Juris Rozenvalds: łotewscy politycy nie chcą rozmawiać z Rosjanami w ich języku

|

Kiedy jeszcze Vējonis był prezydentem, ja mówiłem w wywiadach: spójrzcie na Kersti Kaljulaid. To także prezydent. Ona pojechała do Narwy, mieszkała tam przez jakiś czas. Rozmawiała z ludźmi na ulicy. Można się domyślić, w jakim języku, skoro mieszka tam jedynie 5% Estończyków. To jest gest. Nie chodzi o to, żeby przejść na Łotwie na dwujęzyczność, ale żeby pokazać: „jesteście naszymi ludźmi, potrzebujemy Was”. W 2018 r. zadawałem pytanie, czy Vējonis nie mógłby czasem pojechać do Dyneburga i porozmawiać z ludźmi na ulicy. Słyszałem odpowiedź: „nie, nie może, nie ma czasu”. Później pytałem jeszcze swoich kolegów, czy możemy 18 listopada pójść do Teatru Rosyjskiego w Rydze i wspólnie obchodzić sto pierwszą rocznicę powstania Republiki Łotewskiej. Moi koledzy eksperci popatrzyli na mnie jak na wariata. A w Estonii to wszystko było. Przecież w Tallinnie działa także Teatr Rosyjski – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtycki łotewski politolog Juris Rozenvalds.

Juris Rozenvalds / lu.lv

Juris Rozenvalds urodził się w 1953 r. Od 1975 do 1980 r. pełnił funkcję asystenta na Wydziale Historii i Filozofii Państwowego Uniwersytetu Łotewskiego im. Pēterisa Stučki (ob. Uniwersytet Łotewski), później pracował tam jako lektor oraz zastępca profesora. W latach 1988-1991 sprawował funkcję dziekana wydziału, w tym okresie angażował się także w działalność w Łotewskim Froncie Narodowym. W latach dziewięćdziesiątych studiował politologię na Uniwersytecie w Oslo. Od 1991 do 1998 r. pełnił funkcję szefa Katedry Historii Filozofii na macierzystym wydziale, zaś od 1999 do 2004 r. dyrektora Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Łotewskiego. W 2004 r. został oficjalnie profesorem. Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych politologów łotewskich, przez parę lat pełnił funkcję dziekana Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Łotewskiego.

Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Pierwsze pytanie chciałbym zadać o wybory europejskie, które odbyły się w maju 2019 r. W ich wyniku jedynie trzy z pięciu partii koalicyjnych uzyskały przedstawicielstwo w Parlamencie Europejskim, mam na myśli „Nową Jedność”, liberałów i nacjonalistów. Nowa Partia Konserwatywna i KPV LV Artussa Kaimiņša w ogóle nie weszły do parlamentu w Strasburgu. W jaki sposób te wybory wpłynęły na wewnętrzną sytuację Łotwy?

Juris Rozenvalds: Nie sądzę, żeby szczególnie wpłynęły. Gdy mowa o KPV LV, to ja nie nazwałbym jej już więcej partią Kaimiņša. O ile na początku on rzeczywiście był liderem, czołową postacią, to teraz już tak nie jest. Sądzę, że może być to jedną z przyczyn, dla których poparcie dla tego ugrupowania jest obecnie tak niewielkie. Chciałbym wskazać na pewną paralelę – w 2011 roku powstała na Łotwie Partia Reform Zatlersa, która uzyskała znakomity wynik w wyborach, jednak po paru miesiącach poparcie dla niej zupełnie się załamało. Jeszcze przed powstaniem nowego rządu Valdisa Dombrovskisa w 2011 roku z Partii Reform odeszła szóstka posłów. Z kolei Aldis Gobzems, kandydat KPV LV na urząd premiera, opuścił swoją frakcję w miesiąc po powstaniu rządu Krišjānisa Kariņša. W tym samym momencie, gdy tworzone były listy do Parlamentu Europejskiego, sądzę, że wielu kandydatów zaczęło się zastanawiać, w jakim ugrupowaniu w ogóle działają. W pewnym momencie stało się jasne, że w KPV LV nie ma jedności. Doskonałym przykładem są wybory prezydenckie, gdy część z posłów tej partii głosowała na Egilsa Levitsa, a część wysunęła własnego kandydata Didzisa Šmitsa. Rozbicie KPV LV szczerze mówiąc było od początku do przewidzenia.

