Partia Reform uzyskała w marcowych wyborach do Riigikogu świetny wynik, którego nie przewidziały sondaże, oni byli upojeni swoim zwycięstwem. Przed decyzją zarządu swojej partii o rozpoczęciu rozmów koalicyjnych wysyłali pewne sygnały, że chcą pracować z nami, ale później ich władze zadecydowały, że rozmawiają tylko z Partią Centrum. Nie wysunęli żadnej propozycji ani pod naszym adresem, ani pod adresem socjaldemokratów. Uważam, że to był zaskakująco głupi ruch z ich strony, dlatego że w ten sposób pozbawili się swoich wszystkich atutów. Powiedzieli: „nie chcemy pracować z EKRE, nie chcemy Ojczyzny, nie chcemy lewicy, chcemy tylko koalicji z Partią Centrum”. Dzięki tej postawie Partii Reform centryści i ich lider zrozumieli, że mogą robić wszystko, co chcą – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim Siim-Valmar Kiisler, poseł do Riigikogu z listy partii Isamaa.
Siim-Valmar Kiisler urodził się w 1965 r. w Tallinnie. W 1991 r. ukończył studia na stołecznym Uniwersytecie Technicznym. Był zatrudniony w spółce prawa handlowego Glacier Eesti AS, pełniąc m.in. obowiązki przewodniczącego rady nadzorczej. Był wybierany do rady miejskiej Tallinna, sprawował m.in. funkcję burmistrza dzielnicy Śródmieście (Kesklinn). W 2003 r. dostał się po raz pierwszy do Riigikogu z listy partii Res Publica, która połączyła się w 2006 r. z Isamaa w Isamaa ja Respublica Liit (obecnie partia Isamaa, pol. „Ojczyzna”). W 2007 r. został wiceministrem w resorcie gospodarki i łączności kierowanym przez Juhana Partsa, zaś rok później ministrem ds. regionalnych w drugim i trzecim rządzie Andrusa Ansipa. Pełnił funkcję do 2014 r., gdy Ojczyzna opuściła koalicję rządową z Partią Reform. W 2017 r. został ministrem środowiska w rządzie kierowanym przez Jüriego Ratasa, którym był do 2019 r.
Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Chciałbym zacząć naszą rozmowę od wyborów do Riigikogu, które odbyły się w marcu. Gdy jesienią 2018 r. spotykałem się z Waszym politykiem, byłym ministrem, Marko Pomerantsem, wtedy partia Isamaa miała trudną sytuację w sondażach, wróżono nawet, że może nie wejść do parlamentu. Tymczasem w wyborach uzyskaliście całkiem przyzwoity wynik, udało Wam się nawet prześcignąć socjaldemokratów. Czy to było zaskoczenie dla Pana?
Siim-Valmar Kiisler: Niekoniecznie dlatego, że w sondażach nasza partia zawsze wypadała słabiej niż przy urnie wyborczej. Nasz elektorat jest bardzo wymagający, składa się z ludzi którzy generalnie wątpią. W sondażach mówili, że nie wiedzą na kogo będą głosować, że nie mają swojej partii, ale w ostateczności zagłosowali na nas.
Jeśli zaś chodzi o problemy naszego ugrupowania, to każdy może mieć inny pogląd. Ja uważam, że po fuzji Res Publiki i Isamaa w 2006 r., dzięki której powstała jednolita partia Isamaa ja Respublica Liit, poprzednik Isamaa, mieliśmy w naszym ugrupowaniu wiele „gwiazd politycznych”, wiele naprawdę znaczących polityków, w wyniku czego pojawiły się napięcia wewnętrzne. Nie mieliśmy wystarczającej liczby miejsc w parlamencie czy w rządzie, by zaspokoić ambicje wszystkich.
Kolejną przyczyną naszej słabszej popularności był wzrost poparcia dla prawicowych populistów z EKRE. Wielu narodowo, patriotycznie nastrojonych wyborców, którzy wcześniej głosowali na Isamaa, przerzuciło swojej poparcie na partię Marta i Martina Helme. Oni nazywają się „narodowymi konserwatystami”, ale dla mnie w ogóle nie są konserwatystami. Można ich porównać do Alternatywy dla Niemiec albo Brexit Party. My zaś jesteśmy partią siostrzaną CDU, członkiem Europejskiej Partii Ludowej.
