Akcja pod progiem. Co partii Tomaszewskiego poszło nie tak?

|

„Polska partia nareszcie w Sejmie”, krzyczały nagłówki polskich gazet jesienią 2012 roku, gdy po raz pierwszy w historii AWPL-ZChR przekroczyła próg 5% i założyła własną frakcję. Ugrupowanie, którym od 1999 roku kieruje Waldemar Tomaszewski, przez osiem lat było obecne w Sejmie. W tym czasie dwa razy weszło do koalicji rządzącej, notowało także sukcesy w wyborach samorządowych i europejskich. „Waldemar Tomaszewski to genialny strateg”, podśmiewali się jego przeciwnicy, choć obiektywnie rzecz biorąc polityk miał sukcesy. W ubiegłą niedzielę dobra passa skończyła się. Na polskie ugrupowanie zagłosowało zaledwie 4,82% mieszkańców Litwy. Partię, która nie znajdzie się w Sejmie XIII kadencji, ratują okręgi jednomandatowe, z których ma szansę wprowadzić trzech posłów.

Alternatywna rzeczywistość

Gdyby o rezultatach wyborów dowiadywać się ze strony partyjnego portalu l24.lt można by nie zauważyć niedzielnej klęski. Doktor Bogusław Rogalski nadaje: „AWPL-ZChR bezapelacyjnie wygrała na Wileńszczyźnie i będzie mieć posłów w Seimasie”. „Dzielnice wyborcze, w których zwyciężyła AWPL-ZChR, to około 6 procent dzielnic w skali kraju”, krzyczy wielkimi literami inny artykuł. „Rita Tamašunienė: Pamiętajmy o zasadach bezpieczeństwa na drogach”, inny tekst przypomina o tym, że partia wciąż ma swoich ministrów w rządzie Sauliusa Skvernelisa, których uzyskała latem 2019 roku. Dla odmiany portal, który należy do Czesława Okińczyca, wielkiego przeciwnika Tomaszewskiego, sygnatariusza litewskiego aktu niepodległości z marca 1990 roku, przypomina wypowiedź Waldemara Tomaszewskiego z wieczoru wyborczego, o tym, że poda się do dymisji, jeśli partia nie przekroczy progu 5%.

Zupełnie w to nie wierzę – mówi Przeglądowi Bałtyckiemu wydawca „Kuriera Wileńskiego” i były kandydat z listy Litewskiej Partii Zielonych, adwersarz Tomaszewskiego, Zygmunt Klonowski. Sam lider AWPL-ZChR zresztą szybko zastrzegł: „Nie wiem, czy partia zgodzi się z tym, abym się podał do dymisji”. „Grany jest scenariusz turkmeński, w którym, Turkmenbasza wiele razy podawał się do dymisji, jednak nigdy nie została ona przyjęta przez naród”, wyzłośliwia się ktoś na Facebooku. A przecież Waldemar Tomaszewski przez szereg lat miał sukcesy.

Od niszowej partii do salonów władzy

Gdy w 1999 roku wybrano go na przewodniczącego partii, było to ugrupowanie niszowe, mające zaledwie dwóch, w porywach trzech posłów w litewskim Sejmie. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że za dwanaście lat partia będzie miała swoją własną frakcję i ministrów, uznano by go za niespełna rozumu. W wyborach z jesieni 2000 roku, które na kilka miesięcy wyłoniły liberalno-centrowy rząd Rolandasa Paksasa, partia uzyskała zaledwie 1,95%. – To wina progu wyborczego, który w ogóle nie powinien obowiązywać mniejszości narodowych – mówili polscy politycy interesujący się Litwą, wspominając, że ustawa z 1993 roku zwalnia mniejszości narodowe w Polsce z takiego obowiązku. Tomaszewski jednak zagryzł zęby i zaczął pracować. We wspomnianych wyborach z 2000 roku partia uzyskała zaledwie dwa mandaty, jednak na parę miesięcy weszła do koalicji rządzącej, delegując nawet swojego wiceministra oświaty czy wicestarostę powiatu wileńskiego. Później łatwo nie było, ale w 2008 roku zabrakło dosłownie paru tysięcy głosów, by przekroczyć próg 5% w wyborach do Sejmu. Pomogła coraz większa mobilizacja polskiej społeczności, a także pomysł Tomaszewskiego, by zawrzeć sojusz z działającą w Kłajpedzie partią Alians Rosjan. Wtedy „gwiazdą” wspólnej listy została Irina Rozowa, wcześniej posłanka partii chłopskiej, obecnie parlamentarzystka AWPL-ZChR oskarżana o konszachty z rosyjskimi służbami.