Przeczytaj także:  Egils Levits wybrany na prezydenta Łotwy

Gdy zaś mowa o Nowej Partii Konserwatywnej, to mieli ciekawego kandydata do Parlamentu Europejskiego politologa Andisa Kudorsa, a i tak nie przekroczyli progu 5%, choć w wyborach jesienią 2018 r. uzyskali co szósty mandat w Sejmie.

Tutaj muszę bezpośrednio nawiązać do sytuacji liberalnej koalicji „Attīstībai Par”. „Jedynką” na jej listach był mój doktorant, bardzo znany politolog Ivars Ījabs. Sądzę, że w fakcie, że liberałowie znaleźli się w Parlamencie Europejskim, a konserwatyści nie, dużą rolę odgrywa sprawa popularności osobistej kandydatów. Owszem, Andis Kudors jest także politologiem, on był również moim studentem, ale nie jest tak bardzo znany i atrakcyjny jak Ivars Ījabs. Nie uważam zatem, że należy mówić: „liberałowie wygrali, konserwatyści przegrali”. Tak stało się ze względu na czynnik osobisty. Nie sądzę, żeby to miało szczególny wpływ na sytuację wewnętrzną w kraju, na pozycję koalicji. Pamiętajmy zresztą, że w przypadku Łotwy i wielu innych państw wybory europejskie to wybory „drugiego sortu”.

Przeczytaj także:  Andis Kudors: Białoruś nie uderza swoją polityką w Łotwę

Co innego jest zresztą ważne. W ich wyniku sukces odniósł wyborca rosyjskojęzyczny. Ogółem trzy mandaty z ośmiu zdobyli kandydaci partii rosyjskich: Tatiana Żdanok z Rosyjskiego Związku Łotwy oraz Nił Uszakow i Andris Ameriks z Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda”. Dla Rosyjskiego Związku Łotwy wprowadzenie Tatiany Żdanok do europarlamentu to „raison d’être”, bo w wyborach do Sejmu żadnych szans nie mają. Gdy zaś mowa o „Zgodzie”, to o ile wejście Uszakowa do Parlamentu Europejskiego z powodu ucieczki od polityki samorządowej było do przewidzenia, to zaskoczył mnie wynik byłego wicemera Rygi i lidera ugrupowania „Honor Służyć Rydze” Andrisa Ameriksa. Okazało się, że jest popularny nie tylko w stołecznej Rydze, ale w całej Łotwie.

Przeczytaj także:  Wybory europejskie w krajach bałtyckich: średnie zainteresowanie, nowe i stare twarze, mandaty dla mniejszości

Niektórzy byli zaskoczeni, że Rosyjski Związek Łotwy wciąż ma siłę i energię, by wejść do Parlamentu Europejskiego.

Nazwałem wejście Tatiany Żdanok do parlamentu w Strasburgu „głównym zadaniem” tej partii i faktycznie dla niej najważniejsze zawsze były wybory europejskie, a nie krajowe. Sądzę, że partii Żdanok pomogła reforma edukacji, która wywołuje niepokój nawet u łotewskich wyborców, a co dopiero mówić o rosyjskojęzycznych. Druga reforma Kārlisa Šadurskisa jest bowiem zupełnie nieprzygotowana. Jej przyczyną są sprawy polityczne, a nie merytoryczne.

Teraz mamy dyskusję o przejściu przedszkoli na język łotewski.

Zawsze odnosiłem się do tych reform sceptycznie. Uważam, że przejście na język łotewski przyjdzie i tak z czasem. Natomiast organizacja poszczególnych reform nie jest dobra. Chwalić Boga od czasu śpiewającej rewolucji do chwili obecnej nie było żadnych poważnych zderzeń między społecznością łotewską a rosyjskojęzyczną. Są oczywiście protesty, demonstracje, ale na ulicy nikt nikogo nie bije. Społeczność rosyjskojęzyczna jest jednak podzielona: część akceptuje reformy, a część protestuje nogami. Nie trzeba szukać szczegółowych statystyk, ale jest jasne, że ogólna liczba ludności na Łotwie spada, ale procent Łotyszy wzrasta. Za granicę o wiele więcej wyjeżdża Rosjan niż Łotyszy i niestety dotyczy to tej najbardziej aktywnej części.

