Jarosław Bratkiewicz: Ryga wkradła się do mojego serca

|

Kiedy 4 grudnia 1996 roku rano dojeżdżałem do Rygi, ażeby objąć urząd ambasadora RP w Republice Łotewskiej, ujrzałem – zbliżając się do mostów na Dźwinie – wieże zamku ryskiego oraz kościołów i zborów starego miasta, opatulone nisko nawisającymi chmurami, które łączyły się ze ścielącą się wszędzie mgłą. Robiło to wrażenie archiwalnego zdjęcia, ujętego w chmurno-mgliste passe-partout, które przy tym urzekało jakąś kieszonkową przytulnością. Ten mały kraj współgra z taką puzderkowatą stolicą – pomyślałem wtedy.

Myliłem się. Później, zwłaszcza kiedy nastała wiosna, Ryga wydostojniała, jakby strzeliła ku górze. Wtedy poczułem, jak widok tego nobliwego miasta hanzeatyckiego wkrada się do mojego serca, wymuszając przestrzeń sympatii i pamięci obok Warszawy, Krakowa, Gdańska, Wrocławia. Ryga jest miastem wielonarodowym, w czym odciskają się tradycje hanzeatyckie; następnie – od XVIII wieku – profilowano je wedle kanonu imperialnego: wszechrosyjskiego i sowieckiego. Po drodze kosmopolityczność Rygi, po kilku wiekach władztwa niemieckiego Zakonu Kawalerów Mieczowych, dłutowana była przez Rzeczpospolitą oraz przez Szwecję. Z niejaką dumą patrzyłem w 1997 roku na afisz promujący w łotewskiej stolicy wystawę pod tytułem Ryga pod polskim i szwedzkim panowaniem.

Historyczna mozaika

Kiedy w XIX wieku zaczęła się krystalizować łotewska świadomość narodowa, formowała się ona między dwoma kamieniami młyńskimi. Po pierwsze, wielowiekową supremacją niemiecką, ucieleśnioną przez baronów inflanckich i kurlandzkich – potomków komturów i rycerzy zakonnych z bordowym krzyżem i mieczem na płaszczach. Przed pierwszą wojną światową Niemcy jawili się Łotyszom jako ciemiężcy. Po drugie, imperialnym przytłoczeniem przez Rosję. Atoli obecność rosyjska na Łotwie nie była natrętna, nie dławiła hegemonizmem. Masowo na terenie dzisiejszej Łotwy Rosjanie zaczęli się pojawiać od końca XVII wieku, po reformach moskiewskiego patriarchy Nikona, jako wyznawcy prawosławia przednikonowskiego (staroobrzędowcy). Po zwycięstwie Rosji nad Szwecją w Wojnie Północnej, po 1721 roku (pokój w Nystadt) na ziemiach łotewskich pojawiły się garnizony rosyjskie, a w 1730 roku tron carski objęła Anna Iwanowna, bratanica cara Piotra I, będąca naówczas księżną kurlandzką. W latach 60. tegoż stulecia Rygę odwiedziła cesarzowa Katarzyna II, która – jak wieść niesie – cierpiała, wskutek nimfomanii, na popularną wówczas niedyspozycję zwaną w Rosji „chorobą polską” (w Rzeczypospolitej nazywano ją „chorobą francuską”). Dolegliwości tej choroby caryca zaleczyła ponoć słynnym „balsamem ryskim” – mocną nalewką ziołową, która po dziś dzień raduje nie skarżących się na żadne choroby miłośników tego aromatycznego trunku (polecam!). Nieuciążliwość panowania rosyjskiego na Łotwie polegała nade wszystko na tym, że prawie wszystkie ważne funkcje administracyjne pełnili baronowie i szlachta niemiecka z Nadbałtyki, afiszujący się teraz ze swoją lojalnością wobec samodzierżawia. Carat wykonał ten prosty zabieg, kierując się praktyczną przesłanką: niemiecka arystokracja nadbałtycka, w odróżnieniu od szlachty polsko-litewskiej, nie knuła przeciw carowi-dobrodziejowi, zgoła popisywała się gorliwym carosławiem. Dla Łotyszy zaś pozostawała głównym wrogiem. W takim ustawieniu carowie jawili się jako super-arbitrzy w obliczu niesnasek narodowych w prowincjach nadbałtyckich.

