Nie wierzę, że na całej Litwie nie ma ani jednej kompetentnej kobiety na stanowisko ministra i musimy mianować Ritę Tamašunienė. Cała ta rekonstrukcja rządu to jest farsa, „komedia pomyłek”, w iście szekspirowskim stylu. Mamy rok do wyborów. Gdyby mianować Władysława Kondratowicza na ministra komunikacji, nie miałbym zastrzeżeń, bo wiem, że on jest kompetentny, ma wiedzę, mógłby przejąć spokojnie ministerstwo od Rokasa Masiulisa. Ale teraz ta zmiana, którą zarządził Tomaszewski, że Jarosław Narkiewicz przejmuje resort komunikacji, sprawia, że ten rząd nie zrobi niczego w tych dziedzinach, nie będzie żadnych reform. Ani Tamašunienė, ani Narkiewicz nie mają bowiem wiedzy i kompetencji. Po drugie, za chwilę są wybory i oni nawet nie zdążą się niczego nauczyć jako ministrowie. Jestem prawie pewny, że za chwilę oni będą frontmenami w kampanii wyborczej Waldemara Tomaszewskiego do Sejmu – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim litewski dziennikarz i pisarz Andrius Tapinas.
Andrius Tapinas urodził się w 1977 r. jako syn Laimonasa Tapinasa, pisarza i dziennikarza, krytyka kinowego, oraz Violety Tapinienė, nauczycielki. W 1998 r. ukończył studia na Uniwersytecie Wileńskim z dziedziny międzynarodowych stosunków gospodarczych, parę lat temu odbył kolejne studia, tym razem w Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Od 1998 r. pracuje w telewizji, gdzie zajmował się m.in. tematyką biznesową. Od 2014 r. wraz z Arūnasem Valinskasem prowadzi show „Auksinis protas”. W 2016 r. założył internetową „Laisvės TV” („Telewizja Wolności”), rok wcześniej rozpoczął współpracę z portalem Delfi. Jest także tłumaczem i pisarzem. W latach dziewięćdziesiątych przetłumaczył na język litewski „Władcę Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. W 2013 r. ukazała się jego pierwsza książka „Vilko valanda”, przetłumaczona później m.in. na język polski jako „Wilcza godzina”. Później wydał książki „Maro diena” (2015) i „Prezidentas” (2019). W 2016 r. wziął udział w litewskim projekcie podróżniczym „Misja Sybir”. Prywatnie uwielbia grę w pokera. Aktywny w mediach społecznościowych, jego stronę na Facebooku obserwuje 158 tys. osób.
Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Widziałem Pański wpis na Facebooku na temat Rity Tamašunienė, etnolożki i „dyrektorki szkoły w Pikieliszkach”, która obecnie została ministrem spraw wewnętrznych. Wspominał Pan o Fidżi…
Andrius Tapinas: To był jeden wpis, drugi poświęcony był odchodzącemu ministrowi komunikacji Rokasowi Masiulisowi.
Dlaczego nie lubi Pan Rity Tamašunienė?
To nie jest kwestia lubienia, coś personalnego. Ja uważam, że ona po prostu nie jest kompetentna, by prowadzić tak ważne ministerstwo. Sądzę, że poprzedni minister Eimutis Misiūnas był zdecydowanie lepszy, miał lepszy kontakt i rozeznanie ze służbami państwowymi takimi jak policja, straż pożarna etc. Sądzę, że Tamašunienė nie będzie miała żadnej z tych cech, dlatego, że jej głównym politycznym doświadczeniem jest służenie Waldemarowi Tomaszewskiemu. Ona pracowała w samorządzie rejonu wileńskiego, a jedynym zadaniem urzędników w tym rejonie jest zapewnienie, że blok Tomaszewskiego, Akcja Wyborcza Polaków na Litwie pozostanie tam partią rządzącą. Celem tych ludzi nie jest uczynienie Wileńszczyzny miejscem znośnym dla mieszkania, bardziej rozwiniętym gospodarczo, a po prostu kupowanie głosów. Wracając do Tamašunienė, to parę miesięcy temu była na językach mediów, gdy podjęła się pielgrzymki do Fidżi i Tonga za pieniądze publiczne. Nasze media bardzo to skrytykowały, a gdy Tamašunienė wróciła z pielgrzymki powiedziała, że krytykują ją „niechrześcijańscy dziennikarze” tacy jak ja. Podobno prześladuję ją za jej religię, co jest oczywiście bzdurą. Ona jest kandydatką „last minute”, wcześniej nikt na poważnie nie mówił o jej wejściu do rządu, wspominano o nazwiskach Jarosława Narkiewicza i Władysława Kondratowicza.
