Sądzę, że nasza integracja jest sukcesem, zarówno gdy mówimy o ekonomii, jak i o poczuciu bezpieczeństwa. Czasem nie mamy świadomości, jak wiele zawdzięczamy Unii Europejskiej. Nie potrafimy rozróżnić tego, co przyszło w związku z naszym członkostwem w Unii Europejskiej, i tego, co byłoby i tak bez niej. Naprawdę dużo zawdzięczamy wspólnocie, ale powinniśmy jeszcze więcej informować o tym ludzi: jak działa Unia, jakie są zasady, jaki wpływ mamy na nie jako Estończycy. W ten sposób widzę także swoje zadanie jako przewodniczącej Komisji ds. Unii Europejskiej. Chcemy pozostać Estończykami, chcemy mieć własne państwo narodowe, ale jednocześnie opowiadamy się za wzmocnieniem współpracy w ramach wspólnoty – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim Anneli Ott, posłanka Partii Centrum do Riigikogu, przewodnicząca Komisji ds. Unii Europejskiej.
Anneli Ott urodziła się w 1976 r. w Tartu. W 2001 r. ukończyła studia z dziedziny wychowania fizycznego na Uniwersytecie w Tartu, uzyskała uprawnienia nauczycielskie. Była członkiem rady gminy Lasva, a także członkiem rady miejskiej w Võru. Przez parę lat działała w Estońskim Związku Ludowym, prawicowej partii o profilu agrarnym, później przystąpiła do Estońskiej Partii Socjaldemokratycznej, ostatecznie znalazła się jednak w Partii Centrum. W latach 2009-2010 była merem Võru, później pracowała w administracji dzielnicy Nõmme w Tallinnie. Od 2014 do 2015 r. stała na czele rady miejskiej Võru. W listopadzie 2015 r. została posłanką do Riigikogu, w marcu tego roku wywalczyła reelekcję jako przedstawicielka okręgu Võru-Valga-Põlva. Stanęła na czele Komisji ds. Unii Europejskiej.
Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Naszą rozmowę chciałbym zacząć nie od polityki europejskiej, tylko estońskiej, wewnętrznej. Pochodzi Pani z południowo-wschodniej Estonii, była Pani merem Võru, a także przewodniczącą lokalnej rady miejskiej. Dlaczego zdecydowała się Pani zamienić politykę lokalną na Riigikogu?
Anneli Ott: Nasze lokalne problemy często zależą od tego, co się dzieje na Toompea (wzgórze w Tallinnie, na którym znajduje się siedziba estońskiego parlamentu – przyp. red.). W pewnym momencie rozumiesz, że możesz robić różne dobre rzeczy na poziomie lokalnym, ale ostatecznie decyduje parlament. W związku z faktem, że bardzo zależało mi na tym, by Võru rozwijało się, zdecydowałam się kandydować do Riigikogu. Na pewno mogę powiedzieć, że byłam kandydatką miejscową. W naszym okręgu do parlamentu wybiera się ośmiu posłów, jednak często partie nominują na swoje listy osoby pochodzące spoza naszego regionu. To są często bardzo znani ludzie, z telewizji, z prasy, często także kompetentni, ale o czym możemy mówić, jeśli zaledwie pięciu czy sześciu posłów z regionu Võru rozumie dobrze problemy tej części kraju?
Czy wciąż jest Pani członkiem rady miejskiej Võru?
Tak, w Estonii możemy połączyć stanowisko w Riigikogu z byciem radnym miasta czy okręgu. Zresztą jest to dość nowa regulacja, za którą ja także się opowiadałam. Może radni Tallinna czują inaczej, ale ja mam świadomość, że pracując na Toompea, 300 kilometrów od domu, można zatracić perspektywę i stracić pojęcie o tym, co jest ważne dla miejsca, w którym żyję. Dlatego bycie radną Võru pomaga mi zachować odpowiednie spojrzenie.
Kursuje Pani między Tallinnem a Võru?
