Możemy mówić o bezpieczeństwie narodowym, ale pomówmy o bezpieczeństwie ekonomicznym. Nie podoba mi się, że Dyneburg nie ma dobrego połączenia drogowego z Rygą. Mamy mieszkańców Dyneburga, którzy wolą jechać na lotnisko do Wilna i Kowna, bo istnieją dobre połączenie drogowe z Litwą, ale nie ze stolicą kraju. Mamy rodziny, które jeżdżą na Litwę na wakacje albo na zakupy, bo na Litwie jest nie tylko „Rimi” i „Maxima” tak jak na Łotwie. Na Litwie konkurencja jest większa, system jest bardziej liberalny, oni mają Norfę, Lidl, Iki. Dzięki temu są niższe ceny także dla mieszkańców Dyneburga, a dla nas to jest bardzo ważne, bo zarabia się tutaj, jak już mówiłem, dwieście, trzysta euro mniej. Tylko, że to nie jest dobre dla miasta jako takiego. Widzimy, że jeśli rząd Łotwy nic nie robi dla Dyneburga, wtedy wspiera narodowe interesy Litwy, Białorusi czy Rosji – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim Andrejs Elksniņš, polityk Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda”, od 2017 r. mer Dyneburga.
Andrejs Elksniņš urodził się w 1982 r. w Dyneburgu. Po ukończeniu szkoły średniej w rodzinnym mieście kształcił się na studiach prawniczych w Łotewskiej Akademii Policyjnej. W 2009 r. podjął studia aspiranckie w Katedrze Politologii oraz Teorii Państwa i Prawa Wydziału Prawnego Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego im. Łomonosowa. Pracował jako policjant, adwokat i wykładowca. W 2011 r. po raz pierwszy zasiadał w Sejmie z ramienia Centrum Zgody, następnie zaś uzyskał w 2014 r. reelekcję z listy Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda” (tego samego ugrupowania „po liftingu”). W 2017 r. został wybrany do rady miejskiej Dyneburga, został merem tego miasta. W tym samym roku odwołany, ponownie objął stanowisko w styczniu 2019 r. Obecnie spekuluje się o tym, że może powołać do życia kolejną partię, działającą na łotewskiej scenie politycznej.
Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Chciałbym rozpocząć rozmowę od wyborów w 2017 roku. Wcześniej merami Dyneburga byli przedstawiciele „łotewskich” ugrupowań, tacy jak Rita Strode, Žanna Kulakova czy Jānis Lāčplēsis. W 2017 roku w wyborach po raz pierwszy duży sukces osiągnęła Socjaldemokratyczna Partia „Zgoda”, na którą głosowało 28,16% mieszkańców. Zdobyliście pięć mandatów, a Pan został merem. Dlaczego ludzie zaufali „Zgodzie”?
Andrejs Elksniņš: Pozwoli Pan, że opowiem troszeczkę o sobie i swoich doświadczeniach. Ja pochodzę z Dyneburga, jednak po ukończeniu szkoły średniej w 2001 roku zdecydowałem się wyjechać do Rygi, by zostać prawnikiem. To jest problem miasta Dyneburg: mamy tutaj bardzo dobre szkolnictwo, co potwierdzają rankingi. We wrześniu 2019 r. ukazał się ranking stu najlepszych szkół łotewskich. Na dziesiątym miejscu mamy Dyneburskie Gimnazjum Państwowe (Daugavpils Valsts ģimnāzija), zaś na dwunastym rosyjską szkołę średnią (Daugavpils Krievu vidusskola – licejs). Ale paradoksalnie, mimo bardzo dobrego szkolnictwa średniego, absolwenci wyjeżdżają z miasta, by studiować na przykład w Rydze. Wyjeżdżają także za pracą. Średnia pensja jest tutaj niższa o dwieście, trzysta euro od ogólnołotewskiej.