Jednym z argumentów przemawiających za Tamašunienė był fakt, że jest kobietą, a dotychczas nie było w rządzie żadnej pani.
To jest bardzo słaby argument. Nie wierzę, że na całej Litwie nie ma ani jednej kompetentnej kobiety na stanowisko ministra i musimy mianować Tamašunienė. Cała ta rekonstrukcja rządu to jest farsa, „komedia pomyłek”, w iście szekspirowskim stylu. Mamy rok do wyborów. Gdyby mianować Władysława Kondratowicza na ministra komunikacji, nie miałbym zastrzeżeń, bo wiem, że on jest kompetentny, ma wiedzę, mógłby przejąć spokojnie ministerstwo od Rokasa Masiulisa. Ale teraz ta zmiana, którą zarządził Tomaszewski, że Jarosław Narkiewicz przejmuje resort komunikacji, sprawia, że ten rząd nie zrobi niczego w tych dziedzinach, nie będzie żadnych reform. Ani Tamašunienė, ani Narkiewicz nie mają bowiem wiedzy i kompetencji. Po drugie, za chwilę są wybory i oni nawet nie zdążą się niczego nauczyć jako ministrowie. Jestem prawie pewny, że za chwilę oni będą frontmenami w kampanii wyborczej Waldemara Tomaszewskiego do Sejmu.
Mówi Pan o „komedii pomyłek”, ale przecież to nie jest tylko kwestia polskiej partii. Jest chociażby dziwne ugrupowane Gediminasa Kirkilasa.
Oczywiście, że nie. W ogóle konstrukcja całego rządu jest dziwna. Jeśli chodzi o partię Kirkilasa, to w moim show i w swoich mediach to co robią nazywam „polityczną prostytucją”. W następnych wyborach ta partia zniknie z powierzchni ziemi. Chyba, że Ramūnas Karbauskis przygarnie ich na swoje listy. W wyborach europejskich zdobyli niewiele ponad dwa procent. Póki jednak istnieją na firmamencie politycznym, próbują ugrać coś dla siebie, dlatego nazywam to „polityczną prostytucją”. Dalej mamy partię Związek Chłopów i Zielonych, których lider Karbauskis powiedział przed wyborami, że odejdą od władzy, jeśli przegrają głosowanie prezydenckie i europejskie. To samo mówił premier Saulius Skvernelis, który właśnie formuje swój nowy rząd. Ci ludzie po prostu kłamią i śmieją się nam w twarz. Za wszelką cenę chcą utrzymać się u władzy. Jest jeszcze kolejna partia, która nazywa się Porządek i Sprawiedliwość, ale nie ma nic wspólnego z tymi wartościami, bo właśnie ich ludzie są sądzeni za łapownictwo. Ramūnas Karbauskis mówił w 2016 r. że nie wyobraża sobie koalicji z tym ugrupowaniem, teraz najwyraźniej gładko zmienił zdanie. Sądzę, że ludzie patrzą na to wszystko i wyrabiają sobie opinię. Widzą, że to koalicja „trupów politycznych”, która ma okazję przetrwać do wyborów. Obawiam się jednak, że ta koalicja ma wciąż duże szanse także po wyborach w 2020 r. pozostać u władzy. Problem polega bowiem na tym, że nasza największa partia opozycyjna, czyli konserwatyści, nie ma żadnych silnych sojuszników.
Mają partie Armonaitė i Gentvilasa, czyli dwa ugrupowania liberalne.
Ale one są teraz podzielone, więc jest duża szansa, że nie wejdą do Sejmu za rok.