Przeczytaj także:  Boris Cilewicz: Łotwa jest krajem, gdzie grupy etnicznie spokojnie koegzystują

Uważa Pan, że druga reforma Kārlisa Šadurskisa była błędem?

To droga czysto administracyjna, w stylu „my wiemy, co dla Was dobre”. Powiedziałbym, że w tego typu sprawach ważny jest nie sam rezultat, a droga do niego. Sądzę, że większość społeczności rosyjskich rodziców jest przygotowana na przejście szkół na język państwowy. Ale jest kwestia drogi. W wyniku reformy powstaną na Łotwie dwa typy szkół. Szkoły „prawdziwie łotewskie”, gdzie Łotysze będą uczyć Łotyszy oraz szkoły „pseudołotewskie”, czytaj „dawne rosyjskie”, gdzie Maria Iwanowna będzie uczyć fizyki rosyjskie dzieci łamanym językiem łotewskim. Czy dzieci wygrają na tym? Czy wygra na tym Łotwa? Ja mam bardzo duże wątpliwości.

Więc odpowiedź na Pana pytanie jest taka, że nie ma sensu dyskusja, czy reforma jest słuszna czy nie, tylko na ile jest ona przygotowana. Należy sobie zadać także pytanie, czy praca w rosyjskiej szkole jest prestiżowa. Nie powiedziałbym tego. Nie widzę także pędu wśród młodzieży rosyjskiej, by chodzić do rosyjskiej szkoły.

Przeczytaj także:  Rajevskis: wierzę w powstanie partii, która zyska głosy rosyjskiego elektoratu
Przeczytaj także:  Filips Rajevskis: nie ma szans dla Tatiany Żdanok

Pojawia się także pytanie, czy sam język jest najważniejszy. Generalnie młodzież rosyjska zna łotewski, znajomość języka państwowego nie jest już od dawna problemem. Ale czy oni chcą używać tego języka na co dzień i czy szanują państwo łotewskie, o tym nikt nie mówi i nikt nad tym się nie zastanawia. Są badania na temat „poczucia przynależności” wśród mniejszości rosyjskiej. Okazuje się, że ani język, ani obywatelstwo nie grają obecnie głównej roli. Ważniejsze jest pytanie, czy ta młodzież ma łotewskich znajomych i przyjaciół, czy ma poczucie „włączenia” w społeczeństwo łotewskie.

Sądzi Pan, że w tej kadencji będzie przeprowadzona kolejna reforma, która zakłada przejście przedszkoli na język łotewski?

Sądzę, że to jest logiczne. Nie uważam akurat tej części reformy za najgorszą. Małym dzieciom o wiele łatwiej jest przyswajać języki. Widać to było wśród rosyjskojęzycznych w Niemczech. Jeśli pojawią się dobrzy metodycy, którzy będą zachęcali do nauki, a nie do tego, by zapominać o swojej tożsamości, nie będą wlepiać kar dzieciakom, za to, że rozmawiają po rosyjsku, to uważam, że ta reforma może się udać. Zobaczymy, jak odniesie się do niej społeczeństwo. W ogóle uważam, że wiele z głupich zmian, które wprowadzają politycy na Łotwie, udało się amortyzować dzięki postawie społeczeństwa. Jeśli pojedzie Pan do Dyneburga, gdzie jest tylko 15% Łotyszy, to w urzędzie miejskim urzędniczka będzie z Panem rozmawiać po rosyjsku, chociaż prawo wymaga od niej, by mówiła po łotewsku. Ale to jest właśnie ta amortyzacja, o której wspominałem. Ostatecznie społeczeństwo okazuje się o wiele bardziej tolerancyjne niż politycy.

Jest Pan zaskoczony, że liberałowie z „Attīstībai Par” poparli te wszystkie reformy?