Krytykuje Pan EKRE, ale Wasze ugrupowanie zdecydowało się wejść w koalicję nie z liberalną Partią Reform i socjaldemokratami, a Partią Centrum i EKRE. Jak Pan to wyjaśni naszym czytelnikom?
Nie mieliśmy wyboru. Partia Reform uzyskała świetny wynik, którego nie przewidziały sondaże, oni byli upojeni swoim zwycięstwem. Przed decyzją zarządu swojej partii o rozpoczęciu rozmów koalicyjnych wysyłali pewne sygnały, że chcą pracować z nami, ale później ich władze zadecydowały, że rozmawiają tylko z Partią Centrum. Nie wysunęli żadnej propozycji ani pod naszym adresem, ani pod adresem socjaldemokratów. Uważam, że to był zaskakująco głupi ruch z ich strony, dlatego że w ten sposób pozbawili się swoich wszystkich atutów. Powiedzieli: „nie chcemy pracować z EKRE, nie chcemy Ojczyzny, nie chcemy lewicy, chcemy tylko koalicji z Partią Centrum”. Dzięki tej postawie Partii Reform centryści i ich lider zrozumieli, że mogą robić wszystko, co chcą. Później przyszli do nas, zaproponowali koalicję. Dla nas było jasne: albo będziemy pracować w koalicji, albo w opozycji. Albo wraz z socjaldemokratami i EKRE będziemy grzać ławy opozycyjne, albo wejdziemy do rządu z centrystami. Naprawdę uważam, że zachowanie Partii Reform po wyborach było bardzo głupie.
Jeśli porównuje Pan pierwszy rząd Jüriego Ratasa z jego drugim gabinetem, co Pan czuje? Czy wolelibyście pracować z socjaldemokratami, jak poprzednio, czy jednak z EKRE, jak obecnie?
W naszym ugrupowaniu prawdopodobnie znajdzie Pan różne opinie. Socjaldemokraci są dla nas zbyt lewicowi, chcą regulować nazbyt wiele dziedzin życia, podwyższać podatki, mieliśmy z nimi trudne chwile w poprzednim rządzie Ratasa. Z kolei EKRE jest dla nas zbyt populistyczne, nie podoba mi się, jak grają swoją postawą wobec Unii Europejskiej. Mam cichą nadzieję, że to jest tylko krok pod publiczkę, granie na pewien niewielki elektorat eurosceptyczny w Estonii.
Generalnie jednak porównując te dwie partie, to trzeba powiedzieć, że socjaldemokraci mieli o wiele bardziej profesjonalnych polityków.
A jeśli porównuje Pan ministrów w pierwszym gabinecie Ratasa i w jego drugim rządzie?
Definitywnie część ministrów EKRE jest bardzo słaba.
Czy może Pan podać przykłady?
Jesteśmy w koalicji, nie chciałbym iść tak daleko w naszej rozmowie. Jednak ewidentnie część ministrów jest słaba. Mieliśmy w końcu aferę z szefem policji (minister finansów Martin Helme sprawując obowiązki ministra spraw wewnętrznych, a prywatnie swojego ojca, Marta Helme przebywającego na urlopie próbował w sierpniu br. nakłonić szefa policji Elmara Vahera do złożenia dymisji, próbując obejść kompetencję rządu, który powołuje komendanta głównego – przyp. red.). To było bardzo amatorskie, nieprofesjonalne. Takich spraw było więcej.
W drugim rządzie Jüriego Ratasa Wasza partia jest odpowiedzialna za politykę międzynarodową. Macie swojego ministra spraw zagranicznych Urmasa Reinsalu, a także ministra obrony Jüriego Luika. To dość spora odpowiedzialność.
Trzeba jednak powiedzieć, że nasza partia jest bardzo mocna, gdy chodzi o tę działkę. Mamy doświadczenie, doświadczonych ludzi w dziedzinie obronności, a także w dziedzinie polityki międzynarodowej. Gdyby zapytać w sondażu Estończyków, gdzie widzą najsilniejsze strony Isamaa, wtedy odpowiedzieliby, że w dziedzinie spraw związanych z obywatelstwem, językiem państwowym, polityką międzynarodową, obronną.
Także sprawiedliwością?
Tematyka wymiaru sprawiedliwości nie przebija się tak bardzo do mediów, do dyskursu publicznego. Nie mamy takich problemów jak Węgrzy. Co prawda EKRE próbowała poruszać tę tematykę, ale na razie ministrem sprawiedliwości jest członek naszej partii Raivo Aeg.
Możemy powiedzieć, że Wasze ugrupowanie jest najbardziej proeuropejską partią w koalicji?