W dodatku nie ma ugrupowania Arūnasa Valinskasa, które w 2008 r. umożliwiło konserwatystom rządy.
Nie ma i nie sądzę, żeby powstało coś nowego, chociaż mówi się o stworzeniu partii Rokasa Masiulisa. Były także plotki o nowym ugrupowaniu Sauliusa Skvernelisa. Są to jednak wszystko spekulacje, bo na razie jedynym sojusznikiem konserwatywnego Związku Ojczyzny mogłyby być partie liberalne, a pamiętajmy, że istnieją trzy na Litwie. Nie zapominajmy o Litewskim Związku Wolności, o partii Artūrasa Zuokasa. Z kolei na lewicy mamy wciąż Związek Chłopów i Zielonych, który ma słabsze poparcie niż w 2016 r., ale może uzyskać parę punktów od partii Kirkilasa, Partię Pracy Wiktora Uspaskicha, w centrum znajduje się zaś prawdziwie lewicowa Litewska Partia Socjaldemokratyczna Gintautasa Paluckasa, która może być „king makerem” po wyborach w 2020 r. Nie wykluczam, że mogą nawet wytargować własnego premiera, posiadając „golden votes” w nowej koalicji.
Koalicja Związku Chłopów i Zielonych z Partią Pracy jest możliwa?
Czemu nie? Skoro możliwa była koalicja z partią Waldemara Tomaszewskiego czy Porządkiem i Sprawiedliwością… Partia Karbauskisa zawsze znajdzie wymówkę, choć przecież wcześniej sprzeciwiali się koalicji z partiami Paksasa i Uspaskicha.
W swoim komentarzu na Facebooku po utworzeniu nowego rządu wspomniał Pan jeszcze Rokasa Masiulisa. On był dobrze oceniany.
Społecznie bardzo dobrze, uważano go za najlepszego ministra w tym rządzie. Podjął wiele dobrych decyzji, walczył z korupcją w branży transportowej. Udało mu się doprowadzić do dymisji szefa portu w Kłajpedzie Arvydasa Vaitkusa, bardzo mocno wspieranego przez Związek Chłopów i Zielonych, później ich kandydata na mera Kłajpedy w wyborach lokalnych. Mimo tego, że pracował w rządzie chłopów, był niezależny. Było publicznym sekretem, że jest związany z ówczesną prezydent Dalią Grybauskaitė. Dlatego został zdymisjonowany, a obecny prezydent Gitanas Nausėda nie potrafił podać nawet jednego powodu, dlaczego akurat Masiulis ma odejść z rządu. Po prostu powiedział, że „nie ma poparcia w Sejmie dla niego”. To jakaś bzdura.
Gitanas Nausėda obronił jednak ministra obrony Raimundasa Karoblisa.
Ale w tej partii szachów to był łatwy ruch. Karoblis nikogo nie obraził, nikomu się nie naraził, wszystko idzie gładko w resorcie obrony. On ma dobre relacje z partnerami w NATO, skandal korupcyjny w ministerstwie został wyciszony. Chodzi mi o skandal „złotych łyżek” z czasów Juozasa Olekasa. Tak więc Karoblis był łatwą figurą do obrony. Inaczej było z Masiulisem, ale prezydent nawet nie próbował go bronić. On teraz będzie mówić, że obronił Karoblisa, bo przecież były pomysły, żeby to ministerstwo przypadło Porządkowi i Sprawiedliwości i były jakieś dziwne kandydatury na szefa tego resortu.
Generalnie ten nowy rząd nie ma szans na powodzenie, nie będzie żadnych reform, może za wyjątkiem resortu zdrowia. Aurelijus Veryga od lat jest bowiem ministrem. Z kolei minister edukacji Algirdas Monkevičius jest z kolei nowy i nie robi nic sensownego. Mieliśmy duże strajki nauczycieli, a w edukacji nic się nie dzieje. Trzeba zresztą pamiętać, że za rok są wybory.
Co stanie się teraz z Rokasem Masiulisem?