Rozgrywka owa przyniosła wymierne dywidendy po wybuchu I wojny światowej. Świadom mocnej germanofobii Łotyszy, carat zdecydował się na posunięcie nowatorskie – stworzenie formacji czysto łotewskiej w ramach armii rosyjskiej. Strzelcy łotewscy (jak tę formację odtąd nazywano) szybko dowiedli, że w starciach z armią kajzerowską walczą z samozaparciem i nie oddają pola. Tę właściwość po wybuchu rewolucji w Rosji w 1917 roku podpatrzyli leninowcy i wykorzystali w swoich interesach. Rzecz w tym, że Łotwa od początku wieku XX, jako jeden z ważnych ośrodków przemysłowych (Ryga, Windawa, Lipawa), tworzyła poważne zaplecze ruchu rewolucyjnego, czego dowód dała w rewolucji 1905 roku. Strzelcy łotewscy – zresztą jak legiony Piłsudskiego, w dużym stopniu motywowane niepodległościowym socjalizmem – łączyli w swym kredo politycznym ideę niezawisłości Łotwy ze sprawiedliwością społeczną. Może dlatego koniec końców zdecydowali się oferować swe usługi bolszewikom.

Nie będzie przesadą, gdy się powie, że bez dywizji łotewskiej Sowieci nie utrzymaliby swej władzy. Strzelcy łotewscy pojawiali się na najważniejszych frontach wojny domowej w Rosji i zapewniali zwycięstwo bolszewikom, bo w odróżnieniu od motłochu „robotniczo-chłopskiego” w Armii Czerwonej, wykazywali się wysoką dyscypliną i profesjonalizmem. Świadkowie zaobserwowali, jak czerwoni strzelcy idą do ataku: w zupełnej ciszy, bez żadnych „hura”, jak solidni chłopi zabierający się do żniw (krwawych).

Łotwa międzywojenna podzielała los wielu uzależnionych wcześniej od Rosji carskiej krajów. Dławiąca przemoc caratu i nieokiełznane barbarzyństwo bolszewizmu uwrażliwiły po 1917 roku Łotwę na sąsiedztwo rosyjskie/sowieckie. Jednocześnie niepodległa Łotwa, zrazu demokratyczna, uległa niebawem tendencjom autorytarnym, które pleniły się w Europie Środkowo-Wschodniej. W latach 30. na Łotwie ugruntował się reżym autorytarny. A jednocześnie Republika Łotewska jawiła się jako kraj prosperujący i zamożny.

Po układzie Ribbentrop-Mołotow los Łotwy był przesądzony, choć jeszcze przez rok – do czerwca 1940 roku – cieszyła się (w przeczuciu nawisającej katastrofy) z niepodległości. Od włączenia Łotwy do ZSRR zaczęło się odliczanie półwiecza szczególnie chyba okrutnej dla Łotyszy niewoli. Z przerwą na czteroletni okres okupacji niemieckiej, kiedy ludność łotewska – stuleciami nienawidząca Niemców – rzucała się z kwiatami na powitanie żołnierzy Wehrmachtu. Ten tragiczny okres rozwarł po raz drugi przeklęty dylemat Łotyszy: dla swej ojczyzny walczyli pod obcymi sztandarami – z sierpem i młotem albo ze swastyką. W 1943 roku powstał Łotewski Legion Waffen SS, złożony z dwóch dywizji: 15. i 19. Powtórzyła się, kondotierska niejako, historia z czerwonymi strzelcami łotewskimi – w innym teraz rozdaniu historycznym. Znów Łotysze, z oddaniem i lojalnością, charakterystyczną dla tego narodu chłopskiego, walczyli za sprawy nie swoje i – co gorsza – zbrodnicze w swej istocie. A przy tym zażartość żołnierzy łotewskich przejawiła się choćby w tym, że 19. Dywizja Lettland, uwięziona w „kotle kurlandzkim”, broniła się tam aż do 9 maja 1945 roku, kiedy to przez radio dotarła do niej wiadomość, że III Rzesza już kilkanaście godzin wcześniej skapitulowała.