Nie, dlatego, że o pewnych rzeczach ja sam mówiłem już wcześniej, później oni powtórzyli to w kampanii. Podczas wyborów oni mówili, że jeśli chcemy zrobić reformę szkolnictwa, to musimy wprowadzić jednolity system szkół, bez szkół mniejszościowych. To jest problem, bo mogą przeciwko temu zbuntować się łotewscy rodzice. Ale jeśli chcemy prowadzić politykę integracji, to te dzieci powinny uczyć się razem. Są na to przykłady. Niedaleko od miejsca, w którym rozmawiamy znajduje się gimnazjum matematyczno-fizyczne, do którego chodzą także dzieci rosyjskie. Pytają ich dziennikarze „czy u was są problemy?”. Dzieci odpowiadają: „nie, nie ma problemów, a jeśli czegoś nie rozumiemy, to dzieci łotewskie nam pomagają, wyjaśniają”. Ale stworzenie jednolitego systemu edukacji na Łotwie to problem naprawdę delikatny.

Przeczytaj także:  Reforma oświaty na Łotwie wejdzie w życie, polskie szkoły w Łatgalii i Rydze zostają
Przeczytaj także:  Nauka przez całe życie. Rozmowa z Liią Hänni o systemie edukacji w Estonii

Nie boję się tylko o poziom znajomości języka państwowego u dzieci rosyjskich, ale także o fakt, czy takie dzieci nie będą zapominać o swojej tożsamości, jeśli pójdą do szkoły razem z dziećmi łotewskimi. Jak to zrobić, muszą wypowiedzieć się profesjonaliści.

We wrześniu Sejm większością głosów przyjął projekt ustawy o automatycznym przyznawaniu obywatelstwa dzieciom urodzonym na Łotwie po 1990 roku. Tylko Nowa Partia Konserwatywna i nacjonaliści głosowali przeciwko. Uważa Pan, że to prawo ma sens?

Przede wszystkim to bardzo symboliczna sprawa, ona nie ma realnego znaczenia. Mówimy o 50-80 dzieciach rocznie, które rodzą się bez obywatelstwa. To nawet jak na warunki łotewskie mało. Chodzi jednak o to, by pokazać, że nie tworzymy żadnych barier. Po prawdzie tych barier i wcześniej nie było. Rodzice po prostu musieli napisać oświadczenie, że chcą, by ich dziecko było obywatelem Łotwy. A teraz to stanie się niejako z urzędu. Tylko wtedy, jeśli rodzice nie będą chcieli, żeby dziecko było obywatelem, będą musieli napisać odpowiednią formułkę. Więc zmieniamy filozofię.

Generalnie nie przeceniałbym jednak tego kroku. On tylko pokazuje, że Łotysze mają kota na tle języka. Litwini mają swoje państwo z kilkusetletnią tradycją, katolicyzm, a my mamy język. Przypomnę, że w 2018 r. ówczesny prezydent Raimonds Vējonis złożył taką propozycję w Sejmie, by przyznać obywatelstwo automatycznie dzieciom urodzonym po 1990 r. Wtedy większość sejmowa odrzuciła ten wniosek. Jednak teraz, po reformie językowej Kārlisa Šadurskisa, sam lider frakcji „Nowej Jedności” Ainars Latkovskis powiedział: „obecnie możemy zgodzić się na tę propozycję, skoro dzieci na Łotwie będą się uczyć po łotewsku”. Widzimy więc, że święta kwestia języka jest powiązana z obywatelstwem.

Jak stabilny jest rząd Krišjānisa Kariņša po wyborach europejskich?

