zespołu Jauns Mēness

Kultowy łotewski zespół rockowy Jauns Mēness (dosłownie – „Nowy Księżyc”, w sensie – nów księżyca) powstał w 1987 roku. Założycielami zespołu byli Ainars Mielavs i Gints Sola. Zaczynając od 1990 roku, zespół kilkakrotnie został uznany za najlepszą kapelę rockową Łotwy, wydał 6 albumów studyjnych i kilka singli, zagrał setki koncertów, w tym razem z Łotewską Orkiestrą Symfoniczną. W 1991 roku Jauns Mēness zdobył Gran Prix na festiwalu w Sopocie, a w 1992 roku otrzymał wyróżnienie na festiwalu w austriackim Bregenz. W tymże roku zespół wyruszył w trasę koncertową do USA.

Słowa takich piosenek zespołu jak „Piekuns skrien debesis” („Sokół leci po niebie”) lub „Kad mēness jūrā krīt” („Kiedy księżyc spada do morza”) na pamięć znały setki tysięcy fanów, a koncerty Jauns Mēness zbierały dziesiątki tysięcy Łotyszy. Ich twórczość zostawiła wyraźny ślad w historii współczesnej łotewskiej muzyki rockowej, a w szerszym kontekście – nawet w historii rozwoju społeczeństwa obywatelskiego na Łotwie w latach 90. XX wieku, gdyż zespół stanowił właściwie jedną z ikon kultury łotewskiej w tym okresie.

Ainars Mielavs – frontman zespołu Jauns Mēness, po jego rozpadzie w 1999 roku z powodzeniem kontynuuje karierę solową, również we współpracy z innymi muzykami w ramach projektu Mielavs un Pārcēlāji. We wrześniu ukazał się najnowszy album solowy wykonawcy zatytułowany „220 volti”. Na własnej farmie niedaleko Rygi Ainars hoduje borówki i wciąż próbuje utrzymać studio i sklep muzyczny „Upe” w centrum Rygi, choć, jak sam przyznaje, w erze nieustająco rosnącej popularności „Spotify” i innych wirtualnych platform muzycznych, pogląd na ten rodzaj działalności nieuchronnie powinien ulec zmianie. Właśnie w sklepie „Upe” na Vaļņu iela w Rydze, w ostatnich dniach sierpnia rozmawiałem z Ainarsem – o fenomenie Jauns Mēness, muzyce rockowej i wolności.

Nikodem Szczygłowski: Łotysze swoją ojczyznę często określają jako śpiewający kraj (łot. dziedoša valsts). Na ile prawdziwe jest to określenie? Czy rzeczywiście Łotwa wyróżnia się pod tym względem od swoich bałtyckich sąsiadów?

Ainars Mielavs: Nie sądzę, że jesteśmy jacyś wyjątkowi pod tym względem. Wszystkie trzy kraje bałtyckie można określić jako „śpiewające”, moim zdaniem. To prawda, że Łotysze lubią śpiewać i – co bardziej istotne – śpiewają razem, nie każdy z osobna. To z kolei tłumaczy wielką popularność, którą cieszą się w społeczeństwie m.in. nasze Święta Pieśni (łot. Dziesmu svētki) oraz ich niemal kultowy status. Osobiście nie potrafię traktować osobno melodii i tekstu piosenki, odbieram je wyłącznie jako jedną całość, nie mogę zatem słuchać utworu, jeśli nie podoba mi się jego tekst lub go nie rozumiem. Tekst stanowi nieodłączną i bardzo istotną część piosenki, przynajmniej dla mnie. Większość naszych piosenek posiada właśnie taki sens i dlatego też czuję dumę z powodu naszej łotewskiej tradycji śpiewnej. Aczkolwiek, całkiem mi się podobają również chorały gregoriańskie.

Jauns Mēness powstał w 1987 – o rok wcześniej niż Łotewski Front Ludowy (łot. Latvijas Tautas Fronte). Czy ówczesna popularność muzyki rockowej miała jakiś wpływ na proces dążenia ku niepodległości Łotwy? Ruchy niepodległościowe w krajach bałtyckich były również określanie mianem „śpiewających rewolucji”. Czy nie jest to przypadek?