Tak, od poniedziałku do piątku jestem w Tallinnie, zaś na weekendy wracam do siebie, do miasta. Posiedzenia rady miejskiej są w środy, nie zawsze mogę na nich być, ale bywa tak, że mamy w Riigikogu wolny tydzień, wtedy jestem oczywiście obecna.
W jakim kierunku obecnie rozwija się region Võru?
Sądzę, że problemy są podobne do tych, jakie mają inne rolnicze regiony Europy. Ludzie nie widzą u siebie perspektyw i wyjeżdżają. Niestety jednak nie do Tartu, które jest miastem uniwersyteckim i leży 65 kilometrów od Võru, ale najczęściej do Finlandii, gdzie mogą znaleźć lepszą pracę. Wcześniej, owszem, jeździli do Tartu, do Tallinna, ale odkryli, że poziom życia u naszego północnego sąsiada jest jednak nieporównywalny, inne są możliwości. Niestety o ile wcześniej do pracy wyjeżdżali tylko mężczyźni, to obecnie, po tym jak spędzili rok czy dwa lata w Finlandii, ściągają tam żony i całe swoje rodziny.
Piętnaście lat temu Estonii przyłączyła się do Unii Europejskiej. Jak wpłynęło to na sytuację regionu Võru?
Mieliśmy duże poparcie w regionie w kwestii członkostwa we wspólnocie. Jednak pewne rzeczy, które stały się po 2004 r., sprawiły, że nasz region ucierpiał. Mam na myśli choćby relacje gospodarcze z Federacją Rosyjską, które zawsze były dla nas ważne jako dla regionu granicznego. Nasi ludzie często jeździli do Rosji, znajdowali tam rynek zbytu dla własnych towarów. W 2004 r. to zostało przecięte, co jest trudnością dla regionu Võru do tej pory. Nie mamy dobrych połączeń ani z Rosją, ani z Łotwą, choć warto podkreślić, że w XIX wieku, w czasach rosyjskich naszą stolicą była bardziej Ryga, a nie Tallinn. Należeliśmy do guberni inflanckiej, którą stolicą była późniejsza stolica Łotwy.
Wracając do Unii Europejskiej. Przez parę lat zaangażowana byłam w program wsparcia dla regionów rolniczych, wiejskich nazywany Lokalną Strategią Rozwoju, czyli LEADER. To było wsparcie dla lokalnych przedsiębiorców, którzy chcieli założyć firmę na obszarach wiejskich. Muszę przyznać, że wsparcie Unii Europejskiej dla tej części Estonii było naprawdę duże. Może pieniądze nie były gigantyczne, ale było łatwe do zdobycia, co więcej, o tym, czy ktoś je dostanie, decydowali odpowiedni ludzie na miejscu. To bardzo pomogło, bo była dobra znajomość potrzeb na poziomie regionu Võru. To co wciąż jest problemem dla estońskich rolników i widać go nie tylko na naszych terytoriach, to niskie dopłaty bezpośrednie.
Jak duże jest obecnie bezrobocie w regionie Võru?
Nie jest duże. Nie mamy problemu z brakiem miejsc pracy, bardziej z brakiem rąk do pracy. Młodzi ludzie wyjeżdżają, a nasi przedsiębiorcy stają na głowie, by znaleźć kogoś, kogo mogliby zatrudnić. Ja uważam, że jeśli chcesz znaleźć pracę w regionie Võru, to znajdziesz ją.
Potrzebujecie migracji, by zasypać lukę między podażą a popytem na miejsca pracy?
Teoretycznie tak, ale rozumiem, że to jest bardzo wrażliwy problem dla Estończyków z powodu doświadczeń historycznych, z powodu statusu naszej nacji. Sądzę, że prawdziwa debata na ten temat dopiero przed nami.
Macie dużo Ukraińców w regionie?
Jest ich całkiem sporo w całej Estonii, ale gdy robiłam kampanię wyborczą w poprzednich wyborach do Riigikogu spotkałam ich naprawdę wielu także w regionie Võru. Integracja przebiega całkiem dobrze, bo Ukraińcy znają rosyjski, podobnie jak mieszkańcy naszych terenów. Od przedsiębiorców słyszałam, że imigranci dobrze pracują.