W gronie pięciu partii koalicyjnych nie widzę miłości, ale nie widzę też innego wyboru. Oczywiście po wyborach z jesieni 2018 r. mieliśmy „czerwoną linię” w stosunku do Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda”, co powiązane jest jeszcze z referendum językowym sprzed siedmiu lat. Z kolei Nowa Partia Konserwatywna obecnego ministra sprawiedliwości Jānisa Bordānsa powiedziała, że w żaden układ ze Związkiem Zielonych i Rolników nie wejdzie. Wtedy okazało się, że nie ma alternatywy dla koalicji pięciu partii centroprawicowych. Więc ta koalicja będzie trwać. Stąd biorą się różne dziwne rzeczy, choćby ostatnia sprawa z rektorem Uniwersytetu Łotewskiego (parę tygodni temu, po wybraniu przez senat uczelni Indriķisa Muižnieksa na kolejną kadencję, decyzji tej nie chciało zatwierdzić Ministerstwo Oświaty i Nauki kierowane przez konserwatystkę Ilgę Šuplinską, zarzucając uczelni wybór niezgodny z prawem – przyp. red.). Problem polega na tym, że działacze Nowej Partii Konserwatywnej chcą pozmieniać wszystkich ludzi na stanowiskach. „Zmienimy prokuratora generalnego i będzie nowe, piękne życie”, „zmienimy rektora, będzie świetnie”. Gdy mowa o Uniwersytecie Łotewskim, to tam doszło do pewnych naruszeń, ale nie na tyle poważnych, żeby w roku stulecia tej uczelni grozić, że nie powoła się rektora. Niestety Jānis Bordāns ma takie podejście, że wszystkie problemy są personalne, jeśli się zmieni kogoś na stanowisku, to będzie lepiej.

Przeczytaj także:  Jānis Bordāns: wystąpimy z mocnym programem antykorupcyjnym
Przeczytaj także:  Ilga Šuplinska: łatgalskość wciąż u niektórych ludzi budzi kontrowersje

Sądzę, że Krišjānis Kariņš i „Nowa Jedność” jest w stanie zrobić bardzo wiele, żeby jednak ta koalicja przetrwała. Musiałoby dojść do jakiegoś kryzysu gospodarczego, żeby nastąpił rozpad sojuszu pięciu partii. Z drugiej strony dopuszczam możliwość, że konserwatyści odejdą. Obecnie planowana jest reforma samorządowa, którą pilotuje działacz liberałów minister rozwoju regionalnego Juris Pūce. W wyniku tej reformy mogłoby dojść do rozpadu koalicji i wtedy Nową Partię Konserwatywną zastąpiłby w rządzie Związek Zielonych i Rolników, z którym porozumienie jest o wiele bardziej łatwe. To, że Związek Zielonych i Rolników nie wszedł do rządu w 2018 roku, wynika nie tylko z postawy Nowej Partii Konserwatywnej, ale także stosunku tej partii do reformy samorządowej. Ona jest bardzo związana z lokalnymi liderami, w małych samorządach. Jeśli uda się przeprowadzić tę reformę, którą wcześniej Zieloni i Rolnicy blokowali, wtedy nie będzie już tak wyraźnego powodu, żeby trzymać konserwatystów w koalicji. Ale to jest dłuższy proces, to nie nastąpi tak od razu.

Jaka będzie przyszłość KPV LV, najsłabszej partii koalicyjnej?

Nie widzę jej szczególnie różowo. Sądzę, że pójdą taką samą drogą jak liberalna Partia Reform Zatlersa, która w wyborach 2011 r. uzyskała świetny wynik, a później w ciągu trzech lat zniknęła ze sceny politycznej. W KPV LV od początku był spór personalny między Artussem Kaimiņšem a Aldisem Gobzemsem. Później doszły jeszcze inne sprawy. Zarówno Kaimiņš, jak i Atis Zakatistovs, lider frakcji KPV LV w Sejmie, byli zatrzymywani przez naszą służbę antykorupcyjną KNAB. Jestem zadziwiony, że to tej pory nic się nie dzieje w tej sprawie.

Od 2016 roku „Jedność” była w kryzysie, po tym jak do dymisji podała się jej premier Laimdota Straujuma. Jeszcze przed wyborami do Sejmu w 2018 r. nie było pewne, czy wejdą do nowego parlamentu. Tymczasem ostatnio mają bardzo dobry rejting. Co na to wpłynęło?

Zacznijmy od tego, że te ich niskie wyniki były pewną anomalią. Należy sobie zadać pytanie, czym jest „Nowa Jedność” i czym różni się od tej starej „Jedności”, która była parę lat temu. Moim zdaniem to partia łotewskich, proeuropejskich biurokratów. Oni mają kwalifikacje, znają swój biznes. Dużym plusem z perspektywy wizerunku jest komisarz Unii Europejskiej Valdis Dombrovskis. Zawsze mogę powiedzieć: „zobaczcie, mamy jednego z trzech wiceprzewodniczących Komisji Europejskiej”.