Myślę, że na pewno możemy tak powiedzieć, aczkolwiek Partia Centrum bardzo się zmieniła w ostatnich latach, głównie dzięki zmianie lidera. Jüri Ratas jest bardzo proeuropejskim politykiem. Wcześniej, zanim nie powstało EKRE, Partia Centrum była ugrupowaniem eurosceptycznym. Obecnie palmę pierwszeństwa w tej dziedzinie dzierżą nacjonaliści. Z kolei nasza partia zawsze wspierała Unię Europejską, politykę integracji.
Dlatego, że jesteście członkiem Europejskiej Partii Ludowej?
Z tego powodu także. Ale chcę jednocześnie powiedzieć, że nie akceptujemy wszystkich pomysłów, propozycji, które wychodzą z Komisji Europejskiej. Dobrym przykładem jest tutaj relokacja uchodźców. Byliśmy sceptyczni w tej sprawie, podkreślaliśmy, że w poprzednich dekadach do Estonii przybyło tylu imigrantów, że może być problematyczne przyjmowanie kolejnych. Mieliśmy inne zdanie w rządzie niż socjaldemokraci, którzy do kwestii uchodźców podchodzili z entuzjazmem. Uważaliśmy, że trzeba uwzględnić wielkość Estonii i naszą zdolność do integracji tych osób. Warto jednocześnie podkreślić, że nie mieliśmy wielkich sukcesów w integracji tych ludzi, którzy przybyli do Estonii w czasach sowieckich. To był także jeden z naszych argumentów.
Ostatnio w debacie obecny jest problem Ukraińców, którzy przybywają do pracy w Estonii. Wykorzystuje to EKRE.
Sądzę, że to jest przede wszystkim retoryka. Wypowiedź ministra spraw wewnętrznych z EKRE Marta Helmego, że trzeba się zastanowić nad ponownym wprowadzeniem wiz dla Ukraińców, uważam za czysty populizm. Myślę, że on dobrze rozumie, że to nie jest możliwe. Natomiast gdyby to było możliwe, uważałbym to za pomysł bardzo zły. Trzeba podkreślić, że Ukraińcy w Donbasie walczą także za naszą wolność. Gdyby Rosji powiodło się na Ukrainie, Estonia byłaby następna w kolejce.
EKRE tego nie rozumie?
Sądzę, że oni po prostu grają na emocjach, to cynicy.
W październiku obchodzimy nie tylko dwadzieścia osiem lat Partii Centrum, ale także półroczne drugiego rządu Jüriego Ratasa. Jak stabilny jest to gabinet?
Myślę, że jest stabilny. Największym zagrożeniem dla tego rządu są niekontrolowane ruchy EKRE. One mogą wynikać z ich braku doświadczenia, jak sprawa szefa policji. Mogą także wynikać z cynizmu, że w wielu sprawach będą chcieli się posunąć za daleko. Pomijając te fakty, nie widzę wielkiego zagrożenia dla rządu, aczkolwiek napięcia mogą się pojawić w okolicy wyborów lokalnych i wyborów prezydenckich, które planowane są na 2021 rok.
Wyobraża Pan sobie jednak, że rząd Jüriego Ratasa przetrwa do 2023 roku, czyli do końca kadencji obecnego Riigikogu?
Sądzę, że punkt krytyczny będzie właśnie w 2021 roku. Wtedy odbędą się negocjacje nad kandydatem koalicji na urząd prezydenta. Pan dobrze zna system wyboru głowy państwa w Estonii, nie będę tego tłumaczyć. Powiem tylko, że żeby wybrać prezydenta, potrzebna będzie koalicja. Jaka to będzie koalicja, nie wiadomo. Z kolei w październiku 2021 roku będziemy mieli wybory samorządowe. W Estonii jest tak, że koalicje, które tworzą się w Tallinnie, mogą wpływać na te, które występują na Toompea (na Toompea, czyli „wzgórzu katedralnym”, znajduje się siedziba estońskiego parlamentu – przyp. red.).
Czy Wasza partia poprze Kersti Kaljulaid na kolejną kadencję?
Nie dyskutowaliśmy o tym jeszcze.
Czy jest Pan zadowolony z jej pracy?
Generalnie jestem usatysfakcjonowany, choć oczywiście zawsze zdarzają się momenty, kiedy pewne rzeczy można zrobić lepiej. Sądzę jednak, że w naszej partii mogą być na ten temat różne zdania. Jak jednak mówiłem, jeszcze nie dyskutowaliśmy o wyborach.
