Edgars Rinkēvičs: stawialiśmy Węgrom za wzór naszą ustawę oświatową

|

Są różnice w stosunku do Rosji, gdy mowa o Łotwie i Węgrzech, ale nie przeceniałbym tego i nie oczekiwałbym, że na każdą kwestię zawsze będziemy patrzyli w jednakowy sposób. Debatujemy choćby o kwestii mniejszości węgierskiej na Ukrainie, gdzie wspólnie próbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie. Rozumiemy obawy Węgier, ale są różne sposoby na rozwiązanie tej sprawy. Gdy zaś mowa o wszystkich krajach wyszehradzkich to jest coś takiego jak rozszerzona obecność NATO na wschodniej flance, w którą angażują się wojska polskie, słowackie, czeskie. Węgrzy angażują się w Baltic Air Policing. Nie ma więc czarno-białych sytuacji, gdy mowa o stosunkach z Grupą Wyszehradzką. Możemy się nie zgadzać, innym razem się zgadzamy… W sprawie ustawy oświatowej na Ukrainie stawialiśmy Węgrom za wzór nasza reformę edukacji z 2004 roku – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim minister spraw zagranicznych Łotwy Edgars Rinkēvičs.

Edgars Rinkēvičs. Zdj. Valsts kanceleja.

Edgars Rinkēvičs urodził się 1973 r. w Jurmale. W latach dziewięćdziesiątych studiował na Wydziale Historii i Filozofii Uniwersytetu Łotewskiego, a także stosunki międzynarodowe w Groningen w Królestwie Niderlandów. W 2000 r. obronił pracę magisterską w National Defense University w USA. W 1993 r. podjął pracę jako dziennikarz specjalizujący się w stosunkach międzynarodowych, następnie zaś uzyskał zatrudnienie w Ministerstwie Obrony, gdzie sprawował m.in. funkcję wiceministra (od 1996 do 2008 r.). Zajmował się organizacją szczytu NATO w Rydze w 2006 r. W kancelarii prezydenta Valdisa Zatlersa pełnił funkcję jej szefa (2008-2011). Od 2011 roku sprawował urząd ministra spraw zagranicznych w rządach Valdisa Dombrovskisa, Laimdoty Straujumy oraz Mārisa Kučinskisa. W styczniu 2019 r. po raz czwarty objął tę funkcję w rządzie Krišjānisa Kariņša. Należy do „Nowej Jedności”, tej samej partii, do której szef rządu. 30 kwietnia i 1 maja z okazji 15-lecia akcesji krajów naszego regionu do Unii Europejskiej odwiedził Polskę, gdzie spotkał się m.in. z ministrem Jackiem Czaputowiczem.

Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Pana wizyta w Warszawie związana jest z piętnastą rocznicą przystąpienia krajów Europy Środkowo-Wschodniej do Unii Europejskiej, wśród tych państw była oczywiście Polska i Łotwa. Czy dla Łotwy te piętnaście lat członkostwa w UE to jest rzeczywiście „success story”?

Edgars Rinkēvičs: Zdecydowanie tak i to prawie we wszystkich aspektach. Gdy mowa o gospodarce, to wolno, ale sukcesywnie zbliżamy się do poziomu życia krajów „starej Unii”. Kiedy w 2004 r. weszliśmy do Unii Europejskiej, PKB Łotwy wynosiło 40% unijnego, obecnie wynosi już 67%. Tak więc stopniowo idziemy w kierunku zachodniego poziomu życia, postęp jest zauważalny. Jeśli spojrzymy na kwestie bezpieczeństwa, to sądzę, że w 2004 r. nie docenialiśmy roli Unii Europejskiej w tej dziedzinie. Piętnaście lat temu wyraźnie rozróżnialiśmy: od bezpieczeństwa jest NATO, zaś Unia Europejska ma nam pomóc rozwijać naszą gospodarkę i dobrobyt. Obecnie mamy zaś nowe inicjatywy dotyczące obronności w Europie. Unia Europejska zabiera także jednoznacznie głos w sprawie agresywnej polityki Rosji na Ukrainie. Z punktu widzenia kultury i oświaty także nie docenialiśmy Unii, która daje nam nie tylko Fundusz Spójności czy dopłaty bezpośrednie, ale także prowadzi do współpracy w dziedzinie kultury, oświaty i nauki. Przy tej wyliczance błędem byłoby pominięcie faktu, że konsekwencją naszej akcesji w 2004 r. było także wejście do strefy Schengen pod koniec 2007 r.