Przeczytaj także:  Czy rządzący na Łotwie odzyskają zaufanie?
Przeczytaj także:  Łotewska centroprawica przechodzi lifting
Przeczytaj także:  Krišjānis Kariņš albo Jedności życie po śmierci

Problemem „Jedności” były kobiety, które miałby zbyt duży temperament. Wspomnę choćby o przewodniczącej Solvicie Āboltiņi.

Były także problemy z byłą minister kultury Sarmīte Ēlerte.

Sądzę, że w przypadku tej ostatniej wszystko zaczęło się od wyborów lokalnych w 2013 roku, kiedy była kandydatką na mera Rygi. Jej mroczny wygląd, wizerunek, to sprawiało, że ludzie jej nie ufali. Do tego mówienie, że „dobry Rosjanin to zasymilowany Rosjanin” sprawiło, że ostatecznie prześcignęła ją kandydatka nacjonalistów Baiba Broka, która co prawda miała bardziej radykalne poglądy, ale jednocześnie była także bardziej ludzka.

Osoby, które są obecnie w „Nowej Jedności”, to ludzie, którym udało się przezwyciężyć kryzys. Skorzystali na sytuacji, gdy ani Jānis Bordāns, ani Artis Pabriks nie zdołali przekonać do siebie partnerów. Nie od rzeczy będzie tutaj także pochwalić rolę prezydenta Raimondsa Vējonisa, który jest przez Łotyszy niedoceniany. On w ten sposób rozegrał sytuację, choćby z kandydatem KPV LV na premiera Aldisem Gobzemsem, że utorował drogę do władzy Krišjānisowi Kariņšowi. Gdyby nie umiejętność Vējonisa, rządu mogłoby jeszcze nie być przez parę miesięcy.

Obecnie Łotysze mają nowego prezydenta Egilsa Levitsa. Pan był sceptycznie nastawiony do retoryki, która towarzyszyła jego wyborowi. On miał „poprowadzić Łotyszy ku słońcu”…

Levits był silnym kandydatem, ale mam do niego cały szereg zastrzeżeń, choć znamy się dobrze. Nie byliśmy nigdy przyjaciółmi, ale znałem go z czasów śpiewającej rewolucji, gdy działałem w Łotewskim Froncie Narodowym. Nie ma wątpliwości, że jest wykształconym człowiekiem, wspaniałym prawnikiem, ale jestem ostrożny. Po pierwsze jest prawnikiem, a w przypadku Łotwy mamy za dużo prawników. To się wzięło jeszcze z czasów rewolucji 1990 roku. Stosunek do społeczeństwa był nazbyt „jurydyczny”. Każdy zaczął mówić o „swoich prawach”, także historycznych, zaczęto dyskutować, kto ma tych „praw” więcej. A my powinniśmy budować wspólne społeczeństwo, a nie zastanawiać się, kto ile powinien mieć praw, Łotysze, rosyjskojęzyczni etc. To wszystko się wzięło oczywiście z dużego procenta nie-Łotyszy, którzy żyli w Łotwie Sowieckiej. Na Litwie i w Estonii było zupełnie inaczej.

Warto dodać, że obecny prezydent jest twórcą preambuły do konstytucji z 2014 roku, która była krytykowana przez mniejszość rosyjską. Jeśli spojrzymy na Levitsa i jego kancelarię, znajdziemy tam również dużą przewagę prawników. Do tej pory nie ma chociażby doradcy ds. gospodarki. A kto zajmuje się polityką integracji w kancelarii, chociaż oni takiego słowa oficjalnie nie używają? To Jurģis Klotiņš, absolwent szkoły muzycznej i działacz partii nacjonalistycznej. O jakiej politycznej niezależności prezydenta możemy mówić, jeśli doradca w sprawach piekielnie ważnych dla Łotwy, jest członkiem Sojuszu Narodowego, jednej z pięciu partii koalicyjnych?

Jednak szefem Ministerstwa Kultury, które odpowiada za politykę integracji, jest także działacz nacjonalistów.