Przez kolejne prawie półwiecze Łotwa rozwijała się – i zapadała w sowietyzm – zyskując markę zagłębia przemysłowo-elektronicznego Związku Radzieckiego. Zsowietyzowani mentalnie przywódcy ówczesnej republiki związkowej usiłowali wykreować wizerunek robotniczo-przemysłowej Łotwy, godnej spadkobierczyni „czerwonych strzelców”. W rezultacie Łotwa stała się terenem masowego najazdu migrantów z innych republik sowieckich, głównie z Rosji, formalnie legitymujących się jako inteligencja techniczna i robotnicy wykwalifikowani. A przy tym, razem z Estonią i Litwą, Łotwa pozostawała najbardziej europejskim zakątkiem imperium sowieckiego.

Powiewy „solidarnościowe” z Polski oraz gorbaczowowska pieriestrojka rozbudziły w latach 80. ducha irredentystycznego na Łotwie oraz w pozostałych republikach nadbałtyckich. Jego kulminacja się zaczęła od Bałtyckiego Łańcucha Wolności 23 sierpnia 1989 roku, w pięćdziesiątą rocznicę podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. Łańcuch połączył uszeregowanie około 2 milionów mieszkańców Nadbałtyki trzymających się za ręce, od Wilna, przez Rygę, do Tallina, o długości 600 km. W 1991 roku w Rydze, a także w Wilnie polała się krew, kiedy zwolennicy niepodległości Łotwy i Litwy zostali zaatakowani przez sowieckie specsłużby. Jednak pałka policyjna, gaz łzawiący i nawet strzelanie ostrymi nabojami w protestujący tłum nie mogły odwrócić biegu historii.

Przeczytaj także:  Bałtycki łańcuch. Protest Litwinów, Łotyszy i Estończyków w 50. rocznicę paktu Ribbentrop-Mołotow
Przeczytaj także:  Łotwa także miała swoje barykady

Od 1991 roku Łotwa jest państwem niepodległym. Z wyraźną orientacją na Zachód, do więzi z którym – jak najbardziej uzasadnienie – się poczuwa. Od 2004 roku przynależy do Unii Europejskiej i NATO. W odczuciu Łotyszy ostatecznie odgranicza to ich cywilizacyjnie od przestrzeni poradzieckiej, acz Łotwa świadoma jest ryzyka wynikającego z graniczenia z Federacją Rosyjską z jej niegasnącym instynktem imperialnym oraz z faktu obecności dużej mniejszości rosyjskojęzycznej w Republice Łotewskiej. Jakkolwiek owo drugie ryzyko można obrócić w czynnik pozytywny, zachęcając tamtejsze elity rosyjskie, w tym przedsiębiorców, do angażowania się we współpracę z Zachodnią Europą. Co zresztą znajduje odzew w rzeczywistości, pokazując, że Rosjanie wcale nie są ludem beznadziejnie eurazjatyckim, nie potrafiącym żyć i działać inaczej, niż w rytmie wywrzaskiwanych rozkazów i świstu nahajki swoich samodzierżców. Że znajdują swoje miejsce we wspólnej twórczości integracyjnej i wytwórczości dóbr, materialnych i duchowych, w kręgu narodów unijnych.

Pod względem gospodarczym Łotwa była od swego powstania w 1918 roku zasobnym krajem, dzięki nadzwyczaj efektywnemu rolnictwu i całkiem wydajnemu przemysłowi. We wspomnieniach sowieckich dyplomatów, którzy przyjeżdżali na Łotwę w latach 30. ubiegłego wieku, zwraca uwagę fakt, jak zadziwiało ich bogactwo przelewające przez lady ryskich sklepów w czasach, kiedy stalinowską Rosję nękał niedobór towarów i system kartkowy. Teraz takie dysproporcje miedzy Łotwą a Rosją nie występują, chociaż z uwagi na miażdżącą przewagę Federacji Rosyjskiej, jeśli chodzi o zasoby naturalne, nad łotewskim sąsiadem, zadziwiać musi dynamika rozwoju ekonomicznego Republiki Łotewskiej, posiadającej znacznie skromniejszy potencjał wyjściowy.