Jakie są najsłabsze strony członkostwa w Unii Europejskiej?

Kiedy w 2004 r. wchodziliśmy do UE, nie przewidzieliśmy takiej skali migracji z Łotwy do innych państw unijnych. Nie chcę powiedzieć, że to jest problem. Sądzę, że w zglobalizowanym świecie musimy przyzwyczaić się do faktu, że ludzie zmieniają miejsce zamieszkania. Podczas wcześniejszego wywiadu miałem ciekawą dyskusję o efektach migracji w Polsce. Macie tutaj dużą wspólnotę Ukraińców i to jest także temat dla Polaków, jakich rozwiązań szukać w dziedzinie czegoś, co nazwałbym „smart migration policy”. Obecnie również na Łotwie odczuwamy brak rąk do pracy i stoimy przed wyzwaniem, jak rozwiązać tę kwestię. Wracając do momentu akcesji: nie bardzo zdawaliśmy sobie sprawę w 2004 r. z takich kwestii.

Druga sprawa to nasz sposób myślenia z tamtego okresu, że „Unia wszystko za nas załatwi”. Niestety w 2008 i 2009 r. zderzyliśmy się z wielkim kryzysem gospodarczym i okazało się, że wiele spraw musimy rozwiązywać na własną rękę. Obecnie powiedziałbym, że osiągnęliśmy pewien stopień dojrzałości, wiemy jak funkcjonuje Unia Europejska. Jesteśmy już poza okresem „wielkich nadziei”, ale wciąż doceniamy pozytywy członkostwa. Nie chcemy tylko „brać” z Unii, ale możemy także „dawać” i wnosić swój wkład do debaty o kształcie wspólnej Europy.

Przeczytaj także:  Estońska prezydencja w UE: Szczyt Partnerstwa Wschodniego w Brukseli
Przeczytaj także:  Podsumowanie estońskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej

Gdy mowa o piętnastej rocznicy akcesji do Unii Europejskiej, to jeden kraj nas niestety opuszcza i mam wrażenie, że nie przeanalizowaliśmy wciąż do końca przyczyn. Musimy spojrzeć, jaki był powód Brexitu, 1 maja powinniśmy nie tylko celebrować, ale także wczuć się w mentalność Niemców, Francuzów czy Hiszpanów. A oni myślą nieco inaczej niż Łotysze. Reasumując, mamy jako Unia Europejska problemy po tych piętnastu latach, ale generalnie więcej jest pozytywów członkostwa niż negatywnych przejawów.

Wspomniał Pan o Brexicie, w jaki sposób wpłynie on na pozycję Łotwy w Unii Europejskiej?

Wiele osób mnie o to pyta od czasów referendum w tej sprawie w czerwcu 2016 r. Wtedy nie byłem w stanie jasno odpowiedzieć, ale obecnie mogę sformułować to w ten sposób: będziemy mieli nieco mniejszy balans między dużymi krajami a małymi, gdy mowa o procesie podejmowania decyzji i głosowania w ramach Unii Europejskiej. To co widzimy, to przesunięcie wpływów w ramach wspólnoty. To wymaga od Łotwy redefinicji pewnych spraw. Stawiamy na współpracę bałtycko-nordycką, a więc współpracę trzech państw bałtyckich z pięcioma krajami nordyckimi (Finlandią, Szwecją, Danią, Norwegią i Islandią – przyp. red.). Mamy w dodatku Ligę Hanzeatycką 2.0 (chodzi o wspólnotę obejmującą oprócz Szwecji, Danii czy Finlandii m.in. Niemcy, Polskę, a także republiki bałtyckie: Litwę, Łotwę i Estonię, ma to być sojusz ekonomiczny, współczesna wersja pierwotnej Hanzy, która od XIII do XVII wieku skupiała największe miasta kupieckie z basenu Morza Północnego i Bałtyckiego – przyp. red.), jak również głębszą współpracę trzech krajów bałtyckich z Grupą Wyszehradzką w randze ministrów spraw zagranicznych, ale także w wielu innych obszarach.