Czy w regionie Võru macie sporo inwestycji zagranicznych?
Tak, są specjalne programy unijne dla regionów rolniczych, korzystamy z nich aktywnie. Staramy się inwestować w naszą infrastrukturę, choćby w drogi, co jest najpoważniejszym problemem w naszym regionie. Powstają ośrodki kultury. Za szczególnie ważne uważam inwestowanie w tą część Estonii, która znajduje się blisko granicy rosyjskiej. Warto także podkreślić, że w Võru znajduje się jeden z batalionów wojska estońskiego, co także sprawia, że pojawiają się miejsca pracy.
Jakiego typu inwestycje są lokalizowane w regionie Võru?
W dużej mierze dotyczą one przemysłu drzewnego, bo mamy wiele lasów. Wielu naszych mieszkańców pracuje właśnie w tym sektorze.
Wspomniała Pani drogi, czy wasz region jest dobrze skomunikowany z resztą Estonii?
Gdy zostanie uruchomiona Rail Baltica, będziemy mieli problem, bo ta trasa idzie z Tallinna przez Parnawę do Rygi, jest więc daleko od nas. Z drugiej strony, wciąż nie mamy połączenia kolejowego, nasza stacja jest zamknięta. Jesteśmy położeni między Põlvą a Valgą, więc mamy połączenie z tymi miejscowościami, oczywiście także z Tartu. Do Tallinna można dojechać tylko autobusem lub własnym samochodem, dlatego dla nas tak bardzo ważna jest trasa Tartu-Tallinn. Jeżdżę co tydzień tą trasą do Riigikogu i widzę jak wiele jeszcze trzeba zrobić, bo dostanie się z Tartu do Tallinna zajmuje naprawdę dużo czasu. Potrzebujemy inwestycji w drogi, co do tego jestem przekonana jako posłanka pochodząca z regionu Võru. Dodam tylko, że jedynie połowa dróg w naszym regionie pokrytych jest asfaltem, podczas gdy w regionie Harjumaa, blisko Tallinna, to jest prawie 100%. Nasz region wypada pod tym kątem najbladziej.
Gdy zaś mowa o komunikacji lotniczej, to nasi mieszkańcy często wybierają lotnisko w Rydze, a nie w Tallinnie. Wiem, że lotnisko istnieje także w Tartu, wierzę, że rozwinie się w ważne centrum komunikacyjne, które mogłoby być atrakcyjne także dla naszych mieszkańców.
Jak wyglądają relacje mieszkańców regionu Võru z Rosją?
Nasi mieszkańcy co miesiąc jeżdżą do Rosji, gdzie robią zakupy: zaczynając od żywności, po papierosy czy alkohol. Oczywiście problemem jest wiza, łatwiej jest po butelkę wódki pojechać na Łotwę. Nasi mieszkańcy mają jednak często krewnych czy cmentarze położone w regionie Peczory (Petserimaa), który do 1945 roku należał do Estonii.
Przejdźmy do spraw krajowych. Stoi Pani na czele Komisji ds. Unii Europejskiej w Riigikogu, obecnie obchodzimy piętnaście lat członkostwa we wspólnocie. Uważa Pani, że to była dobra decyzja?
Sądzę, że nasza integracja jest sukcesem, zarówno gdy mówimy o ekonomii, jak i o poczuciu bezpieczeństwa, o obronności. Czasem nie mamy świadomości, jak wiele zawdzięczamy Unii Europejskiej. Nie potrafimy rozróżnić tego, co przyszło w związku z naszym członkostwem w Unii Europejskiej, i tego, co byłoby i tak bez niej. Naprawdę dużo zawdzięczamy wspólnocie, ale powinniśmy jeszcze więcej informować o tym ludzi: jak działa Unia, jakie są zasady, jaki wpływ mamy na nie jako Estończycy. W ten sposób widzę także swoje zadanie jako przewodniczącej Komisji ds. Unii Europejskiej. Chcemy pozostać Estończykami, chcemy mieć własne państwo narodowe, ale jednocześnie opowiadamy się za wzmocnieniem współpracy w ramach wspólnoty.