Zawsze byłem i pozostaję bardzo krytyczny względem siebie. Parę dni temu jednak akurat miałem rozmowę na ten temat z żoną i ona mi powiedziała: „Czy zdajesz sobie sprawę, że wasz zespół – podobnie jaki inne, takie jak np. Perkons lub Līvi – to właściwie była siła napędowa naszej śpiewającej rewolucji?”. Pozostało mi tylko zgodzić się z tym. Chociaż należy podkreślić w tym kontekście, że Jauns Mēness nie miał w swoim repertuarze typowych protest songów. Tworząc nasze utwory, które mój przyjaciel Artemij Troicki określił kiedyś jako Baltic rock, natchnienie czerpaliśmy przede wszystkim z folkloru łotewskiego i to właściwie była podstawa naszej twórczości, to, co nas wyróżniało. Właśnie te tautas dziesmas – pieśni ludowe – które adaptowaliśmy we współczesnej aranżacji i na tej podstawie tworzyliśmy zupełnie coś nowego, innego stały się esencją naszej twórczości.

Czyli robiliście to, czego ludzie wówczas poszukiwali i chcieli usłyszeć?

Dokładnie. Ciekawe natomiast jest to, że obserwuję obecnie pewne zjawisko ponownego odrodzenia się naszych piosenek – okazuje się bowiem, że młode pokolenie na nowo odkrywa dla siebie naszą twórczość i wciąż uczy się na pamięć tekstów naszych piosenek, pomimo tego, że w ich dorastaniu nie odgrywały już one jakiejś specjalnej roli. Jest to po prostu wspaniałe i, muszę przyznać, napawa mnie dumą.

Artemij Troicki, o którym wspomniałeś, kiedyś określił styl muzyczny Jauns Mēness jako „Bałtycka odpowiedź na U2”. Poszczególne wasze wcześniejsze utwory rzeczywiście cechują spore podobieństwa do twórczości Irlandczyków. Co dla was stanowiło wówczas największe źródło inspiracji?

Na początku rzeczywiście największą inspiracją była twórczość U2. Sposób, w jaki grał ich gitarzysta Edge – to było coś wyjątkowego, nowego, niezwykłego. Pamiętam, kiedy poznaliśmy się z Gintsem Solą, zapytałem go, czy może zagrać jak ten facet. Gints posłuchał nagrania, spróbował i już po godzinie jego brzmienie było niemal identyczne jak Edge’a. Co prawda, ja nie mogłem pochwalić się takim mocnym wokalem, jak Bono. (śmiech) Tak więc, na początku rzeczywiście brzmieliśmy bardzo podobnie do U2. Po mniej więcej trzech latach jednak wyrobiliśmy swój własny styl. Inspirację dla nas stanowiła też twórczość The Pogues i ich lidera Shane’a MacGowana, to, co robiły te chłopaki, moim zdaniem, to najlepszy przykład celtyckiego rocku, a później również i słynni Szkoci The Waterboys oraz ich lider Mike Scott. Pamiętam, wydali wówczas po prostu fantastyczny album „Room to Roam”, który dla nas stanowił wyjątkowe źródło inspiracji. Z Mike’em nagrałem później nawet wspólną piosenkę, ale to już inna, późniejsza historia.

Co jednak świadczy o wyjątkowości bałtyckiego rocka – co go odróżnia, dajmy na to, od rocka rosyjskiego? Czy to tylko język, czy coś jeszcze?

Owszem, język łotewski odegrał wtedy wyjątkową rolę. Jest to bardzo melodyjny język, dźwięczny i muzykalny, świetnie pasujący do piosenek – również rockowych. Wydaje mi się, że śpiewając po łotewsku można wyrazić więcej, niż – dajmy na to – po angielsku. Inna istotna rzecz – to jednak różnice mentalności. Nikogo raczej nie zadziwię, twierdząc, że charakter narodowy Łotyszy to jakby coś pomiędzy Litwinami i Estończykami. Nie jesteśmy tacy aktywni jak Litwini, jesteśmy raczej introwertykami, ale jednak nie w takim stopniu jak Estończycy. To w znacznym stopniu świadczy również o tym, jaki jest łotewski rock. Mówiąc o tamtych czasach, należy też zaznaczyć, że wiele rzeczy robiliśmy w sposób niezwykły dla muzyki radzieckiej. Dlatego właśnie krytycy muzyczni – jak chociażby Artemij Troicki – określali nas jako fenomen bałtyckiego rocka. Oczywiście, nie byliśmy jedyni na Łotwie i w krajach bałtyckich – również wiele innych zespołów w swojej twórczości odwoływało się do elementów ludowych, folkloru, możliwie, że jedynie przekaz, który w ten sposób nieśli był nieco mniej wyrazisty.