Ja także wyjechałem z Dyneburga, ale starałem się nie tracić kontaktu z moim miastem, w którym zostawiłem rodziców. W momencie, gdy poczułem się na tyle silny, wróciłem. W Rydze mieszkałem od 2001 do 2017 r., z czego ostatnie sześć lat spędziłem w Sejmie, jako poseł z Łatgalii. Dzięki uczestnictwu w życiu parlamentarnym zyskałem szerszy ogląd sytuacji i inne spojrzenie, także na Dyneburg. Widziałem, że moje miasto jest rozbite politycznie między różne ugrupowania, także oligarchiczne. Stwierdziłem, że chcę przywieźć do Dyneburga nowe idee, chcę widzieć tutaj nowych ludzi. Sądzę, że dzięki Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda” zmieniła się nieco sytuacja: mamy w radzie dziewięciu nowych radnych (zasiada w niej piętnastu członków – przyp. red.), zamiast siedmiu ugrupowań jak w kadencji 2013-2017, są tylko trzy partie: oprócz naszej, także Partia Łatgalska poprzedniego mera Jānisa Lāčplēsisa oraz „Nasza Partia” Rihardsa Eigimsa, który także wcześniej był merem.
Pana wybrano w czerwcu 2017 r. na mera, ale chwilę później musiał Pan rozstać się ze stanowiskiem.
Po wyborach zawarliśmy koalicję między Socjaldemokratyczną Partią „Zgoda” a „Naszą Partią”, jej lider Rihards Eigims został wicemerem. Niestety złapałem go na paru sprawach, które są sprzeczne z prawem, które są przestępstwem i powiedziałem, że pewnych rzeczy nie będę tolerować. Nie ufałem mu. Później on wyszedł z koalicji i w sojuszu z Partią Łatgalską został wybrany na mera. Po roku urzędowania mieliśmy w mieście katastrofę, skandale korupcyjne. Większość członków rady miejskiej w końcu zdecydowała, że on nie może dalej być merem. Wtedy zmienił się układ rządzący, otrzymałem poparcie, ludzie zrozumieli, że nie da się rządzić Dyneburgiem bez Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda”.
I jest Pan teraz w koalicji z Partią Łatgalską.
My nie mamy żadnej koalicji. Jako mer mam swoje priorytety, pozostali radni także mają swoje. Jako mer decyduję, jakie mam oczekiwania od swoich wicemerów, wtedy staramy się pracować.
Od paru miesięcy media spekulują, że Pan jako członek Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda” zamierza powołać do życia własną partię. Co to będzie za ugrupowanie: czy chodzi o partię miejską, czy regionalną, a może ogólnołotewską?
Jako mer Dyneburga zrozumiałem po dwóch latach, że nasze miasto potrzebuje nowego ugrupowania technokratów, które miałoby jednocześnie wrażliwość socjaldemokratyczną. Na razie mamy w Dyneburgu parę ugrupowań, które walczą ze sobą, są rozbite, nie widzę tutaj siły. Nie mamy wpływu na to, co się dzieje w Rydze. Chciałbym stworzyć partię, która będzie skoncentrowana na rozwoju miasta, a nie na niekończących się debatach.
To będzie jednak ugrupowanie dyneburskie, czy będziecie działać w całej Łatgalii?
Kiedy zacząłem mówić o swoich pomysłach, miałem na myśli Dyneburg. Ale w pewnym momencie zrozumiałem, że problemy, które poruszamy są ważne także dla regionu Łatgalii, a także dla naszych interesów narodowych. Otrzymuję sygnały z Łatgalii, że nasza partia jest potrzebna, podobne sygnały mam od polityków zasiadających w Sejmie, a także od obywateli z różnych regionów Łotwy. Na razie chciałbym jednak odbyć debaty z mieszkańcami Dyneburga i dopiero później zdecydować, w jakim kierunku pójdziemy w przyszłości.
Czy zamierza Pan współpracować z Socjaldemokratyczną Partią „Zgoda”?
Zamierzam współpracować dla dobra Dyneburga, dla dobra interesów narodowych Łotwy, dla dobra regionu. Patrząc od strony ideologicznej, jestem socjaldemokratą. Mam świadomość, że z lewicowych ugrupowań na Łotwie istnieje tylko Socjaldemokratyczna Partia „Zgoda”, która działa także na poziomie europejskim w Partii Europejskich Socjalistów. Oczywiście, że będę z nimi współpracować. Ale najważniejszy dla mnie jest Dyneburg, nasze interesy narodowe, sytuacja tutaj w Łatgalii.