Wasza partia jest członkiem liberalnej międzynarodówki ALDE, czy Pani wspiera federalizację Unii Europejskiej, np. odrębny budżet strefy euro?
Musimy być bardzo ostrożni. Jako Estonia weszliśmy do strefy euro w 2011 roku, ale nie uważam, że powinniśmy różnicować kraje Unii na te, które przyjęły wspólną walutę i te, które wciąż mają własną. Osobiście nie uważam, żeby tworzenie odrębnego budżetu dla strefy euro znajdowało uzasadnienie, bo jeszcze bardziej podzieli to Unię Europejską. Oficjalnie jednak Estonia nie ma żadnej pozycji, a ten temat nie pojawia się na obradach naszej komisji. Sądzę, że musimy jeszcze poczekać i wypracować własne stanowisko. Czekamy aż na naszą komisję przyjdzie minister finansów.
Uważa Pani, że wejście Estonii do strefy euro było dobrym pomysłem i czy rekomendowałaby Pani także Polsce przyjęcie wspólnej waluty?
Nie jestem ekspertem ds. finansów. Jako polityk i obywatel sądzę, że euro jest dobre dla gospodarki unijnej. Patrzę na rywalizację z USA, Chinami, Rosją, które mają własne waluty i uważam, że Unia Europejska będzie silniejsza, jeśli będziemy mieć własną walutę, a także wspólną politykę gospodarczą.
Czy jako polityk widzi Pani złe strony członkostwa w Unii Europejskiej?
Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, ale muszę jeszcze raz podkreślić, także jako osoba pracująca już drugą kadencję w Komisji Obrony: dla nas jako Estończyków szalenie ważna jest niepodległość. Członkostwo w Unii Europejskiej służy jej umacnianiu.
Naprawdę nie widzi Pani złych stron wspólnoty?
Jeśli położymy na wadzę naszą niepodległość czy rozwój gospodarczy, to sądzę, że odpowiedź jest jasna. Tak, to był wielki sukces dla Estonii.
Chciałbym zapytać o politykę wewnętrzną, ale pośrednio także unijną. Od pół roku Wasza Partia Centrum jest w koalicji z nacjonalistyczną EKRE. Przewodniczący Riigikogu z tej partii Henn Põlluaas kazał usunąć flagi unijne z parlamentu, to dotarło nawet do polskich mediów. Jak Pani się z tym czuła jako przewodnicząca Komisji ds. Unii Europejskiej?
W naszej komisji znajdzie Pan flagę unijną (śmiech). No cóż, ja rozumiem, że w Riigikogu toczy się dyskusja na temat Unii Europejskiej, są różne podejścia.
Ale Pani nie usuwałaby flag unijnych?
Oczywiście, że nie (śmiech).
Pierwszy rząd Jüriego Ratasa, przewodniczącego Waszej Partii Centrum, składał się z socjaldemokratów i konserwatystów, teraz lewicę w koalicji zastąpiła nacjonalistyczna partia EKRE. Czy polityka europejska Estonii zmienia się?
Nie zmienia się. W naszej umowie koalicyjnej nie ma niczego, co zmieniałoby politykę europejską Estonii. Podam inny przykład. W naszej komisji zasiadają politycy różnych opcji i wszystkie decyzje podejmujemy na zasadzie konsensusu. A zasiada u nas trzech przedstawicieli EKRE. Nie ma z nimi konfliktów. W dodatku, trochę wracając do polityki lokalnej, ja rozumiem, dlaczego ludzie w naszym regionie głosowali na EKRE. Jeśli przez paręnaście lat nie jesteś słuchany przez polityków i nagle przychodzi ktoś, kto Ciebie słucha, ufasz mu. W dodatku mówi Ci, że wszyscy ludzie są ważni dla Estonii, nie tylko mieszkańcy Tallinna. Ma Pan odpowiedź, dlaczego EKRE uzyskała wsparcie także w regionie Võru. Może pozostałe partie zaniedbały swoją pracę?