Przeczytaj także:  Odnowiono polsko-rosyjską koalicję wyborczą na Litwie

Kolejnym „przełomem” było wywalczenie przez Tomaszewskiego mandatu europosła w 2009 roku, oklaskiwane w Polsce, połączone z pierwszym w historii startem przedstawiciela mniejszości narodowej w wyborach prezydenckich. Gdy w 2011 roku centroprawicowy gabinet Andriusa Kubiliusa przyjmuje ustawę o oświacie, która wprowadza obowiązkowe nauczanie po litewsku w przypadku paru przedmiotów, partia zbiera 60 tysięcy podpisów wileńskich Polaków przeciwko prawu pilotowanemu przez liberalnego ministra edukacji Gintarasa Steponavičiusa. W międzyczasie notuje świetny wynik w wyborach samorządowych w Wilnie, a już rok później przychodzą wielkie polityczne owoce: po raz pierwszy partia przekracza magiczny próg 5%, uzyskując w skali kraju 80 tysięcy głosów i ośmioosobową frakcję. Podobny, choć już nie tak wielki, sukces nastąpi jesienią 2016 roku, gdy partia uzyska reelekcję, wtedy jednak pada na nią „tylko” 70 tysięcy głosów.

Efekt wojny ukraińskiej

W latach 2012-2014 partia jest reprezentowana w centrolewicowym rządzie Algirdasa Butkevičiusa, próbuje bez powodzenia walczyć o ustawę o mniejszościach narodowych czy ulgi dla polskich uczniów na egzaminie maturalnym. Polskiej partii, która na mocy porozumienia z Okińczycem deleguje do rządu dobrego fachowca Jarosława Niewierowicza, bacznie przygląda się nieufna wobec Polaków prezydent Dalia Grybauskaitė. Po wyjściu z koalicji latem 2014 roku partia notuje sukcesy: jest wojna na Ukrainie, a Tomaszewski wielokrotnie krytykuje Majdan, co podoba się rosyjskiemu wyborcy. Efekt? W wyborach prezydenckich w tym samym roku uzyskuje aż 110 tysięcy głosów. W samorządowych w 2015 roku również jest „bosko”.

Coś zaczyna się psuć w pięknie działającym mechanizmie w nowej kadencji (od 2016 roku), w której partia początkowo ociąga się z wejściem do centrolewicowego rządu Skvernelisa, motywując to złymi doświadczeniami w poprzedniej koalicji. Przychodzą wybory samorządowe w marcu 2019 roku, gdzie partia traci 40% mandatów w stolicy, zaś niezawodny, sprawdzony rosyjski sojusznik uzyskuje w Kłajpedzie zaledwie 3,83% głosów i nie przekracza progu wyborczego. – To powinno było być poważne ostrzeżenie dla Akcji, ale najwyraźniej uśpiło ich, że niejako przy okazji, po dwóch miesiącach, Tomaszewski ponownie wszedł do europarlamentu – mówi mi jeden z wileńskich politologów.

W wyborach prezydenckich partia, choć oficjalnie nikogo nie popiera, przebąkuje jednak, żeby głosować na Gitanasa Nausėdę, choć to akurat przedstawicielka konserwatystów, z którymi partia Tomaszewskiego ma od lat na pieńku, ma bardziej sprzyjające polskiej mniejszości narodowej poglądy. – Nie popieram Šimonytė – mówił wiosną 2019 roku Przeglądowi Bałtyckiego poseł na Sejm i późniejszy minister komunikacji Narkiewicz. – Ona jawnie wspiera związki homoseksualne, co sprawia, że „chrześcijańsko-demokratyczna” partia TS-LKD tylko formalnie zachowuje swoją nazwę, z kolei Nausėda to rodzinny, ustatkowany człowiek, który będzie bardziej niż Šimonytė różnić się od Grybauskaitė – twierdził poseł z okręgu trockiego.