Wielu przedstawicieli mojego pokolenia z pewnością pamięta takie kultowe festiwale rockowe, które odbywały się w krajach bałtyckich w ostatnim dziesięcioleciu XX wieku – jak, chociażby Rock Summer w Estonii lub tzw. Roko Maršai na Litwie. Te wydarzenia rzeczywiście cieszyły się wówczas ogromną popularnością i miały charakter naprawdę masowy. Dlaczego muzyka rockowa z biegiem czasu straciła na znaczeniu i popularności, oddając scenę właściwie wyłącznie muzyce pop?

Nie zgodziłbym się z takim twierdzeniem. Rock wciąż jest żywy. Jednak rzeczywiście, czasy zespołów rockowych odeszły do lamusa. Obecnie główna uwaga jest skupiona na samym wykonawcy, nie na zespole. Fenomen zespołów rockowych z założenia był oparty na emocjach, dzieleniu się nimi z innymi. Teraz tego nie ma, te czasy, niestety już należą do przeszłości.

„Rock Summer”, który organizował w Estonii Jüri Makarov, to rzeczywiście było wydarzenie o wyjątkowym charakterze i znaczeniu, jednak na Łotwie wciąż mamy na przykład festiwal „Positivus”. OK, w tym roku, z przyczyn oczywistych, już się nie odbędzie, ale ogólnie rzecz biorąc dobrze im się powodzi, organizatorzy odnaleźli swoją niszę i główny styl muzyczny tego festiwalu to wciąż w znacznym stopniu muzyka rockowa. Inny świetny przykład – festiwal „Sziget” w Budapeszcie, są też inne przykłady i wcale nie jest ich aż tak mało. To świadczy o tym, że muzyka rockowa wciąż jest żywa, potrafi inspirować młodzież. Format, oczywiście się zmienił, lecz treść i głębszy sens pozostaje.

Takie zespoły jak właśnie Jauns Mēness na Łotwie, Foje na Litwie lub Terminaator w Estonii w swoim czasie zdobyły szczyty popularności we własnych krajach, lecz właściwie pozostały niemal nieznane poza ich granicami, w tym również u sąsiadów. Z innej strony, mamy przykład udanej kariery i uznania za granicą w przypadku Prāta Vētra (Brainstorm). W czym leży przyczyna tego, że kraje bałtyckie nie stworzyły wspólnego rynku muzycznego?

Przede wszystkim przyczyn należy doszukiwać się w różnicach językowych, gdyż nasze trzy narody mówią różnymi językami, które nie są wzajemnie zrozumiałe. Lecz oczywiście, nie tylko to miało znaczenie. Istotne jest też to, że wszystkie trzy nasze kraje są niewielkie, również pod względem populacji. Załóżmy, że miałbym zamiar koncertować co tydzień – już wkrótce musiałbym z tego zrezygnować, gdyż najzwyczajniej w świecie nie pozostałoby wystarczająco dużej ilości chętnych, by mnie słuchać, szybko bym się wszystkim znudził. Nasze rynki muzyczne są bardzo małe i hermetyczne, po prostu nie ma na nich wystarczająco dużo miejsca dla innych wykonawców. Przypadek Prāta Vētra pokazuje, że mimo wszystko historia sukcesu poza swoim krajem jest możliwa, lecz należy pamiętać, że oni od samego początku właściwie nagrywali piosenki nie tylko po łotewsku, lecz także po angielsku. A przy tym, trzeba przyznać, Renārs Kaupers to wyjątkowo charyzmatyczna postać.

W Jauns Mēness również kiedyś nagrywaliście piosenki po angielsku.

Tak, lecz był to raczej krótki epizod i było to dawno temu. Kiedy stawaliśmy się coraz bardziej popularni na Łotwie, podjęliśmy również próbę zdobycia słuchaczy poza jej granicami i rzeczywiście nagraliśmy wtedy kilka piosenek po angielsku. Jednak rychło doszliśmy do wniosku, że Jauns Mēness jest wyjątkowy i może zainteresować słuchaczy właśnie taki, jaki jest, ze względu również na język, w którym tworzy. Łotewski język. Mój przyjaciel ze studiów, znany aktor łotewski Ivars Mailītis pewnego razu był w Paryżu na otwarciu jakiejś wystawy. I pierwszym, co zobaczył, włączając telewizor po zameldowaniu się w hotelu i wejściu do pokoju, był teledysk do naszej piosenki „Piekuns skrien debesis”, który akurat leciał na kanale MCM. Doznał wtedy szoku i często opowiadał mi tę historię. Tak więc, od dawna już zrezygnowałem z pisania tekstów do swoich piosenek po angielsku.