Albo odejdzie z polityki i pójdzie do sektora prywatnego, gdzie przyjmą go z otwartymi rękami, albo zostanie w polityce. Wtedy może tworzyć jakiś sojusz z Ingridą Šimonytė. Celowo mówię, że z nią, bo wciąż nie wiadomo, jak będą wyglądać relacje między byłą kandydatką na prezydenta a konserwatystami. Ona przegrała przez to, że była kandydatką konserwatystów, miała finansowanie od nich. Nausėda nie miał tego finansowania, nie miał oficjalnego poparcia i dlatego został prezydentem.
Uważa Pan, że Šimonytė będzie premierem w 2020 r., jeśli wygrają konserwatyści?
To zależy od wielu czynników. Jeśli zostanie numerem jeden na liście, to pewnie tak. Z drugiej strony, ważne jest to, co powie honorowy przewodniczący Związku Ojczyzny Vytautas Landsbergis, gdyż z jego opinią wszyscy się liczą, on cieszy się szacunkiem. On wybierze: albo Gabrieliusa, albo Ingridę. Gabrielius bardzo chce zostać premierem, za to Šimonytė jest przygotowana do tej funkcji. Ale tak jak mówię, to jest mało prawdopodobny scenariusz, z powodu słabości konserwatystów.
Wiemy już, że minister gospodarki i innowacji Virginijus Sinkevičius zostanie kolejnym komisarzem w Unii Europejskiej. Jaka jest Pańska opinia na jego temat?
Jest bardzo dobrym ministrem, nowoczesnym. Zastanawia mnie tylko, dlaczego tak mocno trzyma się partii, która jest jemu obca. On jest całkiem liberalnym, wolnomyślącym człowiekiem. Sądzę, że jest oportunistą. Używa Związku Chłopów i Zielonych jako trampoliny do swojej przyszłej kariery. Po tym jak skończy swoją kadencję w Komisji Europejskiej, będzie jednym z najważniejszych polityków na Litwie. Sądzę, że poradzi sobie wtedy już bez Związku Chłopów i Zielonych. Na prezydenta jeszcze nie będzie mógł startować, bo jest za młody. Uważam jednak, że za pięć lat spokojnie może zostać premierem. Z doświadczeniem europejskim, znajomością angielskiego, prezencją. On jest szczególnie popularny wśród młodych. W 2024 r. może zostać szefem rządu.
Czy jest jednak na tyle kompetentny, by już teraz objąć ważne stanowisko w Unii Europejskiej?
Nie sądzę, w każdym razie nie teraz. Nie mamy jednak innego kandydata. Inny problem polega na tym, że my na Litwie nie uczymy naszych polityków, w jaki sposób działa Unia Europejska. Wysyłamy naszych polityków do Brukseli i oni muszą się uczyć dopiero na miejscu. Sądzę, że dobrym komisarzem z ramienia Litwy byłby Andrius Kubilius, który ma doświadczenie polityczne. Wspominano także o Dalii Grybauskaitė, ale dla niej to byłaby degradacja po dziesięciu latach prezydentury. Poza tym, zanim podejmie następne działania, ona potrzebuje odpoczynku. Nie sądzę jednak, żeby chciała pozostać w krajowej polityce, ona mierzy w cele międzynarodowe. Wracając do Sinkevičiusa, to sądzę, że to jest jedna z lepszych decyzji tego rządu. Aczkolwiek jak on za pięć lat wróci, to nie będzie chciał już być przyszywanym synem Karbauskisa. Do tej pory był jednak całkiem posłuszny, stał się żołnierzem partyjnym, co umożliwiło mu szybką karierę.
W lipcu zakończyła się dziesięcioletnia kadencja Dalii Grybauskaitė. Jak Pan ją ocenia jako prezydenta?