Przeczytaj także:  Gitanas czy Ingrida? Kto lepszy dla relacji polsko-litewskich i wileńskich Polaków?

Wejście do nowej koalicji

Ostatecznie z wielką przewagą wybory wygrywa Nausėda, zaś polska partia dołącza do centrolewicowej koalicji tworzonej przez lidera Związku Chłopów i Zielonych Ramūnasa Karbauskisa, delegując do niej dwóch ministrów: spraw wewnętrznych Ritę Tamašunienė i wspomnianego Narkiewicza, który obejmuje resort komunikacji. Nowi ministrowie popadają w ogień krytyki, Tamašunienė mało, zaś Narkiewicz o wiele więcej. „Jarosław Narkiewicz do odwołania. Skandal wokół litewskich Polaków”, krzyczy w styczniu 2020 roku tytuł w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. „Chodzi o 300 tys. euro skierowane na remonty dróg (…) z których miano sfinansować remont drogi prowadzącej do domu Narkiewicza oraz zatrudnienie 20 partyjnych kolegów na stanowiskach dyrektorskich np. w spółce »Lietuvos paštas«, czyli tamtejszej poczcie. Dodatkowe wątpliwości dotyczyły sfinansowania delegacji w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Narkiewicz pojechał do Abu Zabi na forum drogowe, ale nie pojawił się nawet na własnym wystąpieniu”, przypomina dziennikarz gazety Michał Potocki.

W międzyczasie media informują o kolejnym skandalu: Departament Bezpieczeństwa Państwa odmawia posłance AWPL-ZChR Irinie Rozowej, nieformalnej liderce kłajpedzkiego Aliansu Rosjan, dostępu do informacji niejawnych. Według litewskiej „saugumy” Rozowa prosiła dyplomatów z Kłajpedy o wsparcie w tworzeniu koalicji w wileńskiej radzie miejskiej i finansowe wsparcie kampanii wyborczej. To sprawy sprzed dziesięciu lat, jednak dają wiatr w żagiel konserwatystom stojącym w opozycji wobec rządu Skvernelisa, podobnie jak sprawa Narkiewicza. Szefowie Związku Chłopów i Zielonych, Karbauskis i Skvernelis, stają jednak w obronie polityków AWPL-ZChR. Jeszcze przed jesiennymi wyborami w 2020 roku szef rządu deklaruje: „Skvernelis: Narkiewicz pracuje dobrze, zbadamy, kto chciał jego głowy”.

Przeczytaj także:  Ramūnas Karbauskis: cieszę się, że udało się stworzyć większościową koalicję

Wątpię, by sprawa Narkiewicza wpłynęła aż tak bardzo na nieprzekroczenie przez partię Tomaszewskiego progu 5% – mówi Przeglądowi Bałtyckiemu politolog z Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie doc. Andrzej Pukszto. Wielu Polaków wileńskich poczuło jednak wtedy niesmak wobec polskiej partii, na którą przez lata przyszło im głosować. – Sądzę, że przyczyną porażki jest koncentracja się na rosyjskim wyborcy i odpuszczenie polskich kwestii takich jak ustawa o mniejszościach narodowych czy pisowni nazwisk – mówi Pukszto. Jeszcze w 2014 roku partia przygotowuje rękami wiceministra kultury Edwarda Trusewicza projekt ustawy o mniejszościach narodowych, jednak nie zyskuje on wsparcia koalicjantów, zaś latem 2014 roku, o czym już wspominaliśmy, partia opuszcza z hukiem koalicję. W mediach słyszymy głównie o obronie ówczesnej wiceminister Renaty Cytackiej, jednak po latach politycy AWPL mówią mi: koalicję opuściliśmy właśnie z powodu niechęci lewicowego rządu Algirdasa Butkevičiusa do rozwiązania problemów mniejszości narodowych.