Przeczytaj także:  Raivis Zeltīts: Narodowcy zbliżyliby Łotwę do Grupy Wyszehradzkiej

W związku z Brexitem opuszcza nas kraj, który na wiele spraw patrzył podobnie jak Łotwa. Mam na myśli kwestie gospodarcze, wolności gospodarczej, wspólnego rynku, ale także kwestie obrony i bezpieczeństwa, jak również polityki międzynarodowej. Łotwa opowiada się za jak najściślejszymi stosunkami między Unią a Wielką Brytanią, gdy Brexit już nastąpi. Brexit wpłynie bowiem na praktyczną sytuację naszego kraju. Chodzi o kolejną perspektywę budżetową, która nie będzie już tak szczodra jak obecna. A nie ma chęci ze strony pozostałych państw europejskich, by tę lukę zasypać. Tak więc Brexit ma konsekwencje mentalne, filozoficzne, ale także bardzo twarde, finansowe.

Czy możemy powiedzieć, że po Brexicie to Niemcy staną się najważniejszym politycznym partnerem Łotwy?

My jako Łotwa zawsze staraliśmy się, by mieć dobre, partnerskie stosunki z każdym członkiem Unii Europejskiej. Niemcy odgrywają bardzo ważną rolę w gospodarce unijnej, a także w definiowaniu jej polityki. Ale to samo mogę powiedzieć o Polsce, z którą mamy wspólne interesy ekonomiczne i polityczne, a na wiele spraw patrzymy podobnie. Ważnym partnerem Łotwy są w końcu kraje nordyckie, z którymi łączy nas podejście do jednolitego rynku cyfrowego (Digital Single Market – przyp. red.) , walka z protekcjonizmem. Gdy mówimy o kwestiach MFF (Multiannual financial framework, Wieloletnie ramy finansowe, chodzi o negocjacje nad budżetem unijnym na lata 2021-2027 – przyp. red.), to znajdujemy wspólny język z Grupą Wyszehradzką. Mam na myśli Politykę Spójności, a także dopłaty bezpośrednie. Reasumując, nie nazywałbym żadnego z krajów Unii Europejskiej „najważniejszym partnerem Łotwy”, każdy jest na swój sposób ważny, gdy mowa o różnych aspektach naszego funkcjonowania.

Przeczytaj także:  Kārlis Bukovskis: Łotysze dobrze rozumieją Niemców

Uważa Pan, że Łotwa powinna mieć ściślejsze więzi z krajami wyszehradzkimi?

Myślę, że już mamy takie relacje, dobrze kooperujemy w różnych dziedzinach. Przykładem jest chociażby spotkanie w Połądze w formacie „NB8, V4”, a więc państwa bałtyckie, nordyckie i wyszehradzkie, które odbyło się w kwietniu 2019 r. (Polskę reprezentował na tym spotkaniu podsekretarz stanu Maciej Lang, Łotwę minister Edgars Rinkēvičs – przyp. red.). Jeśli zaś pyta Pan, czy we wszystkim zawsze się zgadzamy, odpowiem: nie. Mamy trudne debaty na temat polityki migracyjnej, praworządności czy innych sprawach.

Także na temat Rosji?

Nie powiedziałbym, że na temat Rosji…

Viktor Orbán prowadzi dość prorosyjską politykę, co odróżnia go od Polski czy Łotwy…

Są różnice, ale nie przeceniałbym tego i nie oczekiwałbym, że na każdą kwestię zawsze będziemy patrzyli w ten sam sposób. Sądzę, że rozwijamy naszą współpracę w ramach Grupy Wyszehradzkiej, czasem miewamy inne opinie na tematy rosyjskie czy ukraińskie. Debatujemy choćby o kwestii mniejszości węgierskiej na Ukrainie, gdzie wspólnie próbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie. Rozumiemy obawy Węgier, ale są różne sposoby na rozwiązanie tej sprawy. Gdy zaś mowa o wszystkich krajach wyszehradzkich to jest coś takiego jak rozszerzona obecność NATO na wschodniej flance, w którą angażują się wojska polskie, słowackie, czeskie. Węgrzy angażują się w Baltic Air Policing. Nie ma więc czarno-białych sytuacji, gdy mowa o stosunkach z Grupą Wyszehradzką. Możemy się nie zgadzać, innym razem się zgadzamy…

Ale czy stanowisko Węgier w sprawie Rosji Putina nie martwi Pana?