Możemy mówić o bezpieczeństwie narodowym, ale pomówmy o bezpieczeństwie ekonomicznym. Nie podoba mi się, że Dyneburg nie ma dobrego połączenia drogowego z Rygą. Mamy mieszkańców Dyneburga, którzy wolą jechać na lotnisko do Wilna i Kowna, bo istnieją dobre połączenie drogowe z Litwą, ale nie ze stolicą kraju. Mamy rodziny, które jeżdżą na Litwę na wakacje albo na zakupy, bo na Litwie jest nie tylko „Rimi” i „Maxima” tak jak na Łotwie, gdzie te dwie sieci kontrolują 60% rynku. Na Litwie konkurencja jest większa, system jest bardziej liberalny, oni mają „Norfę”, „Lidl”, „Iki”. Dzięki temu są niższe ceny także dla mieszkańców Dyneburga, a dla nas to jest bardzo ważne, bo zarabia się tutaj, jak już mówiłem, dwieście, trzysta euro mniej. Mieszkańcy Dyneburga jeżdżą na Litwę także po leki, na stacje benzynowe. Oczywiście także na urlopy, bo oferta jest większa. Nawet Jeziorosy są o wiele ciekawszym miastem niż wiele miejsc na Łotwie.
Dobrą sprawą jest fakt, że macie teraz bezpośrednie połączenie kolejowe między Wilnem a Dyneburgiem.
Zgoda, dla Pana to jest dobre, ale to nie jest w interesie Łotwy. Widzimy, że jeśli rząd Łotwy nic nie robi dla Dyneburga, wtedy wspiera narodowe interesy Litwy, Białorusi czy Rosji. Ludzie biorą samochód, jadą na Litwę i wydają tam 150-200 euro na tydzień. Czy Pan wie, co to oznacza dla Dyneburga? My nie dostajemy tych pieniędzy, nie wracają do nas, podobnie jak nie wracają do budżetu Łotwy. Wracając do mojej partii – chcę wytłumaczyć politykom na Łotwie, niezależnie, czy nasze ugrupowanie będzie działać w Dyneburgu, w Łatgalii czy na arenie krajowej, że niezbędne jest odpowiednie wsparcie regionów granicznych. Łotwa nie składa się tylko z Rygi, ale także z Dyneburga, Rzeżycy. Łatgalia była zaniedbana przez lata, by to zmienić potrzebujemy wsparcia na wysokim poziomie. Powinniśmy zacząć od infrastruktury: przede wszystkim dróg. Spędzamy za dużo czasu w samochodzie. Chciałbym także, żebyśmy zaczęli dyskusję o lotnisku w Dyneburgu. Nie rozumiem zupełnie, po co mamy lotnisko w Lipawie, ono służy jedynie połączeniom krajowym. Tymczasem w Dyneburgu moglibyśmy mieć lotnisko, które miałoby kontakt z Białorusią, Rosją czy Litwą. Byłoby swego rodzaju bramą na Wschód, dla mieszkańców Unii Europejskiej.
Jakie są największe problemy Dyneburga?
Zależy czy Pan mówi o perspektywie miejskiej, czy krajowej. Z perspektywy ogólnołotewskiej, chciałbym, żebyśmy zaczęli myśleć o większym wsparciu ze środków unijnych. Gdy mowa o programie NUTS (Nomenclature of Territorial Units for Statistics, Klasyfikacja Jednostek Terytorialnych do Celów Statystycznych; standard geokodowania rozwinięty w Unii Europejskiej na potrzeby identyfikowania statystycznych jednostek terytorialnych – przyp. red.), to chcielibyśmy nowego podziału terytorialnego. Na Litwie istnieje podział na regiony, z kolei Łotwa w programie NUTS jest cała jako jeden region. To wpływa na finansowanie biedniejszych regionów w ramach Unii Europejskiej.
Kolejny problem to niski poziom płac w Dyneburgu, a także liczba miejsc pracy, ale do tego także potrzebne jest wsparcie. Powinniśmy zacząć nowe projekty.
