„Człowiek, który znał mowę węży” musiał nieco poczekać, nim pojawił się polski przekład w naszych księgarniach. Książka Andrusa Kivirähka ujrzała światło dzienne na estońskich półkach w 2007 roku. Na polskich zaś dopiero jesienią 2020 roku. Po lekturze jednak odniesiemy wrażenie, że nie było lepszego czasu na premierę, niż w tak wyjątkowym roku jak obecny, który jest pełny kryzysów, upadków, konfliktów i powszechnej niezgody społeczeństw na wiele decyzji politycznych. Powieść Kivirähka to w największym skrócie opis dekonstrukcji świata. Takiego świata, jaki znamy od dziecka.
Andrus Kivirähk zabiera czytelników książki „Człowiek, który znał mowę węży” w podróż w czasie: stopniowo wprowadza nas w świat średniowiecza, w realia XIII wieku, okres podbojów ziem estońskich przez zakon krzyżacki. Poznajemy dwie społeczności – ludzi z lasu i ludzi ze wsi. Jedni zamieszkują zielony, dziki las od zawsze. Jedzą codziennie mięso z łosia, gardzą chlebem, którym karmią się ludzie ze wsi, wierzą w Północnego Gada, kobiety spoufalają się z niedźwiedziami, aż wreszcie jeszcze część leśnych mieszkańców zna mowę węży, która pozwala im mieć kontrolę nad przyrodą, m.in. ujarzmić stado wilków, upolować zwierzynę oraz zaznajomić się ze żmijami. Drudzy natomiast mieszkają na wsi, przenieśli się do niej, by wieść życie według „zachodniej mody” słuchając po nocach łacińskich (ale zupełnie im niezrozumiałych) śpiewów klasztornych mnichów. Wyznają wiarę w Jezusa, choć ta bardziej przypomina średniowieczną dewocję niż autentyczne przekonanie do chrześcijańskiej miłości. Ludzie ze wsi widzą wzór do naśladowania w bezdusznych, krzyżackich rycerzach, w codziennym oraniu pola i byciu posłusznym swoim panom. Uważają ludzi z lasu za dzikusów i twierdzą, że teraz trzeba żyć tak, jak cała chrześcijańska Europa. Co łączy obydwie społeczności? Mówią tym samym językiem, po estońsku. Choć wtedy jeszcze nie istniało pojęcie Estończyków to autor powieści stosuje tutaj pewne uproszczenia, które nie przeszkadzają, a wręcz ułatwiają głębsze zrozumienie fabuły.
Od samego początku ten niezwykły świat przybliża nam tytułowy „człowiek, który znał mowę węży”. Leemet, bo tak ma na imię, opowiada nam o swoim życiu w lesie od najmłodszych lat po czas dorosłości. Poznajemy jego rodzinę, przyjaciół i pozostałych mieszkańców lasu. Autor książki nie pozwala nam jednak na dłuższą chwilę zżyć się z jakimkolwiek z bohaterów. „Przewrotność”. Tak powinien brzmieć podtytuł powieści. Nic tutaj nie jest oczywiste. Ledwo zdążymy polubić się z jakimś bohaterem, a zaraz może zostać on zabity lub okaże się zupełnym wariatem, którego nie będzie nam żal. Od samego początku fabuły zauważamy, że spokojne, pokojowe życie ludzi z lasu zamienia się stopniowo w coraz większy dramat, aż kończy się na masakrze, której czytelnik się nie spodziewa. Kolejne rodziny dają się, zdaniem „leśnych tradycjonalistów”, sprzeniewierzyć i przeprowadzają się na wieś. Nic co tradycyjne, nie zostaje takim na długo. Ludzie zmieniają się, jedni dziczeją oddając się fanatycznemu poczuciu dewocji w stosunku do leśnych duchów, drudzy wypierają się swojego pochodzenia, inni w imię tegoż właśnie pochodzenia zamykają swoje córki i zaprzęgają do niewolniczej pracy, a jeszcze inni zakochują się… w niedźwiedziu. W takiej rzeczywistości dorasta Leemet, którego w dzieciństwie nauczono mowy węży. Z czasem, kiedy coraz mniej ludzi posługuje się tą mową, chłopak zaczyna ją traktować niemal jako amulet w walce ze światem, który się zmienia wbrew jego woli. Czy świat ludzi z lasu przetrwa? Czy las w ogóle przetrwa? Czy ludzie ze wsi będą jeszcze chcieli i mieli do czego wracać? Kto wygra w tej walce „nowego świata” ze „starym”?
Książkę Andrusa Kivirähka trudno przypisać do jednego gatunku literackiego. Czytając o przygodach Leemeta będziemy krążyć gdzieś pomiędzy historycznym światem średniowiecza oraz światem fantasy, gdzie wierzy się w Północnego Gada, czy rozmawia się ze zwierzętami poprzez syki. Najbliżej można umiejscowić ten styl prozy obok realizmu magicznego. Jednak i tutaj z magią, taką w romantycznym pojęciu, niewiele styl Kivirähka ma wspólnego. Autor książki nie przebiera w słowach i formach opisów wydarzeń, które dla nieco bardziej wrażliwego odbiorcy będą, łagodnie mówiąc, traumatyczne. Szczegółowe, niemalże organiczne opisy męskich przyrodzeń, damskich biustów, pełne detali instrukcje rozpruwania mnisich brzuchów, historia tego, jak to jest przebywać kilka dni w jaskini obok rozkładających się ludzkich zwłok, krwawe relacje z kolejnych bitewnych jatek, którą są pełne obcinanych głów, wykręcanych żeber i obcinanych twarzy. Jednak nie tylko ludzie z lasu bywają perwersyjni, bo w zamian dostajemy opisy wrażeń młodych chłopców ze wsi zachwyconych pierwszymi doświadczeniami z homoseksualnym seksem, wspomnienia przygodnych stosunków z biskupami, a na deser poznamy pedofilskie sekrety ówczesnych duchownych zasiadających w samym Rzymie! Świętoszkowaci mieszkańcy wsi okażą się również lubieżnymi, a nawet pochwalającymi odbycie przypadkowego stosunku młodej dziewczyny z miejscowym rycerzem, bo przecież mieć dziecko rycerza to niemal jakby urodzić drugiego Jezusa.