Wracając do polityki europejskiej. Jedyny problem, który widzę z EKRE, to ich stosunek do kwestii zmian klimatycznych, który wciąż jest niejasny. Ale mieliśmy w komisji spotkania z ekspertami w tej dziedzinie i rozmowy były konstruktywne.
Jak wyglądają relacje Waszej komisji z ministrami spraw zagranicznych i obrony?
Jesteśmy jedyną komisją Riigikogu, do której muszą udawać się ministrowie, zanim pojadą do Brukseli i zaczną coś deklarować w kwestii estońskiej pozycji wobec Unii Europejskiej. Generalnie ministrowie z rządu Jüriego Ratasa dobrze z nami współpracują, w naszych relacjach rządzi konsensus.
Jak postrzega Pani Kadri Simson jako przyszłą członkinię Komisji Europejskiej z Estonii?
Sądzę, że jest osobą kompetentną, była naszym ministrem gospodarki, ma wiedzę i doświadczenie, gdy mowa o energetyce. Jest osobą koncyliacyjną. Nie wiem, kiedy będzie przesłuchiwana w Parlamencie Europejskim, ale sądzę, że to stanie się już niedługo (wywiad był nagrywany we wrześniu 2019 r., przyp. red.).
Nie było głosowania w jej sprawie w parlamencie estońskim, tak jak w przypadku kandydata na komisarza litewskiego w Sejmie Litwy?
Nie mamy takiej procedury w Riigikogu. Przyszedł do nas premier Jüri Ratas, zaprezentował jej kandydaturę, wysłuchaliśmy tego, co ona ma do powiedzenia. Zadawaliśmy pytania, były dyskusje. Nikt nie wypowiedział się przeciwko, nawet opozycyjna Partia Reform.
Jaka będzie przyszłość Estonii i regionu Võru w Unii Europejskiej, powiedzmy w ciągu kolejnych piętnastu lat?
Teraz dla Estonii najważniejsze jest, by być skomunikowaną z resztą Europy, dlatego cieszę się, że wreszcie powstaje Rail Baltica. Będziemy mieć dwie stacje, jedną w Tallinnie, drugą w Parnawie i będzie o wiele łatwiej dojechać do Europy. Kolejną ważną sprawą są dopłaty bezpośrednie dla naszych rolników, niestety Estonia znajduje się pod tym względem na szarym końcu. Czekamy na koniec roku, gdy odbędą się dyskusje na temat MFF (Multinational Financial Framework, wieloletnie ramy finansowe Unii Europejskiej na lata 2021-2027 – przyp. red.). Wiem, że Finowie ciężko pracują nad tym, by osiągnąć porozumienie (obecnie mamy prezydencję fińską w Unii Europejskiej – przyp. red.). Kolejnym problemem dla nas będą fundusze spójności, zmienia się bowiem poziom, na którym działamy. Wcześniej musieliśmy płacić 15% wkładu własnego, obecnie trzeba będzie wykładać nawet 45%. Próbowaliśmy wywalczyć jakiś okres przejściowy, bezskutecznie.
Wracając jeszcze do prac Komisji ds. Unii Europejskiej w Riigikogu. Współpracujecie aktywnie ze swoimi odpowiednikami na Litwie i Łotwie?
Mamy spotkania w formacie Litwa, Łotwa, Estonia i Polska, niedawno odbyło się takie spotkanie w Kownie, wcześniej było w Warszawie. To już drugi raz, gdy uczestniczę w czymś takim. Niestety podczas spotkania w Polsce byłam jedyną przedstawicielką z krajów bałtyckich (śmiech).
Jak Pani się podobała Warszawa?
Podobała się, byłam tam już wcześniej. Lubię Wasz kraj. Dwa lata temu w wakacje wybraliśmy się z rodziną do Sopotu. Mieliśmy kwaterę zaraz obok plaży, więc o szóstej rano wzięłam kawę i poszłam na spacer nad Bałtykiem. To było bardzo miłe przeżycie, wasze wybrzeże jest piękne.
Podobnie jak estońskie. Dziękuję za rozmowę.
W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.