Wiele razy poruszaliśmy to z naszymi kolegami. Odwiedzałem Budapeszt w grudniu 2016 roku, a mój kolega z Węgier Péter Szijjártó przyjechał do Rygi w czerwcu 2017 r., spotykaliśmy się. Mogę powiedzieć, że do pewnego stopnia rozumiemy indywidualne podejście Budapesztu do kwestii rosyjskich. To co jednak dla nas żywotnie ważne, to zachowanie wspólnego stanowiska Unii Europejskiej w kwestii sankcji unijnych wobec Rosji po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie. Rosja nie wypełnia bowiem porozumień mińskich. W dodatku mamy wciąż niepokojące głosy ze strony Władimira Putina o uproszczonym sposobie wydawanie paszportów rosyjskich mieszkańcom wschodniej Ukrainy, a ostatnio słyszymy także o całym państwie ukraińskim. Nie akceptujemy tego, to już jest dla nas „ukryta aneksja”. Widzę, że prezydent-elekt Ukrainy Wołodymyr Zełenski bardzo sensownie odpowiedział na te komunikaty ze strony Rosji. Jak mówiłem, w obecnej sytuacji uważam, że powinniśmy zachować jedność Unii Europejskiej.

Przeczytaj także:  W Rydze upamiętniono węgierskich Żydów

Wracając do Węgier, to w stosunkach dwustronnych z Rosją oni mogą mieć inne podejście niż Łotwa, ale doceniamy fakt, że w sprawach sankcji, w sprawach wspólnej polityki Unii Europejskiej wobec Rosji Budapeszt nie wyłamuje się z jedności europejskiej. To jest najważniejsze. Sądzę, że powinniśmy patrzeć na takie sprawy, a nie takie czy inne deklaracje w mediach czy wywiady prasowe.

Co doradziłby Pan Viktorowi Orbánowi, gdy mowa o mniejszości węgierskiej na Ukrainie?

Nie lubię dawać rad zagranicznym politykom, a za każdym razem, jak ktoś mnie pyta o takie rzeczy, powtarzam: nie jestem doradcą, mam wystarczająco dużo spraw związanych z polityką zagraniczną Łotwy (uśmiech). To co jednak proponowałem naszym ukraińskim i węgierskim partnerom, było skorzystanie z naszego doświadczenia, choćby z reformy edukacji w 2004 r. Mieliśmy bowiem dwie reformy edukacji sygnowane przez naszego ministra Kārlisa Šadurskisa: w 2004 r. i w 2018 r. Piętnaście lat temu zamieniliśmy szkoły rosyjskie w szkoły bilingwalne, w których 60% przedmiotów naucza się po łotewsku, zaś 40% lekcji odbywa się po rosyjsku. W 2018 r. poszliśmy o krok dalej i zmieniliśmy proporcje: już 80% przedmiotów jest po łotewsku, zaś 20% w językach mniejszości narodowych, tak więc po rosyjsku można się uczyć na Łotwie literatury, historii czy języka rosyjskiego. Przy okazji chcę podkreślić, że są u nas na Łotwie także szkoły polskie, litewskie, żydowskie, ukraińskie, czy białoruskie.

Przeczytaj także:  Reforma oświaty na Łotwie wejdzie w życie, polskie szkoły w Łatgalii i Rydze zostają

Moją radą wobec ukraińskich kolegów było więc: przyjeżdżajcie na Łotwę, studiujcie nasze doświadczenia. I tak się stało, mieliśmy w Rydze wizyty ukraińskich urzędników. Z kolei kolegom węgierskich powiedziałem, żeby przyjrzeli się przykładowi naszej reformy z 2004 r., bo być może tam leży rozwiązanie. Ja rozumiem troskę o mniejszości narodowe, którą mają różne kraje, ale sądzę, że powinniśmy zrozumieć także Ukrainę, która jest w procesie zacieśniania relacji z Unią Europejską i NATO.

Ukraina może więc korzystać z doświadczeń łotewskich?

Jeśli sięgnie się do lat dziewięćdziesiątych, nasze doświadczenia związane z Unią Europejską są bardzo dobre. Byliśmy w stanie znaleźć dobre rozwiązania, gdy mowa o szkołach, prawie językowym, mniejszościach.

Gdy mowa o Europie Środkowo-Wschodniej, to Polska, Węgry i Rumunia mają spore problemy z praworządnością.