W takiej atmosferze języka opisującego wydarzenia dostajemy powieść, która będzie nas obrzydzać, rozśmieszać, a także szokować i doprowadzać do płaczu. W odbiorze książki pomaga również znakomity przekład z języka estońskiego na polski, który wykonała Anna Michalczuk-Podlecki. Znając trudności i gramatyczne różnice pomiędzy językami, tłumaczka wybrnęła znakomicie z wielu przewrotności zafundowanych przez autora, jak chociażby ta, kiedy jeden z bohaterów okazuje się być innej płci niż pierwotnie myślano. W języku estońskim nie występują rodzaje gramatyczne, a brzmienie imion – z perspektywy osoby nie posługującej się językiem estońskim – nie zawsze jasno wskazuje czy opis dotyczy kobiety czy mężczyzny. Z takiej sytuacji językowej oraz wielu innych tłumaczka wyszła obronną ręką.
Zatem wracając do bardzo naturalistycznego literackiego stylu Kivirähka, czy „Człowieka, który znał mowę węży” będziemy czytać tylko dla owej „rozrywki”? Nie. Powieść jest nasycona wieloma alegoriami i metaforami, które z łatwością możemy odnieść do wielu kultur, które zmagały lub nadal zmagają się z nadciągającym „zbawieniem z zachodu”. Kivirähk znakomicie uczy nas i tłumaczy, jak ta walka dwóch światów wyglądała kiedyś na terenach obecnej Estonii. To możemy odczytać niemal bezpośrednio z fabuły i głównego podziału na ludzi ze wsi i lasu. Jeśli jednak czytelnik zada sobie nieco więcej trudu interpretacyjnego odczyta tutaj przede wszystkim walkę mogącą odbyć się w każdym świecie, który jest spolaryzowany, podzielony równo na pół, w którym są „my dobrzy i oni źli” i nieważne, po której konkretnie stronie barykady stoimy. Przyglądając się każdemu z charakterów wykreowanych przez autora zobaczymy niemalże klasyczne archetypy zachowań, jakie znamy zapewne z codziennego życia: ludzi zacietrzewionych, upartych i ślepych na zdanie innych, ludzi rozsądku będących mentorami dla innych, ludzi, którym wszystko jedno starających się wyłączyć z konfliktu i stojących niemo jako obserwatorzy, czy wreszcie ludzi takich jak Leemet próbujących odnaleźć w tej bipolarnej paranoi i szukających swojego miejsca w świecie. Trudno będzie polskiemu czytelnikowi nie poczuć wielu analogii pomiędzy podziałem ludności panującym w książce, a tym jaki obecnie obserwujemy chociażby w Polsce.
Do czego doprowadzi w końcu owy podział na tych i tamtych? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, jak i jednoznacznie stwierdzić, który ze światów finalnie wygra w starciu. Słuchając historii z perspektywy Leemeta-narratora będziemy początkowo kibicować, aby nastąpił wreszcie powrót ludzi do lasu. Ale czy naprawdę tego będziemy chcieć? W końcu na wsi wygodniej. Jednak potem zadamy sobie pytanie, czy poddańczy stosunek wieśniaków do rycerzy i mnichów na pewno jest tym, czego pragniemy. Kivirähk postawi nas na koniec w niezręcznym miejscu, gdy będziemy musieli dokonać wyboru. Nie będzie to klasyczny wybór za życiem czy śmiercią, dobrem czy złem. Będzie to wybór za tym, po której stronie barykady chcemy umrzeć. Czytelnika niech zachęci do przeczytania książki niewielki eksperyment myślowy: po ukończonej lekturze zadajmy sobie pytanie, czy chcielibyśmy się nauczyć owej tytułowej mowy węży. Jeśli tak, to znaczy, że nadal jeszcze została w nas niewielka cząstka lasu i tęsknota za dawnym, pierwotnym światem, który porzucili również i nasi przodkowie przed wieloma wiekami.
„Człowiek, który znał mowę węży” to opowieść nie tylko o walce starego z nowym, ale historia poszukiwania siebie, swoich korzeni, to opis konfrontacji z nieuchronnym upadkiem tego, do czego byliśmy zawsze przyzwyczajeni. Ta powieść pokazuje, jak zgubna może być przemoc, która nakręca się coraz bardziej w ludziach. To też wreszcie obraz pragnienia pokoju, które drzemie w każdym nawet najbardziej wzburzonym emocjami człowieku. Czytając Kivirähka nie tylko poznamy duszę Estończyków, ale także możemy mieć okazję zanurzyć się w głąb siebie samych.
„Człowiek, który znał mowę węży”, Andrus Kivirähk. Tłumaczenie z języka estońskiego Anna Michalczuk-Podlecki. Wydawnictwo Marpress 2020.
Z pochodzenia Sądeczanin, z wykształcenia geolog, z pasji miłośnik państw bałtyckich (zwłaszcza Estonii) i górski wędrowiec, zawodowo "człowiek-orkiestra", w Internecie prowadzi bloga "Sądecki Włóczykij".