Co Łotysze wiedzą o współczesnej litewskiej i estońskiej scenie muzycznej?

Z litewskich wykonawców słyszałem Daddy Was a Milkman. Jedna popularna łotewska stacja FM ciągle puszcza ich piosenki, być może z powodu tego, że podobno wśród akcjonariuszy tej stacji są Litwini. (śmiech) Słyszałem wiele o Andriusie Mamontovasie. Z Estończyków mógłbym bez zastanowienia się wymienić przykładowo Ewert and The Two Dragons.

Słuchając tekstów piosenek Jauns Mēness często słyszymy słowa o wolności – ten motyw jest dość charakterystyczny. „Līdzi sapņiem aizeju brīvs, esmu vēl dzīvs, vēl dzīvs” („Idę w kierunku swoich marzeń, wciąż jestem żywy”) – tak przykładowo brzmi refren jednej z waszych piosenek. Obserwując ostatnio masowe protesty w Mińsku, da się zauważyć, że towarzyszy im znana kiedyś piosenka „Oczekujemy zmian“ popularnego radzieckiego zespołu rockowego Kino. Wygląda na to, że upadek Związku Radzieckiego na Białorusi jak gdyby przedłużył się o trzydzieści lat. Dlaczego w krajach bałtyckich na ich drodze ku niepodległości rozbrzmiewały inne piosenki, niż właśnie na Białorusi?

Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym, przynajmniej w ten sposób. Muszę wyznać: w czasach, o których mówimy, nagrania rosyjskich zespołów rockowych na ogół były bardzo złej jakości, porównując je do naszych, nadbałtyckich. Czasami do tego stopnia, że z trudem rozumiałem słowa. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak było. Z drugiej strony, jestem wielkim wielbicielem twórczości Borysa Griebienszczykowa, należy on z pewnością do osób, które ukształtowały mój gust muzyczny, imponuje mi jego zdolność do komponowania tekstów w harmonii z muzyką. Cieszę się, że Borys wciąż jest aktywny, tworzy i jego piosenki cieszą się popularnością.

Dlaczego Białorusini powrócili do tej piosenki? Możliwe, że dlatego, iż wówczas nie stworzyli własnych podobnych utworów, zarówno własnej muzyki rockowej, ogólnie rzecz biorąc, lub też po prostu mieli jej w niewystarczająco dużym zakresie, aby stała się naprawdę popularna. Niewątpliwie, wspomniana piosenka Wiktora Coja była wówczas szalenie popularna i miała mocny przekaz, tworzyła rodzaj manifestu. Poza tym tekst przecież jest po rosyjsku, a ten język jest właściwie podstawowym językiem społeczeństwa białoruskiego, w odróżnieniu od białoruskiego, niestety.

Kilka lat temu byłem na Białorusi razem z rodziną i przyjaciółmi, krewny jednego z nich pracował wówczas w ambasadzie łotewskiej w Mińsku, skorzystaliśmy więc z okazji, żeby odwiedzić go i zwiedzić ten kraj. Byłem wtedy głęboko zszokowany emocjonalnym stanem społeczeństwa, którego nie dało się nie zauważyć. Pamiętam, jak pomyślałem wówczas – dobrze, że mieszkam na Łotwie. Oczywiste więc wydaje się, że ludzie tam są spragnieni zmian i ta piosenka sprzed trzydziestu lat doskonale to podkreśla.

Artykuł oryginalnie ukazał się w czasopiśmie „Literatūra ir menas” (nr 15/2020). Przedruk w Przeglądzie Bałtyckim za zgodą redakcji. Tłumaczenie z języka litewskiego Nikodem Szczygłowski.

Absolwent Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Łódzkiego. Pisarz i eseista. Tłumacz i podróżnik, źródłem wielu inspiracji są zwłaszcza Bałkany, lecz punktem odniesienia pozostaje Europa Środkowa – przestrzeń kulturowa od Kłajpedy do Triestu.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!