To jest długa kwestia, a moja odpowiedź także będzie długa, ostrzegam z góry (uśmiech). Po pierwsze, są sprawy, które powinny być adresowane przez konkretne rządy. Dla mnie wolność mediów, niezależność systemu sądowego, to jest część najważniejszych wartości, które dzielimy w Unii Europejskiej. Mamy takie same doświadczenia z czasów komunistycznych w Polsce, na Węgrzech, w Estonii czy na Łotwie, gdy wyroki sądowe nie były wydawane przez niezawisłych sędziów, ale były na telefon. Wciąż pamiętamy, jak ważne były dla nas wolne media. Są więc w Europie sygnały, które powinniśmy brać bardzo poważnie. Powiedziawszy to, chcę jednocześnie podkreślić, że moim zdaniem nie było mądrym krokiem ze strony Komisji Europejskiej inicjowanie wobec Polski art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej (Dz.U.2004.90.864/30 – Traktat o Unii Europejskiej – tekst skonsolidowany uwzględniający zmiany wprowadzone Traktatem z Lizbony – przyp. red.). Zresztą cała niekończąca się debata na ten temat pokazuje, że nie widać żadnej drogi, która może nas poprowadzić do przodu. Z jednej strony mamy wymianę stanowisk, komentarzy między stronami, ale z drugiej strony, wiadomo, że nie może dojść do głosowania w tej sprawie, bo ono prawdopodobnie zakończyłoby się porażką. Wiemy, że musimy się posunąć do przodu, ale nie za pomocą politycznych wypowiedzi.

Jaka jest zatem pozycja Łotwy?

Zawsze podkreślaliśmy, że powinien trwać dialog między konkretnymi krajami a unijnymi instytucjami. Nie sądzę, żeby trzeba było organizować głosowanie w sprawie art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej. Mnie podobała się propozycja niemiecko-belgijska, która byłaby najbardziej sensowna. Chodzi o to, żeby 27 czy 28 krajów Unii Europejskiej usiadło przy jednym stole, mogło zadawać pytania, podnosić pewne sprawy, być może potrzebne są nam ekspertyzy.

Być może w wymienionych krajach doszło do przyjęcia takich ustaw, których nie poparłbym jako członek rządu Łotwy. Ostatnio mieliśmy u nas dużą debatę na temat tego, w jaki sposób wybierać zarząd naszej telewizji publicznej LTV. Były w związku z tym kontrowersje, a my uznaliśmy, że trzeba się temu przyjrzeć, w jaki sposób zarządzane jest radio i telewizja publiczna. Jeśli jednak mówimy o związkach polityków z mediami, to w demokracji trzeba być bardzo ostrożnym. Politycy chcą często robić o wiele więcej w sprawie mediów, niż się od nich wymaga. Teraz sposobowi wyboru zarządu naszej telewizji przygląda się prokurator. Jeśli okaże się, że w trakcie konkursu były błędy, będziemy mieli interesującą dyskusję.

Przeczytaj także:  Problemy i standardy etyczne w mediach islandzkich
Przeczytaj także:  Litwini mówią: „Oskarżamy!”

Tak więc wiele krajów Unii Europejskiej może mieć problemy z kwestiami wolności mediów czy systemu sędziowskiego, ale zawsze sensownie jest zapytać o radę odpowiednich instytucji. Nie stawiałbym w tej sprawie na represyjne działanie art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej, ale na dialog. Jednak taki dialog, w którym obie strony słuchają się nawzajem i podejmują odpowiednie działania.

Zamykając tę kwestię, chciałbym także zapytać, jak to się stało, że są kraje, wobec których uruchomiono procedurę art. 7, a wobec niektórych nie. To ważne pytanie. Czy kryterium było takie, że stosujemy ten artykuł tylko wobec krajów, które przystąpiły do Unii Europejskiej 1 maja 2004 r. lub później? To jest ważna kwestia, którą chciałbym zaadresować.

Nie wierzy Pan,  że głosowanie w sprawie Polski czy Węgier byłoby dobrym pomysłem?

Nie sądzę. Po pierwsze, Łotwa nie przyjęła nawet oficjalnej pozycji w tej sprawie. Nie mieliśmy bowiem odpowiedniej dyskusji. Patrząc na to, co stało się w ciągu ostatniego roku, zarówno głosowanie „za”, jak i głosowanie „przeciw” byłoby dla Łotwy katastrofą. Jeśli zagłosowalibyśmy „za”, byłby to świetny prezent dla sił antyeuropejskich w tych krajach, o których mowa. Zaraz ludzie powiedzieliby: „zobaczcie, mamy kolejną represyjną stolicę, która z nami walczy”. Niektórzy ludzie wciąż w irracjonalny sposób porównują Unię Europejską do Związku Sowieckiego, to by tylko wzmocniło tę retorykę. Poza tym głosowanie „za”, oznaczałoby dalszą kwestię: w jaki sposób procedować dalej? Co zrobić z artykułem 7.1 i 7.2?