Przeczytaj także:  Zbigniew Balcewicz: Litewscy Polacy znajdują się na rozdrożu

Negatywne doświadczenie z rządem Butkevičiusa wpływa na to, że w kolejnej kadencji partia niejako „odpuszcza sobie” zagadnienia mniejszościowe, koncentrując się na sprawach społecznych, obronie tradycyjnej rodziny etc. Andrzej Pukszto uważa to za błąd: nie było jeszcze takiej sytuacji w historii polityki litewskiej, żeby polska partia tak zżyła się z głównym ugrupowaniem rządzącym, czyli Związkiem Chłopów i Zielonych. To „zżycie się” trzeba było właśnie wykorzystać na obronę polskich spraw – mówi naszemu portalowi Pukszto. Minister komunikacji z ramienia AWPL-ZChR widzi to zupełnie inaczej. – Owszem, w nowej kadencji skupiliśmy się na sprawach społecznych, a w obecnej kampanii nie akcentowaliśmy kwestii polskich i prawdopodobnie to był błąd. Jednak partia nigdy ich nie odpuściła. Walczyliśmy o polskie podręczniki, polskie szkoły, polonistykę na wileńskiej uczelni – mówi Narkiewicz, jednocześnie dodając, że wśród koalicjantów nie było wsparcia dla kwestii ustawy o mniejszościach czy pisowni nazwisk, dlatego AWPL-ZChR „nie ciągnęła tego tematu”. Pytanie, czy podobne wsparcie będzie w nowej, trzynastej kadencji Sejmu, gdzie dominować będą konserwatyści, za których kadencji w 2010 roku wygasła ustawa o mniejszościach?

Przeczytaj także:  Jarosław Narkiewicz: nie będziemy statystami w rządzie Skvernelisa

Na takie słowa irytuje się Zygmunt Klonowski. – Ci ludzie już dawno oderwali się od polskich wyborców. Żywią się konfliktem z Litwinami, a Litwini już dawno zrozumieli, że trzeba załatwić polskie sprawy, tylko Akcja tego nie chce lub nie umie. Gdzie wsparcie AWPL-ZChR dla polskich mediów, dla teatru na Pohulance, który trzeba by odzyskać, przecież współrządzą Wilnem? – pyta w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim wydawca „Kuriera Wileńskiego”.

Marek Kubiak, szef wileńskiego oddziału Związku Polaków na Litwie, niejako zespawanego z AWPL-ZChR, bo szef ogólnolitewskiej organizacji Michał Mackiewicz przez osiem lat posłował z listy akcji, nie ukrywa w rozmowie z naszym portalem, że przewidywał zły wynik Akcji. – Taka była tendencja od szeregu miesięcy, doprowadziła właśnie do tego rezygnacja z poruszania polskich wątków w działalności politycznej – mówi w rozmowie telefonicznej z naszym portalem Kubiak. Akurat Kubiak nie jest „przyspawany”, wiele razy pozwalał sobie na krytycyzm wobec kierownictwa ZPL czy AWPL-ZChR, choćby w kwestii „afery fakturowej”, która uderzyła w 2018 roku w Mackiewicza. Podobnie mówi Artur Ludkowski, dyrektor Domu Polskiego, doradca premiera i były radny akcji, który tym razem nie został wpisany na sejmową listę. – Na porażkę AWPL-ZChR mogło mieć wpływ to, że partia ostatnio pozycjonowała się jako partia ogólnolitewska, odeszła od problemów mniejszości narodowych i zaniechała współpracy z organizacjami społecznymi Polaków – powiedział w poniedziałek Renacie Widtmann z „Radia znad Wilii”.