Niedawno spotkał się Pan z ambasadorem Norwegii, a także z ambasadorami krajów Unii Europejskiej. Planowane są ciekawe projekty.
Przy wsparciu Norwegów powstanie tutaj inteligentne Centrum Innowacji, które pomoże w edukacji mieszkańców Dyneburga, co wpłynie później na kreowanie nowych miejsc pracy. Jego podstawą będzie centrum ZINOO, które już istnieje w Dyneburgu. Mamy także projekty związane z twierdzą i Centrum Marka Rothko. Chcemy stworzyć w Dyneburgu Muzeum Dziedzictwa Technicznego i Przemysłowego. Mamy także projekty turystyczne, chcemy odnowić dawną Pohulankę, czyli obecne Mežciems. To jednak będzie zależeć od tego, czy część prywatnych nieruchomości uda się przywrócić miastu.
Jest Pan zadowolony z liczby zagranicznych turystów, przyjeżdżających do Dyneburga?
Widzimy, że od jakiegoś czasu jest ich więcej. Odbywają się w weekendy ciekawe imprezy, sądzę, że dni miasta, które mieliśmy latem 2019 roku były prawdziwym hitem. Przyjeżdżają do nas ludzie z Litwy, także z innych części Łotwy. Mamy także duży projekt związany Jeziorem Stropskim koło Dyneburga (Stropu ezers), gdzie rozwinęliśmy infrastrukturę wakacyjną. Powstały nowe miejsca pracy stworzone przez lokalnych przedsiębiorców.
Skąd przyjeżdżają turyści zagraniczni?
Głównie z Litwy, ale także z Rosji, z Białorusi.
Co można by zrobić, by przyciągnąć więcej turystów z Polski?
To bardzo trudne pytanie, jeśli dotykamy narodowości turystów…
W Dyneburgu działa polska szkoła średnia, Centrum Kultury Polskiej, jest duża mniejszość…
Ostatnio był u nas nawet Wasz marszałek Senatu Stanisław Karczewski, odbyło się narodowe czytanie, w którym miałem okazję uczestniczyć.
Powiedział Pan wtedy, że ma Pan polskie korzenie, jak to się stało?
Mój ojciec jest Polakiem z Dyneburga.
We wrześniu w mediach pojawiła się informacja, że wycofał Pan Dyneburg z Łotewskiego Związku Samorządowego, jakie były motywy?
Ludzie pytali dlaczego, ale ja odwrócę pytanie: dlaczego powinniśmy w ogóle tam być? Nie widzę żadnego powodu. Musimy płacić rocznie jakieś 75 tysięcy euro za samą obecność w tym stowarzyszeniu. Widzę, że to stowarzyszenie nie broni interesów Dyneburga, bardziej koncentruje się na wspieraniu konkretnych partii politycznych, niekoniecznie Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda”. Nie widzimy sensu, by dalej przebywać w tym towarzystwie.
Prowadzi Pan na Facebooku swój profil w dwóch językach, ale rosyjskiego musiał Pan używać także w innych okolicznościach, skoro niedawno został Pan ukarany przez Centrum Języka Państwowego.
Sądzę, że oni nie mają co robić, muszą pokazać statystyki, że działają i są do czegoś potrzebni (śmiech).
Jak to się jednak stało, że został Pan ukarany?
W ciągu ostatnich trzech, czterech tygodni (wywiad był nagrywany na początku października – przyp. red.) wypowiedziałem wiele słów krytycznych pod adresem naszego Ministerstwa Oświaty i Nauki, pod kątem tego, co robią z naszym systemem edukacji, z naszymi dziećmi. Krytykowałem także politykę rządu, gdy mowa o służbie zdrowia. Teraz Centrum Języka Państwowego pod koniec września znalazło jakieś wydarzenie z sierpnia, gdzie mówiłem po rosyjsku. To jednak było prywatne wydarzenie, na którym duża część ludzi to byli rosyjskojęzyczni, były także osoby z Litwy, które nie mówią po łotewsku. Powiedziałem parę słów po rosyjsku, z tego zrobił się problem. Ja osobiście nie widzę problemu, w Dyneburgu mamy dużo Rosjan, ale to są nasi, łotewscy Rosjanie.