Jeśli jednak głosowanoby „przeciwko” i głosowanie zostałoby przegrane przez Komisję Europejską, wtedy mogłoby to stanowić zachętę dla pozostałych krajów Unii Europejskiej, by zachowywały się jak wymienione wcześniej kraje.

Przeczytaj także:  Sprūds: Łotysze wiedzą, że należy dzwonić do Jarosława Kaczyńskiego. Ale Międzymorza z nami nie będzie
Przeczytaj także:  Gediminas Kirkilas: Naciski Brukseli na Polskę przypominają mi nasze przygody z Moskwą

Sądzę więc, że wszczęcie art. 7.1 Traktatu o Unii Europejskiej nie było zbyt dobrze przygotowane. Podobnie jak zapowiedź uzależnienia finansowania danego kraju od przestrzegania przez niego zasad Unii Europejskiej. Moim zdaniem najlepszą instytucją, która mogłaby podjąć decyzję w tej sprawie jest Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Komisja Europejska może zawsze zapytać Trybunał, jeśli ma wątpliwości co do poszczególnych ustaw w danym kraju. A jeśli Trybunał wypowie się, to wtedy nie ma już żadnej opcji, trzeba zaakceptować jego werdykt. To samo dotyczy kwestii finansowania danego kraju. To jest moja pozycja. Sądzę, że głosowanie obecnie nad artykułem 7.1 TUE nie byłoby najlepszym pomysłem.

Z kolei sytuacja Węgier jest jeszcze trudniejsza, dlatego, że tutaj stroną inicjującą w art. 7.1 TUE był Parlament Europejski, nie Komisja Europejska. Jak ustosunkować się teraz do tego? To są nowe procedury i musimy wciąż znaleźć rozwiązanie, jak się do nich stosować.

Zostawmy może ten temat. Zapytam o Ukrainę, o której już rozmawialiśmy. Niedawno wybrano nowego prezydenta. Pański kolega z Litwy Linas Linkevičius miał okazję spotkać się z Wołodymyrem Zełenskim. Czy Pan także planuje takie spotkanie i czego oczekuje Pan od nowej władzy na Ukrainie?

Nie mam jeszcze ustalonej daty spotkania. My na Łotwie pod koniec maja sami będziemy mieli wybory prezydenckie. Wołodymyr Zełenski musi jeszcze mianować swoich ministrów obrony i spraw zagranicznych. Tak więc takie spotkanie planujemy, ale wciąż nie ma daty. Nie oczekuję od nowego prezydenta Ukrainy znaczących zmian w polityce zagranicznej. Jego pierwsze wypowiedzi na temat ewentualnej „paszportyzacji” przez Rosję, stwierdzenie skierowane do byłych krajów Związku Sowieckiego, że „na Ukrainie wszystko jest możliwe”, czy wreszcie pokojowe wybory, świadczą na razie dobrze. Sądzę, że w kwestiach geopolitycznych czy polityki zagranicznej nie będzie rażących zmian. Sądzę, że Kijów utrzyma kurs na reformy, integrację z Unią Europejską. Trzeba jednak podkreślić, że Ukraina nie jest republiką prezydencką, wiele zależy od nowej Rady Najwyższej, która zostanie wybrana jesienią 2019 r., jakie partie się w niej znajdą. Musimy poczekać na ten moment.

Przeczytaj także:  Wizyta premiera Ukrainy Wołodymyra Hrojsmana w Rydze
Przeczytaj także:  Do Rygi przyjechał pociąg czterech stolic

W lipcu 2019 r. będziemy obchodzić dwudziestopięciolecie prezydentury Aleksandra Łukaszenki. Jak układają się obecnie relacje łotewsko-białoruskie?