Przedstawiciele polskiej partii widzą to zupełnie inaczej. – Była na nas nagonka przed wyborami i nie mówię tylko o akcji Tapinasa – deklaruje Przeglądowi minister Narkiewicz (przed wyborami znany litewski dziennikarz Andrius Tapinas nawoływał, by skończyć z obecnością „ludzi Woldemorta” w Sejmie, AWPL-ZChR mówiła zaś o „wywoływaniu waśni na tle narodowościowym” i kierowała sprawę do prokuratury). – Również z powodu Covid 19 wielu naszych wyborców zostało w domach – dodaje. Akurat to może być prawdą, bo wsparcie dla AWPL-ZChR spadło nie tylko w Wilnie, ale także w rejonach, które od lat były ostoją partii. Jednak nasz inny rozmówca, od lat krytyczny wobec Tomaszewskiego, mówi, że przecież w ogromnej skali głosowano korespondencyjnie także w podwileńskich rejonach.

Spadło poparcie w rejonach, Kłajpeda trzyma się wiernie

Jak widać na zestawieniach przekazanych Przeglądowi Bałtyckiemu przez Fundację Pobliża z Wrocławia, poparcie dla AWPL-ZChR w Wilnie spadło z 10,7% w 2016 roku do 7,7% obecnie. W rejonach także nie jest „różowo”. W wileńskim cztery lata temu na akcję padła równo połowa głosów, obecnie zaś zaledwie 40,5%, w solecznickim poparcie „zjechało” o 5 punktów procentowych. Wyjątkiem jest rejon święciański, gdzie partia uzyskała nawet nieznacznie lepszy wynik. – Jest przedwcześnie, by mówić, dlaczego w rejonach spadło poparcie i czy taki trend się utrzyma – mówi Przeglądowi Bałtyckiemu Pukszto. Jednak w stołecznym Wilnie spadek poparcia notuje się już od 2016 roku. W zeszłych wyborach lokalnych liczba radnych akcji spadła z dziesięciu do sześciu.

Można wiele mówić, ale koalicjant akcji, czyli „Alians Rosjan”, w tych wyborach dowiózł dobry wynik i nie zawiódł – mówi nam kłajpedzki dziennikarz Denis Paraskiewicz- Kiszyniowski. Wskazuje tutaj na szczególną popularność działacza sportowego Michaiła Andrijanowa, który o mały włos nie dostałby się do drugiej tury w okręgu bałtyckim w Kłajpedzie. – Przed ogłoszeniem jego startu z listy AWPL-ZChR, alians nie mógł liczyć na takie poparcie, jakie otrzymał w tych wyborach – mówi dziennikarz portalu „Otwarta Kłajpeda”. Co ciekawe, również Irina Rozowa uzyskała w swoim okręgu dobry rezultat. – Wydaje się, że wpłynęła na to afera związana z jej kontaktami z rosyjskimi dyplomatami, elektorat rosyjski wziął ją w obronę – mówi Przeglądowi Bałtyckiemu Paraskiewicz-Kiszyniowski. Warto bowiem pamiętać, że jeszcze w marcu 2019 roku Alians Rosjan stracił swoją reprezentację w lokalnej radzie miejskiej. Teraz udało się niejako „odkuć”.

Na pytanie, jaka będzie przyszłość Aliansu, który stracił nie tylko swych radnych, ale także jedyną posłankę, dziennikarz odpowiada ostrożnie: – Nie ma sensu kłaść kreski na tej partii, oni nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Paradoksalnie znajdują się w lepszej sytuacji niż Akcja, która wciąż ma swych posłów i radnych, mają potencjał – dodaje Paraskiewicz-Kiszyniowski. Na moje pytanie, czy Tamara Łochankina, szefowa Aliansu, wypowie posłuszeństwo Tomaszewskiemu, skoro ten nie gwarantuje już sukcesu wspólnej listy, odpowiada: – To konserwatywna, przywiązująca się polityk. Sądzę, że będzie lojalna. Już wiele razy jej proponowano zerwanie współpracy, ale ona nie porzuca swoich ludzi.