Zarazem droga Łotwy do prosperity urywała się na uskokach znaczonych tąpnięciami ekonomiki, zwłaszcza kryzysem światowym, który rozpętał się w 2008 roku. W kolejnym roku na Łotwie spadek produktu krajowego brutto sięgał 20 procent. Tylko stanowcza i konsekwentna polityka oszczędności i dyscyplinowania finansów, którą wdrażał nowo powstały rząd Valdisa Dombrovskisa, młodego technokraty w najlepszym rozumieniu tego pojęcia, zdołała dźwignąć ekonomikę łotewską z tej topieli. Zrozumienie i współpraca między rządem a społeczeństwem służyć mogą jako wzorzec konsolidacji narodowej w obliczu poważnego wyzwania ekonomicznego. Obecnie swoją wiedzą, energią i wyobraźnią Valdis Dombrovskis służy UE jako wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej do spraw gospodarczych.

Od 2014 roku na Łotwie wprowadzono euro jako walutę narodową. Do Unii Polska weszła z Łotwą i innymi krajami naszego regionu w jednym szeregu, atoli Polska od dobrych kilku lat  wyraźnie daje się wyprzedzać w parametrach ekonomicznych i politycznych mniejszym państwom naszego bezpośredniego sąsiedztwa: Słowacji, Łotwie i dwóm pozostałym krajom bałtyckim. W państwach tych poczucie europejskości wyraźnie góruje nad partykularyzmem i „autokefalią” subregionalną, które krajom tym w dziejach przynosiły znacznie więcej nieszczęść niż pomyślności. Teraz nadzieję na sukces stwarza wspólna Europa.

Przekłada się to na nią kilkuwiekowa wspólność Polski i Łotwy, dzieje Inflant Polskich oraz lojalnego wobec Rzeczypospolitej aż do 1795 roku Księstwa Kurlandzkiego. W ciekawy sposób wplata się w to wątek niemiecki, nade wszystko polonizacja na Łotwie rodów arystokratycznych niemieckich: Borchów, Tyzenhauzów, Platerów, Manteufflów (jak tu nie wspomnieć profesora Tadeusza Manteuffla oraz jego patriotyczną rodzinę, Emilii Plater czy Kazimierza Kelles-Krauzego, wybitnego socjologa i działacza PPS). Żeby tu bodaj jedną kroplą octową zredukować nieco ów słód patriotyczny, godzi się przypomnieć, że za „szlachcica kurlandzkiego” uchodził Nikodem Dyzma, hochsztapler i frant z powieści Dołęgi-Mostowicza.

***

Moja misja dyplomatyczna na Łotwie, sprzed ćwierćwiecza, powiązała w jedno wiele wątków zawodowych, intelektualnych i osobistych, które ukierunkowały moje dalsze losy. W każdym razie, one mnie z Łotwą i z Rygą wiążą szczególnie. Od 20 lat jeździmy – ja i moja żona, Łotyszka – do tego miasta, w którym żeśmy się spotkali i które tak wiele dla nas znaczy. I za każdym razem, kiedy podjeżdżamy do Dźwiny i widzimy zamek ryski oraz ciągnące się ku niebu wieże świątyń, wtenczas stare, sprzed ćwierćwiecza, uczucie, iż ta znana mi na pamięć zabudowa Rygi przechyla się ku nam, jakby rozwierając powitalnie ramiona, wnika w duszę przytulną bliskością. I melancholią – wszak czas mija, o czym nie zapominają przypomnieć ryskie dzwonnice.

Urodził się w 1955 roku w Warszawie. Z wykształcenia jest politologiem, absolwentem Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Obronił doktorat z dziedziny politologii na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1997-2001 sprawował funkcję ambasadora RP w Rydze. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych pracował do 2021 roku, był również zatrudniony jako wykładowca na wyższych uczelniach w Warszawie. Jest rosjoznawcą, publikował prace z tej dziedziny (m.in. „Rosyjscy nacjonaliści w latach 1992–1996. Od detradycjonalizacji do retradycjonalizacji” oraz „Eurazjatyzm na wspak. Polscy tradycjonaliści przeglądają się w zwierciadle Eurazji i udają, że to nie oni”).


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!