Czy uważa Pan, że wiosenne spotkanie z prezydentem Władimirem Putinem było dobrym pomysłem?
(cisza). Ewidentnie to nie zaszkodziło. Co prawda nie pomogło, ale także nie zaszkodziło. Sądzę, że przykładaliśmy zbyt dużą wagę do tego wydarzenia. Nie mam dokładnych informacji, ale być może spotkanie z Putinem pomogło we wsparciu kandydatury Estonii do Rady Bezpieczeństwa ONZ (w czerwcu 2019 r. Estonia została wybrana do Rady Bezpieczeństwa w miejsce Polski – przyp. red.). .
Kersti Kaljulaid jest znana ze swojego krytycyzmu wobec EKRE, nawet w Polsce wszyscy widzieli bluzę, w której udała się na zaprzysiężenie rządu. Czy to wpływa na pracę koalicji?
Nie bardzo. Jak Pan wie, w Estonii praca prezydenta jest oddzielona od pracy rządu, parlamentu. Mamy oczywiście dużo różnej retoryki. Zwłaszcza EKRE wciąż szuka wroga, dlatego że wyprofilowali się jako partia protestu. To nie jest typowe, że tego typu partia znajduje się w koalicji rządzącej. Mamy taki przypadek w Austrii, gdzie Wolnościowa Partia Austrii do niedawna była częścią rządu Sebastiana Kurza, a także w Finlandii, gdzie Partia Finów znajdowała się w koalicji. Jednak generalnie dla takiej partii jak EKRE ciężko jest być w koalicji. Dlatego muszą przyciągnąć uwagę swojego wybory w jakiś sposób. Konflikt z panią prezydent temu służy.
Parę tygodni temu w Riigikogu odbyło się głosowanie na temat przejścia szkół mniejszościowych na język estoński. Propozycja Partii Reform została odrzucona głosami nacjonalistów, co teoretycznie może wydawać się dziwne. Jaka jest pozycja Isamaa w sprawie szkół rosyjskich w Estonii?
Generalnie popieramy ich przejście na język estoński. Zdajemy sobie sprawę, że to wymaga czasu, a także, że nie mamy wystarczającej liczby nauczycieli, zwłaszcza we Wschodniej Wironii. Problem polega też na tym, że część szkół podlega pod rząd, zaś część pod samorząd. Ten, któremu podlegają szkoły, decyduje o języku nauczania, tak więc samorząd miasta Tallinna może określać w jakim języku odbywa się edukacja. Niestety w sprawie szkół rosyjskich nasze stanowisko znacząco różni się od Partii Centrum.
Może Pan przypomnieć jak głosowaliście we wrześniu?
Nasza partia wstrzymała się od głosu, podczas gdy Partia Centrum i EKRE głosowały przeciwko propozycji Partii Reform, z tej racji, że są w koalicji. Jednak muszę powiedzieć, że ta inicjatywa reformistów, to miała być tylko propozycja dla rządu, by zastanowić się nad losem szkół mniejszościowych. Tam nie było konkretów, jasnej linii. Nie sądzę także, żeby to był dobry projekt.
Chciałbym zapytać o budżet na 2020 rok.
Obecnie w Riigikogu trwa debata na ten temat, przemawia pan premier, może Pan zerknąć na telewizor, który znajduje się w moim gabinecie.
Premier Ratas chwalił się już tegorocznym budżetem, że dzięki niemu zyskają emeryci, którym do emerytury dołoży się 50 euro miesięcznie.
W dużym stopniu wynika to jednak z indeksacji, realnie państwo dokłada niewiele. Wiem, że będziemy atakowani przez opozycję z powodu tej podwyżki, bo dzięki niej część emerytów będzie musiała zapłacić podatek. Wystarczy, że przekroczą próg 500 euro. Ja osobiście nie widzę w tym problemu. Oczywiście w Estonii ciągle popularne jest hasło, że „emeryci nie powinni płacić podatków”. Ja pytam się jednak, dlaczego?
Kiedy odbędzie się ostateczne głosowanie w sprawie budżetu?
Zaraz sprawdzę, powinienem mieć to na komórce, bo koalicja zawsze rozsyła nam informację, kiedy powinniśmy być obecni w parlamencie (śmiech). Myślę, że to będzie na początku grudnia. Musimy mieć trzy czytania, pierwsze czytanie będzie w październiku.