Generalnie dobrze. Nie byłem może jej „fanem”, ale podoba mi się, że za jej czasów Litwa grała w polityce zagranicznej powyżej swojej wagi. Byliśmy graczem w sprawie Ukrainy, w sprawie Brexitu. Grybauskaitė była w tej sprawie zawsze słuchana przez media zagraniczne. Jeśli chodzi o politykę wewnętrzną, to grała w gry siłowe z innymi politykami. Sądzę, że Nausėda będzie znacznie bardziej otwartym prezydentem, Grybauskaitė była jednak silniejsza. Tak uważam ja i wielu jej fanów. Nie krytykujemy może nowego prezydenta, on potrzebuje czasu, ale wszyscy zastanawiają się, czy jest wystarczająco silny, by grać z Karbauskisem i Skvernelisem. Nausėda odziedziczył taki rząd, jaki odziedziczył, okej, obronił jednego ministra, ale w trzech-czterech resortach mamy naprawdę poważną sytuację. Potrzebujemy zobaczyć, co będzie dalej. Mam jednak takie przeczucie, że on jest prezydentem na jedną kadencję. Jego problem polega na tym, że nigdy nie brał udziału w walce. Miał bardzo delikatną, wygodną pracę przez paręnaście lat. Nikt nie krytykował go, nikt nie robił niczego wbrew jego opinii, a on sam był sympatycznym, miłym panem, który występował w telewizji i przewidywał gospodarcze trendy. Oczywiście był bardzo kompetentny. Zobaczymy, co stanie się, gdy ktoś go uderzy – media, polityczni oponenci, sondaże, partia Tomaszewskiego. Sądzę, że zobaczymy to już w ciągu jednego roku.
Czego oczekuje Pan od relacji polsko-litewskich w czasie rządów Nausėdy?
Powinny się poprawić. Ale dla mnie sprawy polsko-litewskie to nie tylko oficjalne stosunki, ale choćby pozycja gospodarcza regionu wileńskiego. Musimy przyznać, że Saulius Skvernelis zrobił parę dobrych rzeczy, z kolei wizyta Nausėdy w Warszawie była sukcesem. Nawet krytycy to przyznają. Sądzę, że oni położyli dobre fundamenty pod stosunki polsko-litewskie. Trzeba teraz obserwować, co będzie dalej. Sądzę osobiście, że jednym z problemów dla naszych relacji jest Waldemar Tomaszewski. Gdyby na jego miejsce przyszedł ktoś bardziej elastyczny, umiejętny, wszystko byłoby inaczej. Swoją drogą zastanawiam się, jak w obecnej sytuacji partia, która ma ośmiu posłów, wytargowała dwóch ministrów w rządzie. Podejrzewam, że po prostu Związek Chłopów i Zielonych ma bardzo słabe umiejętności negocjacyjne.
Wracając do Nausėdy i jego polityki zagranicznej – sądzi Pan, że Litwa będzie miała podobną pozycję wobec Ukrainy i Rosji jak za czasów Grybauskaitė?
Sądzę, że on nie ma wyboru. Opinia publiczna w tej sprawie całkowicie popierała Grybauskaitė. Jeśli będzie bardziej miękki i zrobi coś takiego jak estońska prezydent Kersti Kaljulaid i spotka się z Władimirem Putinem, spotka się z bardzo silną krytyką. Bo my nie jesteśmy Estonią. Nie mamy silnej mniejszości rosyjskiej wobec której musielibyśmy robić koncesje. Naszym problemem jest polska, a nie rosyjska mniejszość. Sądzę więc, że za czasów Nausėdy „kurs wschodni” zostanie zachowany. Może on nie będzie nazywać Rosjan „terrorystami”.
Dziś w księgarni widziałem Pańską książkę, powieść „Prezidentas”. Czy może Pan powiedzieć coś polskim czytelnikom na jej temat?
To jest moja najnowsza książka, która miała ukazać się przed wyborami prezydenckimi. To polityczna fikcja i dzieje się przez parę miesięcy przed elekcją. To jest thriller, za którym stoi założenie, że Rosja wmiesza się w wybory prezydenckie na Litwie. Będą chcieli mieć swojego kandydata, którego będą mogli popierać. Ostatecznie to się nie stało, nie mieliśmy takiego kandydata w wyborach, nawet jeśli pomyśleć o Tomaszewskim, który nie miał żadnych szans. Szef AWPL-ZChR potrzebował trochę publicity, by uzyskać mandat w Parlamencie Europejskim. Nigdy nie powiedziałbym, że Saulius Skvernelis jest prorosyjski, podobnie jak nie powiem tego o Nausėdzie. Moja książka to była fikcja, rodzaj ostrzeżenia. Ale parę przewidywań, które zrobiłem w książce na temat kampanii, było bliskich spełnienia się. Chodzi mi o brudne metody używanie przez kandydatów. Wydaje się, że niektórzy politycy po prostu kupili książkę Tapinasa i powiedzieli: „okej, zróbmy w ten sposób, jak tu jest napisane”. Moja książka przyszła na czas, była bestsellerem, ale teraz z oczywistych względów zainteresowanie nią będzie mniejsze.