Byłem niedawno w regionie Wschodniej Wironii. Tam normalnością jest to, że używa się publicznie rosyjskiego i estońskiego.
Jestem Łotyszem i nie mam problemu, by mówić po angielsku, po rosyjsku czy nawet po polsku, skoro ostatnio odbyło się Narodowe Czytanie z udziałem marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. Dlaczego Centrum Języka Państwowego nie zacznie mnie ścigać za używanie języka polskiego?
Ostatnio na Łotwie wiele dyskutuje się o przejściu przedszkoli na język państwowy, czy to wpłynęłoby na sytuację w Dyneburgu?
Gdy politycy zaczynają mówić o sprawach związanych z językiem państwowym, edukacją, wtedy coś źle zaczyna się dziać z budżetem. Mieliśmy niedawno debatę o pensjach doktorów, o służbie zdrowia, o obietnicach, które były dane przez partie koalicyjne w czasie wyborów. Teraz te same partie zaczynają rozmowę o przedszkolach. Dla Dyneburga to nie jest problem. U nas zaledwie trzydzieścioro dzieci oczekuje na miejsce w przedszkolu. To najlepsza statystyka od lat. Otwieramy nowe grupy w przedszkolach. Z tych trzydziestu dzieci jedenaście ma pójść do grup łotewskich, dziewiętnaście do grup bilingwalnych. Nauczyciele rozmawiają z nimi po rosyjsku, ale zaraz pojawia się nauczyciel, który mówi po łotewsku. My nie mamy w Dyneburgu problemu z nauczaniem w języku państwowym. Nie mamy zresztą wystarczającej liczby dzieci, by mogły uczestniczyć w tym planowanym eksperymencie.
Nie macie także wystarczającej liczby nauczycieli, którzy mogliby uczyć po łotewsku, ten sam problem występuje w Estonii, gdy mowa o estonizacji szkół.
Jeśli nagle w bilingwalnych grupach w przedszkolu 80% zajęć musiałoby być prowadzonych w języku państwowym, to nie będziemy mieli nauczycieli. W szkole jest to samo: nie mamy nauczycieli geografii, matematyki. Niestety nasi politycy chcą, żeby społeczeństwo oszalało. Oszaleć mają także nauczyciele, których jest za mało. Oni nie chcą się uczyć w szkołach nauczycielskich i nawet ich rozumiem, bo patrząc na politykę edukacyjną naszego rządu można odnieść wrażenie, że ktoś co roku bierze choinkę i zaczyna nią trząść. Nie potrzebujemy tego.
W przyszłym roku będzie setna rocznica wyzwolenia Dyneburga spod władzy bolszewików 3 stycznia 1920 r. Czy planujecie imprezy?
Tak, planujemy. Robimy to razem z ambasadą polską. Niestety do tej pory nie znam jeszcze detali.
Józef Piłsudski jest polskim bohaterem narodowym, on był tutaj w Łatgalii w styczniu 1920 roku. Uważa Pan, że zasługuje na ulicę w mieście, na jakiś pomnik?
Jest patronem polskiej szkoły. Co do ulicy czy pomnika, to nikt nas o to wcześniej nie pytał, Pan jest pierwszym dziennikarzem, który zadaje to pytanie. Sądzę, że to jednak interesujący pomysł.
Na Litwie Piłsudski nie jest popularny, pamięta mu się zajęcie Wileńszczyzny w 1920 roku, ale tutaj na Łotwie…
Będę pamiętać o tym pomyśle…
Dziękuję za rozmowę.
W 2010 r. współzałożyciel Programu Bałtyckiego Radia Wnet, a później jego redaktor, od lat zainteresowany Łotwą, redaktor strony facebookowej "Znad Daugawy", wcześniej pisał o krajach bałtyckich dla "Polityki Wschodniej", "Nowej Europy Wschodniej", Delfi, Wiadomości znad Wilii, "New Eastern Europe", Eastbook.eu, Baltica-Silesia. Stale współpracuje także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.