Postrzegamy Białoruś jako jednego z naszych sąsiadów. Mamy całkiem dobrze rozwinięte kontakty polityczne, prowadzimy dialog. Z moim białoruskim kolegą spotykamy się raz do roku. W lipcu to ja odwiedzę Mińsk. Jako Łotwa uważamy, że to Białoruś sama powinna decydować o swoim losie. Widzimy ostatnio, że Rosja, używając instrumentów ekonomicznych, wywiera wpływ na Białoruś w celu większej integracji. Nie wiem, w co gra Rosja. Czy chodzi o powołanie do życia wspólnego państwa, z jednym prezydentem, ze wspólnym parlamentem, walutą czy systemem prawnym na podstawie traktatu z końca lat dziewięćdziesiątych? Kadencja Władimira Putina mija w 2024 r. Generalnie uważam, że jako Łotwa powinniśmy śledzić ten proces, do czego zachęcam także naszych unijnych kolegów.

Po drugie, sądzę, że zasady partnerstwa z Białorusią, które opracowaliśmy na poziomie unijnym, powinny być wdrażane. Utrzymując dobre kontakty w dziedzinie gospodarki czy infrastruktury, nie powinniśmy uciekać od trudnych tematów. Mam na myśli prawa polityczne, prawa człowieka czy w końcu karę śmierci. Białoruś wciąż jest jedynym krajem Europy, gdzie się ją wykonuje. Zawsze poruszamy tę tematykę, gdy spotykamy się z białoruskimi kolegami. Jednak rozmawiać trzeba, dlatego, że jeśli dojdzie do jakichś działań pomiędzy Białorusią i Rosją, to wpłynie na sprawy bezpieczeństwa i obrony w naszej części Europy.

Dla Litwinów problematyczna jest nie tylko kara śmierci na Białorusi, ale także elektrownia w Ostrowcu, która Łotwie nie przeszkadzała.

Pozwolę się nie zgodzić. Rozumiemy obawy Litwinów i różnice dotyczą nie samej elektrowni, tylko tego, w jaki sposób podejść do tego problemu. W lutym 2018 r. premierzy Māris Kučinskis i Andriej Kabiakou podpisali szereg umów dwustronnych, wśród nich o wzajemnym powiadamianiu o awariach elektrowni atomowych, wymianie informacji i współpracy na rzecz bezpieczeństwa atomowego.

Przeczytaj także:  "Dziękujemy, że nie protestowaliście przeciwko Ostrowcowi". Łotewska delegacja odwiedziła Białoruś
Przeczytaj także:  „Korzystajcie z naszych portów”. Wizyta ministra spraw zagranicznych Białorusi na Łotwie
Przeczytaj także:  Andis Kudors: Białoruś nie uderza swoją polityką w Łotwę

Sądzimy, że elektrownia w Ostrowcu powinna być prowadzona w zgodzie z najbardziej surowymi zasadami bezpieczeństwa, jakie istnieją. Wierzymy jednocześnie, że musimy współpracować z Białorusią. Wiemy, że w Ostrowcu byli eksperci Komisji Europejskiej, a także eksperci z Międzynarodowej Agencji Atomowej. Sądzimy, że nie jesteśmy jako Łotwa w stanie zablokować budowy tej elektrowni, ona fizycznie już jest. Musimy się zatem skoncentrować nie na protestowaniu, a na zachowaniu największych standardów bezpieczeństwa nuklearnego. Zawsze o tym mówimy. Ale nie widzę sensu w tym, żeby adresować te sprawy poprzez wypowiedzi prasowe czy publicystyczne. Zwłaszcza, że te ostatnie wcale nie wpłynęły na zatrzymanie budowy elektrowni. A skoro ta elektrownia już jest, niech spełnia najwyższe wymogi. Zachowując ten pogląd, współpracujemy z naszymi białoruskimi, europejskimi, ale także litewskimi kolegami.

Niedawno mieliśmy wybory w dwóch sąsiednich krajach Łotwy: w Finlandii i w Estonii. W Estonii w skład rządu weszła nacjonalistyczna partia EKRE, sądzi Pan, że to wpłynie na politykę zagraniczną tego kraju?

Miałem rozmowę z premierem Jürim Ratasem w poniedziałek wieczorem, po tym jak powstał nowy rząd Estonii. Sądzę, że nie powinniśmy oczekiwać żadnych zmian w estońskiej polityce zagranicznej. Powiedział to zresztą bardzo dobitnie nowy minister spraw zagranicznych Estonii Urmas Reinsalu. Widzimy, że w wyniku wyborów w Estonii sytuacja się skomplikowała i jedna z partii dostała całkiem sporo głosów. Mieliśmy podobny problem z formowaniem rządu na Łotwie, gdzie czekaliśmy aż trzy miesiące, do stycznia 2019 r. W konsekwencji mamy w koalicji pięć partii. Ale ustaliliśmy, że nie będzie zmian w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, a także w stosunku do demokracji czy wolności mediów. Wierzmy, że także Estonia podąży tą drogą.