Przeczytaj także:  Kłajpeda à la russe

O ile kłajpedzcy Rosjanie w tych wyborach zaufali wspólnej liście, to wileńscy rosyjskojęzyczni opuścili akcję i najwyraźniej zawierzyli ponownie Wiktorowi Uspaskichowi, kontrowersyjnemu biznesmenowi i politykowi, liderowi Partii Pracy, która będąc w 2016 roku „politycznym trupem” znów nabrała wigoru. Prawdopodobnie dołączy do nowej koalicji, albo lewicowej, albo prawicowej, bo Uspaskich to polityk giętki.

Za dwa tygodnie dogrywka

Mimo, że polska partia nie przekroczyła progu 5%, to już w pierwszej turze uzyskała dwa mandaty w okręgach jednomandatowych, które obejmą Czesław Olszewski (był już jedną kadencję w Sejmie) i Beata Pietkiewicz, wicemer Solecznik (jest parlamentarną nowicjuszką). O mandat w drugiej turze walczy w Niemenczynie minister Tamašunienė. – Wcale bym się nie zdziwił, gdyby przegrała – mówi nam Zygmunt Klonowski. O kontrkandydacie działaczki akcji konserwatyście Justasie Džiugelisie mówi same dobre rzeczy. – To rzetelny polityk, zna język polski, jest przychylny polskim sprawom – dodaje Klonowski.

Wydaje się jednak, że mandat w Niemenczynie dla AWPL-ZChR jest raczej pewny, inaczej niż mandat w Nowej Wilejce dla Romualdy Poszewieckiej, dziennikarki kremlowskiego Pierwogo Bałtijskogo Kanała, na której rosyjskojęzyczne reklamówki irytowali się wileńscy Polacy krytycznie nastawieni do partii Tomaszewskiego. – Czy to jest jeszcze polska partia? – pytali na Facebooku. Niektórzy złośliwie zaczęli przekręcać jej nazwę na AWRL: Akcja Wyborcza Rosjan na Litwie.

Nawet jeśli Poszewieckaja weszłaby do Sejmu, polskich posłów w sejmowych ławach ubędzie. Jarosław Narkiewicz, Michał Mackiewicz, Wanda Krawczonok czy Irina Rozowa będą musieli poszukać sobie nowego zajęcia. – Będę żyć – filozoficznie odpowiada nam poseł Zbigniew Jedziński, który w tych wyborach był „jedynką” Akcji, zaś w kampanii kontrowersje wzbudziły jego wypowiedzi na temat Białorusi. – Irina Rozowa prawdopodobnie będzie troszczyć się o wnuki, dostanie dobrą emeryturę poselską – dodaje Paraskiewicz-Kiszyniowski.

Jedziński pytany o przyczyny porażki akcji podkreśla: straciliśmy Rosjan, którzy odeszli do Partii Pracy. Tak naprawdę nie ma jednak jednej przyczyny. Nie sądzę, żeby na nasz wynik wpłynęła kampania, raczej to, co się działo przez ostatnie miesiące. Gdy pytam go o Ewelinę Dobrowolską, która uzyskała świetny wynik na listach liberalnej Partii Wolności, jest sceptyczny. – Pan wspomni moje słowa, liberałowie i konserwatyści nie dadzą jej zawalczyć o polskiej sprawy – ostrzega przez telefon Jedziński.

Przeczytaj także:  Zbigniew Jedziński: Putin popełnił błąd, zajmując Krym

O zaniedbanie pracy z takimi osobami jak Dobrowolska ma jednak pretensje do AWPL-ZChR Marek Kubiak. – W akcji zabrakło nowych twarzy, nowego powiewu, młodzieży. Gdyby zaproponować Dobrowolskiej odpowiednio wcześnie współpracę, jeszcze zanim została radną, mogłaby teraz przynieść parę tysięcy głosów AWPL-ZChR – mówi Przeglądowi Bałtyckiemu. Dobrowolska uzyskała w rankingowaniu 13 tysięcy głosów, AWPL-ZChR do przejścia progu zabrakło zaś dwóch tysięcy.

Będzie dymisja?