Chciałbym porozmawiać o ochronie środowiska, przez parę lat był Pan ministrem ds. środowiska, a także jako pierwszy Estończyk w historii przewodniczącym Zgromadzenia ds. Ochrony Środowiska prowadzonego przez ONZ. Jakie największe problemy z ochroną środowiska ma obecnie Estonia?
Musimy spełnić wymagania Unii Europejskiej dotyczące recyklingu. Do 2020 r. połowa odpadów, które otrzymujemy w samorządach, musi być zrecyklingowana. To dotyczy wszystkich państw członkowskich, a połowa z nich ma problemy ze spełnieniem tych wymagań.
Jak sytuacja wygląda w Estonii?
Naszym problemem jest to, że bardzo duża część odpadów jest spalana, a tego nikt na świecie nie uznaje za recykling. W poprzednim parlamencie wprowadziłem pod obrady projekt, który był dyskutowany przez półtora roku, ale Riigikogu nie podjęło ostatecznej decyzji. Co ciekawe, to socjaldemokraci, czyli nasi partnerzy koalicyjni, spowalniali uchwalenie mojego prawa, które zapobiegłoby spalaniu odpadów, więc nie mam wobec nich ciepłych uczuć. Członek SDE był wtedy przewodniczącym Komisji Ochrony Środowiska w Riigikogu. Generalnie trzeba coś zrobić, dlatego że Estonia musi spełnić wymagania Unii Europejskiej, jeśli mowa o recyklingu, jeśli tego nie zrobi, czekają nas kary ze strony Komisji Europejskiej.
Jakie jeszcze inne problemy ekologiczne ma Estonia?
Na pewno taką problematyczną dziedziną jest leśnictwo. Mamy w kraju dużo ruchów ekologicznych, które chciałyby ograniczyć wycinkę drzew, która wciąż jest spora. Mamy dyskusję o zrębach, sądzę, że ten problem jest także ważny dla Polski. Pamiętam, że jak odwiedzałem Wasz kraj miałem na ten temat dyskusję z Janem Szyszką, który jest w tej sprawie specjalistą. Jakiś czas temu w Estonii wybuchła dyskusja, czy powinniśmy budować fabrykę celulozy. Była firma, która chciała ją zbudować niedaleko Tartu, choć były protesty. Później samorządy Wschodniej Wironii wyraziły życzenie, żeby inwestor przyszedł do nich, jednak sam inwestor nie był zainteresowany tym regionem kraju.
Obecnie najważniejszą sprawą w Estonii jest jednak polityka klimatyczna.
Co piątek macie przed siedzibą Riigikogu młodzieżowy strajk klimatyczny.
Sprawy klimatu są w Estonii ściśle powiązane z nasza produkcją energii. Naszą elektryczność uzyskujemy z łupków bitumicznych. Ten problem związany jest głównie z regionem Wschodniej Wironii. Myślę, że podobny problem macie w Polsce z węglem, pamiętam, że byłem w Katowicach podczas szczytu klimatycznego jesienią 2018 roku.
Kwestia łupków przez długi czas nie była dyskutowana w Estonii. W lecie 2019 r. znacząco wzrosła cena za kwotę CO2. W tym czasie we Wschodniej Wironii nasze elektrownie nie mogły sprzedawać swojej elektryczności. Bo jeśli dodało się cenę za kwotę CO2 do ceny elektryczności wychodziły jakieś wielkie liczby. Mamy obecnie dyskusję, czy nie powinniśmy w Estonii zamiast elektryczności produkować oleju z łupków bitumicznych. To emituje o wiele mniej CO2.
Trzeba się zastanowić, skąd mamy brać naszą energię. Łotwa o wiele więcej importuje niż eksportuje. Litwa ma deficyt, Finlandia także ma deficyt. W regionie jedynie my eksportowaliśmy więcej niż importowaliśmy. Jest wiele znaków zapytania, w jakim kierunku pójdzie Estonia, zwłaszcza, że do 2050 r. musimy osiągnąć kolejny cel: gospodarkę wolną od węgla.
Czy Estonia wypełnia europejskie standardy, gdy mowa o polityce klimatycznej?
Do tej pory nasz kraj sprzedawał swoją kwotę CO2. Zarobiliśmy na tym dużo pieniędzy, które później ciekawie zainwestowaliśmy, m.in. w elektryczne tramwaje, termomodernizację naszych budynków publicznych, szkół, przedszkoli, urzędów.