Jeszcze do niedawna była to Dace Melbārde, sądzę, że osoba na właściwym miejscu, ona wiele z tej dziedziny rozumiała. Wiedziała jako profesjonalistka, że pewnych kwestii nie należy rozwiązywać łomem. Nie wiem, czy nowy minister Nauris Puntulis będzie miał na tyle umiejętności. Gdy mowa o polityce integracji, to istnieje koncepcja jeszcze z czasów, gdy Sarmīte Ēlerte była ministrem kultury. To był 2011 rok. Nowej koncepcji na razie nie widać. To jest „gorący kartofel” dla wszystkich polityków.

Sądzi Pan, że prezydent Egils Levits będzie pod dużym wpływem narodowców?

Nie tylko pod wpływem, myślę, że on jest konserwatystą i to widać. Powiem o takiej drobnej sprawie. Levits to jest Europejczyk, on urodził się w Rydze, chodził tutaj do szkoły. Nasza poprzednia prezydent z emigracji Vaira Vīķe-Freiberga obiecywała, że nauczy się rosyjskiego, ale nigdy tego nie zrobiła. Gdy zaś mowa o Levitsie, to jestem przekonany, że on musi znać rosyjski, choćby na elementarnym poziomie. Teraz on mówi, że chce być „prezydentem wszystkich Łotyszy”. Co to znaczy? Chodzi oczywiście o biednych i bogatych, ale także łotewsko- i rosyjskojęzycznych. Niestety Levits nie mówi po rosyjsku, pod tym względem nie mogę od niego oczekiwać niczego pozytywnego.

Osobiście uważam, że moda, która pojawiła się wśród łotewskich polityków, że oni nie rozmawiają publicznie po rosyjsku, jest trochę śmieszna. Jedna trzecia ludności na Łotwie mówi w domu po rosyjsku. To nie jest więc kwestia znajomości języka rosyjskiego, to kwestia szacunku do tych ludzi.

U północnego sąsiada Łotwy przebiega to zupełnie inaczej.

Kiedy jeszcze Vējonis był prezydentem, ja mówiłem w wywiadach: spójrzcie na Kersti Kaljulaid. To także prezydent. Ona pojechała do Narwy, mieszkała tam przez jakiś czas. Rozmawiała z ludźmi na ulicy. Można się domyślić, w jakim języku, skoro mieszka tam jedynie 5% Estończyków. To jest gest. Nie chodzi o to, żeby przejść na Łotwie na dwujęzyczność, ale żeby pokazać: „jesteście naszymi ludźmi, potrzebujemy Was”.

Przeczytaj także:  Prezydent Estonii na miesiąc przeprowadzi się do Narwy

W 2018 r. zadawałem pytanie, czy Vējonis nie mógłby czasem pojechać do Dyneburga i porozmawiać z ludźmi na ulicy. Słyszałem odpowiedź: „nie, nie może, nie ma czasu”. Później pytałem jeszcze swoich kolegów, czy możemy 18 listopada pójść do Teatru Rosyjskiego w Rydze i wspólnie obchodzić sto pierwszą rocznicę powstania Republiki Łotewskiej. Moi koledzy eksperci popatrzyli na mnie jak na wariata. A w Estonii to wszystko było. Przecież w Tallinnie działa także Teatr Rosyjski i politycy tam chodzą.

Widzi Pan jakieś pozytywy Egilsa Levitsa?

Jest człowiekiem z dużym autorytetem. Ma możliwości, by wpływać na świat polityki. Czy z tego skorzysta, to już zupełnie inne pytanie. Prezydent na Łotwie ma symboliczną władzę, a jedna z najważniejszych kompetencji to wpływa na nominację premiera.

Czy Krišjānis Kariņš będzie za trzy lata premierem?

Jeśli mówić o jakichś zmianach, to sądzę, że prędzej zmieni się skład koalicji. A zgadywać, kto będzie premierem, jest bardzo ciężko. Może premier się zmieni i będzie to np. Arvils Ašeradens, przewodniczący „Nowej Jedności”?

Do koalicji może wejść Związek Zielonych i Rolników, ale Socjaldemokratyczna Partia „Zgoda” nie będzie miała takiej szansy.