Przeczytaj także:  Estonia ma nowy rząd. Jüri Ratas ponownie premierem
Przeczytaj także:  Zebrało się Riigikogu, na czele przedstawiciel estońskich narodowców

W maju 2019 r. odbędą się wybory prezydenckie na Łotwie. Można powiedzieć, że między „partiami łotewskimi” nie ma żadnych wyraźnych różnic, gdy mowa o polityce zagranicznej. Mimo to zapytam, bo jest już porozumienie pięciu partii koalicyjnych w sprawie wspólnego kandydata. W jakim sensie prezydentura Egilsa Levitsa byłaby inna niż Raimondsa Vējonisa, obecnej głowy państwa?

Przede wszystkim pozwólmy dokonać się wyborom prezydenckim. Nie chcę za bardzo przewidywać. Ma Pan jednak rację, nie sądzę, by w sprawach polityki zagranicznej, bezpieczeństwa czy obronności, trzeba było oczekiwać jakiejś zmiany. Chcę podkreślić, że według konstytucji łotewskiej prezydent odgrywa rolę w polityce zagranicznej, mianuje ambasadorów, reprezentuje kraj, ale z drugiej strony musi podążać także drogą wytyczoną w tej dziedzinie przez parlament i rząd.

Przeczytaj także:  Łotwa: Koalicja rządowa porozumiała się w sprawie kandydata na prezydenta

Osobiście nie widzę, by Egils Levits miał odrębne poglądy na politykę zagraniczną od tych dominujących w Sejmie, podobnie jak nasz obecny prezydent Raimonds Vējonis. Jako minister z prawie ośmioletnim stażem na stanowisku szefa dyplomacji nie chcę wdawać się w spekulacje o zmianie polityki zagranicznej Łotwy, dopóki nie było jeszcze wyborów prezydenckich. Owszem, mamy porozumienie między pięcioma partiami w sprawie nowego prezydenta. Ale zobaczymy. Może będzie jeszcze inny kandydat, a może nie?

Opozycja może wystawić swoich pretendentów. Nie sądzę jednak, żeby wybory prezydenckie w taki czy inny sposób wpłynęły na politykę zagraniczną, bezpieczeństwa czy obrony Łotwy. Każdy prezydent zostawia jednak jakiś indywidualny ślad. Poczekajmy jednak do wyborów, wtedy podyskutujemy.

Jakiego wyniku oczekuje Pan dla swojej partii „Nowa Jedność” w wyborach europejskich?

Sądzę, że możemy oczekiwać dobrego wyniku, ale trzeba przypomnieć, że nie jesteśmy już tą samą partią co w 2014 r., gdy były poprzednie wybory. Wtedy zdobyliśmy połowę mandatów, czyli cztery. Obecnie na miejscu „Jedności” sprzed czterech lat mamy „Nową Jedność”, liberałów z „Attīstībai Par”, a także Nową Partię Konserwatywną. Jako „Nowa Jedność” mamy bardzo mocnych kandydatów, wśród nich obecnego wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, naszego ekspremiera Valdisa Dombrovskisa. Chcemy zawalczyć o jak największą liczbę mandatów. Odrębną sprawą pozostaje oczywiście frekwencja, która na Łotwie nie należy do wysokich, inaczej niż w wyborach sejmowych czy samorządowych.

Przeczytaj także:  Intrygi i układanki, czyli dlaczego Łotwa wciąż nie ma rządu

Czy Valdis Dombrovskis będzie Waszym kandydatem na komisarza europejskiego, czy będzie dalej pracował w Komisji?

O tym będziemy rozmawiać już po wyborach, zobaczymy ile głosów zdobędzie każda z partii. Jednak odpowiadając bezpośrednio na Pańskie pytanie: tak, Valdis Dombrovskis jest kandydatem „Nowej Jedności” na komisarza.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadzony został podczas wizyty ministra Edgarsa Rinkēvičsa w Warszawie w dniach 30 kwietnia-1 maja.

W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!