Filmik: Litwini słuchają muzyki, a Polacy języka. O polskim rapie na Litwie

|

W języku litewskim słowa są dużo dłuższe niż w polskim. Trudniej się rapuje, posługując się tą mową, zwłaszcza wtedy, jeżeli tekst idzie szybko. Dźwięczy to zupełnie inaczej. Można powiedzieć, że Litwini zwracają uwagę na muzykę, technikę rapowania a Polacy na język. Taka specyfika – mówi w rozmowie z „Przeglądem Bałtyckim” Filmik, rapujący po polsku muzyk wileński.

Filmik, właściwie Karol Pasznikowicz, jest jedynym polskojęzycznym raperem na Litwie. W 2021 roku opublikował solowy album „Z Wilna”.

Michał Krawczyk, Przegląd Bałtycki: Raperzy bardzo lubią opowiadać o swojej misji. Często mają jakieś ważne przesłanie dla swoich słuchaczy. Jak to jest w Twoim przypadku?

Karol „Filmik” Pasznikowicz: Muszę zacząć od tego, że sam rap jest tylko częścią kultury hip-hopowej. To styl życia. Można ten styl przyjąć w różnym stopniu. Nie wiem, czy powiedziałbym, że mam jakąś misję. To brzmi bardzo poważnie. Poznawałem wielu różnych wileńskich raperów, także z innych krajów. Okazało się, że nie było nikogo z Polski. Zacząłem też rapować. To jest moja specyfika, ale nie uważam tego za jakąś szczególną misję.

Powiedz, czy jesteś jedynym polskim raperem na Litwie?

Tak. Jestem tylko ja.

To ciekawe, bo przecież polska mniejszość na Litwie jest spora. Wiadomo o innych polsko-litewskich grupach muzycznych, jak choćby Black Biceps czy Will’N’Ska. A raper jest tylko jeden i jesteś nim Ty. Powiedz, jaka jest historia Twojego rapowania.

Wszystko zaczęło się od tego, że sporo słuchałem. Razem z kolegami ze szkoły odtwarzaliśmy z kaset hip-hopowe kawałki. Samo tempo rapu bardzo mi się spodobało. Mój kolega z klasy sam zaczął tworzyć. Wiele mu zawdzięczam. Gdyby nie on, nie wiem, czy sam zacząłbym rapować. Potem zapisywałem w notatniku pomysły na piosenki. Pierwszy kawałek napisałem w sytuacji, kiedy bardzo byłem zły na kogoś i to mi przyniosło pomysł na tekst.

Inspiracja złością jest dość niepodobna do Ciebie. Słuchając Twojej muzyki już jakiś czas, dochodzę do wniosku, że jesteś dość spokojnym człowiekiem. Twoje teksty są pełne uważności na szczegół i pogody ducha. To coś, z czym mi się rap nijak nie kojarzy. Rap kojarzy się z twardszym językiem i nieco inną tematyką.

Rzeczywiście ja jestem raczej spokojny człowiek. Ludzie mają w sobie teraz dużo negatywu i, tak jak mówisz, często to słychać w rapie. Ja chcę szczerze dzielić się tym, co mam, a mam w sobie mnóstwo dystansu i serdeczności.

Rozumiem. Twoja płyta „Z Wilna” ukazała się dwa lata temu. Powiedz, czy to wynik dłuższej pracy czy stworzyłeś ją nagle?

Nie, nie. To był długi czas. Każda piosenka powstała osobno. Na każdą z nich miałem jakiś osobny pomysł. Zajęło to lata. Na początku, kiedy zaczynałem tworzyć, litewski hip-hop był jeszcze w powijakach. Nie było profesjonalnych studiów muzycznych. Z czasem się to zmieniało. No i ja się zmieniałem. Tworzyłem nowe kawałki. Dopiero potem przyszedł taki pomysł, żeby zebrać to wszystko i wydać jako jedną płytę. Chociaż pisząc każdy kawałek, myślałem jednak o tym, że z tego wszystkiego finalnie wyjdzie płyta.

Jak się pojawił pomysł na płytę?

Pisząc utwory oddzielnie, już wiedziałem, że znajdą się one na płycie. Jasne, nie mówię tu o wszystkich, które nagrałem. Niektóre nie ukazały się na płycie, o którym wcześniej wspomniałem. Pandemia to był dobry czas, aby poskładać myśli w głowie i wybrać rzeczy z półek. Na moich półkach było mnóstwo tekstów, były też nagrane kawałki. Przysiadłem do tego, pozbierałem muzykę, której brakowało. Spędzałem czas w studiach, nagrywałem. Razem z muzykami, z którymi współpracuję, tworzyliśmy muzykę i poskładaliśmy to w całość.

A ci muzycy, o których mówisz, są, jak Ty, Polakami?

Nie. Wszyscy są Litwinami, chociaż niektórzy znają nieco język polski.

W jaki sposób nawiązujesz współpracę z muzykami?

Wszyscy muzycy, z którymi współpracuję są moimi znajomymi. Zależy mi na naturalnej muzyce. Nie lubię korzystać z podkładów dostępnych w Internecie. Bazuję na sprawdzonych znajomościach.

Te znajomości pokazują, że nie jesteś postacią anonimową w świecie litewskiego rapu, prawda?

Nie jestem, ale trudno też powiedzieć, żebym był jakoś szczególnie rozpoznawalny.

Powiedz, czym się różni polski rap od litewskiego?