Trzeba jednak powiedzieć, że fakt niskiej emisji w Estonii był związany z faktem, że odnosiliśmy się do okresu sowieckiego, gdy emisja była bardzo wysoka, a o środowisko nikt nie dbał. Więc łatwo było osiągnąć nowe cele. Teraz cele i granice które stawiamy sobie w 2030 r., będą o wiele bardziej skomplikowane. Wielkim wyzwaniem jest sektor transportowy, który ma wzrastającą emisję.
Macie jednak darmowy transport w Estonii, a to powinno wspierać niską emisję.
Badania pokazują jednak coś innego. Mamy co prawda takie badania głównie w stosunku do Tallinna, a nie do regionów. Ale badania w stolicy pokazują, że liczba samochodów w Tallinnie nie spadła przez darmowy transport. Co więcej, osoby, które wcześniej chodziły pieszo jeden czy dwa przystanki, przesiadły się teraz do autobusów czy tramwajów, więc jest o wiele mniej zdrowiej niż było wcześniej.
Jaka jest przyczyna? Trasy autobusowe czy tramwajowe nie są atrakcyjne, nie spełniają oczekiwań. W Tallinnie one zatrzymały się na takim etapie, jak byłem dzieckiem. W międzyczasie zmieniły się miejsca pracy, powstały nowe osiedla.
Wracając do kwestii ochrony środowiska, czy widzi Pan różnice w tej dziedzinie między partiami politycznymi w Estonii? Obecnie resort ochrony środowiska, którym Pan kierował w pierwszym rządzie Ratasa, należy do EKRE.
Do chwili obecnej nie widziałem większych różnic między partiami, gdy mowa o ochronie środowiska. Jednak EKRE miało teraz wiele negatywnych deklaracji, jeśli chodzi o politykę klimatyczną. Ich politycy deklarują, że nie wierzą w czynnik ludzki, gdy mowa o ociepleniu klimatu. To jest polityka à la Donald Trump.
Sądzę, że EKRE jest jedyną partią w Estonii, która jest tak sceptyczna wobec kwestii polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Trzeba jednak przyznać, że minister ochrony środowiska z EKRE Rene Kokk jest bardzo sensowną osobą. Nie wiem oczywiście, co się wydarzy w przyszłości, ale na razie tak to wygląda. Ja uważam, że Estonia musi przestrzegać międzynarodowych porozumień, a także dyrektyw unijnych. Tak więc nie ma znaczenia, z jakiej partii jesteś, czy wierzysz w ocieplenie klimatu, czy nie, musisz się po prostu dostosować do tej polityki. Trzeba pilnować naszych targetów, bo inaczej możemy zapłacić za to słone pieniądze.
Jaki stosunek do polityki klimatycznej ma estońska lewica?
Socjaldemokraci są o wiele bardziej „zieloni”. Wie Pan, my w Estonii mamy pojęcie „põxit”, trochę małpujące „brexit”, gdy mowa o odejściu od łupków bitumicznych („põlevkivi” to łupki po estońsku – przyp. red.). Sądzę, że socjaldemokraci są jedyną partią w Estonii, która walczy o zamknięcie tego przemysłu. Nie do końca rozumiem co prawda, w jakim tempie chcieliby to robić, ale tak jest. My jako Isamaa uważamy, że jeśli ten przemysł będzie nieefektywny, on sam odejdzie do przeszłości, nie powinniśmy więc podejmować jakichś sztucznych kroków. Nie chcemy „zabijać” naszego przemysłu. Jeśli może być bardziej ekologiczny, to jesteśmy za.
Do polskich mediów przedostała się informacja, że na uroczystościach organizowanych przez władze Tallinna nie będą dozwolone plastikowe opakowania, kubki, sztućce. To dotyczy na razie jednak tylko samej stolicy.
To prawda. W czasie gdy byłem ministrem, powstał specjalny ruch na rzecz odejścia od plastikowych opakowań. Różne grupy muzyczne deklarowały, że nie zgodzą się na granie koncertu, jeśli na imprezie będzie używany plastik. Teraz takie ruchy są silne w Estonii. Osobiście jestem bardzo dumny z tego, że kiedy byłem przewodniczącym Zgromadzenia ds. Ochrony Środowiska ONZ, narody zjednoczone przyjęły propozycję, by do 2023 r. ograniczyć używanie plastiku. Niestety użycie plastiku raczej wzrasta niż spada na całym świecie, co świadczy o tym, że mamy poważny problem.
W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.