Nie, i nie jest to tylko kwestia stosunku partii łotewskich do „Zgody”. Te partie mówią, że decyduje o tym postawa „Zgody” w trakcie referendum językowego w 2012 roku, ale to czystej wody demagogia. To właśnie „Zgodzie” najmniej zależało na tym, by to referendum doszło do skutku. Podkreślam jednak, że problemem „Zgody” nie jest tylko stosunek do niej partii łotewskich. To także kwestia tego, co się dzieje wewnątrz partii. Jeśli oni będą funkcjonować tak jak przez ostatnie lata, nie widzę u nich szczególnych perspektyw. Oni sami powinni się zmienić, znaleźć nowe twarze, próbowali już to robić w 2018 r., wskazując Vjačeslavsa Dombrovskisa, byłego polityka liberalnej Partii Reform, na premiera.

Przeczytaj także:  Łotewska socjaldemokracja przygotowuje się do wyborów

Ale spójrzmy w jaki sposób Dombrovskis był traktowany w „Zgodzie”. Początkowo miał być liderem listy do Parlamentu Europejskiego. Później powiedziano mu: „idź stąd, musisz ustąpić miejsca Uszakowowi”. Jeśli tak będzie dalej, nie wróżę niczego dobrego „Zgodzie”.

Obecnie jest dwóch kandydatów na szefa „Zgody”: Dombrovskis i Jānis Urbanovičs.

Urbanovičsa znam jeszcze z czasów Komsomołu, ale uważam, że „Zgodzie” potrzebni są nowi ludzie. Ponadto Dombrovskis jest bardziej strawny dla społeczeństwa łotewskiego: on już był ministrem, działał w prawicowej „Jedności”. On jest taki nowyj Ruskij, nie w sensie bogactwa, bardziej mam na myśli wykształcenie i obycie. Niestety Nił Uszakow jako lider partii topił wszystkich ludzi, którzy próbowali się wybić w „Zgodzie”, to źle wpłynęło na sytuację tej partii.

Sądzę, że coś powinno się teraz zmienić. Uważam, że wiele z naszych problemów, które przeżywamy na Łotwie, jest związanych z tym, że inaczej niż w Litwie i w Estonii, brakuje nam politycznej konkurencji na najwyższym poziomie władzy. Jeśli w Sejmie koalicję może utworzyć realnie 75 posłów, a 25 jest wykluczonych z automatu, wtedy nie da się stworzyć żadnej normalnej politycznej konkurencji, w skład rządu wchodzą ciągle te same partie.

A jak Panu podoba się nowy mer Rygi Oleg Burow? Dlaczego w ogóle doszło do zmiany partii rządzącej miastem?

Przede wszystkim Nił Uszakow okazał się niezbyt dobrym gospodarzem miasta. Oczywiście, wiele problemów, które ma Ryga, powstało jeszcze przed 2009 r., gdy on został merem miasta. Jednak jakaś część prawdy w oskarżeniach wobec Uszakowa jest, zwłaszcza, gdy mówimy o aferze z „Rīgas satiksme”. Dlaczego on nie zapytał w pewnym momencie: pieniądze wydane, a gdzie podziały się tramwaje? Przecież on kontrolował tę spółkę.

Przeczytaj także:  Mer Rygi porzuca stanowisko i jedzie do Parlamentu Europejskiego
Przeczytaj także:  Mer Rygi Nił Uszakow usunięty ze stanowiska

Wracając do Burowa. Powiedziałem wcześniej, że „Jedność” to partia łotewskich, europejskich biurokratów. Z kolei partia nowego mera Olega Burowa „Honor Służyć Rydze” to ugrupowanie łotewskich, ryskich biurokratów. Większość z nich to pragmatycy. Sam Burow jest technokratą. W sytuacji gdy „Zgoda” skompromitowała się, czterech radnych odeszło, trzech chce odejść, konieczne stało się znalezienie jakiejś nowej grupy rządzącej. Dlatego wysunięto na czoło partię „Honor Służyć Rydze”. To niejako deska ratunkowa dla „Zgody”. Przy czym Burow naprawdę nie jest złym rozwiązaniem, bo niech mi Pan wskaże osobę w Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda”, która mogłaby być merem?

W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.


NEWSLETTER

Zapisz się na newsletter i otrzymaj bezpłatną 30-dniową prenumeratę Przeglądu Bałtyckiego!