Podczas nocy wyborczej Waldemar Tomaszewski chyba dość przedwcześnie zapowiedział, że poda się do dymisji, jeśli partia nie osiągnie 5%. Później zaczął się z tego nieco wycofywać. – Myślę, że jest zmęczony, sądzę, że szefem AWPL-ZChR mógłby zostać Narkiewicz albo Tamašunienė, a Tomaszewski wrócić po paru latach – zastanawia się Pukszto. – Zupełnie tego nie widzę, on uwierzył w swój geniusz, jeszcze długo będzie rządzić Akcją – kontruje inny wileński Polak. – Poza tym bez niego wszystko się rozpadnie – dodaje, wskazując, że problemem dla partii może być znaczące „odchudzenie finansowe” jej działaczy. – Każdy z posłów akcji miał po paru dobrze zarabiających asystentów, byli doradcy w ministerstwach, członkowie rządu, teraz tego wszystkiego nie będzie – przypomina.

Czy Akcję Wyborczą czeka odmłodzenie? Może to, podobnie jak powrót do mówienia o polskich sprawach, jest kluczem do sukcesu? – Pisanie o odmłodzeniu jest fajne, ale prawda jest taka, że Tomaszewski i tak już odmłodził partię, czego przykładem jest awans minister Tamašunienė czy wicemer Wilna Tamašunaitė. Teraz też do Sejmu dostała się młoda posłanka Beata Pietkiewicz. Problemem akcji pozostaje tak naprawdę jakość kadr – mówi wileński polityk, który kiedyś był blisko Tomaszewskiego.

Szansą dla Akcji jest to, że wciąż nie wiemy, czy jej wyborcy z 2016 roku znaleźli sobie nowe ugrupowania. Część wileńskiej inteligencji wolała w tych wyborach głosować na liberałkę Dobrowolską czy socjaldemokratę Roberta Duchniewicza. – Ludzie mają już dość AWPL-ZChR, ale nowa oferta nie pojawia się, jest na razie słaba, nie ma na kogo głosować – mówi Pukszto.

Jaki los Akcji w nowej kadencji?

Czy w nowym Sejmie Dobrowolska i trzech posłów Akcji mogą współpracować? Według Kubiaka partia prawdopodobnie będzie musiała wrócić do źródeł, a więc zajmowania się polskimi zagadnieniami. Także inni wileńscy Polacy podkreślają: jeśli ktoś chce głosować w sprawach socjalnych, znajdzie sobie sto innych partii, AWPL była unikatowa właśnie dlatego, że odwoływała się do polskich problemów.

Przeczytaj także:  Nie z Akcji, ale w akcji. Polacy na listach partii litewskich

W nowym Sejmie pracować będzie ciężko, zwłaszcza, że do władzy mogą dojść konserwatyści, od lat mający złe zdanie o partii Tomaszewskiego (i vice versa). Dla partii jest jednak szansa, by dołączyć się do jakiegoś układu rządzącego, nawet mając jedynie trzech posłów. – Pamiętajmy rząd Gediminasa Kirkilasa, który był mniejszościowy i zależał m.in. od dwóch posłów Akcji – mówi Przeglądowi Bałtyckiemu Andrzej Pukszto. Paradoksalnie zatem partia ma szansę, by jej polskie postulaty wybrzmiały, bo większość w nowym Sejmie może być o wiele bardziej chwiejna niż w poprzednim.

Ale czy zechce o nich mówić? Może po prostu jest już chrześcijańską partią o zacięciu społecznym? – Najuczciwszą na całym świecie – doda pewnie w kolejnym felietonie doktor Bogusław Rogalski. Może przymiotnik „polski” należy odłożyć do lamusa?

Coś trzeba zrobić, bo jednak na Litwie potrzebna jest partia mniejszościowa, podobnie jak na Słowacji czy w Rumunii – mówi mi jeden z polityków AWPL-ZChR.

Może w nowej kadencji warto choćby wrócić do dyskusji i zapytać konserwatystów, czy nie czuliby się w obowiązku, by przywrócić wygasłą za ich kadencji ustawę o mniejszościach? – Jeśli się nie zgodzą, to to też będzie sygnał, ale Akcja nie będzie wtedy mogła zaprzeczyć, że próbowała – mówi mi jeden z wileńskich Polaków.

W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!