To już Pana trzecia książka.
Tak, pierwsze dwie były czymś w rodzaju „science-fiction”. Pierwsza moja książka („Vilko valanda”, po polsku „Wilcza godzina”) zresztą została przetłumaczona na język polski. To był jednak zupełnie inny styl niż „Prezidentas”.
Jakie są Pańskie plany na czwartą książkę?
W litewskiej telewizji publicznej prowadzę show „Milionerzy”. Robię go razem z bardzo znanym showmenem Arūnasem Valinskasem, który w 2008 r. na krótko został przewodniczącym Sejmu. Zdecydowaliśmy razem, że napiszemy love story. Będziemy mieli przy tym dużo zabawy. Jego żona Inga Valinskienė jest bardzo znaną śpiewaczką. Zdecydowaliśmy, że ona będzie bohaterką tej książki.
Jak działa telewizja LaisvėsTV założona przez Pana w 2016 r.?
Ona jest coraz silniejsza. Wspiera nas publiczność. Mamy na Litwie taki mechanizm, że ludzie mogą odpisać na kogoś 2% z podatku. Oni te pieniądze przekazują na LaisvėsTV. Dostajemy także pieniądze europejskie. To zabawne, bo te transfery musi zatwierdzać rząd, który wie, że my jesteśmy jego mocnymi krytykami. Oni jednak wiedzą, że jesteśmy dobrzy w pisaniu projektów. Obecnie jesteśmy na YouTube, ale są także telewizje, które nas transmitują.
Czy wciąż interesują Was tematy ukraińskie i rosyjskie?
Wystartowaliśmy dobrze, ale obecnie musimy ograniczyć naszą działalność. Działaliśmy na terenie dawnego Związku Sowieckiego. Ale jeśli chcesz mieć wpływy, musisz skądś otrzymywać finansowanie. Nie można tego robić na własną rękę. Obecnie staramy się zatem o środki finansowe. Ale wiemy, że byliśmy popularni na Ukrainie, na Białorusi, to nam każe pracować dalej.
Czy zrobiłby Pan jakiś telewizyjny projekt polsko-litewski?
To zależy. Mieliśmy program w telewizji publicznej, który był nazywany „Vilnija”. Prowadziła go Polka Katarzyna Zvonkuvienė. Ale to nie było nic politycznego. Ona mówiła o relacjach, które łączą Polaków i Litwinów, o sprawach kultury w regionie, o biznesie. Coś więc robiliśmy w sprawach polskich. Ale to może za mało. Uważam jednak, że samo mówienie o sprawach polsko-litewskich w telewizji to za mało. Potrzebne są poważne projekty. Na przykład takie, które podniosą poziom gospodarki czy kulturę w regionie wileńskim. To już zadanie rządu. Rząd musi zrozumieć, że Polaków nie można zostawić Tomaszewskiemu. Ale to nie chodzi o to, że wtedy polska strona zwyciężyłaby. Problemem Polaków na Wileńszczyźnie jest to, że nie oglądają nie tylko litewskiej, ale nawet polskiej telewizji. Ja uważam, że to byłoby fantastycznie dla Litwy, gdyby zaczęli oglądać polską. Na razie wolą Pierwyj Bałtijskij Kanał. Siedzimy teraz w sercu Wilna, a dwadzieścia kilometrów dalej są ludzie, którzy nie tylko nie oglądają litewskiej, ale także polskiej telewizji. Z rosyjskiej telewizji słyszą, że są prześladowani przez Litwinów. A nasz rząd nic z tym nie robi. Może nowy prezydent się tym zainteresuje?
W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.