Przede wszystkim poziomem. Litwini pod względem technologicznym są daleko w tyle za Polakami, którzy są dużo bardziej rozwinięci. W Polsce raperów jest wielu więcej niż na Litwie. A za tym idzie konkurencja. Trzeba bardziej się starać, żeby się wybić. Na Litwie hip-hop jest dość niewielki. Owszem jest parę zespołów i paru wykonawców, którzy reprezentują wyższy poziom. Są też młodzi, którzy mają ambitne pomysły. Zresztą, muszę przyznać, że nie słucham dużo litewskiego rapu.

Muszę przyznać, że chociaż litewską muzyką interesuję się od dawna, z rapu kojarzę tylko G&G Sindikatas, którego lubię sobie posłuchać od czasu do czasu.

Rzeczywiście to litewski towar eksportowy w dziedzinie hip-hopu. Przez moment współpracowali z polskim zespołem Mor W.A. To była incydentalna współpraca.

Jak ocenisz różnicę między językiem polskim a litewskim pod względem rapowania? Raperzy wykonują bardzo ciężką pracę w dziedzinie fonetyki. Czasem wręcz zdaje się, że stanowią probierz możliwości danej mowy.

A to bardzo ważna rzecz. W języku litewskim słowa są dużo dłuższe niż w polskim. Trudniej się rapuje, posługując się tą mową, zwłaszcza wtedy, jeżeli tekst idzie szybko. Dźwięczy to zupełnie inaczej.

To bardzo ciekawe, co mówisz. A Ty rapujesz zawsze po polsku czy po litewsku też?

Tylko po polsku. Chociaż muszę przyznać, że ciągle mam propozycje, żeby rapować po litewsku, ale tego nie robię. Polski język jest dla mnie bardziej ciekawy.

Jak jesteś odbierany przez Litwinów jako polskojęzyczny raper?

Po prostu: Litwini odbierają samą muzykę, bo nie rozumieją słów. I często zdarza im się, że sama muzyka im się podoba. Umieją docenić to, że technicznie jest ona dobra. Też im podoba się mój flow i technika rapowania. Jarają się tym.

Czy dużo koncertowałeś na Wileńszczyźnie?

Niedużo. Kilka razy miałem koncerty na festiwalach hip-hopowych i w klubach. Ale ludzie mnie nie kojarzyli. Nie wiedzieli kim jestem. Słyszeli polski język, ale nie zainteresowali się tym więcej.

No dobrze. A jaki był odbiór twojej twórczości w Polsce?

Tu sytuacja jest diametralnie inna. Ludzie podchodzili, pytali, czy mogą kupić płytę. Opowiadali o swoich skojarzeniach. Mówili, że bardzo im się to podoba, że rapuję z wileńskim akcentem.

Ucieszyła Cię taka reakcja?

W sumie tak, to bardzo miłe. Zastanawia mnie tylko to, że moi polscy odbiorcy zwracali większą uwagę na to, z jakim akcentem rapuję, niż na same wersy. Można powiedzieć, że Litwini zwracają uwagę na muzykę, technikę rapowania a Polacy na język. Taka specyfika.

To smutne, bo wkładasz mnóstwo serca w swoje teksty, a one odbiorcom gdzieś umykają.

Tak. Trochę głupio wyszło. Muszę przyznać, że straciłem motywację do dalszej pracy.

Wróćmy jeszcze na moment do koncertów. Które polskie występy zapadły Ci w pamięć najbardziej?

W Giżycku na „Mazury Hip-Hop” Festiwalu. Występowałem za dnia jeszcze przed największymi tłumami. Ale i tak przyszło sporo osób. Byli to ludzie młodzi, polscy odbiorcy rapu. To było świetne. Bardzo dobrze koncertowało się też w Gdyni i w paru innych miejscach, ale to już przypadki występowania dla publiczności, która na co dzień nie słucha rapu.

Twój album jest dostępny w Internecie. Wcześniej było kilka kawałków. Sam Cię znalazłem w ten sposób jakiś czas temu. Czy zdarzyło Ci się, że ktoś, kto odkrył Cię dzięki nagraniom na YouTube’ie, napisał do Ciebie list?

Parę razy się tak zdarzyło. Ale znowu: ludzie w tych wiadomościach mówili o tym, że mieli na Wileńszczyźnie babcię lub dziadka. Rozmowa schodziła na kwestie etniczne. To oczywiście ważne i dla mnie, bo jestem stąd i – tak jak mówię o tym wprost w moich piosenkach – reprezentuję tutejszą polszczyznę i tutejszą społeczność. Jednak jako raper mam też coś ciekawego do powiedzenia sam o sobie. Czuję się nieco niedosłyszany.

Poważna sprawa. Czy jednak mimo jakiegoś rozczarowania masz plan, żeby spróbować swoich sił kolejny raz?

Pewnie. Trzeba iść dalej. Nie można stać w miejscu. Będę próbował poeksperymentować. Chcę porzucić oldskulowy styl, w którym jest zrobiona płyta „Z Wilna”. Popróbuję z jakimiś nowymi brzmieniami. Tekstowo też tchnę coś nowego. Może zdecyduję się na storytelling. To będzie dźwięczeć zupełnie inaczej.

Pasjonat ziem nadbałtyckich, a zwłaszcza Estonii. Niezmordowany podróżnik i miłośnik transportu publicznego. Szlaja się po galeriach, teatrach i dworcach. W wolnych chwilach zdarza mu się pisać wiersze, eseje i inne dziwactwa. W 2021 roku opublikował dwie książki: “Nice, cosie i duchy” nakładem Wydawnictwa Pewnego oraz “Ekspansję ech”, którą wydał Instytut Mikołowski. Gdyby los nie umieścił go w kraju nad Wisłą, chętnie wybrałby żywot rybaka na Ruhnu, Vormsi albo przynajmniej na Mierzei Kurońskiej.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!